niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 76.

Ten pobyt w Dubaju to po prostu najwspanialszy czas w moim życiu. Nadszedł oczekiwany przez nas wszystkich wtorek, czyli Sylwester! To tutaj, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich powitamy Nowy Rok. 
Dopiero co zaczął się ten ostatni dzień 2013 roku. Właśnie się obudziłam, Marco sobie jeszcze słodko śpi. Nie wiem, co wykombinował na ten dzień. Wiem tylko, że wieczorem, będzie impreza przy basenie dla gości hotelowych. Oj, będziemy miały z Cathy robotę. Trzeba będzie pilnować pijanych chłopaków, aby przypadkiem nie powpadali do tego basenu. Z nimi to wszystko możliwe... 
Zwłaszcza z Marco. On tylko wygląda na takiego grzecznego, ale wypić to on bardzo lubi. Jutro będzie jęczał, że go głowa boli. 
- Skarbie, nie śpisz? - usłyszałam Marco. 
- Nie - odparłam. - Wyspany? 
- Pewnie. Jak nowo narodzony - zaśmiał się. - Która godzina? 
- Dziesiąta - odparłam. 
Wstałam z łóżka, narzuciłam szlafroczek na siebie, wyciągnęłam szortybluzkę 
i poszłam do łazienki zrobić ze sobą porządek. 
Kiedy i Marco się ogarnął, poszliśmy na śniadanie. Wpierw pukaliśmy do pokoi naszego towarzystwa, ale nikogo tam nie było. Pewnie już siedzą w restauracji i coś konsumują. 
Zgadłam. Towarzystwo już siedziało przy stoliku i się zajadało, aż im się uszy trzęsły. 
- No, myśleliśmy, że się już Was nie doczekamy - powiedział Kevin.
- Dobrze, że wreszcie przyszłaś - powiedziała Cathy, gdy zajmowałam miejsce obok niej. - Może teraz Ciebie się uczepią, a mi dadzą spokój - zaśmiała się. 
- A co my Ci takiego robimy? - zapytał z uśmieszkiem Sven. 
- Sven, nie mówi się z pełnymi ustami. Kultury trochę, nie jesteś u siebie w domu - powiedział Mats ze śmiechem. 
- Odezwał się ten kulturalny - odgryzł się Sven. - Ile to razy ktoś Cię złapał na dłubaniu w uchu? - zaśmiał się. 
- Widocznie musiał - wtrącił Marco - widocznie zorientował się, że ma cały słoik miodu w uchu, jak nie mógł nic usłyszeć! 
- Przestańcie gadać o takich rzeczach - skrzywiłam się - nie przy jedzeniu! 
- Słyszeliście? - dodał Mats.
- Prawda w oczy kole - wtrącił Mario. 
Zamówiłam sobie na śniadanie wodę z cytryną, sałatkę, oraz kawałek pizzy. Marco natomiast skusił się na mrożoną kawę, kebaba oraz podobnie jak ja, na sałatkę. 
- Co dziś robimy? - zapytał Kevin, popijając swoją coca-colę. 
- Mam dla Was niespodziankę! - powiedział Mats. - Kupiłem bilety na rejs łodzią. Dziś będzie o osiemnastej. Nie będzie trwał długo, więc zdążymy na imprezę - powiedział zadowolony. 
- Serio? Czemu nic nie powiedziałeś? - zapytał Mario. 
- Bo nie byłoby niespodzianki - zaśmiał się Mats. - Poza tym, była ograniczona ilość tych biletów, więc trzeba było się śpieszyć. Ale za to bardzo okazyjna cena! 
- Ile? - zapytał Marco.
- Nieistotne - Mats machnął ręką. 
- A teraz co porobimy? - zapytała Cathy, popijając swoją mrożoną herbatę. 
- A to już Wam zostawię te frasunki - zaśmiał się Mats. 
- Może zwiedzimy trochę miasto? - zapytał Kevin. 
- O, może na jakieś zakupy pójdziemy - powiedział Sven. 
- Właśnie! - powiedziałam. - Już tyle przesiadujemy na tej plaży, można by trochę urozmaicić to wszystko. 
- Dobrze mówi - Cathy mnie poparła. 
- A czemu nie - powiedział Mats. - Co, chłopaki? 
Marco i Mario chętnie przystali na pomysł zwiedzania Dubaju. Zatem wszyscy dokończyliśmy swoje dania i wyszliśmy z hotelu. 








