niedziela, 29 września 2013

Rozdział 67.

*oczami Marco* 




Minęły dwa tygodnie, nastał czwarty listopada. Cały ten czas spędziłem w stolicy Bawarii, pocieszając i wspierając mojego przyjaciela. Na szczęście, Klopp okazał się równym i wspaniałomyślnym człowiekiem, zrozumiał, jak się czuję ja i Mario, nie wydzwaniał z awanturami, że znów nie ma mnie na treningu. Na szczęście, Borussia sobie doskonale radziła i beze mnie. 
Dziś poniedziałek - dzień... rozprawy sądowej. Dla Mario na samą myśl o tym robi się słabo, czemu się nie dziwię. Znów będzie musiał oglądać twarze jego prześladowców.
A w trakcie tych dwóch tygodni, do Mario przychodzili różni psychologowie i lekarze, przyjmował rozmaite lekarstwa, wszyscy próbowali go leczyć, jak się da. Jednak tego urazu psychicznego tak szybko nie wyleczy. 

Mario powiedział mi wczoraj, że jakby nie było mnie przy nim, nic by nie dały te lekarstwa oraz pomoc lekarzy. 
A ja chcę go wyciągnąć z tego dołka psychicznego, żeby znów odzyskał radość życia. Żeby znów zaczął się uśmiechać. 
Poza tym, udało się nam załatwić terapię dla Mario w Dortmundzie, która miała zacząć się od czwartku w tym tygodniu. 
Obiecałem mojemu przyjacielowi, że będzie mógł zamieszkać u mnie. Po co miałby tułać się po hotelach? 
Jeszcze dzisiaj tylko przeżyć tę rozprawę, która zacznie się o godzinie piętnastej. 
Siedzimy teraz z Mario w jego domu. Został wczoraj zwolniony z szpitala. Przepisano mu oczywiście jakieś lekarstwa, które musi regularnie zażywać. Są to leki uspokajające i antydepresyjne. Dzięki nim Mario jakoś się trzyma. 
Jest godzina trzynasta. Dziś szara, ponura pogoda, pada od samego rana. 
- Nie wiem, jak to będzie - powiedział Mario, biorąc łyk herbaty. - Na samo wspomnienie twarzy tych łotrów mam dreszcze... 
- Będę cały czas przy Tobie - powiedziałem, chcąc go uspokoić. - Pomyśl, jeszcze tylko dzisiejsze popołudnie i jedziemy do Dortmundu! 
- Cieszy mnie to - mruknął Mario. Podniósł głowę, spojrzał na mnie. 
- Nie masz pojęcia, jak Ci wdzięczny jestem - powiedział. - Rezygnujesz ze swojego życia, aby być przy mnie. Zarywasz treningi, pewnie za Lidią tęsknisz, a i tak jesteś przy mnie... 
- Nie dziękuj - powiedziałem. - Klopp i Lidia doskonale rozumieją. 
Niestety, nie tylko oni o tym wiedzą. Sprawa, niestety, wyszła na jaw. Całe Niemcy, a pewnie i cała Europa, aż huczą od plotek. Dziennikarze, te hieny, przychodzili pod dom Mario, chcąc się czegoś dowiedzieć nowego. Po prostu wyszło takie zamieszanie, że masakra... 
Gdy powiedziałem o tym Lidii podczas jednej z rozmów telefonicznych, po prostu... ciężko mi opisać jej reakcję. Ona na pewno lepiej wie, jak się czuje mój przyjaciel - bo sama przeżyła taki koszmar. Do dziś nie mogę sobie darować, że wpuściłem mojego ojca pod swój dach. Do końca życia sobie tego nie daruję. 
- Ja nie wiem, jak ja pójdę na tę rozprawę sądową - powiedział Mario. - Te hieny żyć nie dadzą. Odechciewa mi się tej sławy coraz bardziej. 
- Nie musisz z nimi rozmawiać - powiedziałem. - Nikt Cię do tego nie zmusi. Będzie dobrze, Mario. Przynieść Ci kolejną herbatę? 
Mario pokiwał głową. Poszedłem do kuchni i zrobiłem owocową herbatę, którą zaniosłem mojemu kumplowi. 
Siedzieliśmy w ciszy, słychać było tylko padający deszcz i świszczący wiatr za oknem. Jednak zaczęła się zbliżać godzina rozprawy i trzeba było się zbierać. 
Mario pożyczył mi jeden ze swoich garniturów, gdyż do sądu nie wypadało iść w dżinsach i skórzanej kurtce. 
Postanowiliśmy, że pojedziemy moim autem. Gdy wychodziliśmy z jego domu, na szczęście nikt pod nim nie stał. Ale pod gmachem sądu na pewno już jest chmara dziennikarzy, którzy szukają sensacji. 
Jadąc autem, Mario miał minę, jakby jechał na gilotynę. Gdy stanęliśmy na światłach, poklepałem go po plecach. 
- Mario, wszystko będzie dobrze - powiedziałem poruszony. - Zobaczysz! Gdy tylko rozprawa się skończy, pakujemy manatki i jedziemy do Dortmundu. 
- Taa... - mruknął Mario pod nosem. 
Doskonale rozumiem mojego przyjaciela. Będzie musiał zeznawać przed sądem, oglądać twarze jego prześladowców, ogólnie - znieść to wszystko. 
Dojechaliśmy pod sąd, nie myliłem się - już te hieny tam przesiadywały. Zacisnąłem zęby, zaparkowałem samochód. Mario wysiadł na zupełnie miękkich nogach. 
Ruszyliśmy do wnętrza budynku, od razu podbiegli do nas żurnaliści. 
- Panie Goetze, czy mógłby pan odpowiedzieć...
- Zostawcie go! - odparłem mocno - on nie ma ochoty na żadne wywiady! 
Spojrzałem na nich surowo, zdaje się, że podziałało, gdyż dalej nie naciskali. Gdy już odnaleźliśmy salę, w której miał odbyć się proces, zobaczyliśmy, jak policjanci prowadzą skutych w kajdanki Robbena i Lahma. 
Mario pobladł na ich widok. A aresztowani nie omieszkali nas zaczepić. 
- No i co, cieszycie się, tępaki?! - wypalił Lahm. 
- Pożałujesz tego, Goetze - syknął Robben. 
- Proszę o spokój! - krzyknął na nich policjant. 
Z jakąż rozkoszą stłukłbym tych bydlaków aż do krwi za to, co zrobili Mario. 
Niebawem rozprawa się zaczęła. Zająłem miejsce na widowni, natomiast Mario usiadł obok prokuratora. Oczywiście Robben i Lahm mieli swoich adwokatów - ale oni jedynie mogą błagać o najniższy wymiar kary. Może ci się wymigują, ale nagranie mówi samo za siebie. Jednak dobrze, że ta kamera była zamontowana w szatni. 
Mario z trudem zeznawał. Patrzyłem na niego z ogromnym współczuciem. A gdy tylko spojrzałem na Robbena czy Lahma, którzy siedzieli na ławie oskarżonych, od razu czułem wstręt i nienawiść. 







