niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 78.

CZERWIEC


Minęło pół roku od pamiętnych wakacji w Dubaju, i najważniejszego wydarzenia - oświadczyn mojego ukochanego. Niemalże codziennie to wspominam z ogromną przyjemnością. 
Gdy wróciłam do domu, zastałam oprócz Łukasza i Ewy także Kubę i Agatę. Cała czwórka gorąco mi pogratulowała, widać było, że naprawdę się wszyscy cieszyli. Wiadomość o oświadczynach nie umknęła uwadze także Sarze i Oliwii. Dziewczynki skończą w tym roku po siedem lat. Jak ten czas leci! 
Marco wczoraj miał ostatni trening, teraz cały czerwiec ma wolny. Dopiero w lipcu będzie obóz przygotowawczy. Niestety, nie udało się Borussii zdobyć mistrzostwa Niemiec, ale za to udało się wygrać Puchar Niemiec. W Lidze Mistrzów, niestety, odpadli w półfinale z Bayernem. Jednak w finale Bayern przegrał z Realem Madryt aż trzy do zera. 
W następnym sezonie na pewno będzie lepiej. Ten też nie był taki straszny, udało się wygrać choć jedno trofeum. Właściwie to dwa - Borussia zdobyła na początku zeszłego sezonu Superpuchar Niemiec. 
I już praktycznie rok mieszkam w Niemczech. W moim życiu tak wiele się zmieniło, oczywiście na lepsze. Gdy zostałam dziewczyną Marco, moje życie nabrało barw. No i w każdej chwili mogłam liczyć na Ewę i Łukasza, którzy nigdy mnie nie zawiedli. Zawsze im będę wdzięczna, nigdy nie zapomnę, co dla mnie robili. 
Ewa będzie świadkiem na moim ślubie. Tak, już jest zaplanowany, na ósmego czerwca. Dziś jest pierwszy czerwiec, więc ślub będzie akurat za tydzień. Marco mówił, że chce wziąć ślub w lato, aby móc potem wyjechać w podróż poślubną. Teraz, gdy ma wolne, nic mu nie stanie na przeszkodzie. Jego świadkiem będzie natomiast Mario. To od samego początku wiedziałam. 