***







Mario miał ze sobą przewodnik po Dubaju i mapkę, co okazało się pożyteczne. Na szczęście, na mieście również były mapy. Przecież do Dubaju zjeżdżało tylu turystów ze wszystkich stron świata. Tutaj zajmowanie się turystyką to naprawdę opłacalne zajęcie! 
Podziwialiśmy okazałe budynki, zachodziliśmy niemal do wszystkich sklepów z ubraniami i innymi dodatkami. 
Nikt sobie niczego nie żałował. Czasem się też zdarzyło, że jakiś fan zaczepił chłopaków i prosił o autograf i wspólne zdjęcie. Ich chyba nawet na Saharze by rozpoznali! 
W końcu, około czternastej, zmęczeni chodzeniem i upałem, przysiedliśmy sobie w kafejce, w cieniu. Wszyscy popijaliśmy zimne napoje i chwaliliśmy się, co kupiliśmy. 
- Fajne korki kupiłem, nie? - zapytał Sven, pokazując nabytek
- Świetne barwy - Cathy pokazała uniesiony kciuk. 
- Ha, się wie - powiedział Sven. - Cathy, a co Tobie ukochany kupił? 
- Kreację na dzisiejszy wieczór - powiedziała moja kumpela.
- No, pokaż im - powiedział Mats. - Kto będzie dziś najpiękniej wyglądał? Cathy! 
- O nie! - wyrwał się Marco. - Cathy, bez urazy, ale to Lidia będzie najcudniej wyglądać! 
- Ogarnijcie - westchnęła Cathy. 
- Właśnie - powiedziałam. - Cathy, pokaż tę kreację. 
Cathy wyciągnęła sukienkę. Faktycznie, była przepiękna. Cathy ze swoimi długimi, szczupłymi nogami będzie w niej fantastycznie wyglądać. 
- A jakieś buty do niej dokupiłaś? - zapytałam. 
- Nie, ale jeszcze całe popołudnie przed nami - powiedziała Cathy. 
- Lidia, a Ty czemu się nie pochwalisz? - zapytał Marco.
Tak... mnie Marco również kupił kreację na Sylwestra. Tak, bo nie mam żadnych ubrań na taką jak ta okazję. Pomógł mi też wybrać. 
- No właśnie! Pochwal się - powiedział Mario.
Wyciągnęłam z torby sukienkę. Wszyscy zrobili wielkie oczy. Faktycznie, dość oryginalna, ale wpadła mi w oko. Mam też pasujące do niej buty, które wzięłam z domu. 
- No, chłopaki, a Wy w co się ubierzecie? - zapytałam. 
- Znajdzie się coś - powiedział Mario. 
- Mam białą koszulę na krótki rękaw i spodnie od garnituru, więc jest ok - powiedział Marco. 
- Jeszcze mamy całe popołudnie na buszowanie - powiedział Kevin. 
Racja. Gdy nieco odpoczęliśmy i zregenerowaliśmy siły, ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie i dalsze łowy. Gdy już Mats obwieścił, że pora wracać, aby zdążyć na rejs, ruszyliśmy prędko do hotelu zostawić rzeczy, a następnie udaliśmy się na żeglarską przygodę. 