*** 







Rozprawa skończyła się po godzinie. Robben został ukarany karą piętnastu lat więzienia za gwałt i pobicie, natomiast Lahm został skazany na dziesięć lat za wspomaganie Robbena. 
Ulżyło mi. Już nikogo nie skrzywdzą. Mario, gdy wychodziliśmy z sądu, był dalej pobladły na twarzy, ale w jego oczach dało się dostrzec pewną ulgę. 
- Widzisz? Już po wszystkim - powiedziałem i objąłem go ramieniem. - Już Cię nigdy nie skrzywdzą. 
- Wiesz, że mi ulżyło? - powiedział cichutko Mario. - Nie masz pojęcia, co czułem, gdy mówiłem sędziemu o tym wszystkim...
- Potrafię sobie wyobrazić - powiedziałem. - Jedziemy teraz do Ciebie, pakujemy się i ruszamy w drogę do Dortmundu. Nie ma na co czekać. 
- Dasz radę na pewno? - zapytał Mario. - Szmat drogi do Dortmundu. 
- Dam radę - powiedziałem. - A jakby co, nawet można przenocować w aucie. 
W mojej terenówce można by śmiało spędzić noc, miejsca jest mnóstwo. Duże samochody naprawdę są praktyczne. 
- Nie ma problemu - powiedział Mario. 
Dojechaliśmy szybko do jego domu, pomogłem Mario się spakować i ruszyliśmy w drogę. Na szczęście, jego posesja jest zabezpieczona i to dobrze, więc Mario nie musi się obawiać, że podczas jego nieobecności w Monachium ktoś się włamie na jego teren. 
A już po szesnastej. Zapewne dopiero w nocy dojedziemy do mojego rodzinnego miasta. 
Faktycznie, dopiero o dwunastej w nocy znaleźliśmy przed moim domem. Dzięki kilku energy drinkom dałem radę prowadzić auto. Mario usnął na przednim siedzeniu. 
- Mario, dojechaliśmy - zacząłem go budzić. - Wstawaj! 
- Już? - Mario przetarł zaspane oczy. 
Zaparkowałem auto w garażu, wyciągnęliśmy manatki i poszliśmy do domu. Padaliśmy z nóg, a mnie jeszcze jutro trening czeka. 
Mario poszedł do pokoju gościnnego, a ja postanowiłem jeszcze zajść do kuchni i pochować wszystkie ostre narzędzia. Na wszelki wypadek, przecież jutro zostawię Mario samego. Lepiej zapobiegać, niż leczyć... 
Gdy już sam się położyłem spać, wpadł mi do głowy pomysł, aby jutro rano przed treningiem spotkać się z Lidią. Jeśli by się zgodziła, moglibyśmy się spotkać przed ośrodkiem treningowym. Jutro do niej napiszę, a teraz czas spać i podładować baterie... 







*** 







Nie mogę dalej uwierzyć w to, co się przytrafiło Mario. Kiedy Marco mi o tym powiedział, myślałam, że padnę trupem. To po prostu niewiarygodne. Takich ludzi jak Albert jednak na świecie istnieje wielu. 
Doskonale wiem, co ten biedny chłopak czuje. Sama ten koszmar przeżyłam. Gdy Marco mi opowiadał, łzy mi kapały z oczu. To jest po prostu nie do pomyślenia. 
Całe Niemcy teraz o tym huczą, co na pewno dodatkowo dobija Mario. 
Marco mówił, że w poniedziałek, czyli wczoraj, miała być rozprawa. No i ciekawe, jaki był wyrok. 
Ciekawe, kiedy w ogóle on wróci do Dortmundu. Ostatnimi tygodniami niewiele ze sobą rozmawialiśmy. Nie jestem na niego zła, to dobrze, że wspiera przyjaciela, ale jednak bardzo tęsknię za moim ukochanym. Ostatnie dni są niezbyt fascynujące. Już listopad, często marna pogoda, nawet na spacer czy przejażdżkę rowerową nie da się wyjść. 
Zdobyłam kartę motorowerową. Teraz mogę swobodnie poruszać się skuterem po publicznych drogach. Marco się ucieszył, ale też zastrzegł, żebym była ostrożna i nie jeździła jak wariatka. Z tym się zgadzam, jeżdżę ostrożnie. Nie chcę skończyć na wózku inwalidzkim. 
Zerknęłam na zegarek w komórce - ósma rano. W sumie to się wyspałam, można wstawać. Gdy tylko wstałam z łóżka, moja komórka zadzwoniła. To Marco! 
- Halo? Marco? 
- Hej, kochanie - powiedział mój ukochany. - Już jestem w Dortmundzie. 
- Naprawdę?! 
- Naprawdę - odparł Marco. - Chciałbym się z Tobą zobaczyć. Co powiesz, abyśmy się zobaczyli pod ośrodkiem treningowym? Wybacz, że Cię absorbuję od rana, ale... 
- Nie szkodzi! Mogę tam przyjechać - powiedziałam szybko. - Trafię. O której masz trening? 
- O dziesiątej - odparł Marco. - Jeszcze mnóstwo czasu. 
- Ubiorę się i przyjadę. Nie masz pojęcia, jak tęskniłam - powiedziałam.
- Ja za Tobą też - powiedział Marco. - To do zobaczenia, aniołku. 
- Pa - odparłam i się rozłączyłam. 
Wyciągnęłam z szafy dżinsykoszulkę i bluzę, po czym poszłam do łazienki zrobić ze sobą porządek. Gdy już byłam ogarnięta, chwyciłam torbę, wrzuciłam do niej niezbędne rzeczy i zbiegłam na dół. 
- Lidia, śniadanie gotowe - powiedziała Ewa, która już krzątała się na dole.
- Dzięki wielkie, ale ja zjem później. Idę się zobaczyć z Marco - powiedziałam.
- To on już wrócił? A co z Mario? On też tu przyjechał? - wtrącił się Łukasz. 
- Prawdopodobnie Mario też tu przyjechał - powiedziałam. - Marco przed chwilą zadzwonił do mnie i zaproponował spotkanie przed treningiem. 
- To idź - powiedziała Ewa - zdaję sobie sprawę, że tęsknisz za nim. Ponad dwa tygodnie się nie widzieliście. 
- Właśnie - powiedziałam. - Do zobaczenia! 
Odpaliłam skuter i pojechałam pod ośrodek treningowy Borussii. Na szczęście, to całkiem niedaleko. 
Marco już się tam krzątał. Zaparkowałam skuter i podbiegłam do niego, żeby mu paść w ramiona. 
Poczułam, jak jego silne, umięśnione ramiona mnie obejmują. Tak dawno tego nie czułam.
- Kochanie moje - szepnął Marco i po chwili poczułam, jak nasze usta się stykają. Zrobiło mi się gorąco. 
- Nie masz pojęcia, jak tęskniłam - powiedziałam, gdy Marco skończył mnie całować. 
- Ja też za Tobą tęskniłem. To był taki trudny czas - powiedział Marco. - Mario jest aktualnie u mnie. W czwartek zaczyna się jego terapia. 
- I dobrze - pokiwałam głową. - To na pewno mu pomoże... wiem z doświadczenia - powiedziałam mało wesołym głosem. 
- Musi być lepiej! - powiedział z naciskiem Marco. - Zrobię wszystko, aby mu pomóc. To mój najlepszy przyjaciel i bardzo zależy mi, żeby znów zaczął się uśmiechać. 
- Na ile skazano tych bydlaków? - zapytałam.
- Robbena na piętnaście, Lahma na dziesięć - powiedział Marco. 
- I dobrze - powiedziałam. - Niech zgniją w tym więzieniu. 
- Też mam taką nadzieję - odparł mój ukochany. 
- Mój Boże, jak zimno - westchnęłam. - Marco, przytul... 
- Chodź do mnie - Marco wyciągnął ramiona i mnie mocno przytulił. 
Po moim ukochanym było widać, że wiele przeszedł, że martwi się o Mario. Teraz to ja powinnam wspierać Marco. 
- Marco, wszystko będzie dobrze - szepnęłam i cmoknęłam go w policzek. 