*** 






Wstałam z łóżka, pierwsze, co zrobiłam, to wyjrzałam przez okno. Słońce już grzało, zapowiadała się prześliczna pogoda. Narzuciłam szlafroczek i poszłam do kuchni, żeby coś zjeść na śniadanie. 
W kuchni krzątała się już Ewa. 
- I jak się dziś czujesz? - zapytała z troską. - Dobrze spałaś? 
- W miarę - powiedziałam. 
Od kilku dni dziwnie się czuję. Boli mnie brzuch, czasem kręci mi się w głowie, ogólnie czuję zmęczenie, kiedy nie powinnam... Nie wiem, czemu. 
- Siadaj, ugotowałam Ci płatki owsiane - powiedziała Ewa. - Dobrze Ci zrobią.
- Dzięki - powiedziałam. 
- Chcesz trochę jagód goji do nich? - zapytała. 
- Chętnie - powiedziałam. Bardzo lubię te jagody. 
Ewa usiadła naprzeciwko mnie, spojrzała na mnie uważnie. 
- Lidia, a Tobie się przypadkiem nie zatrzymał okres? - zapytała. 
- Hmm... powinnam go mieć cztery dni temu - powiedziałam. - Spóźnia się. 
Nie myślałam w ogóle o tym wcześniej. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że spóźnia mi się miesiączka... 
- Lidia... czy Ty przypadkiem nie jesteś w ciąży? - wiedziałam, że Ewka zada mi to pytanie. 
- Ja... ja nie wiem - wydukałam. - Myślałam, że te bóle to od jakiegoś ciężkostrawnego jedzenia, albo... 
- Przecież nie gotowałam nic takiego. Wiesz, że dbam, abyśmy się zdrowo odżywiali - powiedziała Ewa. 
- No w sumie... - powiedziałam cicho.
- Mam pomysł - powiedziała Ewa. - Skoczę do apteki po test ciążowy, a Ty spokojnie dokończ śniadanie. Sara akurat jest w ogrodzie, a Łukasz trenuje na bieżni, jakby co. 
- Okej! - powiedziałam. 
- Więc zaraz wrócę - powiedziała Ewa i wyszła.
Ona może mieć rację. Mogę faktycznie być w ciąży.
Nerwowo przeżuwałam płatki, gdy do kuchni przyszła Sara. Całe ręce miała w piasku. 
- Gdzie mama poszła? - zapytała.
- Do apteki - powiedziałam. - Sara, widzę, że bawiłaś się w piaskownicy - uśmiechnęłam się.
- No pewnie - powiedziała dziewczynka. - Chce mi się pić.
- To umyj ręce, naleję Ci soku - powiedziałam. 
Wstałam, i nalałam do szklaneczki soku pomarańczowego, którą podałam Sarze. Napiła się i pobiegła z powrotem do ogrodu. Ja akurat kończyłam jeść płatki, gdy do kuchni przyszła Ewa. 
- Okej, jestem - powiedziała - mam test. 
- Dzięki, Ewcia - powiedziałam - wiesz co? Zaczynam się denerwować... 
- Nie denerwuj się - powiedziała poważnie moja przyjaciółka - jeśli faktycznie jesteś w ciąży, nie będzie to korzystne dla dziecka... 
Poczułam straszliwy mętlik w głowie. Wzięłam test, poszłam do łazienki go wykonać. Zrobiłam, co trzeba. 
