piątek, 31 maja 2013

Rozdział 24.

No tak, Marco wybiegł za mną. Westchnęłam ciężko i postanowiłam już nie biec dalej, na pewno by mnie dogonił, na pewno jest o wiele szybszy ode mnie.
Spojrzałam smutno na dobiegającego do mnie blondyna, a deszcz rozpadał się na dobre. 

- Przepraszam - powiedział - nie będę już więcej naciskał! Powiesz o co chodzi wtedy, kiedy sama będziesz tego chciała. Dobrze? 
- Pasuje mi ta opcja - odparłam smutnym tonem. 
Troszkę się zapędziłam, do drogi asfaltowej dobiegłam. Ale ona nie była też tak strasznie daleko. 
- Kochanie - odezwał się Marco - wracajmy, pada. 
- Nie jesteśmy z cukru - wycedziłam, ale podałam rękę ukochanemu i ruszyliśmy w kierunku naszej chaty. 
Moje uczucia były pomieszane. Z jednej strony, może dobrze by było się wyżalić... ale ta gorycz, ten wstyd! 
Ciężka, bardzo ciężka sytuacja. Podreptaliśmy do domu, było cicho, wszyscy siedzieli w swoich komnatach. Ja i Marco również poszliśmy do naszej. Usiadłam na łóżku, wpatrywałam się w podłogę. Marco usiadł obok mnie i zaczął mnie przytulać do siebie. 
- Lidia... - szepnął. - Kocham cię, wiesz? 
- Wiem - odparłam cicho - często mi to mówisz, więc wiem - dodałam lekko rozbawiona.
- A co, nie pasuje Ci to? - zapytał.
- Pasuje, pasuje - uśmiechnęłam się - jesteś naprawdę romantyczny. 
Marco spojrzał mi głęboko w oczy, ten jego wzrok był po prostu zabójczy. 
- Też Cię kocham - cmoknęłam go w usta - ale idę się wykąpać, rozgrzać się nieco, trochę się wychłodziłam przez to moje wybiegnięcie na to zimno. 
- Okej - odparł Marco. 
Wyciągnęłam z walizki legginsy w kwiatkibiałą tunikę na przebranie, chwyciłam ręcznik i skierowałam się do łazienki. 










*** 










*oczami Marco* 






Lidia poszła się odświeżyć, ja zostałem sam w pokoju i rozłożyłem się na łóżku. Gapiłem się w swoją komórkę, gdy do pokoju ktoś zastukał. To był Mario. 
- Co tam? - zapytał, siadając na moim łóżku.
- A nic w zasadzie ciekawego - odparłem, prostując się - znowu leje... 
- Angielska pogoda - ziewnął Mario. - A Mats sobie śpi. 
- Masz okazję się zemścić - zachichotałem.
- Nie będę taki - odparł Mario. - Nie jestem mściwy. 
- Ale przyznasz, że wakacje fajne - powiedziałem. 
- No pewnie - odparł Mario. - W przyszłym roku powtórka. Tak w ogóle, kiedy wracamy? 
- Już chcesz wracać? Dopiero drugi dzień - zaśmiałem się - pod koniec przyszłego tygodnia. 
- Czyli zdążę - pokiwał głową Mario.
- Na co? 
- Zgrupowanie w Monachium - odparł Mario. 
- Dokąd jedziecie na przygotowania do sezonu? 
- Do Chin - powiedział Mario. - Wy zdaje się, do Szwajcarii? 
- Tak... - powiedziałem - ech, nie masz pojęcia, jak będzie mi Ciebie brakowało na treningach. 
- Mnie ciebie również - odparł Mario. - Straszna z Ciebie ciota, ale i tak Cię uwielbiam. - zażartował, zdziwiłbym się, jakby czegoś podobnego teraz nie powiedział. 
- Sam jesteś ciota, lamo. - skrzyżowałem ręce na piersi. - A co, jak w tych Chinach będą was psami karmili? Wiesz, że tam... 
- Nie jem mięsa. Jestem wegetarianinem - powiedział Mario, wzruszając ramionami. - Nikt mnie nie zmusi! 
- Dobry żart! Ty nie jesz mięsa?! - zacząłem się głośno śmiać. 
- Z czego się cieszysz? I tak masz raka - usłyszałem nagle Matsa, który sobie bez pukania wszedł do pokoju. 
- A ty czego tu? - odezwał się Mario.
- Ja nie do Ciebie mośku, ja do Marco - odparł Mats. 
- Słucham, czego dusza pragnie? - zapytałem. 
- Ja to chociaż zapukałem do drzwi - nie ustępował Mario. 
- To jeszcze się w ten pusty czerep puknij - powiedział Mats. 
- Co wy do siebie macie? - zainteresowałem się - te wasze wieczne przekomarzanie się... 
- My tak lubimy - uśmiechnął się Mats.
- Mów za siebie - mruknął Mario. 
- Ale pada - powiedział Mats, patrząc za okno.
- Szybki jesteś - powiedział Mario.
- Się wie - powiedział z uśmieszkiem Mats. 
- Idę coś przegryźć - odparłem - idziecie ze mną? 
- Jasne! - odparli zgodnie i poszliśmy na dół. 









*** 









Wróciłam odświeżona do pokoju, nikogo w nim nie zastałam. Czas powoli zlatywał, nastawał wieczór. Kolejny dzień upłynął. 
Marco chyba nieźle się bawił z Mario i Matsem na dole, gdybym nie miała takiego fatalnego nastroju, pewnie zeszłabym do nich na dół i chętnie się z nimi nieco pośmiała. Ale dziś... nie byłam w stanie po prostu. 
Leżałam i przeglądałam różne strony internetowe na swojej komórce, do późnego wieczora, aż do pokoju przyszedł Marco. Może i dobrze, że nic mu (jeszcze) nie powiedziałam o swojej tragicznej przeszłości? Nie zepsułam mu humoru... 
- Chyba zaraz idę spać - powiedziałam, ziewając i odkładając komórkę. 
- Ja też - powiedział Marco. - Ale chodź do mnie... 
- A co, jak któreś z nas spadnie? - zapytałam. 
- Nikt nie spadnie - machnął ręką. - Albo mogę iść do Ciebie, mnie to obojętnie. 
- To chodź - powiedziałam. 
Marco ochoczo położył się obok mnie, i naturalnie przyciągnął mnie do siebie. 
- Oj Marco... - szepnęłam.
- Tak? 
- Ty to chyba lubisz się przytulać - stwierdziłam.
- Nie lubię. Uwielbiam - powiedział. 
- Rozumiem - szepnęłam, złożyłam głowę na jego torsie. 
Światło było zgaszone, pozostawało jedynie zapaść w sen. Jednak ja nie mogłam usnąć. Leżałam jedynie mocno przytulona do blondyna. W pamięci stanęły mi nagle wszystkie okropne wspomnienia. Nie wiem, czemu to i teraz, po prostu wszystko stanęło mi w głowie. 
Po pewnym czasie, ni stąd ni zowąd... zaczęłam płakać. Przestraszyłam się, że obudzę Marco... 
Ale teraz czułam, że chętnie bym wszystko mu opowiedziała, wyrzuciła wszystko z siebie. 
- Skarbie... - nagle usłyszałam blondyna, jego zaspany głos - co się dzieje? Płaczesz? 
Ale nie słyszałam wyrzutów w jego głosie, chyba w ogóle nie złościł się na mnie za to, że go niechcący zresztą obudziłam. 
- Marco? Przepraszam, że Cię obudziłam - powiedziałam.
- Nie szkodzi... - ziewnął - ale dlaczego Ty znów...
- Teraz chciałabym Ci wszystko opowiedzieć - powiedziałam - jeżeli tylko możesz mnie teraz wysłuchać. 
- Oczywiście - wyszeptał - zawsze bym mógł. 
Zadrżałam. Marco się podniósł, wziął mnie na kolana i przytulił do siebie mocno. 










