sobota, 22 marca 2014

Rozdział 80.

Jutro, to już jutro! Jutro ten dzień, który złączy mnie i Marco na zawsze, aż do śmierci. Niedziela, ósmy czerwca 2014 roku. 
Od jutra będę się nazywać Lidia Reus. Rozważałam opcję podwójnego nazwiska (Miller-Reus) ale jednak zrezygnowałam. 
Dziś jest słoneczna, ciepła i piękna sobota. Wybrałam się dziś z Łukaszem na basen, aby się nieco odstresować przed jutrem i oderwać myśli od tego. Tak, stresuję się tym wydarzeniem, mimo, iż się z niego cieszę! Tylu ludzi przyjdzie, a ja nie należę do takich, co czują się w tłumie jak ryba w wodzie. Ale cóż... na pewno uda mi się to przeżyć. 
Z mojej rodziny zapewne nikt nie przyjedzie. Wszyscy się odwrócili ode mnie. Wszyscy stoją po stronie mojego fałszywego i zakłamanego ojca. 
Za to rodzina Marco ma zamiar się zjechać na tę uroczystość. Zostali zaproszeni także wszyscy koledzy mojego ukochanego z drużyny, nie pomijając trenera i sztabu szkoleniowego. 
Uroczystość ma jutro zacząć się w kościele o trzynastej. Potem naturalnie jedziemy do USC. A następnie, najprzyjemniejsza część wydarzenia - wesele! Ewa już od dziś powtarza Łukaszowi, że ma nie przesadzić z piciem, bo ona nie ma zamiaru później go ciągnąć pijanego do samochodu. A on tylko się zaśmiewa z tego. 
A teraz... przesiaduję sobie w ogrodzie z szklanką zimnej coca-coli. Wpatruję się w lekko zaróżowione niebo. Jest piękny wieczór, bardzo poetyczna pogoda. 
- Jak tam, Lidia? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Ewy. 
- Dobrze jest - stwierdziłam. 
- Denerwujesz się przed jutrem? 
- Trochę tak... - przyznałam. - Ale to normalne. 
- Pamiętam, jaki ja miałam stres - powiedziała Ewa. - Wiadomo, jest się w centrum zainteresowania, wszyscy się patrzą na Ciebie... 
- Dokładnie - odparłam. - A Łukasz też się denerwował? - uśmiechnęłam się. 
- Powtarzał, że nie - zaśmiała się Ewa - ale w oczach widać było lekkie spięcie. Oglądałaś kiedyś zdjęcia z naszego ślubu? 
- Chyba nie - odparłam. 
- A chcesz pooglądać? Mogę przynieść album - powiedziała Ewka. 
- Okej! 
I po chwili Ewa wróciła z wspomnianym albumem. Wspólnie zaczęłyśmy przeglądać fotografie. 
- Trochę już czasu od tego minęło - stwierdziła Ewa. 
- Pięć lat, zgadza się? - zapytałam.
- Tak - odparła Ewa - i podobnie jak Wy, pobraliśmy się w czerwcu. 
Ewa na zdjęciach ze ślubu wręcz promieniała radością. Znalazło się też zdjęcie, na którym ją tata prowadzi do ołtarza, przy którym stał już Łukasz. Wtedy jeszcze jej ojciec żył. Ewa bardzo przeżyła jego śmierć, bardzo go kochała, miała z nim dobre relacje. Nie to co ja... 
Na kolejnym zdjęciu była limuzyna, którą Łukasz i Ewa jechali razem ze świadkami. 
Nie zabrakło również zdjęć z wesela. Na jednym z nich byli Łukasz i jeszcze jakiś facet, wyraźnie podpici. Ale się uśmiechali i pokazywali uniesione kciuki. 
- Co to za jeden? - zapytałam.
- A to kolega Łukasza z Herthy - powiedziała Ewa. - Wiesz, kiedy braliśmy ślub, to jeszcze Łukasz grał w Berlinie. 
- Ach, no tak - odparłam. 
Przejrzałyśmy sobie do końca album, po czym poszłyśmy obie do domu. Ewa przyrządziła na kolację placki jaglane, po czym zaproponowała mi obejrzenie jakiegoś romantycznego filmu. Wybrałyśmy "I wciąż ją kocham". 
Oglądałyśmy zaciekawione, na ekranie ukazała się poruszająca scena. Łza zakręciła mi się w oku, w tej samej chwili do pomieszczenia wszedł Łukasz.
- Ojej, weźcie, bo się popłaczę - powiedział i zaczął udawać, że ociera łzy.
- A idź - Ewa machnęła ręką. 
- Gdzie? - odparł Łukasz.
- Gdzie chcesz, a nam daj oglądać - odparła Ewa. 
- Może przynieść chusteczki? - nie ustępował Łukasz. 
Ewa rzuciła w męża poduszką. Ten ze śmiechem wyszedł z pokoju. Łukasz to lubi czasami się z nas ponabijać. Żarty zawsze się go trzymają. 
Gdy film się skończył, Ewa poszła przygotować kąpiel Sarze, ja natomiast poszłam do swojego pokoju. Postanowiłam przywołać wspomnienia z mojego pierwszego wieczoru w nim... 
Wszystko było wtedy dla mnie takie nowe. Czułam się taka zagubiona, ale teraz już absolutnie nie. Każdy dzień przynosi mi radość. 
A jutro zapewne będzie najradośniejszym dniem w moim życiu. Położyłam się spać z tą myślą. 






