środa, 8 kwietnia 2015

COME BACK!!!

Wróciłam!!!!!!!! :) nie spodziewałam się, ale jednak. Postanowiłam spróbować napisać kolejne opowiadanie, ale już nie o Borussii. Mam nadzieję, że mimo to kogoś to zainteresuje. Już są dodani bohaterowie, pierwszy rozdział powinien pojawić się niebawem :) 

Zapraszam gorąco http://thestrongestloveforever.blogspot.com/ 

Co do mojej długiej nieobecności - miałam nieco problemów w życiu, nie w głowie było mi pisanie. Na szczęście powoli wszystko wraca do normy. :) 

Pozdrawiam serdecznie, 
Sylwia 

czwartek, 4 września 2014

Epilog.

2 LATA PÓŹNIEJ 


I tak się potoczyło moje życie w Dortmundzie... Każdy dzień sprawia mi ogromną radość, oraz szczególnie dwie najważniejsze osoby w moim życiu - mój ukochany, oraz nasza śliczna córeczka Ulla. Otrzymała takie imię po mojej mamie Urszuli. 
Moja rodzina w ogóle się do mnie nie odzywa. Zapewne nie chcą mnie znać. Ale ja nie żałowałam, nie żałuję i nie będę żałować mojej decyzji o ucieczce. Gdyby nie to, nie odnalazłabym mojego szczęścia. A Ewa i Łukasz niezmiernie mi w tym pomogli. Zawsze im będę za to wdzięczna.
Dziś wpadliśmy we trójkę w odwiedziny do moich wybawców. Dziś ostatni wolny dzień Marco, jutro zaczynają się treningi przed nowym sezonem Bundesligi. 
Łukasz rozpalił grilla. Sara zajęła się małą Ullą. Swoją drogą, Sara bardzo podrosła. A pamiętam, jak sama była taką kruszynką jak Ulla. Nasze dziecko odziedziczyło włosy i oczy po ojcu. Ale jak Marco mówi, Ulla ma taki sam uśmiech jak ja. Może ma rację? 
- Kiełbaski gotowe - oświadczył Łukasz, który stał przy grillu. 
- Ja tam wolę stek - machnęła ręką Ewa. 
- Jak kto woli - wzruszył ramionami Łukasz. 
- Ja tam poproszę kiełbaskę - powiedziałam. - Sara, przyprowadź proszę małą - zawołałam w stronę dziewczynek. 
Sara wzięła małą na ręce i mi ją przyniosła. Ulla, pomimo młodego wieku, uwielbia jeść. Pokroiłam kiełbaskę i zaczęłam ją karmić. Pałaszowała, aż miło było popatrzeć. 
- Ona da radę to zjeść? - zapytał Marco. 
- Ona nie takie rzeczy pałaszuje - powiedziałam. 
Słońce wyjrzało. Zapowiadało się piękne popołudnie. 
- Tato, nałóż mi steka, jak już się upiekł - poprosiła Sara. 
- Już Cię dziecko obsługuję - powiedział Łukasz i dał jej to, o co poprosiła. 
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Czegoś takiego mi brakowało. Z własną rodziną nigdy nie spędziłam tak miłego dnia. Oni w ogóle nie mają pojęcia o luźnych, normalnych rozmowach. Zawsze, gdy było jakieś rodzinne spotkanie, niezależnie od pogody, przesiadywaliśmy w salonie przy stole. Nie było luźnej atmosfery. A rozmowy najczęściej były o nauce, pracy, wykształceniu, przyszłości, finansach i podobnych rzeczach. A przecież to nie jest wszystko w życiu. Mojego ojca zgubiła chora miłość do pieniędzy, prestiżu, dobrej opinii wśród ludzi. Zastanawiam się, czy Matylda dalej z nim jest? Jak ona to wytrzymywała? Wytrzymuje dalej? 
Nawet gdyby Marco nie miał aż takich pieniędzy na koncie, dalej bym przy nim była. Bo pieniądze to jeszcze nie jest wszystko. Wprawdzie się przydają, ale szczęścia nie dają. 
Marco objął mnie czule ramieniem. Ja przytuliłam do siebie mocniej małą. 
- Mam prawdziwą, kochającą rodzinę i przyjaciół... - pomyślałam. - Mam wszystko. 