- Teraz tylko czekać na wynik - pomyślałam i zacisnęłam zęby. I w końcu się pokazał... dwie kreski! A jednak! Naprawdę jestem w ciąży!
- Już? - Ewa zapukała do drzwi. 
Otworzyłam je, i bez słowa podałam test Ewie. Moja przyjaciółka spojrzała na niego, i po chwili utonęłam w jej objęciach.
- To wspaniale, kochanie, tak się cieszę! - zawołała. 
- Ja też - przyznałam i aż byłam zaskoczona swoimi słowami. Ale naprawdę, serio się mocno ucieszyłam! Po prostu miałam chwilowy szok... 
- Powiesz dla Łukasza? - zapytała Ewa. 
- No jasne! Chodźmy - powiedziałam. 
Poszłyśmy zatem do sali treningowej przyległej do garażu. Łukasz regularnie tam chodzi ćwiczyć. Ja i Ewa też czasem tam chodziłyśmy. Zgromadziło się tam wiele sprzętów i rzeczy potrzebnych do ćwiczeń. Gdy jeszcze mieszkałam w Warszawie, Ewa przez telefon mi opowiadała, że robotnicy się kręcą po ich podwórku, gdyż Łukasz zarządził dobudówkę. 
Weszłyśmy do pomieszczenia, Łukasz akurat siedział na macie treningowej i pił wodę. 
- Co, dziewczynki, przyszłyście ze mną potrenować? - uśmiechnął się.
- Nie trenuj już tyle, bo się przetrenujesz - powiedziała Ewa. - Czerwony jak burak jesteś. 
- Szczerość to podstawa - wyszczerzył się Łukasz. 
- Łukasz, mam wesołą wiadomość - powiedziałam. 
- Zamieniam się w słuch - odparł mój rozmówca.
- Jestem w ciąży - powiedziałam. 
Oczy Łukasza zamieniły się w spodki. Po kilku sekundach poderwał się i porwał mnie w ramiona.
- Gratulacje, kochana, gratulacje ze szczerego serca - powiedział. - Już wszystko jasne, czemu ostatnio tak źle się czułaś!
- Dokładnie - powiedziała Ewa. - Lidia, kiedy masz zamiar powiedzieć Marco? 
- Może jeszcze dzisiaj - uśmiechnęłam się. 
- Świetna wiadomość, akurat tydzień przed ślubem - powiedziała Ewa. 
- Tyle że pić nie będzie mogła - uśmiechnął się zawadiacko Łukasz.
- Łukasz, Tobie to tylko picie w głowie - westchnęła Ewa. - Jak tak dalej pójdzie, to na AA Ciebie wyślę - zaśmiała się.
- Śmiało - zaśmiał się Łukasz. Poszliśmy wszyscy do domu, Łukasz poszedł wziąć zimny prysznic, natomiast my z Ewką usiadłyśmy sobie w ogrodowej altance i popijałyśmy zimny sok jabłkowy. Dołączyła do nas Sara. 
- Sara, wiesz, że będziesz miała żywą lalkę? - zagadnęłam małą.
- Jak to? 
- Lidia będzie mieć dzidziusia - uśmiechnęła się do Sary jej matka. 
- Naprawdę? - zawołała mała.
- Naprawdę! - powiedział Łukasz, który przyłączył się do nas. 
- Super! - ucieszyła się Sara - będzie żywa lalka, tatusiu! 
- Będziemy pomagać Lidii, co? - Łukasz wziął Sarę na kolana. 
- No pewnie! 