________________________________ 



Uff! Naskrobałam. Ale rozdział nie zachwyca. :P 

Jak tam w szkole, kochane? u nas pogrom nauki, nie ma to jak szkoła średnia -.- 
Dlatego nie ma zbytnio czasu na pisanie -.- 

Mam nadzieję że kto przeczytał, zostawi komentarz. Z góry dziękuję! ♥ 

Buziaki! :*** 


+ niesamowicie dumna z pszczółek! wczorajszy mecz po prostu MEGA! 
oby tak we wtorek z Marsylią. :) 

sobota, 21 września 2013

Rozdział 66.

*oczami Marco* 




Tuliłem do siebie roztrzęsionego, zapłakanego Mario, którego zapewne wiele kosztowało opowiedzenie mi całej historii. Doceniłem bardzo jego odwagę. 
Mario się cały trząsł. Przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku miesięcy - tyle że wtedy chodziło o moją ukochaną Lidię. Ktoś kiedyś słusznie powiedział, iż historia lubi się powtarzać... 
- Spokojnie, Mario - starałem się jakoś go uspokoić. - Już nikt nie zrobi Ci krzywdy! 
- Kto wie - mruknął Mario. - Teraz się boję wszystkiego, nawet własnego cienia... - jęknął. 
- Już dobrze, już cicho - szeptałem poruszony. 
- Nie chcę tu siedzieć - powiedział cicho Mario. - Chcę wrócić do Dortmundu. Tam jest mój dom, moje miejsce. 
- Wrócisz - szepnąłem. - Zaopiekuję się Tobą. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, Mario... 
- Nie! Nie puszczą mnie - powiedział z goryczą Mario. - Wyślą mnie na przymusową terapię, a potem będę musiał wrócić na treningi, bo zapewne terapia skończy się przed wygaśnięciem kontraktu. A ja... ja nie chcę... 
- Mario, będziesz musiał opowiedzieć o wszystkim policji - szepnąłem. - Wtedy sprawy będą mogły potoczyć się zupełnie inaczej, pomyślnie dla Ciebie. 
- Marco, to ponad moje siły. Nie dam rady. Nie masz pojęcia, jaki koszmarny ból czuję - powiedział Mario. - Z całego serca żałuję tego transferu. Przez to teraz czuję się tak, a nie inaczej. Zniszczyłem sobie życie... którego pewnie już nie wiele mi zostało. HIV mnie zniszczy - powiedział Mario z żalem. 
- Mario, nawet tak nie mów! - jęknąłem - na HIV są leki! Możesz naprawdę wiele zdziałać, jeśli Ty... Ty... 
- Jeśli się przyznam - uzupełnił mnie Mario - a ja nie dam rady, rozumiesz? Może Tobie łatwo mówić, bo Ty nie...
- Wcale że nie. Ja Ciebie doskonale rozumiem. Przeżywam to razem z Tobą - powiedziałem. Z mojego oka spłynęła łza. - Wyciągnę Cię z tego okropieństwa, obiecuję - powiedziałem łamiącym się głosem. - Mario, musisz walczyć... a ja będę walczył z Tobą - dodałem. 
Mario objął mnie ramieniem. Spojrzał mi prosto w oczy. 
- Marco, jesteś po prostu nieoceniony - powiedział. - Zarywasz treningi, odstawiasz swoje własne życie na boczny tor, aby być przy mnie. Bardzo Ci jestem za to wdzięczny. Mało kto by tak postąpił. 
- Nie potrafiłbym się cieszyć czy dobrze bawić, wiedząc, że Ty tu jesteś sam i cierpisz. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i zawsze będę Cię wspierał. Ty też byś mnie wspierał, jakby mi się coś złego przytrafiło, prawda? Już cicho, nie płacz - wyciągnąłem z kieszeni spodni chusteczki i podałem mu. 
- Mięczak ze mnie - mruknął Mario pod nosem. 
- Wcale nie, Mario, Ty... 
- Robben z pewnością tak by powiedział - powiedział Mario. 
- Wiesz co? Jakby Robbena ktoś tak potraktował, to sam czułby się jeszcze gorzej. Niby taki twardziel, ale na niego też by się ktoś znalazł - powiedziałem. 
- Może i masz rację... nie wiem - wymamrotał Mario. - Marco... dziękuję, że jesteś - szepnął. 
- Nie dziękuj mi - powiedziałem i objąłem jeszcze mocniej mojego przyjaciela. 









*** 






Hurra! Zdałam egzamin teoretyczny. Jeszcze tylko część praktyczna i będę mogła swobodnie jeździć skuterem. 
Dostałam dziś rano telefon od komisji. Jednak z praktyk odbywających się w ośrodku zrezygnowałam, gdyż Łukasz zaoferował, że to on jeszcze mnie nieco podszkoli. Podczas wczorajszego treningu naderwał mięsień w udzie i musi pauzować przez parę dni. 
Egzamin praktyczny czeka mnie w piątek o dziesiątej rano. Myślę, że się przygotuję i dam radę go zaliczyć. 
Ciekawe, co tam w Monachium, co u chłopaków. Tęsknię za Marco, ale rozumiem, że musi i chce być przy swoim przyjacielu. 
A dzisiaj wtorek, który jak dla mnie rozpoczął się całkiem nieźle dzięki temu telefonowi z informacją o zdanym teście. 
Nie zamierzam nękać mojego ukochanego telefonami, może być zajęty. Zamiast tego zajęłam się sprzątaniem garażu razem z Ewą. Łukasz siedzi sobie w domu przed TV i wypoczywa. Sara, jak zwykle, jest w przedszkolu. 