_________________________ 


Zabijcie mnie, poćwiartujcie i spalcie... Po 3 miesiącach dopiero dodaję Epilog! Miałam to dawno zrobić, ale... a to raz w ogóle czasu nie miałam, a to miałam zabrany laptop za karę i tak wyszło, jak wyszło... 
Ciekawe, czy ktoś jeszcze w ogóle tu wejdzie i przeczyta te moje powyższe wypociny. 
Póki co, nie planuję nowego bloga. Nie mam teraz zbytnio czasu na prowadzenie. Ale kto wie, może kiedyś? :> 

Pokochałam to opowiadanie. Pisanie sprawiało mi wiele radości. I chyba ten blog odniósł największą popularność ze wszystkich moich blogów. Te opowiadanie na zawsze zostanie w mojej pamięci. :) 

Najmocniej jak mogę dziękuję wszystkim, którzy czytali, obserwowali i komentowali to opowiadanie. Dawaliście mi motywację i siłę do pisania. Dziękuję Wam stokrotnie! 

To co? Może jeszcze się kiedyś zobaczymy? Może najdzie mnie wena na nową opowieść? :> 
Nigdy nie wolno tracić nadziei! 


Buziaki :*** 
Sylwia. 





piątek, 30 maja 2014

Rozdział 82.

Niebawem dojechaliśmy na miejsce, w którym miało odbyć się huczne wesele. Wszyscy już czekali. Każdy uśmiechnięty, w dobrym nastroju. Ja także się już wyluzowałam i uśmiechnęłam - najbardziej stresujące wydarzenia już za nami! Teraz czas na zabawę... do białego rana! 
- Aż nie wierzę, że mnie coś takiego mogło w życiu spotkać... - szepnął mi na ucho mój świeżo upieczony mąż, ściskając mnie za rękę. 
- Wiesz, że mam tak samo? - odszepnęłam. 
Do tej pory nie mogę uwierzyć, że spotkało mnie takie olbrzymie szczęście w życiu. Jeszcze parę lat temu ten sam dzień był dla mnie katorgą... jak każdy. Wszystkie dni mnie wykańczały, zwłaszcza psychicznie... 
Wkroczyliśmy dumnie na salę. Pośrodku stał ogromny prostokątny stół. Na środku oczywiście honorowe miejsca, dla mnie i dla Marco. Po bokach oczywiście nasi kochani świadkowie.
Wyluzowana, usiadłam na swoim miejscu. Kelnerki zaczęły roznosić przystawki. 
Myślę, że menu trafiło w gusta wszystkich. Wszyscy zajadali z apetytem. Później naturalnie zaczęła się zabawa z napojami wyskokowymi. Zabawa coraz bardziej zaczęła się rozkręcać... 
Nosząc dziecko pod sercem, nie mogłam sobie pozwolić na pijaństwo, co nie znaczyło, że źle się bawiłam. 
- Idziemy zatańczyć? - zaczepił mnie Marco. 
- No jasne! - odparłam, i ruszyliśmy na parkiet. 
Muzyka pulsowała mi w żyłach. Kątem oka spostrzegłam, że Ewa się świetnie bawi z podpitym już Łukaszem. Aż strach, co to będzie z nim rano. Na pewno będzie dalej wymiotował jak widział. 
Jedni siedzieli przy stole i plotkowali, inni tańczyli razem z nami, jeszcze inni wyszli na świeże powietrze. 
Potańczyłam jeszcze chwilę z moim ukochanym, po czym ten poszedł sobie na świeże powietrze z kilkoma kolegami z drużyny. Podszedł za to do mnie Mario.
- Zatańczymy? - uśmiechnął się. 
- Chętnie - odparłam. 
Po paru minutach pląsów również postanowiłam wyjść na zewnątrz. Ewa i Agata wyszły ze mną. 
Przed salą byli Marco, Łukasz, Kuba, Sven i Marcel. Oczy Łukasza aż się świeciły. Siedział sobie na krześle, chłopaki stali wokół niego i się podśmiewali. 
- Najebany? To do domu! - śmiał się Sven. 
- Nie przesadzajmy - machnął ręką Łukasz. 
- Łukasz, co ja z Tobą mam - westchnęła Ewa. 
- Za pół godziny północ - oznajmił Marcel. 
- O, będzie tort - Agata mnie szturchnęła. - Mniam! 
- Możesz zjeść porcję Łukasza - zaśmiał się Kuba - bo zanim północ wybije, to ten już zgon zaliczy! 
- Niedoczekanie Twoje! - Łukasz poderwał się z krzesła. - Dziś zobaczymy, kto ma mocniejszą banię! 
- Zobaczymy - Kuba z cwaniackim uśmieszkiem wzruszył ramionami. 
Pokręciłam tylko głową. Kuba i Łukasz to typowi Polacy. Nie ma imprezy bez procentów... 
Kuba sobie żarciki robił z Łukasza, a sam nie był w lepszym stanie. 
Przewietrzeni, wróciliśmy w końcu wszyscy na salę. O północy kelnerka przyniosła ogromny tort weselny, o smaku tiramisu. Uwielbiam ten smak. Kończyłam jeść swój kawałek, gdy Marco poklepał mnie po ramieniu. 
- Mogę Cię prosić na stronę? - zapytał. 
Szybko zjadłam i poszłam z Marco na bok. Ten mnie zaprowadził do pokoiku, który służył za przebieralnię. Od razu się domyśliłam, o co może mu chodzić... 
- Marco, serio? Teraz... - wyszeptałam. 
- Chcę teraz tylko z Tobą pobyć - szepnął mi na ucho. - Teraz mamy trochę czasu na czułości! 
- Chociaż zamknąłeś drzwi na klucz? - odparłam.
- Oczywiście - odparł i usiadł w ogromnym fotelu. - Chodź do mnie... 
Usiadłam mu na kolanach. Objął moje usta swoimi. Odpłynęłam... zapomniałam o wszystkim wokół, nie słyszałam dudniącej muzyki zza ściany. 
Wodziliśmy sobie dłoniami po całym ciele. W końcu pozbyliśmy się naszych eleganckich ubrań... 
I oddałam mu się. Nawet w taki zabiegany dzień znalazła się chwila na odrobinę odpoczynku w jego ramionach. 
Po wszystkim, leżałam na jego kolanach, on mnie czule głaskał. Patrzył na mnie takim wzrokiem, że non stop było mi gorąco. 
- Posiedźmy tak jeszcze trochę - powiedział - a potem wracamy do nich, bo zaraz szukać nas zaczną!
- No właśnie - zaśmiałam się. 
W końcu oboje ubraliśmy się, i wróciliśmy na salę. Jeszcze nikt nas nie zaczął szukać. Może ktoś się domyślił, po co i gdzie poszliśmy? Nie wiadomo. 
Czas bawić się dalej! Minęły trzy, cztery godziny, nogi mnie całe bolały od tańczenia. 
Słońce zaczęło powoli wychodzić, zaczynał się nowy dzień. 
Łukasz zasnął pijany, opierając się na stole. Kuba obok niego. Ewa i Agata stały obok nich, kręcąc głowami. 
- Należało się tego spodziewać - stwierdziła Ewa - ich nie wolno na imprezy puszczać!
- Zakażesz mu? To się rozwiedzie z Tobą od razu - powiedziała Agata. - Nie no, trzeba ich teraz jakoś do auta przetransportować. 
Marco też jeszcze trochę wypił, ale się jakoś trzymał. Na wszelki wypadek chodziłam z nim wszędzie pod rękę. 
- Ale tak poza tym... to wesele można zaliczyć do udanych! No nie? - Ewa zwróciła się do mnie i Marco. 
- Proste! - odparł Marco. 
- Racja - dodałam. 
Najpiękniejszy dzień w moim życiu. Nigdy się nie spodziewałam, że może mnie takie ogromne szczęście w życiu spotkać... 