***






Dotarliśmy na wodę, Mats wskazał nam łódź, którą będziemy płynąć. Od razu mi się spodobała. 
Oprócz nas była jeszcze grupka turystów. Wszyscy pokazali bilety kontrolerowi i weszli na pokład. Słońce już powoli zmierzało ku zachodowi. 
- Teraz się przepłyniemy, a potem sylwestrowa noc - pomyślałam zadowolona. 
Wszyscy z naszej paczki byli uśmiechnięci. Spojrzałam na Marco - był dziwnie blady. 
- Marco, wszystko okej? - zapytałam. 
- Tak, oczywiście - powiedział. Wyczułam jednak, że jest nieco czymś zdenerwowany. Tylko czym? 
- Coś taki zdenerwowany? Chyba nie masz choroby morskiej, co? - Mats poklepał go po plecach. 
- Tylko jak coś, pawia puszczaj za burtę, a nie na pokład - zażartował sobie Kevin. 
- Co my z Wami mamy - skomentowała Cathy. 
Łódź ruszyła. W łodzi znajdował się również barek, niektórzy turyści tam od razu poszli. Niektórzy przesiadywali na pokładzie i podziwiali widoki. Ja i Marco również. Obejmował mnie cały czas swoimi umięśnionymi, silnymi ramionami. Czułam od niego zapach jego wspaniałych perfum. 
W końcu ląd zniknął nam z oczu. Czułam wiatr we włosach i zapach oceanu. Nawet raz udało nam się zobaczyć skaczącego delfina! 
Było już wpół do dziewiętnastej. Na pokładzie zrobiło się pusto, wszyscy wczasowicze zeszli z pokładu albo siedzieli po drugiej stronie. Marco rozejrzał się wokół. 
I nagle, mój ukochany uklęknął przede mną i wyciągnął małe pudełeczko z kieszeni spodenek. Od razu wiedziałam, o co chodzi! Serce zabiło mi szybciej... 
- Lidia, kochanie - odezwał się - jesteś dla mnie wszystkim. Nie masz pojęcia, jak Cię kocham. Już trochę czasu jesteśmy ze sobą. I dlatego teraz pytam... zostaniesz moją żoną? 
- Tak! - krzyknęłam od razu. Marco, zanim pozwolił, bym mu się rzuciła na szyję, wsunął na mój palec pierścionek. Brylancik umieszczony w nim połyskiwał w blasku zachodzącego słońca. 
I po chwili padłam w jego objęcia. Blondyn chwycił mnie w pasie i zaczął mną kręcić. 
I po chwili usłyszeliśmy czyjeś brawa. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy naszą paczkę. Nasi przyjaciele podeszli do nas. 
- Gratulacje, stary - powiedział Mario i uścisnął swojego przyjaciela. 
- Widzieliście wszystko? - zapytałam.
- Postanowiliśmy pójść do Was, i trafiliśmy na moment, kiedy Marco zakładał Ci pierścionek - powiedział Kevin. - Od razu skapnęliśmy się, o co chodzi. Gratulacje, kochana - powiedział i przytulił mnie. 
- Dziękujemy, dziękujemy - powiedziałam, gdy już przyjęłam uściski i buziaki od wszystkich. 
- To dlatego byłeś taki zdenerwowany - powiedział Sven. 
- Czemu się tym denerwowałeś? Jak mogłabym Twoich oświadczyn nie przyjąć? - zapytałam. 
- Wiem, kochanie, no ale... takie sytuacje też potrafią zdenerwować - powiedział Marco. 
- To teraz tylko czekać na imprezę! Będzie jeszcze jeden powód do świętowania - powiedział wesoło Mats. 
- O nie, jak wpadniesz pijany do basenu, to ja Ciebie łowić nie będę - powiedziała Cathy. - Przypominam, że to imprezka przy basenie!
- Od czego są ratownicy - zaśmiał się Mario.
- A może oni też chcą zabalować? - zapytałam. 
- Ktoś musi się poświęcić... - uśmiechnął się pod nosem Kevin. 
- Wam to tylko picie w głowie - skomentowała Cathy. 
Niebawem łódź zaczęła płynąć z powrotem do lądu. Szczęśliwa, siedziałam na ławeczce stojącej na pokładzie, i obserwowałam zachodzące słońce. W objęciach mojego przyszłego męża... 

___________________________





Napisałam! Mam nadzieję, że się podoba. 
Mam nadzieję, że nie znudziło się Wam to opowiadanie? Bo jeszcze nieco będę tu pisać ;) 

Nareszcie ferie! ^^ Tak długo na nie czekałam. 

To co? Do następnego! 
Buziaki! :*** 




Jesteś tu już? Zostaw komentarz, daj mi motywację.
Z góry dziękuuuję <3 








niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 75.