*** 




*oczami Marco* 






Zbliżało się już południe. Siedzieliśmy z Mario objęci, niewiele rozmawiając. Mario powiedział, że sama moja obecność sprawia, iż minimalnie jest mu lepiej, że czuje jakąś ulgę. Cieszy mnie, iż mogę mu pomóc. Jednak on potrzebuje terapii. Lidii to pomogło, czemu jemu miałoby nie pomóc? 
Ale on potrzebuje czasu. Próba samobójcza, świadomość posiadania HIV, ten podły gwałt, ostre szykany - w życiu Mario tyle się wydarzyło złego. 
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi, a to, ku naszemu bezbrzeżnemu zdumieniu, przyszło dwóch policjantów! Oraz jakaś kobieta. 
Mario aż pobladł na ich widok.
- Panie Goetze - zwrócił się jeden z funkcjonariuszy do Mario - proszę się zebrać, pojedzie pan z nami na komisariat.
- Ale po co?! - zapytał Mario. 
- Spokojnie, o nic pan nie jest oskarżony. Ktoś inny jest oskarżony - powiedziała łagodnie obca kobieta. - Proszę się przygotować, pojedzie pan z nami. 
- Proszę się pośpieszyć - dodał policjant. 
Mario spojrzał na mnie wytrzeszczonymi oczyma. 
- Mogę z nim pojechać? - zapytałem.
- Nie ma miejsca u nas w wozie - powiedział policjant - niech pan przyjedzie na komisariat. Ulica Isarring, to niedaleko. 
"Ktoś inny jest oskarżony!" czyżby coś wyszło na jaw? Tylko jak? Kolejna zagadka. 
Mario niechętnie zszedł z łóżka, nałożył bluzę, otarł zapłakane oczy i wyszliśmy wszyscy z budynku. Mario poszedł razem z policjantami do ich wozu, ja natomiast pojechałem za nimi swoim autem.  
Faktycznie, ulica Isarring była tuż obok, i komisariat policji. Zaparkowałem swój samochód obok radiowozu. 
Razem z Mario wszedłem do budynku, mój przyjaciel wyglądał naprawdę słabo.
- Domyślam się, o co chodzi. Tyle że jednego nie rozumiem... - jęknął Mario.
- Zaraz wszystko się wyjaśni - powiedziała kobieta, która szła obok nas. - Proszę się nie denerwować.
Mario został zaproszony do gabinetu. Mnie, niestety, kazano póki co zaczekać na korytarzu, gdyż chcieliby przeprowadzić rozmowę tylko i wyłącznie z Mario. 
Jeśli oni odkryli, co przydarzyło się Mario (choć nie wiadomo jakim cudem, gdyż Mario nikomu nie powiedział ani słowa) to na pewno będą chcieli wydobyć od niego zeznania. Zajmie się nim jakiś psycholog czy psycholożka, którzy będą chcieli go jakoś do tej rozmowy przygotować. A dla niego... to po prostu stało się za szybko. Niby im szybciej tym lepiej, ale... nie wiadomo. 
Nie mam pojęcia, co myśleć. Może się niebawem wszystko wyjaśni, bo póki co, to niezły mętlik czuję. 
Siedziałem na ławce stojącej w korytarzu, gdy nagle do budynku głównym wejściem weszło czterech policjantów, prowadząc jakichś dwóch skutych w kajdanki typów. I jak się okazało, to byli... Robben i Lahm. 
- Wypuśćcie mnie! - awanturował się Robben - nic nie zrobiłem! 
- Nagranie wyraźnie wszystko pokazało - powiedział surowo policjant. - Jeśli panowie uważają, że gwałt to nie przestępstwo, to powiecie to panowie sędziemu! 
Policjanci zaciągnęli tych bydlaków w boczny korytarz, i umieścili ich za kratami. 
Jakie nagranie?! Słowa policjanta wyraźnie mnie zdziwiły. 
- Niech no policjanci pójdą, to podejdę do tych krat - pomyślałem. 
Wreszcie mam okazję wygarnąć tym bydlakom. Najchętniej skrzyczałbym ich, ile sił w płucach, ale mógłbym mieć sam przez to problemy. Muszę się opanować, chociaż to będzie trudne, patrząc na mordy tych ludzi. 
Podniosłem się z ławki. Nikogo nie było już na korytarzu, teren czysty. Dziwne, że cela została zrobiona ot tak na korytarzu. Może to tylko dla tych, którzy są tylko zapobiegawczo zamykani? Nie, Robben i Lahm nie mogą się wymknąć. Oni są winni. 
Podszedłem do krat, ci siedzieli ze spuszczonymi głowami. Jednak zaraz zauważyli moją osobę stojącą przed celą. Robben wrogo na mnie spojrzał i podszedł do zamkniętych kratowych drzwi. 
- Czego tu chcesz?! Cieszysz się, co?! - syknął. 
- Już wszystko wiadomo - odparłem. - Wiem, co zrobiliście Mario. Widocznie nie tylko ja wiem, bo bez powodu nikt by Was nie aresztował. Powinniście się leczyć na głowę - powiedziałem. - Wy zboczeńce, jak mogliście?! Macie pojęcie, jak teraz Mario się czuje?! Mam nadzieję, że zgnijecie za tymi kratami - aż kipiałem ze wściekłości. Ale też jaką czułem ulgę, że oprawcy mojego przyjaciela wreszcie zostali skuci w kajdanki. 
- Nic nam nie udowodniono! Zamknij się! Wypieprzaj stąd - Lahm poderwał się z ławki. - Masz coś do nas?!
- A żebyś wiedział! Kto pomógł Robbenowi w gwałcie?! Oczywiście Ty - teraz zwróciłem się do Lahma. 
- Zamknij mordę! - syknął Robben i chciał mnie uderzyć przez kraty, ale się odsunąłem. Nie mogłem się powstrzymać od lekkiego, złośliwego uśmieszku. Nic nie mogli mi zrobić - a ja mogłem im powiedzieć, co myślę o ich postępowaniu i zachowaniu. Miałem zresztą rację. Czemu miałbym się bać powiedzieć czystą prawdę? 
- Co tu się dzieje?! - do korytarza przyszła nagle kobieta w mundurze. 
- To on nas zaczepia - powiedział Robben.
- O co chodzi? - zapytała policjantka.
- O nic! - niezbyt uprzejmie odparłem, wyrwało mi się. 
- Proszę się uspokoić, albo będę musiała pana wyprosić - powiedziała policjantka. 
- Już idę - odparłem. - Przepraszam. 
Usiadłem z powrotem obok drzwi do gabinetu, czekając na mojego przyjaciela. 