_________________________


Zepsułam się w pisaniu! Przepraszam, ale nie dałam rady dłuższego napisać -.- 
Ostatnio nie mam czasu na to. Jeszcze do tego w niedzielę wyjeżdżam, na cały tydzień. 
Po powrocie postaram się dodać epilog. 

Co do mojego życia... ten, który był moim chłopakiem, jest teraz kolegą. Mam jeszcze innych kolegów, przyjaciółkę, z którymi codziennie widuję się na wiosce. I tak mi zlatują wieczory, zapewne tak i wakacje mi zlecą. Trzeba je wykorzystać na maksa! 
Na razie jakoś to życie mi zlatuje. Oby gorzej nie było! 
I przepraszam Was mocno, że nie komentuję Waszych blogów :( 

Buziaki!!! Sylwia :* 





poniedziałek, 26 maja 2014

Informacja!

Moje kochane Czytelniczki!

Możecie mnie zabić, poćwiartować i spalić! Zdaję sobie sprawę, że Was bardzo zawiodłam. Jednak spróbujcie też i mnie zrozumieć - po prostu brak czasu nie pozwala na napisanie dobrego rozdziału. 
Nie myślcie sobie, że to przez chłopaka to wszystko - skończyło się szybko -.- Jednak o swoim aktualnym życiu napiszę coś więcej pod następnym rozdziałem. 
Jeszcze do tego szkoła, ostatnie poprawki... niech te wakacje jak najszybciej nadejdą!!! 

Mam nadzieję, że ktoś jeszcze pamięta o tych moich blogach! 

Buziaki, Sylwia 




czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 81.