Obudziłam się w ramionach mojego ukochanego. Nastał niedzielny poranek. Dziś ma dołączyć do nas cała reszta. 
Marco sobie jeszcze słodko spał. Wczorajszy wieczór z nim to było po prostu coś niesamowitego. Spędziliśmy ten wieczór, całując się non stop... przy scenerii słońca chowającego się za morzem. Bajeczne przeżycie! 
A znając romantyczność i czułość blondyna, wiedziałam, że takich scen będzie jeszcze całkiem sporo. 
Przy nim każda dziewczyna by odżyła, zaczęła cieszyć się życiem. I nie, nie dlatego, że jest bogaty - po prostu jego postawa, jego osobowość sprawia, że człowiek się uśmiecha. I nie tylko ustami, ale także sercem. Bogactwo jest tylko dodatkiem do tego wszystkiego. 
I ja przy nim odżyłam - gdy przyjechałam do Dortmundu, byłam nieszczęśliwą, zahukaną, zastraszoną dziewczyną, której ciężko było komukolwiek nowemu zaufać. Ale poznałam jego, przy nim moje życie nabrało barw. I mimo, że przeszłam tyle koszmarnych, złych chwil, trzymam się dalej. Dzięki Niemu. 
- Kochanie, już nie śpisz? - z zamyślenia wyrwał mnie Marco, który dopiero co się obudził. 
- Nie - odparłam. - Jak tam? 
- Dobrze - uśmiechnął się. - Która godzina? 
- Dziesiąta - powiedziałam, zerkając na zegar. - O której ma towarzystwo przylecieć? 
- O dwunastej - odparł blondyn. - Akurat zdążymy wszamać jakieś śniadanko i pójdziemy na lotnisko, dobrze? To przecież całkiem niedaleko. 
- Jak sobie życzysz - powiedziałam. - Ruch to zdrowie - uśmiechnęłam się. 
- Święte słowa - Marco się przeciągnął. - Im więcej ruchu, tym więcej uśmiechu na twarzy. 
- Widać, że sportowiec z Ciebie - powiedziałam i wstałam. Wyciągnęłam bieliznę i letnią sukienkę. Sukienek to mam naprawdę mnóstwo, głównie dzięki Marco. Wielokrotnie się zdarzało, że mi jakąś kupował. Zawsze podkreślał, że uwielbia, gdy ubieram się kobieco. Co nie znaczy, że w ogóle nie noszę spodni. 
Wybrałam się pod prysznic, szybko się ogarnęłam, po mnie łazienkę zajął Marco. Gdy i on doprowadził się do porządku, zeszliśmy do hotelowej restauracji. 
Nie śpiesząc się, zjedliśmy pyszne i pożywne śniadanie. Przepełnieni energią i radosnym nastrojem, udaliśmy się na lotnisko. 
Zerknęłam na zegarek w telefonie, było kilka minut po dwunastej. 
- Już powinni być - powiedział Marco, rozglądając się wokół. 
Ja również się rozejrzałam, i wypatrzyłam znajomą postać. Jeżeli mnie oczy nie myliły, był to Mats. I zaraz obok niego wypatrzyłam całą resztę. 
- Patrz, tam są - powiedziałam do Marco.
- Gdzie? A, faktycznie... - powiedział mój ukochany. - Chodźmy tam do nich, bo może oni nas nie widzą! 
Tak też zrobiliśmy, no i po krótkiej chwili nastąpiło powitanie. Marco od razu podbiegł do Mario i rzucił mu się na szyję, co było do przewidzenia. Ja się przywitałam z całą resztą, czyli z Matsem i jego sympatią Cathy, Kevinem i Svenem. No i później także z Mario. 
- No to wreszcie tu wszyscy jesteśmy - powiedział wesoło Kevin. 
- Fajnie, Lidia, że jesteś - powiedziała Cathy. - Pomyśl, całą podróż musiałam sama przebyć z trzema facetami - zaśmiała się. 
- Nie było tak źle - powiedział Mats. 
- Non stop robili sobie ze mnie żarty - powiedziała Cathy. 
- Na pewno fajnie miałaś - zaśmiałam się. 
- Bardzo - odparła Cathy. - Idziemy do hotelu? 
- Chodźmy! - powiedział Mario - bo głodny jestem jak wilk. 
- Tak, ty zawsze jesteś głodny - powiedział Marco. - Zawsze spragniony tego jedzenia!
- A Ty zawsze spragniony, już nie będę mówił czego - powiedział Mario i przewrócił oczami. 
Wszyscy uśmiechnęli się pod nosem, domyśliwszy się, co miał na myśli Mario.
Wszystkim bezgranicznie dopisywały humory. Dotarliśmy do hotelu, przybyłe dziś towarzystwo zajęło swoje pokoje. Mats miał pokój z Cathy, natomiast Mario, Kevin i Sven postanowili wynająć pokój trzyosobowy. 