*** 










Opowiedziałam Marco całą historię, nie pomijałam szczegółów. Zaczęłam od przykrego dzisiejszego spotkania z krewnymi, potem opowiedziałam mu o swoim dzieciństwie i ojcu. O tragicznie zmarłej matce i siostrze. Cały czas miałam łzy w oczach, gdy to opowiadałam. Ale czułam, że mi lżej, wyrzuciłam z siebie to wszystko. Marco słuchał, z zapartym tchem. Gdy skończyłam swoją opowieść, nie wiedział, co powiedzieć, tylko kręcił przerażony głową.
- Boże, Lidia... - wyszeptał. - Co ty kochanie musiałaś przejść... 
- Sam widzisz - powiedziałam - dlaczego nie chciałam o tym rozmawiać. To dla mnie takie bolesne wspomnienia...
- Rozumiem Cię doskonale - powiedział Marco cicho - jak dobrze, że Łukasz i Ewa Cię wzięli do Dortmundu! Więc to jest ta przyczyna...
- Dokładnie - powiedziałam - gdyby nie to, ojciec mógłby mnie nawet zabić. On zdolny jest do wszystkiego. Nienawidzę go jak zarazy. 
- Nie dziwię się w ogóle - powiedział Marco. - Lidia, kochanie... 
- Jak dobrze, że jesteś - wyszeptałam i zarzuciłam mu ręce na szyję. - Dziękuję Ci za to. 
- To ja tobie dziękuję - wyszeptał - skarbie! 
Siedzieliśmy tak przytuleni, już niezbyt wiele rozmawiając, aż po blady świt. Odechciało nam się snu. Zerknęłam na zegar, już było wpół do ósmej rano. Na korytarzu już było słychać kroki. 
- Już od rana grasują - usłyszałam Marco.
- Ranne ptaszki - skomentowałam. 
Nagle usłyszałam przyśpieszony chód, do pokoju wpadła spanikowana Ewa. A za nią Łukasz.
- Co się stało!? - zapytał Marco. Spojrzałam na Ewę i Łukasza, na ich twarzach malował się wyraźny przestrach... 








_______________________ 







Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za ten denny rozdział. -.- 
Zawiewa trochę nudą. 

Zapraszam na mojego drugiego bloga na nowy rozdział Long, terrible dream. mile widziane komentarze :) 

Tutaj też! Pozdrawiam :* 

czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 23.

Zrobiłam wielkie oczy. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Mała Cecylia jako jedyna się ucieszyła, gdy mnie zobaczyła!
- Lidzia! - zawołała - weź mnie na rączki! 
Uśmiechnęłam się lekko do niej, ale Lucyna stanowczo nie pozwoliła mi wziąć jej na ręce. 
- Zapomnij - powiedziała chłodno. 
- O co chodzi? Dlaczego Wy... - zaczęłam, ale Elżbieta mi przerwała.
- Twój ojciec wszystko nam opowiedział - powiedziała surowo. 
- Co?! Głupot wam pewnie naopowiadał - powiedziałam zdenerwowana. 
Przypomniało mi się przypadkowe spotkanie z ojcem w Berlinie. No tak... 
- Uciekłaś z domu - powiedziała Wiktoria - złamałaś serce ojcu, byłaś jego oczkiem w głowie, a Ty tak mu się odwdzięczyłaś?! Życie dla Ciebie poświęcił, żebyś na ludzi wyszła! 
Cała rodzina myślała, że mój ojciec jest niesamowicie porządnym człowiekiem, on potrafił być świetnym aktorem. Ale gdy nikt nie widział... na samo wspomnienie łzy mi napływały do oczu. 
- Jak widzieliśmy, już sobie znalazłaś jakiegoś gacha - powiedziała wyraźnie oburzona Lucyna - zaraz zapewne zajdziesz w ciążę, a może już jesteś? 
- Po niej to wszystkiego się można spodziewać - stwierdziła Elżbieta. 
- To nie jest tak! Nie słuchajcie mojego ojca - zaprotestowałam - wszystko, co on Wam naopowiadał, to stek kłamstw! Prawda jest taka, że...
- Dosyć! Wiemy wszystko - powiedziała Wiktoria - twój ojciec jest porządnym, dobrym człowiekiem. 
- Właściwie, nie nazywaj go już swoim ojcem - powiedziała Elżbieta - to, co zrobiłaś, jest niewybaczalne! Zepsułaś mu opinię, pokryłaś hańbą rodzinę Millerów. 
- Czyżby wyparł się mnie? - zapytałam.
- Nie masz już czego szukać w Polsce - stwierdziła Lucyna - wszyscy w naszej rodzinie są zgodni, że postąpiłaś haniebnie. 
- Ucieczki zdarzają się tylko w patologicznych rodzinach, my zawsze byliśmy szanowani, a teraz? Na pewno nas obgadują na każdym kroku - powiedziała Wiktoria. 
- Nie należysz już do Millerów - powiedziała Elżbieta - panno puszczalska!
- Wypraszam sobie! - zdenerwowałam się - a ojciec wcale nie jest taki porządny, jak myślicie! To tyran domowy! 
A Norbert miał słuchawki na uszach i chyba niczego nie słyszał. Siedział, gapiąc się tępo w ziemię. 
- Tyran domowy?! Ty jesteś chora psychicznie, moja droga - powiedziała lodowato Lucyna - czy Ty wiesz, jak on się czuł po Twojej ucieczce?! 
- Wiecie co? Mam to gdzieś! Was też! Taka z Was rodzina - powiedziałam łamiącym się głosem. - Nie potrzebuję Was i tych waszych zakłamanych wartości! Poradzę sobie! 
Odbiegłam od nich, na odchodne usłyszałam jeszcze, że jestem po prostu bezczelna.
Prawie zaczęłam płakać. Wyciągnęłam zatem z torby okulary przeciwsłoneczne, żeby nie było widać zaczerwienionych oczu. Zauważyłam nagle niedaleko Ewę obserwującą całą sytuację. Łukasza i Marco nie było, pewnie gdzieś razem poszli. 