Marco zaraz również mnie wypatrzył. Za chwilę mamy razem kroczyć do ołtarza. Świadkowie mają już tam na nas czekać. Mam nadzieję, że ta msza nie potrwa zbyt długo... 
Podeszłam nieśmiało do mojego ukochanego. W jego oczach także dało się zobaczyć przejęcie. 
- Witaj, kochanie - powiedział i mnie przytulił. - Nie denerwuj się - szepnął mi na ucho. 
- Staram się - odrzekłam. - Będzie okej, musi tak być! 
W końcu stanęliśmy w progu kościoła. Wszyscy zajęli miejsca, tzn. nie wszyscy, niektórzy musieli na stojąco obserwować całą ceremonię. Ewa i Mario ustali już przed ołtarzem. Oboje się wystroili, wyglądali wspaniale. 
Otrzymaliśmy znak, że mamy iść do ołtarza. Organy grały. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich zebranych. No tak... tego dnia ja i Marco byliśmy głównymi bohaterami. Czułam się trochę jak w filmie. 
Stanęliśmy obok naszych świadków. Uśmiechali się do nas, chcąc nam dodać pewności siebie. 
Ksiądz rozpoczął mszę. Trochę to potrwało, nim zostały odprawione formalności. W końcu nadszedł ważny moment - moment nałożenia sobie obrączek, oraz powiedzenia sakramentalnego "tak". 
- Czy ty, Marco Reusie, bierzesz sobie tę kobietę za żonę? - zapytał ksiądz. 
- Tak - powiedział Marco, lekko zarumienił się i uśmiechnął. 
- Czy ty, Lidio Miller, bierzesz sobie tego mężczyznę za męża? - zwrócił się do mnie ksiądz. 
- Tak - powiedziałam, z wyraźną radością w głosie. 
Przyszedł czas na założenie obrączek. Wyryto na nich nasze imiona. Wsunęliśmy sobie na palce złote krążki. I stało się - jesteśmy małżeństwem. Stało się to, na co tak długo oboje czekaliśmy. 
- A teraz para młoda może się pocałować - oświadczył ksiądz. 
Marco, usłyszawszy ten komunikat, objął mnie mocno i pocałował. Zamknęłam oczy. Usłyszałam gromkie brawa, które zaczęli bić wszyscy zebrani. 
- Nie spodziewałabym się, że będę jeszcze mogła w życiu coś takiego przeżyć... - pomyślałam rozanielona. 
Gdy już oderwaliśmy się od siebie, poczułam na sobie spojrzenie mojej ukochanej, najwspanialszej i najcudowniejszej pod słońcem świadkowej Ewy. Kocham tę kobietę. To dzięki niej jestem tutaj, u boku mojego ukochanego. To ona mnie wyrwała z piekła, uświadomiła, że ja też mam prawo do szczęścia. 
Niebawem msza się skończyła. Teraz czas pojechać do USC. I potem zabawa do białego rana na weselu! 






***





Ruszyliśmy naszą limuzyną do USC. Mam nadzieję, że te formalności da się tam w miarę szybko załatwić. Pojechaliśmy naturalnie z Mario i Ewą, reszta gości ma już jechać na miejsce wesela i tam na nas czekać. 
- No i widzicie, już po wszystkim - powiedział Mario. 
- Nie do końca - stwierdził Marco. - Jeszcze cała noc przed nami! 
- Oj, będzie robota... - westchnęła Ewa. - Chyba że ktoś z Was upilnuje Łukasza, żeby nie przesadził z procentami? 
- To niewykonalne - zaśmiał się Mario. 
- I kto to mówi... - wtrącił Marco. 
- Zobaczysz, że rano wyjdę bez niczyjej pomocy - powiedział Mario. 
- Już ja znam tę gadkę - powiedział Marco. 
- A ja w ogóle muszę się obejść bez alkoholu, i co Wy na to? - odparłam. 
- Bywa i tak - pokiwał głową Mario.
- Symboliczny kieliszek szampana o północy Ci nie zaszkodzi - powiedziała Ewa. 
- Może i jej nie, ale dziecku - powiedział Marco. 
- Dziecku też nie - powiedziała Ewa. 
- Zaraz będziemy na miejscu - usłyszeliśmy głos kierowcy. 
I faktycznie, dwie czy trzy minuty później dojechaliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego. Pokierowano nas do pomieszczenia, w którym podpisaliśmy odpowiednie dokumenty. Urzędnicy życzyli nam szczęścia na nowej drodze życia. No i na szczęście, nie potrwało to zbyt długo i mogliśmy jechać na wesele! 
- No, będzie się działo - cieszył się po drodze mój ukochany. 
- Ja Ciebie pijanego nie mam zamiaru prowadzić - oznajmiłam - będziesz skazany na swoje własne kolana i ręce! 
Mario i Ewa się roześmiali. Marco udał, że strzela focha na mnie. Ale gdy go czule pogładziłam po szyi, od razu przestał. Tak, nauczyłam się z nim postępować przez te wszystkie miesiące! 