***







Nastał ten dzień... ósmy czerwca. Gdy tylko otworzyłam oczy, podeszłam lekko zaspana do okna. Dopiero słońce wstaje. Zerknęłam na zegarek - siódma rano. W domu panuje cisza jak makiem zasiał. Wszyscy zapewne jeszcze smacznie śpią... 
Zerknęłam na moją ślubną suknię wiszącą obok łóżka. Ciekawe, czy dla Marco się spodoba. O dziesiątej idę do fryzjerki, żeby zrobiła mi stosowną fryzurę. Poczułam, że coś mnie ściska w dołku. No tak - to stres zaczyna mnie ogarniać. Wiedziałam, że tak będzie. 
Zeszłam w samej piżamie po cichutku na dół, by zrobić sobie jakąś herbatkę. Zrobiłam sobie melisę i wyszłam do ogrodu. Moim oczom ukazał się prześliczny poranek. Oto zaczyna się dzień, który połączy mnie i Marco na zawsze... aż do śmierci. 
Głęboko oddychając świeżym powietrzem, przysiadłam sobie na leżaku. Popijając herbatę, obserwowałam, jak słońce wznosi się coraz wyżej. Delikatny wiaterek kołysał drzewami rosnącymi w ogrodzie. Dało się również słyszeć głosy ptaków. Cała ta sceneria nieco złagodziła mój stres. 
- O, Lidka - nagle usłyszałam za sobą Łukasza. - Nie śpisz już? 
- Jak widać - odparłam. - Jak w takim dniu mogę wylegiwać się do późna, no jak?! - odparłam ze śmiechem. 
- W sumie racja - przyznał Łukasz. 
- Ewka i Sara śpią? - zapytałam.
- Sara tak, Ewa się kąpie - odparł mój rozmówca. - Nie masz czym się stresować, Lidia! To będzie najszczęśliwszy dzień w Twoim życiu. 
- Z tym drugim się zgodzę - odparłam. 
- Chodź, zrobimy jakieś pożywne śniadanko - powiedział Łukasz. - Musisz dziś mieć energię. 
Pokiwałam głową. Wymyśliliśmy, że przyrządzimy płatki owsiane z kilkoma zdrowymi dodatkami, takimi jak maliny, jagody goji i paroma innymi. Gdy jedliśmy, do kuchni przyszła Ewka. Ubrała się w granatową sukienkę, wyglądała w niej prześlicznie. Nie miała jeszcze makijażu. 
- I jak? - zapytała. - Dobrze wyglądam? Czy mam coś innego wybrać? 
- Nie! - odparłam - wyglądasz świetnie! 
- Tylko nie zabrudź tej kiecki do trzynastej - zaśmiał się Łukasz.
- Weź mnie nie denerwuj - odparła Ewa - lepiej nałóż mi trochę tej owsianki, bo głodna jestem jak wilk! 
- Tak jest! - Łukasz zasalutował. 
Ewka tylko pokręciła głową ze śmiechem. Łukasz lubił ją denerwować. A ja lubiłam patrzeć na te ich przekomarzanie się. Zawsze to wyglądało zabawnie. 
- Lidia, nie tylko Ty dziś czujesz napięcie - powiedziała Ewa po śniadaniu. 
- Serio? Ty też? - odparłam zdziwiona.
- A coś myślała! Że ja nie? - odparła Ewa. - W końcu jestem Twoją świadkową! 
- Będzie dobrze! - zabrał głos Łukasz. - Pomyślcie, już jutro będzie po wszystkim! Lidia, pomyśl, już niebawem zmienisz nazwisko! 