*** 










- Na litość boską! Lidia? Co oni już Ci nagadali? - zaczęła pytać mnie zaniepokojona Ewa. - Była tam Wiktoria, prawda? 
- Prawda - powiedziałam ze smutkiem. Wiktoria, siostra mojej zmarłej matki. Zazwyczaj miałyśmy niezłe relacje, a teraz... odwróciła się ode mnie, podobnie jak cała rodzina, ojciec wszystkich nastawił przeciwko mnie. Znienawidziłam go za to jeszcze bardziej. 
- Oni wszyscy się mnie wyparli, cała rodzina - powiedziałam - ojciec im już nagadał głupot! Oni w to święcie wierzą! Powiedzieli, że zhańbiłam całą rodzinę Millerów ucieczką. Nie dali mi nawet dojść do słowa, żeby...
- No nie wierzę! To po prostu absurd - powiedziała zdenerwowana Ewa - Wiktoria też? Przecież jest siostrą twojej świętej pamięci matki Urszuli! 
- Tak, ona też - powiedziałam, teraz po policzkach spod okularów spłynęły dwie wielkie łzy. - Nie należę już do nich.
- Czekaj no - powiedziała wkurzona Ewa, zauważyłam, że podchodzi do Wiktorii. Ja otarłam szybko łzy, i również nieśmiało podeszłam do towarzystwa. 
- Nie spodziewałabym się po tobie - powiedziała Ewa do Wiktorii. - Jak Ci nie wstyd?! 
- O, obrończyni się znalazła - zakpiła sobie Wiktoria. - Ewunia! Ewa Piszczek we własnej osobie! 
- Niby taka ważna jest dla Was rodzina, a Lidii się wyparliście - powiedziała Ewa - miała słuszny powód, by uciec! Gdyby nie to, mogłaby nawet umrzeć! 
Nigdy nie mówiłam o swojej straszliwej sytuacji w domu, zawsze się bałam ojca. Jednak Ewa uważała, że nie wolno milczeć, należy krzyczeć. 
- Ojciec katował ją, bił za byle co! Wielokrotnie przybiegała do mnie, widziałam świeże siniaki na jej ciele - powiedziała Ewa - niech się Mariusz cieszy, że Lidia na niego nie doniosła na policji, chociaż powinna! Zastraszał ją też cały czas, że... 
- Jak Ty kobieto śmiesz tak mówić o Mariuszu? - syknęła Lucyna - mój kuzyn jest porządnym obywatelem! Nie chcę już więcej nic słyszeć! 
- To, co mówi Ewa, to prawda - powiedziałam.
- Przestań dziecko kłamać - powiedziała lodowato Wiktoria - to, że nie pozwalał ci na wszystko, nie oznacza, że jest tyranem. 
- Nie dość, że na nic nie pozwalał, to jeszcze tłukł i niszczył psychicznie - powiedziała Ewa. 
- Nie wierzymy w ani jedno twoje słowo, w ogóle, kim ty jesteś? - odezwała się Elżbieta.
- Przyjaciółeczka Lidii - powiedziała Wiktoria - pewnie to po części jej wina, ta ucieczka! 
To był koszmar, słuchać takich słów z ust Wiktorii. Moje imię wymawiała z taką pogardą. Ojciec musiał im zrobić prawdziwe pranie mózgów. 
- Skoro nie chcecie mnie więcej widzieć ani znać, to okej. Nie potrzebuję takiej pseudorodziny. Pierdolcie się - dodałam cicho. Czułam, jak morze łez zaczyna spływać po moich policzkach. Ewa objęła mnie ramieniem i odeszłyśmy, zauważyłam, że czekają na nas Marco i Łukasz. Czyżby widzieli całą sytuację? 










*** 










Gdy wracaliśmy do domu, Ewa o czymś opowiadała Łukaszowi szeptem, może chodziło o moją "szanowną" rodzinę? Nie wnikałam. 
Szłam obok Marco, który wyglądał na zaniepokojonego. 
- Lidia, czy coś się stało? Wyglądasz na smutną - powiedział.
- Oj tam, nic. Wydaje Ci się - stwierdziłam. 
Udawanie, że wszystko jest w porządku, nie było dla mnie nowością. W końcu całe dzieciństwo musiałam robić zawsze dobrą minę do złej gry. 
- Skarbie, może jednak się wyżalisz? Coś Cię trapi, widzę to - powiedział - postarałbym się pomóc, jakbym tylko wiedział o co chodzi... 
- Nic mnie nie trapi - wycedziłam. - Zmieńmy temat, dobrze? 
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć w każdej sytuacji - powiedział.
- Bardzo mnie to cieszy - zdobyłam się przy tych słowach na lekki uśmiech do blondyna. 
Cały czas miałam na nosie okulary przeciwsłoneczne, które zakrywały moje zapłakane oczy. Taki bajeczny dzień, a od momentu tragicznego spotkania z krewnymi jego urok prysł jak bańka mydlana. 
Ojciec jednak dotrzymał słowa - zrobił wszystko, by rodzina się ode mnie odwróciła. To było niesamowicie bolesne, gdy usłyszałam od nich te gorzkie słowa, a zwłaszcza od ciotki Wiktorii, z którą miałam dobry kontakt. Wprawdzie nigdy jej nie mówiłam o ciężkiej sytuacji w domu, ale zawsze była miła, sympatyczna. 
- Tak potraktować swoją siostrzenicę - pomyślałam zrozpaczona - na pewno cała reszta też już mnie nie chce znać, chociaż nie rozumiem, dlaczego. Co ja takiego złego uczyniłam?! 
Cały mój dobry nastrój uległ już zniszczeniu, wróciły do mnie bolesne wspomnienia. 
- Obcy ludzie są już lepsi od rodziny - pomyślałam zdruzgotana - a rodzinka to tylko dobrze na zdjęciu wygląda! 
Gdy pomyślałam o tym, mało co znów nie wpadłam w głośny szloch. Jednak udało mi się upilnować. Marco popatrzył na mnie przez chwilę i wziął mnie za rękę. Nie protestowałam. 
Gdy doszliśmy do domu, naturalnie nasi towarzysze byli ciekawi, jak nam się jeździło. Ja nie miałam ochoty rozmawiać, zostawiłam wszystkich i poszłam do pokoju. 
Poczułam wielką wściekłość na ojca. To wszystko była jego wina. Zaczęłam się zastanawiać, czy on serio nie ma jakiejś choroby psychicznej. Wszystko możliwe. Ale oczywiście, cała rodzina traktowała go jak króla, a on świetnie grał porządnego człowieka. 
Poczułam, że mam chęć mu wszystko wygarnąć. Chociażby przez telefon. Ta mieszanina złości i rozpaczy powodowała, że czułam, iż zaraz wybuchnę. 
Ale nie mogłam do ojca zadzwonić z mojego numeru. Mógłby w ogóle nie odebrać. Postanowiłam zatem pożyczyć telefon od Ewy. Wytarłam więc oczy, wyglądałam już przyzwoiciej, i zeszłam na dół. 
- Ewa, mogłabyś mi pożyczyć komórkę? Chcę zadzwonić, a sama malutko mam na koncie - powiedziałam. 
- Oczywiście, kochanie - powiedziała Ewa i podała mi swój telefon. 
- Dzięki - powiedziałam i poszłam na górę. 
Wystukałam na komórce Ewki numer, po czym wcisnęłam zieloną słuchawkę. Myślałam, o czym najpierw powiedzieć... 
- Słucham? - usłyszałam chłodny głos mojego ojca. Aż zadrżałam.
- Ty potworze, ty debilu skończony! - wyrwało mi się. Tego nie planowałam mówić, ale mi się w złości wyrwało. - Całą rodzinę zbuntowałeś przeciwko mnie! I co, cieszysz się? Lepiej Ci?! 
- Ty mała suczko, jeszcze masz czelność dzwonić?! - usłyszałam krzyk - powiedziałem im tylko prawdę o Tobie! Wiktoria dopiero co dzwoniła, że widziała Cię z jakimś kolesiem, i że jesteś na Mazurach. A o twojej ucieczce już chyba wszyscy moi znajomi wiedzą! Zszargałaś mi kompletnie opinię! 
- No i dobrze - syknęłam - a niech się wszyscy dowiedzą, jakim sukinsynem jesteś! Zniszczyłeś mi dzieciństwo i dorosłe życie też chciałeś mi ustawić po swojemu! Nienawidzę Cię!
Przez całą tę rozmowę płakałam. 
- Zamknij się! - krzyknął - och, jakbym Cię teraz spotkał, to dopiero byś miała powody do płaczu! Nie nazywaj się już moją córką, jasne?! 
- Bardzo chętnie - krzyknęłam - nie chcę Cię znać! 
Po tych słowach się rozłączyłam, już nie byłam w stanie dalej z nim rozmawiać. Nieco mu wygarnęłam, trochę mi przez to ulżyło... Ale po chwili znów zaniosłam się szlochem. Nie byłam pewna do końca, czy dobrze zrobiłam, dzwoniąc do tego... sukinsyna. 