_____________________



Możecie mnie teraz zabić, poćwiartować i spalić... 
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam za tak długą przerwę!!! I za taki krótki rozdział ;< 

Wasze blogi staram się czytać, przepraszam, że nie komentuję ;< Postaram się to nadrobić podczas Świąt! 

Po prostu nie mam zbytnio czasu. Taka ładna pogoda, ostatnio bardzo dużo spędzam czasu na dworze. Moje życie uległo pozytywnej zmianie. Mam chłopaka ♥ 

Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zajrzy! 

To co? Do następnego! Buziaki :***** 

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 80.

Jutro, to już jutro! Jutro ten dzień, który złączy mnie i Marco na zawsze, aż do śmierci. Niedziela, ósmy czerwca 2014 roku. 
Od jutra będę się nazywać Lidia Reus. Rozważałam opcję podwójnego nazwiska (Miller-Reus) ale jednak zrezygnowałam. 
Dziś jest słoneczna, ciepła i piękna sobota. Wybrałam się dziś z Łukaszem na basen, aby się nieco odstresować przed jutrem i oderwać myśli od tego. Tak, stresuję się tym wydarzeniem, mimo, iż się z niego cieszę! Tylu ludzi przyjdzie, a ja nie należę do takich, co czują się w tłumie jak ryba w wodzie. Ale cóż... na pewno uda mi się to przeżyć. 
Z mojej rodziny zapewne nikt nie przyjedzie. Wszyscy się odwrócili ode mnie. Wszyscy stoją po stronie mojego fałszywego i zakłamanego ojca. 
Za to rodzina Marco ma zamiar się zjechać na tę uroczystość. Zostali zaproszeni także wszyscy koledzy mojego ukochanego z drużyny, nie pomijając trenera i sztabu szkoleniowego. 
Uroczystość ma jutro zacząć się w kościele o trzynastej. Potem naturalnie jedziemy do USC. A następnie, najprzyjemniejsza część wydarzenia - wesele! Ewa już od dziś powtarza Łukaszowi, że ma nie przesadzić z piciem, bo ona nie ma zamiaru później go ciągnąć pijanego do samochodu. A on tylko się zaśmiewa z tego. 
A teraz... przesiaduję sobie w ogrodzie z szklanką zimnej coca-coli. Wpatruję się w lekko zaróżowione niebo. Jest piękny wieczór, bardzo poetyczna pogoda. 
- Jak tam, Lidia? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Ewy. 
- Dobrze jest - stwierdziłam. 
- Denerwujesz się przed jutrem? 
- Trochę tak... - przyznałam. - Ale to normalne. 
- Pamiętam, jaki ja miałam stres - powiedziała Ewa. - Wiadomo, jest się w centrum zainteresowania, wszyscy się patrzą na Ciebie... 
- Dokładnie - odparłam. - A Łukasz też się denerwował? - uśmiechnęłam się. 
- Powtarzał, że nie - zaśmiała się Ewa - ale w oczach widać było lekkie spięcie. Oglądałaś kiedyś zdjęcia z naszego ślubu? 
- Chyba nie - odparłam. 
- A chcesz pooglądać? Mogę przynieść album - powiedziała Ewka. 
- Okej! 
I po chwili Ewa wróciła z wspomnianym albumem. Wspólnie zaczęłyśmy przeglądać fotografie. 
- Trochę już czasu od tego minęło - stwierdziła Ewa. 
- Pięć lat, zgadza się? - zapytałam.
- Tak - odparła Ewa - i podobnie jak Wy, pobraliśmy się w czerwcu. 
Ewa na zdjęciach ze ślubu wręcz promieniała radością. Znalazło się też zdjęcie, na którym ją tata prowadzi do ołtarza, przy którym stał już Łukasz. Wtedy jeszcze jej ojciec żył. Ewa bardzo przeżyła jego śmierć, bardzo go kochała, miała z nim dobre relacje. Nie to co ja... 
Na kolejnym zdjęciu była limuzyna, którą Łukasz i Ewa jechali razem ze świadkami. 
Nie zabrakło również zdjęć z wesela. Na jednym z nich byli Łukasz i jeszcze jakiś facet, wyraźnie podpici. Ale się uśmiechali i pokazywali uniesione kciuki. 
- Co to za jeden? - zapytałam.
- A to kolega Łukasza z Herthy - powiedziała Ewa. - Wiesz, kiedy braliśmy ślub, to jeszcze Łukasz grał w Berlinie. 
- Ach, no tak - odparłam. 
Przejrzałyśmy sobie do końca album, po czym poszłyśmy obie do domu. Ewa przyrządziła na kolację placki jaglane, po czym zaproponowała mi obejrzenie jakiegoś romantycznego filmu. Wybrałyśmy "I wciąż ją kocham". 
Oglądałyśmy zaciekawione, na ekranie ukazała się poruszająca scena. Łza zakręciła mi się w oku, w tej samej chwili do pomieszczenia wszedł Łukasz.
- Ojej, weźcie, bo się popłaczę - powiedział i zaczął udawać, że ociera łzy.
- A idź - Ewa machnęła ręką. 
- Gdzie? - odparł Łukasz.
- Gdzie chcesz, a nam daj oglądać - odparła Ewa. 
- Może przynieść chusteczki? - nie ustępował Łukasz. 
Ewa rzuciła w męża poduszką. Ten ze śmiechem wyszedł z pokoju. Łukasz to lubi czasami się z nas ponabijać. Żarty zawsze się go trzymają. 
Gdy film się skończył, Ewa poszła przygotować kąpiel Sarze, ja natomiast poszłam do swojego pokoju. Postanowiłam przywołać wspomnienia z mojego pierwszego wieczoru w nim... 
Wszystko było wtedy dla mnie takie nowe. Czułam się taka zagubiona, ale teraz już absolutnie nie. Każdy dzień przynosi mi radość. 
A jutro zapewne będzie najradośniejszym dniem w moim życiu. Położyłam się spać z tą myślą. 