***








- Lidia! Już czas jechać! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Ewki. 
- Już idę! - odkrzyknęłam. 
Już jestem ubrana w ślubną suknię, odpowiednio uczesana i umalowana. Wyglądam całkiem przyzwoicie. Mam nadzieję, że zrobię dobre wrażenie. Powoli zeszłam na dół, Łukasz, Ewa i Sara już czekali. Sara też została wystrojona przez Ewę, i to na bogato. 
- Lidia, jak ślicznie wyglądasz - powiedziała mała. 
- Dzięki, kochanie - powiedziałam - a Ty jeszcze lepiej! 
- Wszystkie jesteście śliczne! - uśmiechnął się promiennie Łukasz. - Chodźmy! 
Do samochodu Łukasz przyczepił kilka białych balonów. I ruszyliśmy do kościoła, w którym miała odbyć się ceremonia. 
Gdy zobaczyłam tłum stojący przed kościołem, aż poczułam, jak mnie ściska ze stresu. 
- Lidia, nie denerwuj się - powiedziała Ewa, która widocznie wypatrzyła moje nerwy na twarzy. 
- Ten tłum mnie przeraża - odparłam, z lekkim uśmieszkiem. 
Łukasz ledwie znalazł miejsce na zapchanym parkingu. Stała też już limuzyna, którą mieliśmy jechać ze świadkami do USC i potem na wesele. 
Wysiadłam z auta na wpół miękkich nogach. Gdy powoli zmierzaliśmy w kierunku kościoła, zobaczyłam znajome auto. To Marco przyjechał z Mario. 
- Spokojnie, Lidka, spokojnie... - powtarzałam sobie w myślach. 

_____________________________



3 tygodnie nieobecności - mam nadzieję, że mi wybaczycie...
Ale już wcześniej wspominałam, jak to jest z moim czasem. Oprócz szkoły jeszcze te problemy ze zdrowiem... 
Na szczęście praktycznie cały przyszły tydzień mam wolny, tylko w czwartek idę do szkoły. Wreszcie trochę zregeneruję siły. :) I może postaram się skrobnąć coś na drugim blogu, skomentować Wasze blogi, bo z tym ostatnio to kiepsko było. 
Co do powyższego rozdziału - mam nadzieję, że choć trochę się podoba. 

To co? Nie zanudzam dłużej! Do następnego! 
Buziaki ;*** 





niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 79.

- Fuj, Marco - jęknęłam - co Ty, człowieku, wyrabiasz? 
Zastałam swojego ukochanego na leżaku w ogrodzie, ale czynność, jaką wykonywał, bezbrzeżnie mnie zdumiała. Przyłapałam go na beztroskim onanizmie. 
- O, Lidia - Marco poderwał się z leżaka, podciągając bokserki. - Zaskoczyłaś mnie.
- Dzwoniłam do drzwi, ale zapewne nie usłyszałeś - powiedziałam. - A co tam za zdjęcie w ręku trzymasz?
Wyciągnęłam fotografię z dłoni blondyna i aż parsknęłam śmiechem. To było moje zdjęcie w bikini, pochodzące jeszcze z wakacji w Dubaju. 

- Ha, ha, bardzo śmieszne - powiedział Marco i skrzyżował ręce na piersi. 
- Oj, Ty mój niewyżyty blondasku - powiedziałam z uśmiechem i czule się przytuliłam do niego. Mój luby też się w końcu uśmiechnął i mnie mocno objął. 
- Wiesz, że mam swoje potrzeby... - powiedział cwaniackim tonem. 
- Wiem, chyba najlepiej ze wszystkich - odparłam. - A ciekawe, jakbyś zareagował, gdyby to Mario Ci tak wparował do ogrodu znienacka! 
- Ale nie wparował... - zaśmiał się Marco. - I nie ma co gdybać. 
Postaliśmy tak chwilę przytuleni do siebie w ciszy. Czułam zapach pięknych perfum mojego ukochanego. On jest po prostu od nich uzależniony. 
- A co się stało, że tak nagle tu przyszłaś? - zapytał Marco. 
Serce mi zadrżało. Teraz muszę mu wyznać, że jestem w ciąży... 
- A co, nie mogę? - uśmiechnęłam się. 
- Wiesz, że moje drzwi zawsze dla Ciebie otwarte - powiedział Marco. - Ale hej, Ty już niebawem się tu wprowadzasz, pamiętasz? 
- Oj, pamiętam. Przecież nie dałbyś mi zapomnieć - powiedziałam. - Przyszłam tu, bo muszę Ci coś ważnego powiedzieć. 
- Zamieniam się w słuch - powiedział Marco. 
- Słuchaj, Marco, ja... jestem w ciąży - powiedziałam lekko drżącym głosem. 
Na kilka sekund blondyn jakby zamarł. Ale po chwili poczułam, jak mnie znów chwyta w ramiona... 
- To wspaniale! - zawołał - Lidia, nie masz pojęcia, jak się cieszę! Będziemy rodzicami! 
- Serio, cieszysz się? - uśmiechnęłam się niewinnie. 
- Serio! Jeśli masz wątpliwości, od razu Ci mówię - poradzimy sobie - powiedział Marco i nie dał mi odpowiedzieć, gdyż zamknął mi usta pocałunkiem. Nie protestowałam. Gdy już oderwał swoje usta od moich, podwinął moją bluzkę i czule pogładził mój brzuch. Muszę przyznać, że nieźle go wytrenowałam. Razem z Ewą regularnie ćwiczyłyśmy, wzajemnie się motywowałyśmy do działań. Nasi ukochani pochwalali nasze ambicje, zdarzało się, że ćwiczyliśmy we czwórkę. Ciekawe, czy teraz, jak jestem w ciąży, będę mogła biegać? Trzeba będzie się zapytać lekarza. 
- Nie masz pojęcia, jak mi poprawiłaś humor tą wiadomością - powiedział Marco. 
- To co, byłeś od rana przybity czy jak? - zapytałam.
- Nie - odparł - ale teraz czuję się jeszcze bardziej szczęśliwy... jak nigdy dotąd! 