*** 












Leżałam z twarzą wtuloną w poduszkę. Czułam, że przeszłość zawsze będzie się za mną ciągnąć, i może naprawdę wiele lat upłynąć, zanim te piekło naprawdę będzie już za mną, a może nawet do śmierci będę odczuwała bolesne lata młodości. 
Nie miałam ochoty z nikim teraz rozmawiać. Na szczęście, wszyscy przesiadywali na dole. 
Niebo się zachmurzyło. Zauważyłam, że pewnie będzie padać. Gdy tak leżałam zdołowana, do pokoju ktoś wszedł. Nie podniosłam głowy z poduszki, nie chciałam nikomu ukazywać swojego zapłakanego oblicza. 
- Lidia, skarbie... - usłyszałam głos Marco. - Co się stało? Czemu tu tak sama siedzisz? Ty płaczesz? 
Poczułam jego dłonie, jak głaszczą moje włosy. Jednak nie miałam ochoty na gadki. 
- Marco, nie mam chęci teraz rozmawiać. Może później - odezwałam się.
- Widzę, że coś Cię dręczy - powiedział - mi możesz mówić o wszystkim. Postarałbym się Ci pomóc, ale nie wiem, jak, skoro... 
- Na litość boską, nie naciskaj - zdenerwowałam się. 
- Przepraszam - powiedział - ale wiesz, kochanie, ja... 
- Jak mówię, że nie chcę gadać, to nie, rozumiesz?! - wściekłam się i wybiegłam z pokoju, a potem na dwór. Na szczęście, wszyscy się pochowali w pokojach, nikt tego nie widział. I akurat trafiłam na deszcz, właśnie zaczęło padać. Ale mnie to nie obchodziło, biegłam przed siebie. 
Nie wiedziałam, czy powiedzieć Marco o swojej tragicznej przeszłości. To było dla mnie straszliwie trudnym tematem do rozmowy...
Biegłam w tym deszczu, gdy nagle usłyszałam wołanie Marco. Odwróciłam się i zobaczyłam go biegnącego za mną. 
- Lidia! Poczekaj! - zawołał. 







_________________________________ 








Taki trochę smutniejszy, no ale cóż, nie może być cały czas różowo :> 
Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu! 
Czytasz = komentujesz! Pamiętaj o tym! :> 

Pozdrawiam ;* 








środa, 29 maja 2013

Rozdział 22.

*oczami Marco* 



Zasłony były niezaciągnięte, więc obudziły mnie promienie słońca. Raczej jeszcze wszyscy pozostali spali, gdyż w chacie panowała cisza. 
Lidia jeszcze spała, ta urocza, przecudna dziewczyna, która odmieniła moje życie w tak króciutkim czasie. Tuliła się do mnie z taką ufnością. Patrzyłem na nią z miłością, pogłaskałem ją po włosach. 
Czułem się naprawdę szczęśliwy. Przytuliłem do siebie Lidię jeszcze mocniej, zapach jej włosów zakręcił mi w głowie. Uświadomiłem sobie, że nie czułem tego samego, gdy byłem jeszcze z Caroline. 
Usłyszałem nagle jakieś krzyki pomieszane ze śmiechem. Głosy te należały do Mario i Matsa. 
- Mats debilu! - wydzierał się Mario.
- No i czego koparę drzesz?! Zaraz wszystkich pobudzisz - usłyszałem śmiech Matsa. 
Ostrożnie wyszedłem z łóżka, aby nie obudzić Lidii, i wyszedłem na korytarz. Mario był cały oblany wodą, a Mats dusił się ze śmiechu. 
- No i co tak stoisz jak widły w gnoju? - prychnął Mario do Matsa, co wywołało jeszcze większy śmiech u obrońcy BVB. 
- Nie ma to jak Twoje odzywki - skomentował Mats. - Widzisz jełopie, obudziłeś Marco.
- Zobacz, Marco, ja sobie spokojnie spałem, a ten przyszedł i wylał na mnie kubeł wody! I to lodowatej - powiedział Mario. - Nie chcę z nim więcej spać w jednym pokoju! 
- To śpij na tarasie - zaśmiał się Mats. - Więcej miejsca dla mnie będzie.
- Wy to jesteście... - westchnąłem - Mario, idź się przebrać lepiej. 
Mario poszedł po suche ubrania, a ja zostałem sam z Matsem. Nie przestawał się śmiać. 
- Z czego ta radość? - zapytałem.
- Z Mario - odpowiedział. - On jest taki zabawny, jak się denerwuje.
- Wy to się kochacie - zażartowałem.
- No pewnie - podjął żart Mats. 
Z sypialni Ewy i Łukasza wyjrzał zaspany Łukasz.
- Musicie już od rana harce urządzać? - zapytał i ziewnął - mogliście iść na dwór, a nie ludzi budzić! 
- To Mario się darł - wzruszył ramionami Mats. 
- Przez Ciebie - syknąłem.
- Nie wnikam - odparł Łukasz. 