***






Po południu, po zdrowym, sycącym obiedzie, postanowiłam zrobić niespodziankę Marco i go odwiedzić. Z tego, co mi wczoraj mówił, dziś cały dzień będzie spędzał w domu i się regenerował. 
Szłam zadowolona ulicą, gdy nagle napotkałam Mario. Szedł uśmiechnięty, z torbą treningową na ramieniu. 
- Cześć, Lidia - powitał mnie uśmiechem i uściskiem. - Co tam? Idziesz do Marco? 
- Nie inaczej - powiedziałam. - A Ty dokąd pędzisz? 
- Na trening - powiedział. - Nie masz pojęcia, jak się wciągnąłem. 
Mario postanowił, że nie wróci do piłki. Rozwiązał kontrakt z Bayernem, jednak to nie znaczy, że zrezygnował ze sportu. Postanowił, że zajmie się... karate. Tak! Gdy tylko wróciliśmy z Dubaju, zapisał się na takowe ćwiczenia. Po dwóch miesiącach, na owych zajęciach wypatrzył go trener dortmundzkiego klubu karate i zaproponował mu współpracę. I Mario po namyśle postanowił podpisać umowę z owym klubem. Okazało się, że Mario ma niesamowity talent i karate mu doskonale idzie podobnie jak futbol. Naprawdę... trzeba próbować wszystkiego w życiu i poznawać swoje ukryte talenty. 
- Może w końcu nawet dostanę powołanie do drużyny narodowej - powiedział radośnie Mario. - Ale zanim to, trzeba ciężko pracować. 
- Racja, racja - powiedziałam. 
Mario już nawet dostaje jakieś wynagrodzenie, jednak oczywiście nie tak wielkie, jak w Borussii czy Bayernie. Jednak te miliony, które już ma uzbierane na koncie w banku, starczyłyby mu do końca życia. Nigdy nie był bowiem rozrzutny. 
- Ja już uciekam - powiedział Mario. - Porozmawiamy kiedy indziej, jak tylko będzie trochę wolnego czasu. Pa! 
- Do zobaczenia! Udanego treningu - powiedziałam i poszłam swoją drogą. 
Dla Mario strój karateki bardzo pasuje. Marco żartował, że zaczyna się go bać. Mario już nie mieszka z Marco, lecz kupił sobie dom na tej samej ulicy co on. Jednak oni nie mogą żyć bez siebie, więc się często odwiedzają. 
Dotarłam na miejsce. Zadzwoniłam do drzwi, ale nikt nie otwierał. Może przesiaduje w ogrodzie i nie słyszy? Wyciągnęłam z torebki klucze i weszłam do domu. W domu było cicho i pusto. Zatem skierowałam się do ogrodu, i tam zobaczyłam... 

__________________________ 



Wybaczcie, że tak późno dodaję, ale niestety, miałam nieco swoich problemów -.- 
Mam nadzieję, że się Wam podoba. Wiem, że lubicie, jak urywam w ciekawych momentach, więc tak też zrobiłam ;) 
Jak myślicie, co zobaczyła? Ale pewnie nikt się nie domyśli, co zaplanowałam ;) ach ta moja wyobraźnia. 