*** 







Niebawem drzwi się otworzyły, Mario wyszedł ze spuszczoną głową. 
- Co jest, Mario? - zapytałem go - co się stało? 
- Przyjedź do szpitala, w którym jestem. Odwiozą mnie tam zaraz - powiedział cicho Mario - to wtedy Ci wszystko opowiem... 
Głos Mario wyraźnie drżał. Co się mogło tam wydarzyć?! Serce zaczęło mi szybciej bić. 
Zrobiłem, jak powiedział mi przyjaciel. Wsiadłem w auto i ruszyłem do szpitala. 
Dotarłem na oddział psychiatryczny, trafiłem bez problemu do sali Mario. On tam już był. 
Leżał na łóżku, twarz wtulił w poduszkę. Nawet nie podniósł głowy, gdy wszedłem. 
- Mario, już jestem - powiedziałem i chwyciłem go delikatnie za ramię.
Usłyszałem, że Mario żałośnie płacze. Dlaczego?! 
- Mario, Ty płaczesz?! O co chodzi?! - zapytałem zaniepokojony. 
- Znów wspomnienie wróciło! - Mario poderwał głowę z poduszki. - Nie masz pojęcia, co się porobiło! 
- Co?! 
- W szatni... była zamontowana... kamera - wydukał Mario - my nic o tym nie wiedzieliśmy. 
Zatkało mnie. Po co kamera w szatni?! Kto wpadł na taki pomysł, do cholery?!
Ale... może to z jednej strony dobrze? Mario zaczął dalej wyjaśniać, o co chodzi. 
- Ktoś z pracowników Bayernu, kto tym operuje, zobaczył nagranie z tamtego dnia - ciągnął - wezwał policję. Oni przejęli ten film. Pokazali mi go na komisariacie. Nie masz pojęcia, co czułem, patrząc na to. Jak oni mogli kazać mi to oglądać?! Bezduszność urzędników jest straszna! Chcą złożyć wniosek do prokuratury, oskarżyć Robbena i Lahma. A ode mnie chcą wyciągnąć zeznania, bo to jest wymagane. Ma do mnie przychodzić psycholog, i w ogóle... zamęczyć mnie chcą! To się stało za szybko - powiedział rozhisteryzowany Mario. - To będzie ponad moje siły! Marco, ja nie wiem, jak... 
- Spokojnie, Mario - przytuliłem mojego przyjaciela. Starałem się go jakoś uspokoić. Nie dziwiłem się, czemu tak się zachowuje. Wraz z obejrzeniem tego nagrania z szatni, o którym nie miał pojęcia on ani nikt, wróciło do niego straszliwe wspomnienie, czas, o którym wolałby zapomnieć do końca życia. 
- Będę Cię wspierał przez cały czas - przyrzekłem. - Nie zostawię Cię samego z tym wszystkim! Będę tu tak długo, jak będzie trzeba! 

______________________________________ 



Ufff! Naskrobałam. :)
Rozdział nie jest najlepszej jakości, cóż. Ale nie tryskam energią, więc ciężko mi napisać coś dobrego. 
Jednak nastąpił pewien przełom w powyższym rozdziale, mam nadzieję, że Was to cieszy. 


Kto przeczytał, niech zostawi komentarz, proszę... dajcie mi motywację do napisania kolejnego. :) 

Buziaki! :*** 


Autorka tego bloga jest wspaniała ♥ 






wtorek, 17 września 2013

Rozdział 65.

*oczami Marco* 



Aż mnie coś ścisnęło w gardle, gdy pomyślałem, jak może czuć się obecnie Mario. Sam w zamkniętym, niemalże pustym pomieszczeniu, z zakratowanym oknem. Pokój niczym cela więzienna. 
Usiadłem obok niego na łóżku, on nieznacznie podniósł głowę. Spojrzał na mnie przepełnionym goryczą spojrzeniem, w jego oczach malował się wyraźny smutek. 
- Mario, proszę Cię, powiedz mi, co z Tobą się dzieje - powiedziałem. - Ja umieram z niepokoju. 
- Sukinsyny zamknęli mnie w tym pomieszczeniu - syknął Mario. - Chcą na siłę mnie tu trzymać. 
- Ty potrzebujesz pomocy, Mario! - powiedziałem. - Nie bez powodu próbowałeś się zabić! 
- Ja nie chcę żyć, czemu nikt tego nie chce zrozumieć? Nie mam po co żyć - powiedział Mario. - Może tym wszystkim, z którymi musiałem się ostatnio użerać, wszystko się układa. Ci lekarze to tylko... 
- Mario, na litość boską, o czym Ty mówisz!? Dlaczego Ty chciałeś się zabić?! - wreszcie z moich ust padło to najważniejsze pytanie. 
Mario tylko spuścił głowę. Wpatrywałem się w niego z przerażeniem. Zobaczyłem, że z jego oka na podłogę spadła łza. Z wyrazu twarzy dało się wyczytać, że coś go dręczy. 
- I oni oczekują, że ja obcym osobom, jakimś psychologom, wszystko opowiem - szepnął. - Żyją w przekonaniu, że terapia działa cuda. 
- Mario, przecież ja nie jestem obcą osobą. Dla mnie możesz powiedzieć absolutnie wszystko. Ty wiesz, że ja nigdy się od Ciebie nie odwrócę, choćby się góry waliły. Nikt od Ciebie nie oczekuje, że zaraz będziesz swobodnie rozmawiał z terapeutami. Ale najlepszemu przyjacielowi możesz wszystko powiedzieć. Gdy się wyżalisz, będzie Ci lżej. Widzę przecież, że coś Cię dręczy - powiedziałem.
Starałem się mówić do Mario jak najbardziej łagodnie i przyjaźnie. Może on tego nie mówi głośno, ale on potrzebuje wielkiego wsparcia. 
- A nikt Ci nigdy nie powiedział, że śmierć bywa ulgą? - odparł na to Mario. 
- Ty nie możesz umrzeć! Ty musisz żyć - powiedziałem. - Nie pozwolę Ci umrzeć, rozumiesz?! 
- Marco, ja i tak prędzej czy później umrę, czy tego chcę, czy nie. Nie zależy to od żadnego z nas - powiedział Mario cichutko.  
- Mario, co Ty opowiadasz?! - słowa mojego przyjaciela sprawiły, że po moich plecach przebiegł lodowaty dreszcz. 
- Mario, czy Ty skrywasz... jakąś śmiertelną chorobę?! - ledwo wymówiłem to pytanie. 
Mario nic na to nie odpowiedział. Schował twarz w dłoniach. Nie chciałem naciskać na niego, ale chciałem także się dowiedzieć, co dręczy mojego przyjaciela. 
- Ciekawe, kto wtedy w ogóle do domu przyszedł i wezwał karetkę - odezwał się wreszcie Mario. - Nie tak miało być! 
Mario się wreszcie odezwał, ale zaczął inny temat. 
- Gdybyś nie został znaleziony, to... 
- To byłbym teraz w raju - powiedział Mario. 
Mario bardzo unikał rozmowy o najważniejszym. Moje zaniepokojenie wzrastało z minuty na minutę. 
- Mario, ja Cię nie poznaję - powiedziałem. - Co się z Tobą dzieje, proszę Cię, powiedz mi. Ja chcę Ci pomóc i pragnę dla Ciebie jak najlepiej. Nie odtrącaj mnie. Czyżbyś już mi nie ufał? Ja tylko chcę Twojego dobra! 
- Marco, ja Cię nie odtrącam. Zawsze byłeś i jesteś wspaniałym przyjacielem - powiedział cicho Mario. 
- I chcę Ci pomóc, ale wydaje mi się, że Ty to odtrącasz - powiedziałem smutno. 
Mario wstał z łóżka i podszedł do zakratowanego okna, zaczął przez nie wyglądać. Westchnąłem ciężko. Może to jeszcze za wcześnie na rozmowę? Może powinienem spróbować innym razem? Ale ja już tak długo czekam na rozwiązanie tej skomplikowanej zagadki. Widocznie muszę zaczekać jeszcze dłużej, czy tego chcę czy nie... 
- Mario, wydaje mi się, że jest jeszcze dla Ciebie za wcześnie na tę rozmowę. Nie chcę na Ciebie naciskać. Przyjdę kiedy indziej, dobrze? - poklepałem Mario po ramieniu i skierowałem się w stronę drzwi. 
Już chwytałem za klamkę, gdy usłyszałem Mario.
- Marco! Nie odchodź! Zaczekaj! - krzyknął.  