*** 









Gdy się obudziłam, już było grubo po dziesiątej. No to sobie pospałam. Wyciągnęłam z walizki bluzkęlegginsy 3/4 i poszłam do łazienki zrobić ze sobą porządek. Gdy już to zrobiłam, zeszłam na dół. Łukasz i Ewa już byli na nogach, Agaty, Kuby, Roberta i Ani jeszcze nie było, zapewne jeszcze spali.
Drzwi stały otwarte na oścież, zauważyłam Marco, Mario i Matsa siedzących sobie na tarasie. 
- Jak tam, Lidka? - zagadnęła mnie Ewa, podsuwając mi tosty. 
- Fajnie - zaśmiałam się. 
- No widzisz - uśmiechnął się Łukasz. - Co dziś będziemy robić? 
- Co towarzystwo będzie chciało - powiedziała Ewa, nalewając mi do szklanki soku pomarańczowego. 
- Lidia, jeździłaś kiedyś konno? - zapytał Łukasz. 
- Nie - powiedziałam - a czemu pytasz? 
- A chciałabyś? - zapytał.
- Nie wiem... - zawahałam się - a niby gdzie? 
- Tu niedaleko jest stadnina - powiedział - można by się przejść.
- Dobry pomysł - powiedziała Ewa - Łukasz, mogłabym się przejechać, jak ty będziesz tego zwierza trzymał.
- Ewa, będziesz jak księżniczka na koniu... - zaśmiałam się.
- No właśnie - zgodziła się ze mną przyjaciółka. 
Spożywaliśmy poranny posiłek, w końcu śpiące pozostałe dwie pary do nas przyszły. Niemiecka trójca również się przyłączyła. Ukradkowe spojrzenia z Marco spowodowały przyśpieszenie bicia mojego serca. Jeszcze nasi towarzysze o nas nie wiedzieli... tzn. tylko Mario, ale on siedział cicho jak mysz pod miotłą. 
Podczas śniadania uzgodniliśmy wszyscy, że wybierzemy się pojeździć za godzinę. Robert i Ania jednak zdecydowali że zostaną w domu, Ania powiedziała, że nie cierpi koni i w życiu na żadnego nie usiądzie. Agata również zrezygnowała z wyprawy, powiedziała, że niezbyt dobrze się dziś czuje. No i Kuba nie zamierzał jej samej zostawić w domu. 
Po śniadaniu wyszłam na taras, rozglądając się za Marco. Gdzieś mi zniknął z pola widzenia. Nagle usłyszałam jego ciche wołanie, dochodzące zza chaty.
- Lidia! Chodź tutaj! - usłyszałam.
- Już! - odparłam, i poszłam w kierunku Marco. Czekał za chatą, akurat w takim miejscu, na które okna nie wychodziły. Uśmiechał się.
- Kochanie moje - powiedział i po chwili utonęłam w jego silnych ramionach.
- Marco... - powiedziałam cicho i wtuliłam się w niego jak w misia. 
- Tylko Mario o nas wie, prawda? - zapytał. - Kiedy powiemy reszcie? 
- Kiedy chcesz - powiedziałam. 
- Wspólnie im powiemy, prawda? Ale z tym chwilkę poczekać można... - powiedział czułym tonem i zaczął mnie całować. Oparł mnie o ścianę domku, a ja topiłam się w jego namiętnych pocałunkach. 
- Mógłbym tak godzinami... - wyszeptał. 
- Mnie pasuje - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- To wspaniale - powiedział i znów mi zamknął usta swoimi własnymi. Kompletnie straciliśmy poczucie czasu. Zapomnieliśmy o otaczającym nas świecie, o naszej wyprawie na konną jazdę. 
- A co wy robicie?! - usłyszałam nagle... zszokowaną Ewę. - Lidia, mieliśmy zaraz na konie iść... 
- Ojej! Zapomniałam na śmierć! - powiedziałam.
- Już się idziemy szykować - powiedział Marco.
- Ale wy... - Ewa wyraźnie była zdumiona tym, co zobaczyła. 
- Wiesz Ewcia, my... - zaczęłam nieśmiało.
- Jesteśmy razem - powiedział Marco.
- Serio?! 
- Tak - powiedziałam.
- Cóż... w takim razie, gratuluję Ci, kochanie - powiedziała Ewa i mnie uściskała serdecznie. - Bardzo się cieszę!
- Ja jeszcze bardziej - powiedziałam. 
- Powiecie to reszcie, prawda? - zapytała Ewa. 
- Raczej... - uśmiechnął się Marco. 











*** 










Wybraliśmy się we czwórkę na konie, ja, Marco, Łukasz i Ewa. Przedtem ja i Marco obwieściliśmy towarzyszom o naszym świeżym związku. Pogratulowali nam, wyglądali na zadowolonych z tego powodu.
Do tej stadniny przyszło też sporo innych osób, chcących sobie pojeździć konno. 
Wybrałam sobie białego konia, natomiast Ewa upodobała sobie konia koloru brązowego. Łukasz pomógł jej wsiąść na niego i zaczął go prowadzić, Ewa uśmiechnęła się do mnie z góry. I poszli jedną z alejek. Potem mieliśmy się zdzwonić. 
Natomiast ja miałam problem z wspięciem się na to zwierzę. Na szczęście był przy mnie Marco, który mi pomógł. Bez strachu zaczął prowadzić rumaka, natomiast ja trochę początkowo się bałam, czy nie spadnę, ale z czasem to minęło i upajałam się miłym dniem. 
- Dokąd mnie prowadzisz, książę? - zapytałam. 
- Nawet na koniec świata mogę, księżniczko - odparł z uśmiechem. 
- Tylko koron nam brakuje - stwierdziłam rozbawiona. 
- Właśnie - przyznał. 
Na głowie miałam różowy toczek, Marco stwierdził, że słodko w nim wyglądam. 
Naprawdę było wspaniale. Marco nie szczędził mi komplementów. Ja jemu zresztą też nie. Jednak zaraz sielanka się popsuła, gdy nagle...  dziwnym trafem straciłam równowagę i z hukiem spadłam na ziemię. Dobrze, że na trawę, bo inaczej mogłoby być kiepsko. 
W moich oczach stanęły łzy bólu, Marco natychmiast zareagował.
- Nic ci nie jest? - pytał z troską.
- W sumie nic - powiedziałam - trochę się poobijałam, i tyle. 
- Całe szczęście - powiedział i przytulił mnie mocno. Nie wypuścił mnie po minucie z ramion, zatem konikowi po pewnym czasie się znudziło, postanowił też wykorzystać fakt, że nikt go nie trzymał i postanowił sobie urządzić jogging. 
- Ej! Koń nam ucieka! - zawołałam przerażona.
- O nie - jęknął Marco. - Stój! - zawołał w kierunku biegnącego konia i zaczął go gonić. - Czekaj tu na mnie! - krzyknął jeszcze do mnie.
- Okej! - zawołałam i usiadłam sobie na trawie. To było nieco zabawne, patrząc jak blondyn goni konia. 
Po jakichś dwudziestu minutach zauważyłam, jak Marco wraca. Na szczęście z rumakiem. Był bardzo zdyszany.
- Ten zwierz to ma przyśpieszenie - przyznał, dysząc ze zmęczenia. 
- Na pewno - przyznałam nieco rozbawiona. - Chodź, odprowadzimy go do boksu. 
- Nie chcesz na nim już jechać? - zapytał.
- Wolę już nie - stwierdziłam. - Może innym razem.
Zatem poszliśmy odprowadzić naszego uciekiniera, gdy już to zrobiliśmy, usiedliśmy na ławeczce stojącej niedaleko. Ewy i Łukasza jeszcze nie było, także nie dzwonili ani nie pisali, cóż, jeszcze zapewne świetnie się bawili. 
Rozglądałam się, było wielu ludzi, aż nagle wypatrzyłam kilka znajomych twarzy. Były to osoby z mojej rodziny : starsza siostra mojej matki Wiktoria, 
jej mąż Norbert, oraz dwie kuzynki mojego ojca, Lucyna i Elżbieta. Jedna z nich, czyli Lucyna, trzymała swoją córkę Cecylię na rękach. Gdy jeszcze byłam w Polsce, i Lucyna przyjeżdżała w odwiedziny z Cecylią, mała bardzo lubiła się ze mną bawić, lubiła, jak ją nosiłam na rękach. 
- Moja rodzina - powiedziałam z niedowierzaniem do Marco - może pójdę się z nimi przywitać.
- To idź - powiedział - a ja pójdę sobie colę kupić, bo spragniony jestem jak cholera.
Zatem Marco poszedł ugasić pragnienie, a ja do swoich krewnych siedzących niedaleko. Może przyszli, bo mała Cecylia chciała na kucyku pojeździć? 
Gdy byłam już kilka kroków od nich, zauważyli mnie, a ich miny nagle przybrały zniesmaczony wyraz...
- Oho, kogo my tu mamy - skomentowała niemiłym tonem Elżbieta. Aż struchlałam. O co jej chodziło?! 