***







Nastał ten dzień... ósmy czerwca. Gdy tylko otworzyłam oczy, podeszłam lekko zaspana do okna. Dopiero słońce wstaje. Zerknęłam na zegarek - siódma rano. W domu panuje cisza jak makiem zasiał. Wszyscy zapewne jeszcze smacznie śpią... 
Zerknęłam na moją ślubną suknię wiszącą obok łóżka. Ciekawe, czy dla Marco się spodoba. O dziesiątej idę do fryzjerki, żeby zrobiła mi stosowną fryzurę. Poczułam, że coś mnie ściska w dołku. No tak - to stres zaczyna mnie ogarniać. Wiedziałam, że tak będzie. 
Zeszłam w samej piżamie po cichutku na dół, by zrobić sobie jakąś herbatkę. Zrobiłam sobie melisę i wyszłam do ogrodu. Moim oczom ukazał się prześliczny poranek. Oto zaczyna się dzień, który połączy mnie i Marco na zawsze... aż do śmierci. 
Głęboko oddychając świeżym powietrzem, przysiadłam sobie na leżaku. Popijając herbatę, obserwowałam, jak słońce wznosi się coraz wyżej. Delikatny wiaterek kołysał drzewami rosnącymi w ogrodzie. Dało się również słyszeć głosy ptaków. Cała ta sceneria nieco złagodziła mój stres. 
- O, Lidka - nagle usłyszałam za sobą Łukasza. - Nie śpisz już? 
- Jak widać - odparłam. - Jak w takim dniu mogę wylegiwać się do późna, no jak?! - odparłam ze śmiechem. 
- W sumie racja - przyznał Łukasz. 
- Ewka i Sara śpią? - zapytałam.
- Sara tak, Ewa się kąpie - odparł mój rozmówca. - Nie masz czym się stresować, Lidia! To będzie najszczęśliwszy dzień w Twoim życiu. 
- Z tym drugim się zgodzę - odparłam. 
- Chodź, zrobimy jakieś pożywne śniadanko - powiedział Łukasz. - Musisz dziś mieć energię. 
Pokiwałam głową. Wymyśliliśmy, że przyrządzimy płatki owsiane z kilkoma zdrowymi dodatkami, takimi jak maliny, jagody goji i paroma innymi. Gdy jedliśmy, do kuchni przyszła Ewka. Ubrała się w granatową sukienkę, wyglądała w niej prześlicznie. Nie miała jeszcze makijażu. 
- I jak? - zapytała. - Dobrze wyglądam? Czy mam coś innego wybrać? 
- Nie! - odparłam - wyglądasz świetnie! 
- Tylko nie zabrudź tej kiecki do trzynastej - zaśmiał się Łukasz.
- Weź mnie nie denerwuj - odparła Ewa - lepiej nałóż mi trochę tej owsianki, bo głodna jestem jak wilk! 
- Tak jest! - Łukasz zasalutował. 
Ewka tylko pokręciła głową ze śmiechem. Łukasz lubił ją denerwować. A ja lubiłam patrzeć na te ich przekomarzanie się. Zawsze to wyglądało zabawnie. 
- Lidia, nie tylko Ty dziś czujesz napięcie - powiedziała Ewa po śniadaniu. 
- Serio? Ty też? - odparłam zdziwiona.
- A coś myślała! Że ja nie? - odparła Ewa. - W końcu jestem Twoją świadkową! 
- Będzie dobrze! - zabrał głos Łukasz. - Pomyślcie, już jutro będzie po wszystkim! Lidia, pomyśl, już niebawem zmienisz nazwisko! 