*** 







Odwróciłem się. Twarz Mario przybrała kolor szkarłatu. Podszedłem do niego, spoglądając na niego pytająco i ze współczuciem. 
- Marco, nie odchodź. Nie zostawiaj mnie, nawet mnie tym nie strasz. Tylko ty jeden mi zostałeś - zaczął mówić przejęty Mario. - Może wcześniej nie zdawałem sobie sprawy że potrzebuję wsparcia, tylko robiłem awantury personelowi. 
Zdziwiło mnie, iż nagle postawa Mario się tak zmieniła. Czyżby pomyślał sobie, że zostawię go samego na zawsze z problemami? Przecież to jest prawie że mój brat... 
- Co nie znaczy, że wróciła mi chęć do życia. Zresztą, nie wiem, ile jeszcze dni mi tego życia zostało - powiedział łamiącym się głosem Mario. - Ale proszę Cię, bądź przy mnie do końca. 
- Mario, czy Ty jesteś poważnie chory? O co chodzi? - już sam nie wiedziałem, co myśleć.
- Opowiem Ci wszystko, ale od początku - powiedział Mario. 
Usiedliśmy na łóżku, objąłem ramieniem Mario, chcąc mu dodać otuchy. 
- Marco, jak Ty byś się czuł, jakby Ciebie cały czas piętnowali bez powodu? Jakby Ciebie koledzy z drużyny cały czas szykanowali i uprzykrzali życie? Zwłaszcza Robben i Lahm - powiedział cicho Mario. - Oni zmienili moje życie w piekło. 
Słuchałem uważnie, co mówi Mario. Póki co, wszystko, co mi opowiedział, nie miało spójności. Ciekawe, kiedy zacznie układać się to w całość. 
- Trzy tygodnie temu, po treningu, zostałem sam w szatni. Akurat kończyłem się przebierać, gdy do szatni wparowali Robben i Lahm. Zamknęli drzwi na klucz. Od razu się przeraziłem, czego oni chcą, co planują mi zrobić? Myślałem, że mnie pobiją. Ale Marco, na pobiciu się nie skończyło... - tu głos mojemu przyjacielowi się złamał.
- Mario, co oni Ci zrobili?! Mów, bo skonam - powiedziałem przerażony. 
- Lahm chwycił mnie od tyłu i unieruchomił mnie... próbowałem się bronić, ale ich było dwóch, a oni są poza tym silniejsi... tymczasem Robben, on... on mnie rozebrał i... Marco, on, on mnie... zgwałcił - powiedział tak cicho, że ledwie go usłyszałem. 
Poczułem, jak kręci mi się w głowie. Doznałem szoku. Robben... zgwałcił Mario?! I Philipp go w tym wspierał?! 
- Zagrozili, że jeżeli komuś coś o tym powiem, to będę miał kłopoty. Nie mam żadnych sprzymierzeńców. Siedziałem cicho - powiedział Mario. - Ale Marco, to nie wszystko! Robben zaraził mnie wirusem HIV! - i tu pomyślałem, że zaraz trupem padnę. 
Mario został podle zgwałcony. I Robben go do tego zaraził HIV-em?! Serce zaczęło mi bić szybciej. Nie mogłem uwierzyć w opowieść mojego przyjaciela. Ale on by mnie nie okłamał. Wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Poznałem już przyczynę próby samobójczej Mario. Wytrzeszczonymi oczyma spoglądałem na Mario, który ze łzami w oczach kontynuował swoją opowieść. 
- Nigdy bym na to nie wpadł, gdyby nie program w TV. Akurat była o tym mowa. A w tym czasie występowały u mnie objawy tego przeklętego wirusa. Postanowiłem wykonać anonimowe badania. I okazało się, że jestem chory - powiedział Mario. Rozpłakał się na dobre. - I dlatego próbowałem się zabić! Bo ja i tak prędzej czy później umrę. Na HIV nie ma lekarstwa. Nie znam ani dnia, ani godziny. Nie masz pojęcia, jakie to okropne obciążenie dla psychiki. Nikomu poza Tobą nie powiedziałem o tym, co mnie spotkało. Arjen i Philipp z lubością spoglądali na mój ponury nastrój. Zapewne oni byliby za tym, żebym zmarł. Wtedy mieliby stuprocentową pewność, że nic się nie wyda. Ale i tak się nie wyda. Ja nie dam rady komuś obcemu o tym opowiedzieć. Jeżeli tym dwóm zależało, aby zniszczyć mi życie, to udało im się. Tylko nie wiem, skąd teraz w ludziach tyle zawiści. Ja im niczego złego nie zrobiłem. 
Mario schował twarz w dłoniach. Cały drżał. Ja nie mogłem się poruszyć. Po prostu nie mogłem uwierzyć... 







*** 







Przez parę minut nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Zatkało mnie na amen. Ale w końcu odzyskałem mowę.
- Mario, teraz już wszystko doskonale rozumiem. Doceniam Twoją odwagę, powiedzieć o czymś takim nawet najlepszemu przyjacielowi wymaga wiele odwagi i wysiłku. Spotkało Cię coś straszliwego - powiedziałem. - Mario, ja wiem, i rozumiem, że to niesłychanie trudne dla Ciebie. Ale Ty, Ty... musisz walczyć. Na HIV istnieje wiele lekarstw, wiesz, że...
- Marco, takie leki i tak nic nie dadzą. Poza tym, musiałbym wszystko opowiedzieć jakiejś obcej osobie. Możesz uznać mnie za mięczaka, ale ja boję się i wstydzę. Poza tym, Robben ma tyle znajomości, jak się dowie, że wszystko wygadałem, to mogę mieć jeszcze gorszą sytuację niż teraz - powiedział Mario. 
- Mario, nie wierzę, że nie ma już ratunku! Musi być jakieś wyjście - powiedziałem. - Poza tym, nie uważam Cię absolutnie za mięczaka. Każdy na Twoim miejscu czułby się podobnie. I nie możesz dać się zastraszyć! Oni muszą ponieść zasłużoną karę - dodałem. - Postawienie tych bydlaków przed sądem pomogłoby Ci. Lidia by Ci potwierdziła moje słowa - wyszeptałem. 
- To już Lidia jest mocniejsza ode mnie. Ona zgłosiła sprawę gdzie trzeba, złożyła zeznania, dała radę przejść przez terapię i teraz jest szczęśliwa. A ja jestem cienki - powiedział cicho Mario.
- Lidii również nie było łatwo, a ja wiem o tym najlepiej - powiedziałem. - Ale wyciągnąłem ją z biedy, mimo trudności. Ciebie też chcę z tego wyciągnąć, pomóc Ci - powiedziałem. - I nie jesteś żadnym mięczakiem. Możesz mi się wyżalać, wypłakiwać i wygadywać ile tylko zechcesz. Masz do tego absolutne prawo. I wcale Cię nie nakłaniam, abyś już tego dnia składał doniesienie na policji. Nie jesteś na to gotowy - powiedziałem. 
- Na rozmowę z terapeutą również nie jestem - powiedział cicho Mario. - Tylko z Tobą mogę o tym zdarzeniu rozmawiać... nikomu tak nie ufam, jak Tobie... ja już się przestraszyłem, że Cię stracę. Dlatego wszystko Ci opowiedziałem, teraz znasz motywy mojego działania i to rozumiesz. 
Nie chciałem nakłaniać Mario, aby opowiedział jakiemuś lekarzowi o gwałcie. On na pewno nie tego chce teraz słuchać. On potrzebuje współczucia, dodawania otuchy. 
- Marco, Lidia powinna zbadać się na HIV - powiedział Mario. - Powiedz jej o tym. Poza tym, teraz wiem, co ona czuła jakiś czas temu - dodał cicho. 
Faktycznie. Mario ma rację. Co, jeśli Lidia została zakażona HIV-em, przez tego sukinsyna, który mnie spłodził? Tylko jak jej zasugerować, aby wykonała badania? Nie obyłoby się przecież bez pytań... musiałbym jej opowiedzieć całą historię. 
Ale ona nie skarżyła się mi na jakieś bóle czy dolegliwości. Chociaż... u jednych występują od razu, u innych wiele dni po zdarzeniu. 
- Ja nie wiem, co teraz zrobię. Odechciało mi się futbolu. Teraz... nie wiem, co ze sobą zrobię. Pewnie będą mnie tu trzymali - powiedział Mario ponuro. 
- Mario, Ty ochłoń najpierw. A jesteś tutaj, żebyś nie robił głupstw - powiedziałem. - Nie byłoby to dobrym rozwiązaniem, żebyś zaczął się upijać czy nie daj Boże znów próbował targnąć się na życie - tu aż głos mi zadrżał. 
- Teraz chciałbym się upić i zapomnieć - powiedział Mario. 
- Nic by to nie dało, uwierz - powiedziałem. - Nie rozwiąże to problemu. 
- Marco, nie wiem, co teraz zrobię. Nie mam już na nic ochoty. Do Ciebie mam tylko jedną prośbę - powiedział cicho Mario.
- Jaką? 
- Po prostu bądź przy mnie. Bo tylko Ty mi zostałeś - powiedział Mario. 
- Oczywiście - powiedziałem poruszony. 
Przytuliłem rozdygotanego Mario, chcąc go jakoś uspokoić i pocieszyć. 