_______________________ 





Wybaczcie, że musieliście trochę poczekać, ale same wiecie. Nauka, poprawianie ocen...
Ech... byle do wakacji... 

Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba. Oceniajcie :> 
Kto już tu jest, niech skomentuje! Dziękuję <3 

Pozdrawiam ;* 




niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 21.

Wkurzyłam się lekko na Mario i Matsa, czemu oni tak usilnie zaczęli mnie namawiać? Mats mógł spokojnie sobie iść na tę przechadzkę, nie wyglądał na bardzo zalanego. 
A ja poczułam, idąc obok Marco, jak bije mi mocniej serce, jak mi miękną nogi. Pragnęłam go całego. I stwierdziłam, że przy Mitchellu tak samo się nie czułam... 
W milczeniu szliśmy kwiecistą łąką, gdy już się nieco oddaliliśmy od chaty, z niepokojem, że coraz bardziej się chmurzy na niebie. Nasłuchiwałam, czy ptaki śpiewają, ale cicho sza! To musiała być cisza przed burzą, o tak. 
Nagle zaczęło grzmieć, zauważyłam błyskawicę na niebie. Przestraszyłam się. Zaczął powiewać chłodny wiatr, a ja miałam na sobie tylko lekką sukienkę. 
Ale to w sumie było do przewidzenia, ta burza. Tak dziś parno i duszno było, że w końcu musiało to nastąpić. 
Nagle tak mocno zagrzmiało, jakby się Tatry waliły, aż prawie podskoczyłam. 
- Niedobrze - powiedział Marco. - Będzie burza... 
- Raczej tak - powiedziałam smutno. 
- Musimy się położyć w jakimś dołku i przeczekać - powiedział Marco - tak będzie najbezpieczniej. 
- Racja - pokiwałam powoli głową. Tak, miał rację, nie mogliśmy sterczeć na tej łące, bo jeszcze dosłownie piorun by nas strzelił. 
Wypatrzyłam dołek, położyliśmy się na trawie. Dalej milczeliśmy oboje, rozmowa nijak się nie chciała kleić. 
W końcu zaczął lać deszcz, padało jak z cebra, do tego co chwila grzmiało i błyskało na ciemnym niebie. Na szczęście zdążyłam wyłączyć komórkę. 
Tylko miałam nadzieję, że nie będzie padał grad. 
Zerwał się szalony wicher. Zrobiło mi się do tego zimno. 
Poza tym, zawsze się bałam burzy, nienawidziłam takiej pogody. 
Marco spokojnie leżał obok mnie, patrzył sobie w niebo, jego wyraz twarzy nie był jednak zbytnio zadowolony... 
Ziemia była coraz bardziej mokra, wiedziałam, że wrócę do chaty przemoczona do suchej nitki. Ale to akurat był najmniejszy problem. 
Znów dopadły mnie wyrzuty sumienia, wiadomo, co było ich powodem... 
I ta zmarnowana dzisiejsza okazja wyjaśnienia sobie wszystkiego. Zerknęłam na Marco, wyglądał na nieszczęśliwego, wpatrywał się tylko w niebo. I do tego nagle tuż nad nami błysnęła wielka błyskawica, po czym straszliwie głośno znów zagrzmiało. 
To wszystko, te wszystkie czynniki spowodowały, że... rozpłakałam się. Schowałam twarz w dłoniach, po cichutku wylewałam łzy. Miałam nadzieję, że Marco tego nie zauważy. 
Jednak po chwili zauważył, usłyszał moje ciche łkanie i zapytał, czemu płaczę. 
- Bo się boję... - odpowiedziałam cicho. - Ta burza jest straszna... - wydukałam. 
Nic więcej nie dałam rady mu powiedzieć, na szczęście o nic więcej mnie nie pytał. 
- Przytul się do mnie - powiedział cichym tonem - będzie dobrze, zaraz ta burza powinna się skończyć. 
Jak wypowiedział te słowa, łagodnym, cichym, spokojnym tonem, to aż zrobiło mi się gorąco w środku. Powiedział to tak, jakby nie żywił do mnie żadnej urazy. Jednak nie wiedziałam, jak to jest naprawdę. Bo nikt z nas jeszcze nie poruszył kwestii niedawnego zdarzenia. 
Marco ujął mnie za dłoń, nie protestowałam, tylko jak poprosił, przysunęłam się do niego blisko i przytuliłam się. Serce mi waliło jak szalone, myślałam, że zaraz mi wyskoczy z piersi. 
Zrobiło mi się cieplej, mimo, że dalej szalał wiatr, padał zimny deszcz, i już tak bardzo się nie bałam wciąż ryczącej burzy. 
Cierpliwie czekałam, aż pogoda ulegnie poprawie... 