Jutro mnie czeka gastroskopia -.- takie tam problemy ze zdrowiem...
Tydzień temu byłam na pogotowiu, lekarz powiedział, że to może być choroba wrzodowa. Rodzinny mi powiedział dzień później, że to może być refluks lub zapalenie błony śluzowej żołądka. Rodzinka mówi, że to mogą być nerwobóle i że wszystko to przez stres.
Sama już nie wiem... -.- Cóż, jutro się wszystko wyjaśni. 

Nieważne, co badanie to wykryje, muszę zmienić dietę... bardziej zdrowo się odżywiać, nie jeść tyle słodyczy, które kocham, rzucić palenie, co nie będzie łatwą sprawą. 


Dodam, że od wczoraj zaczęłam biegać. I zadowolona z tego jestem, mimo iż męczą mnie zakwasy na udach. Mam nadzieję, że z czasem to minie ;) 

Dobra, już więcej Was nie przynudzam. Do następnego! Buziaki :*** 




Jesteś tu już? Zostaw komentarz, zmotywuj mnie. Z góry dziękuję <3. 






niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 77.

Dopłynęliśmy w końcu do lądu. Wszyscy zadowoleni opuściliśmy łajbę. Zerknęłam na zegarek w komórce, wskazywał godzinę dziesięć po dziewiętnastej. Akurat jeszcze wystarczy czasu, aby się przygotować do imprezy. 
- Takiego wydarzenia wieczoru to szczerze mówiąc, nie spodziewałem się - powiedział Sven, poklepał mojego ukochanego po ramieniu. 
- A widzisz! - uśmiechnął się Marco. - Może coś jeszcze dziś się ciekawego wydarzy? 
- Mats wpadnie pijany do basenu - wtrąciła Cathy.
- Na litość boską, Cathy, czemu tak to drążysz? - nie wytrzymał Mats. - Czemu robisz ze mnie pijaczynę? 
- Bo nią jesteś - powiedział Mario.
- Proste - dodał Kevin. 
- Weźcie się uciszcie - parsknął Mats. - Lepsi nie jesteście. 
- Nie kłóćcie się - wtrąciłam - nie dzisiaj! 
- Lidia ma rację - powiedziała Cathy. - Chodźmy szybciej, bo jeszcze trzeba się przygotować. 
- Mi dziesięć minut wystarczy - powiedział Mario. - Biorę prysznic, przebieram się, czeszę się i mogę iść! 
W końcu dotarliśmy do hotelu. Wzięłam prędko prysznic i przebrałam się w kreację. Zrobiłam też stosowny makijaż. 
- Lidia, długo tam jeszcze? - Marco zapukał do drzwi łazienki.
- Już! - powiedziałam i otworzyłam drzwi. 
Mina Marco na mój widok... bezcenna. 
- Dziewczyno, piękność to na pewno Twoje drugie imię - powiedział. 
- Oj, nie przesadzaj - powiedziałam i cmoknęłam go w policzek.
- Nie przesadzam. Stwierdzam fakt - powiedział. - Okej, to teraz ja się ogarnę. 
I zamknął się w łazience, ja natomiast wyszłam sobie na balkon. Podziwiałam miasto, bajeczne widoki. 
- A gdyby tak zadzwonić do Ewy? - pomyślałam - i pochwalić się jej? 
Byłam wciąż przepełniona radością po tych oświadczynach. Najchętniej wykrzyczałabym to całemu światu. 
Postanowiłam spełnić swój plan. Usłyszałam, że Marco jeszcze bierze prysznic, więc mogłam spokojnie pogadać. 
- Halo? - usłyszałam po drugiej stronie ciepły głos mojej przyjaciółki.
- Halo, Ewka? - odezwałam się pogodnie. - Możesz zawołać Łukasza i ustawić tryb głośnomówiący? Mam coś ważnego do powiedzenia. 
- Oczywiście! - powiedziała Ewa. - Już możesz mówić - dodała po chwili. 
- A więc, kochani, spotkało mnie dziś niesamowite szczęście - powiedziałam. - Marco mi się oświadczył! 
Zapadła cisza. Ale tylko na kilka sekund... 
- To wspaniale, kochana! - wykrzyknęła Ewa - gratulacje! Przeczuwałam, że to właśnie się stanie na tych wakacjach! 
- Też się cieszę, Lidia - usłyszałam Łukasza. - Będzie jeszcze jeden powód do świętowania! - dodał. 
- Już to dzisiaj słyszałam - zaśmiałam się. - Tylko tam nie przesadzaj z tym alkoholem, bo Ewka się zapłacze. 
- A wiesz co? Niech pije - powiedziała Ewka. - Tylko niech mi jutro nie jęczy, że go łeb boli. A i ty tam uważaj na Marco! 
- Oj, biedna Lidia - zaśmiał się Łukasz. 
- I Cathy też - dodałam. 
- Trochę będziecie miały roboty - stwierdziła Ewka. - A tak w ogóle, w jakich okolicznościach Ci się oświadczył Marco? 
- Byliśmy dziś na rejsie - powiedziałam. - Zatem miało to miejsce na łodzi. 
- Super! - powiedziała Ewa. - Jak romantycznie! 
- Żebyś wiedziała - powiedziałam. 
Porozmawiałam sobie jeszcze chwilkę z Łukaszem i Ewką. Życzyli mi, abym się dobrze dziś bawiła, ja im takie same życzenia złożyłam. Gdy się rozłączyłam, akurat mój ukochany wyszedł z łazienki. 
- Z kim tak gadałaś? Z Ewą? - zapytał.
- I z Łukaszem - dodałam. 
- Ha, wiedziałem - powiedział. - Po polsku mówiłaś. 
- Było o czym mówić... - uśmiechnęłam się. - Świetnie wyglądasz!
- Dzięki, dzięki - powiedział. - Ale Ty bardziej. 
- Wcale nie - odparłam. 
Zanim Marco zdążył odpowiedzieć, do pokoju ktoś zapukał. Otworzyłam, to Cathy przyszła. Już była wystrojona w swoją kreację, uczesana, ale brakowało jej makijażu. 
- Ślicznie wyglądasz! - powiedziałam. 
- Prawda - powiedział Marco. - A co Mats powiedział?
- Jeszcze nic, bo on ogarnia się razem z chłopakami w ich pokoju - powiedziała Cathy. - Lidia, pomożesz mi z makijażem? 