Później poszliśmy wszyscy do restauracji hotelowej. Nie tylko Mario był głodny, całej reszcie również burczało w brzuchach. 
- Nie jedzcie za dużo, jak chcecie pływać - powiedziała Cathy. Zamówiła sobie tylko lekką sałatkę. Jak mi powiedziała, dba o linię i zdrowo się odżywia. Niestety, trochę też jednak popala... Powiedziała, że nie umie z dnia na dzień tego rzucić. 
- Może najpierw na skutery wodne pójdziemy? - zapodał pomysł Sven. 
- O tak! Popieram - powiedział Marco. 
- To idźcie - powiedziałam - a my z Cathy posiedzimy sobie na plaży, nie? 
- Pewnie - powiedziała moja koleżanka - a oni niech sobie łykną tej adrenaliny - zaśmiała się. 
- Nie potopić się tam! - dodałam. 
- Spokojna Twoja rozczochrana - powiedział Marco i poczochrał moje włosy. 
- Menda - zaśmiałam się. 
- Ale jaka kochana - blondyn objął mnie ramieniem. 








*** 








Wybraliśmy się na plażę. Pogoda dopisywała. Dubaj to po prostu rajskie miasto. 
Chłopaki, tak jak sobie zaplanowali, od razu wybrali się na wodne skutery. Ja i Cathy rozłożyłyśmy sobie ręczniki na piasku, położyłyśmy się i zaczęłyśmy sobie rozmawiać. 
- Co tam jeszcze u Ciebie, Lidia? - zapytała Cathy. 
- Powiem Ci, że wszystko jest super - powiedziałam. - Kochający facet, wakacje w takim rajskim mieście, po prostu żyć nie umierać! 
- Mogę to samo powiedzieć - powiedziała Cathy. - Jak widać, Mats to dowcipniś, ale potrafi być bardzo romantyczny. Ale przy kolegach on Ci tego nie okaże - zaśmiała się. 
- Mogę to samo powiedzieć o Marco - powiedziałam. 
- Cóż, przy kolegach trochę się zmieniają. Ale taka to już natura facetów - powiedziała Cathy. 
- Prawda - przytaknęłam. - Ale słońce grzeje. Trzeba się posmarować kremem z filtrem - powiedziałam, wyciągając kosmetyk z torby. 
- Pożyczysz mi? Ja swój zostawiłam na łóżku w pokoju - powiedziała Cathy. 
- Jasne! 
Posmarowałyśmy się ochronnym kremem. Gdy to zrobiłyśmy, niespodziewanie zadzwonił mój telefon. To Ewa! 
- Halo? 
- Halo, Lidia? Cześć! - powiedziała pogodnie Ewa. - Jak tam? 
- A jest wspaniale - powiedziałam - właśnie wylegujemy się z Cathy na plaży, a chłopaki śmigają na skuterach wodnych.
- No proszę! Czyli wakacje zaczęły się dobrze - powiedziała moja przyjaciółka. 
- A jak tam w Dortmundzie? - zapytałam. 
- Zimno, właśnie śnieg jeszcze zaczął padać... - westchnęła Ewa. - Ale ogólnie to nikt nie narzeka. Łukasz poszedł na basen, Sarę do Oliwii zawiozłam, niech się dziewczynki trochę pobawią. 
- A Ty co porabiasz? - zapytałam. 
- Jak zawiozłam Sarę, zrobiłam zakupy, później posiedziałam sobie trochę u Sahinów - powiedziała Ewa. - Poplotkowałyśmy nieco z Tugbą. 
- Nieźle - powiedziałam. - Mówię Ci, musicie kiedyś tu przylecieć z Łukaszem i Sarą. W tym Dubaju jest po prostu bajecznie. 
- Nie wątpię - przyznała brunetka. - W przyszłym roku trzeba koniecznie nad tym pomyśleć. 
Pogadałam sobie jeszcze chwilkę z Ewą. Gdyby ona też tu była, byłaby na pewno tak samo zachwycona. 
- Właśnie, co tam u Ewki słychać? - zagadnęła Cathy, gdy skończyłam telefoniczną rozmowę. 
- Wszystko w porządku - powiedziałam. - Pada śnieg w Dortmundzie. 
- Oj, to niefajnie - powiedziała Cathy. - Nie lubię zimy.
- Ja też nie - powiedziałam. - Wiosna i lato to najlepsze pory roku.
- Dokładnie - przyznała dziewczyna Matsa. 
Niebawem przyszły do nas chłopaki. 
- Wyszaleli się? - zapytała Cathy. 
- Tak! - powiedział Mario. 
- To co, druga zmiana? - zapytał Sven. - Wy idziecie do wody, a my sobie leżymy? 
- W sumie można iść - powiedziałam. - Trochę się ochłodzimy. 
- To lecimy! - powiedziała Cathy. 
Pobiegłyśmy do wody. Była cieplutka. I dość czysta. Pływanie w takiej wodzie to czysta przyjemność. A ile można kalorii przy pływaniu spalić. Więc popływałyśmy sobie razem, naprawdę miałyśmy wiele radości z takiego wodnego treningu. 
Gdy już poczułyśmy się zmęczone, wróciłyśmy do chłopaków. Siedzieliśmy sobie wszyscy na plaży, rozmawiając i śmiejąc się. 