*** 










W końcu przestało padać, burza się oddaliła, niebo się nieznacznie rozjaśniło. Zapach powietrza po burzy był wspaniały. 
Podniosłam się, cała mokra byłam, ale nic sobie z tego nie robiłam, to akurat nie był kłopot. 
- A więc burza szczęśliwie minęła - powiedział Marco.
- Całe szczęście - powiedziałam.
- Zatem chodźmy po te maliny - powiedział Marco. 
- Okej - odparłam.
Przytulona do Marco czułam, że moje uczucie do niego wzrasta coraz bardziej. Nie miałam jednak pojęcia, czy on to odwzajemnia... 
Poszliśmy do lasu, a mnie tyle rzeczy do zakomunikowania cisnęło się na usta. W końcu musiałam je otworzyć i powiedzieć to, co mam do powiedzenia... 
Cóż, w końcu musiałam, nie mogłam cały czas dusić tego w sobie. 
- Marco... - powiedziałam cicho. 
- Tak? 
- Stój - powiedziałam i go zatrzymałam, łapiąc go za ramię. - Muszę, a właściwie to chcę z Tobą o czymś pogadać... 
- Nie ma sprawy - powiedział. 
- Między nami się popsuło - zaczęłam - pamiętasz naszą ostatnią kłótnię i tego nieszczęsnego SMSa, który Ci wysłałam? Żałuję teraz, że go wysłałam, i żałuję, że strzeliłam niepotrzebnie takiego focha. Tak miło było, a przez to przestaliśmy rozmawiać - powiedziałam drżącym głosem. - Marco, ja Cię przepraszam. Ty wtedy próbowałeś wszystko naprawić po tej kłótni, a ja cały czas Cię spławiałam. 
Nawet już nie usprawiedliwiałam się bólem brzucha, zatruciem pokarmowym, które wtedy miałam. 
Na twarzy Marco ukazały się lekkie rumieńce, spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. 
- Lidia, nie przepraszaj... - powiedział cicho - doskonale pamiętam, że przechodziłaś zatrucie pokarmowe, byłaś rozdrażniona, poza tym, sam nie jestem bez winy - powiedział. - Nieźle dałem się omotać Sophie, czego żałuję. Nigdy więcej - wyszeptał. - Nie zależy mi na niej, uwierz. Lidia, zależy mi na naszych dobrych relacjach. 
- Mnie też... i to bardzo - powiedziałam - ale bałam się odezwać, nie wiedziałam, jak to wszystko odbierzesz. Myślałam, że... 
- Ja też, nie wiedziałem nawet, jak zacząć rozmowę - powiedział - ale tak bardzo się cieszę, że już sobie wszystko powiedzieliśmy... A dziś, gdy zobaczyłem, jak się topisz, myślałem, że zawału dostanę, ale musiałem opanować nerwy i pędzić Cię ratować... 
- Dziękuję Ci jeszcze raz - wyszeptałam.
- Nie masz za co dziękować - powiedział. - Nie darowałbym sobie, jakby nie udało mi się Cię uratować... 
Zaczynało się robić późno, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Za bardzo byliśmy pochłonięci sobą i szczerą rozmową. 
- Marco, idziemy zbierać te maliny? - zapytałam.
- Czekaj - szepnął - muszę wyznać Ci coś jeszcze, teraz albo nigdy.
- Słucham - powiedziałam cicho i poczułam, jak moje policzki płoną.
- Może to wydać Ci się głupie, bo nie znamy się od lat, ale... Lidia, ja, ja się w Tobie... zakochałem - wydukał. - Ciągle myślałem o Tobie, cały czas. Jesteś nie dość że piękna, to jeszcze Twoje łagodne i spokojne usposobienie... ja to kocham w Tobie - powiedział. - Jesteś po prostu idealna. Od początku, gdy Cię poznałem, czułem, że jesteś kimś wyjątkowym. Musiałem Ci to wyznać - powiedział - nie mogę przecież dusić tego w sobie w nieskończoność. Ja Cię kocham, Lidia. 
- Marco, ja... ja... - zaczęłam się jąkać. - Naprawdę, Ty mnie...
- Tak - powiedział. - To prawda. 
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę - powiedziałam ze łzami w oczach, oczywiście łzami szczęścia. 
- Co masz na myśli? 
- Marco, ja to odwzajemniam - powiedziałam. - Jesteś wspaniałym facetem, jaka ja byłam ślepa i naiwna, patrzyłam tylko na tego oszusta Mitchella. Dopiero później zrozumiałam, że...
- Rozumiem - wyszeptał - nie martw się już tym. 
Czułam, że Marco jest ze mną w stu procentach szczery, poza tym, biła od niego taka czułość... 
- Kocham Cię, Marco - odważyłam się powiedzieć, to co czułam. 
- Ja Ciebie też. Nie masz pojęcia, jaki szczęśliwy jestem teraz - powiedział i oparł mnie o drzewo rosnące tuż obok. Przytulił mnie mocno i zbliżył swoją twarzyczkę do mojej. Poczułam jego oddech na swojej skórze, i po chwili jego ciepłe usta na moich... Jego namiętny pocałunek spowodował zawroty w mojej głowie. Ta niezwykła czułość od niego bijąca, te ciepło, te uczucie... Nie przestawał mnie tulić, całował mnie cały czas mocno, a ja topiłam się w tych pocałunkach. To było niesamowite uczucie, po prostu coś wspaniałego... 











*** 










- Co z tymi malinami? - wyszeptałam między pocałunkami.
- Teraz Ty jesteś najważniejsza... - wyszeptał mi w odpowiedzi. 
Znów zamknął mi usta pocałunkiem. Ja od chwili zaczęłam odczuwać, że jestem lekko podchmielona przez te piwo, do którego namówili mnie towarzysze podróży, ale przede wszystkim byłam pijana z miłości. 
Marco zaczął głaskać mnie po całym ciele, aż dostałam przyjemnych dreszczyków. Miał takie subtelne dłonie. 
Podwinął mi sukienkę, wtedy zareagowałam, zrozumiałam, co by chciał.
- Ej! Marco! - szepnęłam.
- Tak, aniołku? 
- Nigdy jeszcze tego nie robiłam... - szepnęłam, lekko zawstydzona. 
- Będę delikatny, nie przejmuj się niczym - wyszeptał poruszony. 
Nie opierałam się, bo... sama go zapragnęłam, nie wiem, czy to alkohol tak na mnie podziałał, czy po prostu uczucie. Uznałam, że trzeba cieszyć się chwilą... 
Czułam, że mogę zaufać blondynowi. 
I po chwili się stało. To było niesamowite przeżycie. Kompletnie oboje zapomnieliśmy, że przecież tu mogą biegać leśne zwierzęta, że ktoś mógł również wpaść na pomysł wyprawy do lasu w celu zbierania leśnych owoców. 
Byliśmy pochłonięci sobą, blondyn jak obiecał, był delikatny, przytrzymywał mnie cały czas za biodra, trochę mnie w plecy uwierała kora drzewa, o które się również opierałam. 
Miałam chęć krzyczeć z rozkoszy, ale w lesie przecież zabronione są krzyki i hałasowanie. 
Po wszystkim Marco spojrzał mi czule w oczy, co spowodowało przyśpieszenie mojego najważniejszego organu. 
- Jak samopoczucie? - zapytał cicho.
- Dobrze jest - uśmiechnęłam się lekko.
- Żałujesz tego, co się przed chwilą stało? - zapytał drżącym głosem.
- Nie. Nie żałuję - powiedziałam i go pocałowałam w szyję. - Ufam, że jesteś ze mną szczery, i nie potraktujesz mnie jak Langerak...
- Nigdy w życiu - powiedział. - Nie masz pojęcia, jak mnie cieszy Twoje zaufanie. Chodźmy nazbierać tych malin, dobrze? 
- Okej - odparłam. 
Niedaleko rosły krzewy malin. Ale z przodu było już obskubane. Więc któreś z nas musiało wejść w te krzaki i tam uzbierać... 
- To ja wejdę, będę Ci podawać - powiedziałam i wślizgnęłam się w te krzewy. Dobrze, że nie było tam pokrzyw. 
Już zrobiło się ciemno. Ale nas to niezbyt obchodziło. Rwałam maliny, brudząc sobie przy okazji ręce ich sokiem, podawałam je dla Marco. 
W tych krzewach było naprawdę duszno. 
- Pomogę Ci - powiedział Marco i sam wlazł w te krzewy. Oboje już byliśmy spoceni, nie dość, że upał, to jeszcze byliśmy bezgranicznie upojeni sobą i miłością. 
Nazbieraliśmy już trochę, dwa woreczki były już pełne.
- Nie śpieszy mi się do chaty... - wyszeptał Marco i mnie porwał w ramiona. 
- A już ciemno... - wyszeptałam.
- To nic - szepnął, i pociągnął mnie na ziemię. Leżeliśmy wśród tych krzaków malin, całując się namiętnie. A wokół cicho, głucho... Usłyszałam hukanie sowy. 
To było istne szaleństwo, jakże wielka radość.  
Na ziemi niezbyt było wygodnie, ale mało mi to przeszkadzało. Skupiałam się na Marco, który nie szczędził mi czułości. 