***








- Lidia! Już czas jechać! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Ewki. 
- Już idę! - odkrzyknęłam. 
Już jestem ubrana w ślubną suknię, odpowiednio uczesana i umalowana. Wyglądam całkiem przyzwoicie. Mam nadzieję, że zrobię dobre wrażenie. Powoli zeszłam na dół, Łukasz, Ewa i Sara już czekali. Sara też została wystrojona przez Ewę, i to na bogato. 
- Lidia, jak ślicznie wyglądasz - powiedziała mała. 
- Dzięki, kochanie - powiedziałam - a Ty jeszcze lepiej! 
- Wszystkie jesteście śliczne! - uśmiechnął się promiennie Łukasz. - Chodźmy! 
Do samochodu Łukasz przyczepił kilka białych balonów. I ruszyliśmy do kościoła, w którym miała odbyć się ceremonia. 
Gdy zobaczyłam tłum stojący przed kościołem, aż poczułam, jak mnie ściska ze stresu. 
- Lidia, nie denerwuj się - powiedziała Ewa, która widocznie wypatrzyła moje nerwy na twarzy. 
- Ten tłum mnie przeraża - odparłam, z lekkim uśmieszkiem. 
Łukasz ledwie znalazł miejsce na zapchanym parkingu. Stała też już limuzyna, którą mieliśmy jechać ze świadkami do USC i potem na wesele. 
Wysiadłam z auta na wpół miękkich nogach. Gdy powoli zmierzaliśmy w kierunku kościoła, zobaczyłam znajome auto. To Marco przyjechał z Mario. 
- Spokojnie, Lidka, spokojnie... - powtarzałam sobie w myślach. 

_____________________________



3 tygodnie nieobecności - mam nadzieję, że mi wybaczycie...
Ale już wcześniej wspominałam, jak to jest z moim czasem. Oprócz szkoły jeszcze te problemy ze zdrowiem... 
Na szczęście praktycznie cały przyszły tydzień mam wolny, tylko w czwartek idę do szkoły. Wreszcie trochę zregeneruję siły. :) I może postaram się skrobnąć coś na drugim blogu, skomentować Wasze blogi, bo z tym ostatnio to kiepsko było. 
Co do powyższego rozdziału - mam nadzieję, że choć trochę się podoba. 

To co? Nie zanudzam dłużej! Do następnego! 
Buziaki ;*** 





niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 79.

- Fuj, Marco - jęknęłam - co Ty, człowieku, wyrabiasz? 
Zastałam swojego ukochanego na leżaku w ogrodzie, ale czynność, jaką wykonywał, bezbrzeżnie mnie zdumiała. Przyłapałam go na beztroskim onanizmie. 
- O, Lidia - Marco poderwał się z leżaka, podciągając bokserki. - Zaskoczyłaś mnie.
- Dzwoniłam do drzwi, ale zapewne nie usłyszałeś - powiedziałam. - A co tam za zdjęcie w ręku trzymasz?
Wyciągnęłam fotografię z dłoni blondyna i aż parsknęłam śmiechem. To było moje zdjęcie w bikini, pochodzące jeszcze z wakacji w Dubaju. 

- Ha, ha, bardzo śmieszne - powiedział Marco i skrzyżował ręce na piersi. 
- Oj, Ty mój niewyżyty blondasku - powiedziałam z uśmiechem i czule się przytuliłam do niego. Mój luby też się w końcu uśmiechnął i mnie mocno objął. 
- Wiesz, że mam swoje potrzeby... - powiedział cwaniackim tonem. 
- Wiem, chyba najlepiej ze wszystkich - odparłam. - A ciekawe, jakbyś zareagował, gdyby to Mario Ci tak wparował do ogrodu znienacka! 
- Ale nie wparował... - zaśmiał się Marco. - I nie ma co gdybać. 
Postaliśmy tak chwilę przytuleni do siebie w ciszy. Czułam zapach pięknych perfum mojego ukochanego. On jest po prostu od nich uzależniony. 
- A co się stało, że tak nagle tu przyszłaś? - zapytał Marco. 
Serce mi zadrżało. Teraz muszę mu wyznać, że jestem w ciąży... 
- A co, nie mogę? - uśmiechnęłam się. 
- Wiesz, że moje drzwi zawsze dla Ciebie otwarte - powiedział Marco. - Ale hej, Ty już niebawem się tu wprowadzasz, pamiętasz? 
- Oj, pamiętam. Przecież nie dałbyś mi zapomnieć - powiedziałam. - Przyszłam tu, bo muszę Ci coś ważnego powiedzieć. 
- Zamieniam się w słuch - powiedział Marco. 
- Słuchaj, Marco, ja... jestem w ciąży - powiedziałam lekko drżącym głosem. 
Na kilka sekund blondyn jakby zamarł. Ale po chwili poczułam, jak mnie znów chwyta w ramiona... 
- To wspaniale! - zawołał - Lidia, nie masz pojęcia, jak się cieszę! Będziemy rodzicami! 
- Serio, cieszysz się? - uśmiechnęłam się niewinnie. 
- Serio! Jeśli masz wątpliwości, od razu Ci mówię - poradzimy sobie - powiedział Marco i nie dał mi odpowiedzieć, gdyż zamknął mi usta pocałunkiem. Nie protestowałam. Gdy już oderwał swoje usta od moich, podwinął moją bluzkę i czule pogładził mój brzuch. Muszę przyznać, że nieźle go wytrenowałam. Razem z Ewą regularnie ćwiczyłyśmy, wzajemnie się motywowałyśmy do działań. Nasi ukochani pochwalali nasze ambicje, zdarzało się, że ćwiczyliśmy we czwórkę. Ciekawe, czy teraz, jak jestem w ciąży, będę mogła biegać? Trzeba będzie się zapytać lekarza. 
- Nie masz pojęcia, jak mi poprawiłaś humor tą wiadomością - powiedział Marco. 
- To co, byłeś od rana przybity czy jak? - zapytałam.
- Nie - odparł - ale teraz czuję się jeszcze bardziej szczęśliwy... jak nigdy dotąd! 