*** 








Nadszedł wieczór. Siedziałam sobie w naszym pokoju hotelowym, dopiero co wzięłam prysznic. Nagle do pokoju wparował Marco. 
- Lidia, pójdźmy sobie na spacer - powiedział entuzjastycznie. 
- Masz jeszcze siłę? - uśmiechnęłam się.
- Ja bym nie miał? - uśmiechnął się rozbrajająco. 
- Można iść - powiedziałam. 
Nałożyłam zatem klapki i poszliśmy. Marco poinformował towarzystwo, że wychodzimy. 
Puściliśmy się plażą, fale uderzające w brzeg obmywały nasze stopy. Marco trzymał mnie cały czas za rękę. Jak w romantycznym filmie... 
Niebawem znaleźliśmy się na wydmach. Idąc, zauważyłam, że blondynowi wypadło jakieś pudełko z kieszeni spodenek. 
- Marco, wypadło Ci coś - powiedziałam i podniosłam pudełko. Jak się okazało, była to paczka... gumek. 
- Oj, Marco, po co Ci to? - uśmiechnęłam się.
- A jak myślisz, kocie? - powiedział Marco i objął mnie w pasie. - Wiesz, że Cię pragnę... - wyszeptał mi na ucho. 
Znów poczułam tę jego czułość i ciepło bijące od niego. Do tego jeszcze ta bajeczna sceneria. 
Wokół nas nie było żywej duszy. Położyliśmy się na piasku i zaczęliśmy się całować. I wtedy poczułam, że pragnę tego samego co mój ukochany. Już nie miałam żadnych wątpliwości, nie bałam się. 
- Marco... ja też Ciebie pragnę... - wyszeptałam między pocałunkami. 
Dalej już słowa nie były nam potrzebne. Pozwoliłam się rozebrać, po chwili oboje byliśmy nadzy. Do tego jeszcze ta adrenalina, czy przypadkiem ktoś tu nie przyjdzie i nas nie zobaczy. 
Mój ukochany zaczął wodzić rękami po całym moim ciele. Odwzajemniłam to. Poczułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. 
I w końcu blondyn przeszedł do rzeczy. Spoglądałam raz w niebo, raz w jego oczy. 
- To było fenomenalne - powiedział Marco, gdy już się ubieraliśmy. 
- Przyznam, że tak - powiedziałam. 
- Mam nadzieję, że nie żałujesz - powiedział cicho.
- Nie - powiedziałam, podeszłam do niego i go objęłam. - Nie żałuję. Byłeś świetny - szepnęłam mu na ucho i pocałowałam w policzek. 
- Ty też - odparł i odwzajemnił mój uścisk. 