________________________ 



Powyższy rozdział składa się z rozmowy Mario i Marco, Mario wreszcie wyznaje, co się przydarzyło. Więc mam nadzieję, że rozdział Was nie uśpił. :) 
Następny nie mam pojęcia kiedy. Zmęczona i znużona ostatnimi dniami jestem -.- eh, byle do piątku. 

Mam nadzieję, że pojawią się jakieś komentarze. Kto przeczytał, niech zostawi pamiątkę po sobie. :) będę bardzo wdzięczna. 

Buziaki! :*** 


+ ponad 100 tys. wyświetleń - dziękuję, dziękuję, dziękuję! ♥ 

sobota, 14 września 2013

Rozdział 64.

*oczami Marco* 



Rzadko płaczę, ale teraz, w tej chwili, nie mogę już tego powstrzymywać. Słone łzy pociekły z moich oczu. Wraz z każdą minutą moja bojaźń o przyjaciela wzrastała. 
W sali panował półmrok. Z korytarza dobiegało rażące światło, jak to w szpitalach. W sali paliła się mała lampka. 
Wbiłem wzrok w twarz Mario. Nagle on... otworzył oczy. Zamrugał kilka razy. Nie mogłem uwierzyć. On... wreszcie się wybudził! Czyli żyje! 
Spojrzał na mnie ogromnymi oczyma. 
- Marco... dlaczego płaczesz? - wydukał. 
Usłyszałem głos Mario. Olbrzymi kamień spadł z mojego serca. Miałem ochotę krzyczeć i zatańczyć z radości. 
- Mario, Ty żyjesz! - powiedziałem - nie masz pojęcia, jak drżałem z niepokoju o Ciebie! 
Mario tylko omiatał wzrokiem wszystko, co znajdowało się wokół niego. Najwyraźniej doznał szoku. 
Moje gorzkie łzy smutku zamieniły się w łzy radości. Ścisnąłem delikatnie rękę Mario, on wpatrywał się we mnie zdezorientowanym, ponurym wzrokiem. 
- Nie tak miało być... ja chciałem umrzeć... co ja tutaj robię? - wymamrotał. 
- Mario, na litość boską, co Ty gadasz? Ja tu umierałem ze strachu o Ciebie - powiedziałem. 
- Ja nie chcę żyć - powiedział Mario. W jego oczach stanęły łzy. Mój niepokój wzrósł. Co się dzieje z moim przyjacielem?! Tak strasznie się ucieszyłem, gdy uniósł powieki, ale teraz... 
- Mario, co z Tobą? - poczułem w gardle ogromny ścisk. Nie wytrzymałem. Łzy zaczęły na nowo spływać po moich policzkach. 
- Marco, proszę Cię, nie płacz - powiedział Mario. - Nie mogę na to patrzeć. 
- Jak mam nie płakać, kiedy Ty... - i tu głos mi się złamał. 
- Co się dzieje? - na salę weszła pielęgniarka. - O! No proszę! Pan Mario się wreszcie wybudził! 
Pielęgniarka zawołała kilka osób, które zaraz otoczyły Mario. On wpatrywał się we wszystkich tępym, ponurym wzrokiem. Jakby nic już go nie obchodziło. Jakby miał gdzieś swoje zdrowie i życie. Nie wyrywał się, nie krzyczał. 
Niestety, wyprosili mnie z sali, bo musieli coś zrobić przy Mario. 
Usiadłem na korytarzu, jednak poczułem ulgę, gdyż Mario się wybudził. Oby lekarze nie dali mu umrzeć, żeby doprowadzili go do pełni zdrowia. 
Nagle z sali wyszła pielęgniarka, zaczepiła mnie. 
- Niech pan pójdzie nieco odpocząć, i przyjdzie jutro - powiedziała. - Z panem Mario będzie wszystko dobrze pod względem fizycznym. Zajmiemy się nim teraz. 
- Na pewno? - chciałem się upewnić. 
- Niech pan będzie spokojny o to. Najważniejsze, że się wybudził, a nie miał zbyt wielkich szans na przeżycie. Respirator go uratował - powiedziała moja rozmówczyni. 
- No dobrze - westchnąłem. - Ale jutro rano przyjdę. 
- Nie ma problemu - powiedziała kobieta. - Do widzenia! I proszę być dobrej myśli. 
- Postaram się - mruknąłem. - Do widzenia. 
Zrezygnowany opuściłem mury szpitala. Wsiadłem do auta i podjechałem do najbliższego hotelu. Ta pielęgniarka miała rację, potrzebuję nieco odpoczynku. 
Jednak to, co mówił do mnie Mario, nieźle mnie przeraziło. Coś musiało się naprawdę strasznego wydarzyć. Nie mówiłby tak bez wyraźnej przyczyny. 
Zamknąłem się w hotelowym pokoju, od razu padłem zmęczony na łóżko. Tak chętnie przytuliłbym się teraz do Lidii. Brakuje mi jej, ona potrafiłaby mnie wesprzeć. Ja ją wspierałem długi czas, teraz to ja tego potrzebuję. 
Ciekawe, w jakim stanie rano będzie Mario. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Przecież on zawsze może na mnie liczyć. Wyciągnąłem Lidię z biedy, jego też wyciągnę. 
Otuliłem się kołdrą, chociaż najchętniej to chwyciłbym w ramiona moją ukochaną szatynkę. 
Powoli odpłynąłem do krainy Morfeusza. 