***





Przepełnieni radością, siedzieliśmy sobie w ogrodzie, popijając sok pomarańczowy. Myślałam, że właśnie tak spędzimy ten wieczór, ale Marco wpadł na pomysł.
- Chodź, odwiedzimy Mario na treningu - zaproponował. - Chcę go zobaczyć w akcji.
- Przecież już widziałeś setki razy - powiedziałam.
- Ale chcę jeszcze raz! - zaśmiał się. 
- Niech będzie - powiedziałam. Po dziesięciu minutach opuściliśmy dom, i udaliśmy się do klubu karate. 
Na ławkach siedziało kilku gości, którzy tak jak my przyszli podglądnąć kogoś. Mario akurat zajęty był biciem się z jakimś chłopakiem, który na oko był w jego wieku. Wbiłam w nich wzrok. Mario wyraźnie był lepszy. Przysiedliśmy sobie na ławce i obserwowaliśmy poczynania karateków i karateczek. Po jakichś dziesięciu minutach Mario, zobaczywszy nas, podszedł do nas się przywitać. 
- Cześć Wam - powiedział, i wziął kilka łyków napoju izotonicznego. 
- Cześć - powiedziałam - naprawdę nieźle Ci idzie! 
- E tam - Mario machnął ręką. - Jeszcze szału nie ma. 
- Jest potencjał - Marco poklepał po plecach Mario. - Wszyscy już to widzą! 
- Przestań, bo jeszcze sodówka uderzy mi do głowy - zaśmiał się nasz rozmówca. 
- Komu jak komu, ale Tobie to nie grozi - powiedziałam. 
- Czy ja wiem - Mario wzruszył ramionami. - Mam pięć minut na odpoczynek. 
- Mamy wesołą wiadomość - powiedział Marco, wyszczerzył się do mnie. - Lidia, mów. 
- Jestem w ciąży - powiedziałam, z lekkim zaskoczeniem, nie uzgadnialiśmy, że powiem to Mario właśnie na treningu. Ale mogłam się w sumie tego po Marco spodziewać! 
- Serio? - Mario wytrzeszczył oczy. - To wspaniale! Gratuluję! Będę wujkiem - dodał z uśmiechem. 
- Proste - dodał Marco. 
Mario po odpoczynku znów poszedł ćwiczyć. Trochę z początku dziwnie było patrzeć na Mario bijącego się, a nie kopiącego piłkę. A pamiętam, jak jeszcze grał w Borussii. Niesamowite, jak to życie może się zmienić... 
W moim przypadku mogę powiedzieć tak samo. Moje życie po wyjeździe do Dortmundu zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. 
Popatrzyliśmy jeszcze trochę, po czym postanowiliśmy wracać. Szliśmy wolnym, spacerowym krokiem, ciesząc się ładną pogodą. 

___________________________



Krótkie i nudne jak flaki z olejem... Nie dam rady dziś dłuższego napisać :< 
Mam nadzieję, że następny wyjdzie mi lepszy. 
Mało mam czasu na pisanie, nawet w weekendy -.- Jeszcze się przeziębiłam do tego... 

Mam nadzieję, że nie rozszarpiecie mnie na strzępy za tak długą nieobecność :) 

To co tu dłużej pisać? Do następnego! ;* 

Buziaki, Sylwia