- No pewnie! - powiedziałam. - Zaraz coś wykombinujemy.
- Jak tak, to ja idę do chłopaków - powiedział Marco. 
- Okej! - odparłam.
I Marco wyszedł, a my z Cathy w końcu wpadłyśmy na pomysł na makijaż. I to ja jej ten make-up zrobiłam, efekt bardzo jej się spodobał.
- No to teraz możemy wyjść - powiedziała zadowolona Cathy. 
- No jasne - dodałam. 
Wzięłam swoją torebkę, i wyszłyśmy z pomieszczenia. Zamknęłam je i postanowiłyśmy obie pójść zobaczyć, co porabiają chłopaki. Cathy zapukała. 
- Proszę! - usłyszeliśmy głos Mario. 
W pokoju chłopaków panował niezły bałagan. Wszyscy już byli odpowiednio ubrani, Sven jeszcze poprawiał fryzurę przed lustrem, Kevin leżał sobie na łóżku i bawił się tabletem, Mats obcinał paznokcie. Mój ukochany oraz Mario stali na balkonie i zawzięcie o czymś gadali. 
- No proszę! Kto to do nas przyszedł - powiedział Kevin.
- A cóż to za piękności? - dodał Sven, odwracając się do nas. 
- Ej, nie pozwalać sobie - zaśmiał się Mats, obejmując Cathy. 
- Któż by śmiał - powiedział Sven, pryskając swoje włosy lakierem. 
- Ty, bo sobie w oczko pryśniesz - powiedział Mats.
- Mówi się trudno! - powiedział Sven. 
Marco i Mario dołączyli do nas. Również obaj zrobili wielkie oczy. 
- No proszę - powiedział Mario. - Lidia, do twarzy Ci w tym fiolecie.
- Ha, wiedziałem - powiedział Marco. - W końcu to ja pomogłem wybrać - dodał z dumą.
- Oj, nie wychwalaj się już tak - powiedział Kevin. 
- Właśnie - dodałam. - Ja zawsze lubiłam ten kolor. 
- Fiolet ładny jest - przyznał Mats.
- Ale nie tak jak żółć i czerń! - powiedział Kevin. - Żółty i czarny to są najpiękniejsze barwy na świecie! 
Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, Kevin to wychowanek Borussii, od dziecka wychowany w miłości do tego klubu. Świata nie widzi poza tym klubem. 