***





Przepełnieni radością, siedzieliśmy sobie w ogrodzie, popijając sok pomarańczowy. Myślałam, że właśnie tak spędzimy ten wieczór, ale Marco wpadł na pomysł.
- Chodź, odwiedzimy Mario na treningu - zaproponował. - Chcę go zobaczyć w akcji.
- Przecież już widziałeś setki razy - powiedziałam.
- Ale chcę jeszcze raz! - zaśmiał się. 
- Niech będzie - powiedziałam. Po dziesięciu minutach opuściliśmy dom, i udaliśmy się do klubu karate. 
Na ławkach siedziało kilku gości, którzy tak jak my przyszli podglądnąć kogoś. Mario akurat zajęty był biciem się z jakimś chłopakiem, który na oko był w jego wieku. Wbiłam w nich wzrok. Mario wyraźnie był lepszy. Przysiedliśmy sobie na ławce i obserwowaliśmy poczynania karateków i karateczek. Po jakichś dziesięciu minutach Mario, zobaczywszy nas, podszedł do nas się przywitać. 
- Cześć Wam - powiedział, i wziął kilka łyków napoju izotonicznego. 
- Cześć - powiedziałam - naprawdę nieźle Ci idzie! 
- E tam - Mario machnął ręką. - Jeszcze szału nie ma. 
- Jest potencjał - Marco poklepał po plecach Mario. - Wszyscy już to widzą! 
- Przestań, bo jeszcze sodówka uderzy mi do głowy - zaśmiał się nasz rozmówca. 
- Komu jak komu, ale Tobie to nie grozi - powiedziałam. 
- Czy ja wiem - Mario wzruszył ramionami. - Mam pięć minut na odpoczynek. 
- Mamy wesołą wiadomość - powiedział Marco, wyszczerzył się do mnie. - Lidia, mów. 
- Jestem w ciąży - powiedziałam, z lekkim zaskoczeniem, nie uzgadnialiśmy, że powiem to Mario właśnie na treningu. Ale mogłam się w sumie tego po Marco spodziewać! 
- Serio? - Mario wytrzeszczył oczy. - To wspaniale! Gratuluję! Będę wujkiem - dodał z uśmiechem. 
- Proste - dodał Marco. 
Mario po odpoczynku znów poszedł ćwiczyć. Trochę z początku dziwnie było patrzeć na Mario bijącego się, a nie kopiącego piłkę. A pamiętam, jak jeszcze grał w Borussii. Niesamowite, jak to życie może się zmienić... 
W moim przypadku mogę powiedzieć tak samo. Moje życie po wyjeździe do Dortmundu zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. 
Popatrzyliśmy jeszcze trochę, po czym postanowiliśmy wracać. Szliśmy wolnym, spacerowym krokiem, ciesząc się ładną pogodą. 

___________________________



Krótkie i nudne jak flaki z olejem... Nie dam rady dziś dłuższego napisać :< 
Mam nadzieję, że następny wyjdzie mi lepszy. 
Mało mam czasu na pisanie, nawet w weekendy -.- Jeszcze się przeziębiłam do tego... 

Mam nadzieję, że nie rozszarpiecie mnie na strzępy za tak długą nieobecność :) 

To co tu dłużej pisać? Do następnego! ;* 

Buziaki, Sylwia