*** 






Obudziłam się około dziewiątej rano, jak zawsze zresztą. Moja pierwsza myśl po przebudzeniu : co się dzieje w Monachium?! 
A chodzi mi o nikogo innego jak o Mario i Marco. Czy są już jakieś nowe wiadomości? Co z Mario? W jakim jest stanie? 
Nie chcę nękać Marco, ale martwię się o niego. Wzięłam komórkę i chciałam wykręcić do niego numer, ale nim ja to zrobiłam... on sam do mnie zaczął dzwonić. Od razu odebrałam. 
- Halo? Marco? 
- Lidia? Cześć, kociątko - usłyszałam głos mojego ukochanego. 
- Marco, jak dobrze Cię słyszeć - powiedziałam. - Co tam słychać? 
- Mario w nocy się wybudził - powiedział Marco.
Z jaką ulgą przyjęłam te słowa... Mario żyje! Tak! 
- To... to wspaniale - wydukałam. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę.
- Ja również - powiedział Marco. - Ale odesłali mnie z sali, bo musieli coś porobić przy Mario. Więc poszedłem do hotelu nieco odetchnąć. Niebawem mam zamiar iść do szpitala, może Mario już będzie w lepszym stanie. 
- Mam nadzieję - powiedziałam. - On musi z tego wyjść! Najważniejsze, że żyje! Teraz wszystko musi pójść pomyślnie! 
- Brakuje mi Ciebie. Tak bym chciał, żebyś przy mnie była - powiedział Marco. 
- Ja również tęsknię. Ale Ty musisz być przy Mario i go wspierać - powiedziałam. 
- Racja - westchnął mój luby. - Może później się odezwę? Teraz pędzę do Mario. 
- Okej - powiedziałam. - Do usłyszenia, skarbie. 
- Pa - powiedział Marco i się rozłączył. 
Zerknęłam przez okno, padał deszcz. 
- Masakra! Nigdzie dziś nie wychodzę - mruknęłam do siebie.
Narzuciłam na siebie szlafroczek i podreptałam na dół zjeść coś na śniadanie. W kuchni krzątała się Ewa. 
- Hej, kochana - powiedziała. - Co tam powiesz? 
- Mario się wybudził - powiedziałam. 
- To wspaniale! - Ewa klasnęła w ręce. - Całe szczęście! 
- Żebyś wiedziała - odparłam. 
Jedząc tosty przygotowane przez Ewę, rozmawiałyśmy o całej tej sytuacji. 








*** 


*oczami Marco* 




Mimo, iż moja rozmowa z Lidią była taka krótka, poprawiła mi nastrój. Sam głos mojej ukochanej nieco podniósł mnie na duchu. 
Wymeldowałem się w hotelu i popędziłem do Mario. Dziś może nasza rozmowa potoczy się zupełnie inaczej. Chyba, że w ogóle nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Nie! Nie może tak być. Nie chcę go stracić. Chcę mu dać wsparcie, poczucie, że jest komuś potrzebny. 
Zaparkowałem samochód przed szpitalem i poszedłem do środka. A na miejscu, kolejny szok... 
Nie było Mario na sali, w której przebywał. Poszedłem do pokoju pielęgniarek dowiedzieć się, gdzie on jest. I to, co mi opowiedziała jedna z nich, przeraziło mnie. 
Opowiedziała, że Mario wczoraj wykrzykiwał, że chce umrzeć, szarpał się, musieli aplikować mu lekarstwa na uspokojenie. Aż nie mogłem w to uwierzyć. Zazwyczaj taki spokojny, cichy Mario, odstawił taką akcję?! 
I dowiedziałem się, że został przeniesiony na oddział psychiatryczny. Powiedziano mi, jak mam tam trafić. Zdenerwowany poszedłem na ten oddział. 
Nigdy bym się takiej sytuacji nie spodziewał. Że też coś takiego nastąpi w moim i Mario życiu. 
Doszedłem na oddział psychiatryczny. Rozglądałem się za kimś, kto mógłby mi udzielić informacji, gdy nagle zaczepił mnie lekarz.
- W czymś mogę pomóc? - zapytał. 
Powiedziałem mu, kogo szukam. 
- Czy jest pan dla niego rodziną? - zapytał. 
- Nie - odparłem - ale jestem jego bliskim przyjacielem. Jego rodzina w ogóle się nim nie interesuje. Proszę podać mi numer sali Mario. Muszę się z nim zobaczyć. Pan nie ma pojęcia, jak się martwię o niego. 
- No dobrze - westchnął lekarz. - Pójdźmy do mojego gabinetu, tam porozmawiamy. 
Zrobiłem, jak prosił mnie medyk. Usiadłem naprzeciwko lekarza, ten zaczął przegarniać jakieś dokumenty.
- Pan Mario Goetze nie wygląda na chorego psychicznie. Jego po prostu coś dręczy, jakieś straszliwe wydarzenie, które skłoniło go do próby samobójczej. Jednak o tym nie chce rozmawiać, zamknął się w sobie. On potrzebuje terapii, inaczej grozi mu depresja czy fobia społeczna. Ale żeby rozmawiać, on potrzebuje czasu. Absolutnie nie możemy go teraz wypisać. Fizycznie z nim wszystko w porządku, respirator ocalił mu życie. - powiedział lekarz. 
Słowa lekarza przeraziły mnie. Aż mnie zatkało. 
- Chce pan się z nim zobaczyć? 
- Tak, tak - wymamrotałem. -  W której sali jest Mario? 
- W dziesiątce - powiedział lekarz. - Tylko bardzo proszę, nie naciskać na niego. Do niego trzeba podchodzić delikatnie. Zdążyłem się już zorientować, że to wrażliwy mężczyzna. 
- Bo to prawda - mruknąłem. - Dziękuję panu za informacje. 
Skierowałem się do sali numer dziesięć. Serce mi waliło jak oszalałe. 
W sali było zakratowane okno, jak w więzieniu. Ściany były tak białe, że aż raziły w oczy. W pomieszczeniu stało jedynie łóżko. I na nim siedział Mario ze spuszczoną głową. 

_______________________________________ 



Coraz krótsze i głupsze te moje rozdziały, ale cóż. :<
Czyżbym wypalała się jako pisarka? Oby nie -.- 

I bardzo smutne te moje rozdziały ostatnimi czasy. No ale cóż nie może być ciągle różowo i wesoło, same wiecie. 

Kto przeczytał, niech skomentuje, bardzo proszę... dla Was to chwila, a dla mnie ogromna radość! Liczę na Was... 

Buziaki! :* 



+ zapraszam na wznowionego bloga. Dziś dodałam tam nowy rozdział :) 



Mam nadzieję że zajrzycie. Czytajcie, obserwujcie i komentujcie.