***







Niebawem przyszliśmy wszyscy na imprezę. Wspaniała, kameralna atmosfera, ciepła pogoda, piękna sceneria. Czego chcieć więcej? 
Niektórzy już tańczyli na uszykowanym parkiecie, inni popijali sobie napoje wyskokowe. I do tych drugich postanowili dołączyć sobie chłopaki. 
- Mats, myślałam, że potańczymy - skrzywiła się Cathy.
- Kochanie, zdążymy - powiedział Mats. - Tylko jednego drinka wypiję. Mamy przecież całą noc do przehulania - powiedział. 
- To może pójdziemy z Wami - zaproponowałam. Pomyślałam, że sama chętnie coś wypiję. Oczywiście nie mam zamiaru przesadzić. 
I po chwili już każdy miał w ręku kolorowego drinka z parasolką. Popijaliśmy zadowoleni, obserwując, co się dzieje wokół. 
Grupka młodych ludzi podeszła do chłopaków, prosząc o autografy i wspólne zdjęcie. Nawet w takiej chwili! Ale chłopaki bez problemu się zgodzili i spełnili prośbę tych osób. 
Były ustawione stoły szwedzkie, suto zastawione. Pomyślałam, że chętnie sobie popróbuję egzotycznych potraw. Pociągnęłam za sobą Cathy, i podeszłyśmy do stołu. Było mnóstwo tropikalnych owoców i napojów sporządzonych właśnie z nich. Hotel naprawdę się postarał, wszystko zostało świetnie zorganizowane. Widać od razu, że to hotel pięciogwiazdkowy. 
- Mmm, co my tu mamy? - Mario dołączył do nas, a za nim cała reszta. 
- No, Mario, masz teraz wyżerkę, że ho ho - powiedział Mats.
- Mats, lepszy nie jesteś - powiedział Marco. 
- Ojej, nie broń już go tak - zaśmiał się Mats. 
- Mats, mógłbyś się choć raz zachować jak człowiek - powiedziała mu jego ukochana. 
- Wyluzujcie - Mats sam sięgnął po kawałek papai. 
- Mats, Ciebie to beka zawsze się trzyma - powiedział Sven, nalewając sobie soku pomarańczowego do plastikowego kubeczka. 
- Ha, się wie - powiedział Mats. 
- Cathy, jaka szkoda, że Ciebie na Mazurach nie było w lato - zaśmiałam się. 
- No wiem - uśmiechnęła się Cathy. - Słyszałam, że dużo się działo. 
- Najlepsza to była akcja w oborze - Marco wybuchnął śmiechem. 
- Jakiej oborze? - zapytał Sven. No tak, jego z nami nie było, mógł nie znać owej historii... 
Streściłam mu, o co chodzi. Opowiedziałam, że chroniliśmy się u pewnej rodziny przed trąbą powietrzną, która niestety przeszła przez Polskę. Ale zanim nadeszła trąba, pomagaliśmy w obrządkach krów. 
- I co wtedy takiego się wydarzyło? - zapytał Kevin. 
- Matsa krowa obsikała - zaśmiała się Cathy. - Chciałabym to widzieć! 
- Ha, ha, ha - powiedział Mats. - Na szczęście trądu nie dostałem od tego. Marco, Mario, za to Wy w tych gumofilcach wyglądaliście wręcz epicko! 
- Stylowo - powiedział Mario. 
- Nie no, miło było - powiedział Marco. - Ważne, że ta trąba powietrzna nie poniosła nas ani nikogo innego w kosmos - zaśmiał się. 
Pokiwałam głową. Przypomniał mi się widok naszego drewnianego domku w lesie, który na skutek żywiołu rozsypał się jak domek z kart. Wielka szkoda. Tak miło, ciepło i uroczo w nim było. Jednak dobrze, że tamtego dnia Ewa i Łukasz wpadli do naszego pokoju, informując z przejęciem, że niebawem nadejdzie trąba powietrzna. Jakbyśmy w jej czasie byli w tej chacie, mogłoby się nam coś stać. 
Na szczęście, mieliśmy później gdzie mieszkać. Wybraliśmy się na pole namiotowe, gdzie miło spędziliśmy resztę dni. 
No i przypomniało mi się to najważniejsze wydarzenie, to, co totalnie odmieniło moje życie. Zwykły wypad na maliny w burzowe popołudnie. Stanęło mi w oczach wspomnienie, jak leżałam przytulona do Marco podczas letniej burzy. Byliśmy oboje cali przemoczeni. I później, w lesie... mój pierwszy raz. Właśnie z nim. I później zbieranie malin w ciemnościach, i powrót do domu w nocy. Nieźle się już tam martwili, ale nikt się długo nie złościł. Wszyscy nam gratulowali związku. Wtedy poczułam prawdziwą życiową radość. Byłam dozgonnie wdzięczna Łukaszowi, że zorganizował taki wyjazd. 
- Halo, tu Ziemia - pomachała mi rękami przed oczyma Cathy. - Zjedli, popili? To idziemy na parkiet - powiedziała uśmiechnięta. 
- Ja tam tańczyć nie umiem - skrzywił się Mario.
- Ja też nie - powiedział Sven. 
- No i co z tego? Zatańczycie, jak potraficie - powiedział Kevin. - Nikt tu nie będzie Was oceniał. 
- Mamy z siebie idiotów robić? - odparł Mario.
- Oj, bez przesady. Chodźcie! - powiedział Kevin. 
Poszliśmy wszyscy. Marco mówił, że też nie jest fanem tańca, ale Sylwester to w końcu wyjątkowy wieczór... 
Też nie jestem w tym wyszkolona. Ale jakoś dałam radę. 
- Teraz tylko czekać do dwunastej... - szepnął mi Marco na ucho, gdy puszczono "przytulańca". 
- Szybko zleci - odparłam. 