*** 









W końcu otrzepaliśmy nasze ubrania i musieliśmy wracać. Włączyliśmy nasze komórki, służyły nam za latarki. Na szczęście, na niebie świecił księżyc, więc dało się jakoś iść.
- Mogły nas tam wilki dopaść - stwierdziłam, gdy wracaliśmy. 
- Uratowałbym Cię - powiedział Marco. - Ale późno, trochę zabawiliśmy w tym lesie. 
- Miło było - zaśmiałam się.
- Oj tak - przyznał mi rację i objął mnie ramieniem. - Już dwunasta w nocy. 
Dotarliśmy do naszej chaty, zauważyliśmy, że światła się palą, czyli jeszcze nie spali i zapewne na nas czekali. 
Tak faktycznie było. Gdy weszliśmy, zauważyłam zdenerwowaną Ewę chodzącą w kółko, przy stole siedział Mario. 
- Lidia, czy ty chciałaś do zawału mnie doprowadzić?! - zawołała - co wy tak długo robiliście w tym lesie? Już dwunasta w nocy! 
- Dziki albo wilki mogły was tam pogryźć! - wtórował Ewie Mario. 
Marco położył maliny na stole, a na jego twarzy widniał promienny uśmiech, w oczach radość. Mario patrzył na przyjaciela bardzo zdziwiony. 
- O, wrócili! - usłyszałam Łukasza, który właśnie przyszedł. 
- Całe szczęście - westchnęła Ewa i usiadła na krześle. - Dzwońcie następnym razem, jak macie zamiar... 
- Wyłączyłam komórkę, bo burza była, a potem zapomniałam ją włączyć - powiedziałam. 
- Dobrze, już dobrze - powiedział Łukasz. - Ja tam idę spać, dobranoc wszystkim! 
- Ja też idę - powiedziała Ewa - wreszcie mogę! 
- Dobranoc - powiedziałam.
Ewa i Łukasz poszli do siebie, a ja skierowałam swoje kroki do łazienki. Ale usłyszałam jeszcze krótką rozmowę Marco i Mario, który jeszcze nie weszli na górę. 
- Ale co wy tak długo tam robiliście? - dopytywał się Mario. - W ogóle... skąd ta radość? Normalnie promieniejesz! Rano inaczej... 
- Upoiła mnie miłość jak mocne wino - powiedział poetycko Marco. - Dlatego promienieję, jak powiedziałeś. 
- Marco, to Ty i Lidia... 
- Powiedziała, że mnie kocha. Ja też ją kocham. Mimo że niezbyt długo się znamy... 
- Wiedziałem - powiedział Mario - wy jesteście dla siebie stworzeni! 
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę - powiedział Marco.
- Ja też. Cieszę się Twoim szczęściem - powiedział Mario. 
Zerknęłam na nich ukradkiem ze schodów, Marco rzucił się na szyję Mario.
- To najszczęśliwszy dzień w moim życiu - usłyszałam Marco. 
Uśmiechnęłam się, wzięłam piżamę z walizki i poszłam do łazienki. Umyłam swoje spocone ciało, ubrałam piżamę, spięłam włosy w warkocz, by mi się nie poplątały na poduszce, i poszłam do pokoju. 
Marco jeszcze nie było, zapewne jeszcze rozmawiał z Mario. Cóż, zgasiłam światło i próbowałam usnąć. W końcu powoli odpłynęłam... 
 






*** 









Zerwałam się nagle z łóżka. Obudził mnie bardzo głośny grzmot. Znów burza! 
Zerknęłam na zegarek w komórce, było już po trzeciej rano. Marco spokojnie spał, jego to nie obudziło. 
Wiał straszliwy wicher, aż się przestraszyłam, czy nie zwieje dachu. No i lało jak z cebra. 
Stanęłam przy oknie, obserwując sytuację. Czułam, że już w ogóle nie usnę. 
Nagle błysnęło, po czym tak straszliwie głośny huk się rozległ, musiało bardzo blisko zagrzmieć. I na pewno jakieś drzewo się przewróciło. 
- Nie wyrobię - pomyślałam i... położyłam się na łóżku Marco, wtulając się w jego plecy, gdyż spał na boku. Bałam się, że zaraz piorun uderzy w naszą chatkę. 
Nagle jednak usłyszałam, że się budzi i przewrócił się na drugi bok. Chciałam szybciutko zejść żeby się nie zorientował, jednak było za późno. Nawet zdążył chwycić mnie za rękę. 
- Lidia? Co się dzieje? - wymamrotał rozespany. 
- Bo ja... się przestraszyłam, słyszysz jaka burza? - odezwałam się odrobinę zawstydzona. - Już wracam do siebie. 
Chciałam wstać, ale on pociągnął mnie za rękę. 
- Nie szkodzi - powiedział cicho - chodź! Zmieścimy się jakoś!
- Ale to łóżko jednoosobowe - powiedziałam.
- No i co z tego - powiedział - no chodź, przytulimy się! 
- No... dobrze - powiedziałam, zrobiłam, jak mnie prosił. 
- Burza powinna niedługo minąć - powiedział cicho.
- Mam nadzieję - powiedziałam. 
Leżałam wtulona w Marco, moja głowa spoczywała na jego torsie. Jego ręce mnie obejmowały. Czułam się bezpiecznie. W końcu zamknęłam oczy i powoli zasnęłam... 







_________________ 





Ale się rozpisałam o.O 
Mam nadzieję, że Wam się podoba, i że nie rzygnęłyście tęczą! :> 
Piszcie swoje opinie ;) 


Bardzo mi przykro, że Borussia wczoraj przegrała. -.- 
Najbardziej to mi szkoda piłkarzy, a zwłaszcza Marco... 
Dante powinien czerwo dostać, widziałyście, jak kopnął Marco w brzuch? 
W ogóle, piłkarze Bayernu dosyć często faulowali żółto-czarnych. 

Ale i tak, mimo wszystko, jestem bardzo dumna z BVB! Doszli tak daleko. W przyszłym roku na pewno będzie lepiej, Roman powiedział, że będą walczyć! :> 
Kocham ich <3 

Mam małą prośbę - linki do swoich blogów czy nowych rozdziałów bardzo proszę zostawiać w zakładce SPAM, łatwiej mi to wszystko wtedy jest ogarnąć! :> Dzięki. 


No i... dziękuję Wam za wszystkie komentarze, za Wasze wsparcie! Jesteście po prostu cudowne, moje kochane <3 Dajecie mi siłę do pisania! 

Okej, już Was nie zanudzam. Kto przeczytał ten rozdział niech zostawi pamiątkę po sobie :> 
To bardzo motywuje. 


Pozdrawiam Was ciepło, Syl :*