*** 







I niebawem, już niebawem, wybije północ. Zostało z dziesięć minut do zakończenia obecnego roku. Wszyscy już są tym podekscytowani, czekają tylko na otworzenie szampanów. 
Nasza grupka też zaopatrzyła się w szampan, i to taki naprawdę dobrej jakości. 
- Wy też to czujecie? - zapytała Cathy. 
- Oj, tak - powiedziałam.
- Niby co? - zapytał Mario.
- To magiczne uczucie... - powiedziała Cathy.
- Ja tam nic specjalnego nie czuję - powiedział Mats. 
Mats to już trochę wypił. A i do rana jeszcze tyle czasu! Na pewno się chłopak doprawi... Reszta nie odstaje od niego. Tylko ja i Cathy trzymamy jako tako fason. 
- Chyba jeszcze sobie życzeń nie złożyliśmy, co? Wszystkiego dobrego w nowym roku Wam życzę - powiedział Kevin. - Oby ten Nowy Rok był lepszy od poprzedniego! 
Wszyscy zaczęliśmy sobie składać noworoczne życzenia. Północ zaczęła się coraz bardziej i bardziej zbliżać... W końcu zostało ostatnie dziesięć sekund... 
- Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... Niech żyje Nowy Rok! - zawołaliśmy wszyscy. 
Marco otworzył szampana, zaczął wszystkim pośpiesznie go nalewać. W końcu się stało, nadszedł Nowy Rok, na który wszyscy czekaliśmy. 
W niebo poleciało mnóstwo fajerwerków, było na co patrzeć. Sven i Kevin również się pokusili, aby kilka ich w niebo wypuścić. 
- Nie oderwijcie sobie rąk - powiedział im Marco na odchodne.
Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło i chłopaki wrócili cali. Cóż, już po momencie kulminacyjnym - można wracać do zabawy. Jeszcze pół nocy przed nami! 
- I tyle roboty dla jednej chwili - powiedziałam do Marco, gdy usiedliśmy na ustroniu, by nieco odpocząć. 
- Warto było - powiedział. Położył rękę na moim kolanie, zaczął wodzić nią po mojej nodze. 
- Marco... - odezwałam się, ale ten mi przerwał.
- Chodź, powiemy towarzystwu, że idziemy się przejść - powiedział i puścił mi oczko. Od razu zrozumiałam, o co mu chodzi, co oznacza ten jego błysk w oku. Boże! Faceci to tylko o jednym często myślą... 
Jednak się zgodziłam, poinformowaliśmy naszych przyjaciół, że idziemy nieco się przejść. 
- Dokąd mnie prowadzisz, Marco? - zapytałam. 
- Zobaczysz... - uśmiechnął się zawadiacko. 
Poszliśmy za hotel, gdzie panowała ciemność, nie było oświetlenia. 
- Marco, żebyśmy się tylko tu nie natknęli na jakichś podejrzanych typów - szepnęłam nieco zaniepokojona. 
- Spokojnie - szepnął, ściskając moją dłoń. - Zobacz, nikogo tu nie ma. 
Wprawdzie było ciemno, ale to nie była taka noc, jak w Polsce czy w Niemczech. Księżyc bardzo jasno świecił, gwiazdy również, dało się cokolwiek dostrzec. 
Mnie też udało się dostrzec, że nikogo podejrzanego nie ma. Uspokojona tym faktem odetchnęłam z ulgą. 
- Myślę, że domyślasz się, po co tu jesteśmy... - szepnął mi wyraźnie podniecony blondyn do ucha. 
- Oj, tak - odparłam. 
I ja poczułam tę żądzę, chyba zaraziłam się tym od ukochanego. I nie czekając chwili dłużej, blondyn oparł mnie o ścianę, i zrobiliśmy to... Niesamowite uczucie, i ta adrenalina, że ktoś nas może przyłapać. 
- Jak ja to lubię - wyszeptał wyraźnie rozogniony Marco. Uśmiechał się. 
- Wiem, wiem że lubisz - zachichotałam. 
Po wszystkim jakby nigdy nic, wróciliśmy na zabawę. Jeszcze parę dobrych godzin hulanki przed nami. Pewnie w dzień będziemy odsypiać. 
Szczęśliwa, zadowolona, omiotłam wszystko wzrokiem. Niech te wakacje nigdy się nie kończą! 

______________________ 




Napisałam, jakoś poszło, ale nie bez trudu. Jednak dla Was, kochane Czytelniczki, wszystko! 
Mam nadzieję, że chociaż trochę się podoba i że Was nie uśpiłam. 

Nie jestem w najlepszym stanie psychicznym... Wprawdzie mam ferie, ale co z tego, jak całymi dniami w domu siedzę, ewentualnie wyjdę na samotny spacer, bo nie ma z kim się umawiać? Wy też tak macie? 
Moja nieśmiałość sprawia, że naprawdę mam non stop pod górkę. Wyszczekani mają lepiej - więcej przyjaciół, życie towarzyskie, itp itd... 
Tak bym chciała któregoś dnia obudzić się z innym charakterem. Niestety, to niemożliwe. Ech... samotność naprawdę jest dobijająca. 

Okej, już dłużej nie zanudzam. Mam nadzieję, że kto przeczytał, zostawi pamiątkę po sobie, która mnie zmotywuje do napisania nexta! 

Buziaki, Sylwia