_____________________________



Napisałam! Nie powala jakością, ale coś w końcu jest :) Mam nadzieję, że chociaż trochę się Wam podoba. 

I znów jutro szkoła -.- oby do ferii.
U mnie zaczynają się 27 stycznia :) cóż, trzeba dotrwać. 

Do następnego! Buziaki :* 



Jesteś tu już? Zostaw komentarz, zmotywuj mnie! 
Z góry dziękuję! 







sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 74.

Ani się obejrzałam, a nadeszła sobota - czyli dzień wylotu do Dubaju! Tak! 
Samolot do tego ponoć cudownego miasta ma być o godzinie trzynastej. 
W sobotni poranek wstałam o ósmej. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, uczesałam się i ubrałam w dżinsy oraz bluzkę z dzianiny. 
Nie zbiegłam od razu na dół, aby zjeść śniadanie, postanowiłam najpierw wszystko spakować. Pakowanie zaczęłam już wczoraj wieczorem, ale byłam już zmęczona i postanowiłam zostawić to na dzisiaj. 
Przeglądałam właśnie letnie ubrania, gdyż w Dubaju jest ciepło, gdy do pokoju weszła Ewa. 
- Hej, kochana - powiedziała - jak tam? Pakowanie? 
- Do dwunastej się muszę wyrobić - powiedziałam - taksówka ma wtedy przyjechać. 
- Rozumiem - powiedziała Ewa - może Ci w czymś pomóc? 
- Pewnie - powiedziałam. - A Łukasz i Sara co robią? 
- Jedzą śniadanie - powiedziała Ewa. - Mam nadzieję, że też coś przekąsisz przed odjazdem. 
- Jak zdążę, to oczywiście - powiedziałam. 
Wyciągałam zatem rozmaite rzeczy niezbędne do zabrania, Ewa pomagała mi je układać w walizce. 
- Tylko pamiętaj, żeby do podręcznej torby nie zabierać żadnych ostrych narzędzi - powiedziała. - Niestety, nawet pilnika nie można wziąć.
- Pamiętam - powiedziałam. - To nożyczki do paznokci w takim razie muszę schować w walizce. 
- Racja - odparła Ewa. 
Na szczęście mam kilka torebek, więc wybrałam największą, by móc zabrać ze sobą jedzenie i picie na drogę. 
- Tylko nie jedz za dużo w samolocie, bo Cię zemdli - powiedziała Ewa. 
- Oj wiem, Ewcia, wiem - roześmiałam się. - Czasem jesteś dla mnie jak rodzona matka, wiesz? 
- Owszem - odparła Ewa. - Bo wzbudzasz czasem we mnie takie uczucia. 
Do pokoju zajrzeli nagle Łukasz z Sarą. 
- Sara, chyba tosty z Nutellą jadłaś... - westchnęła Ewa, spoglądając na umorusaną twarz córki. Wzięła chusteczki z mojego biurka i wytarła jej buzię. 
- Przynajmniej jej smakowało - uśmiechnął się Łukasz. 
- Łukasz, Ciebie to zawsze uśmiech się trzyma - skomentowałam, dorzucając do torebki paczkę solonych orzeszków. Uwielbiam je, podobnie jak mój ukochany. 
- No a jak! To przecież podstawa - wyszczerzył się Łukasz. 
- Lidia, nie mów że się wyprowadzasz... - Sara posmutniała. 
- Nie, kochanie - powiedziałam i podeszłam do małej. - Ja tylko jadę na wakacje. 
- Z wujkiem Marco? - zapytała dziewczynka. 
- Tak! 
- Obiecaj, że wrócisz - powiedziała Sara. 
- Obiecuję - powiedziałam i przytuliłam małą. 
Sara naprawdę się przywiązała do mnie, ja też ją pokochałam jak rodzoną młodszą siostrę. Ale pewnie nadejdzie kiedyś ten dzień, że się w końcu wyprowadzę od Piszczków. Sara to mądra dziewczynka i na pewno to zrozumie i zaakceptuje, zwłaszcza, jak obiecam częste odwiedziny. 
Ale to jeszcze, jak to mówią, "na wodzie jest pisane" . Teraz trzeba się skupić na tym dniu i wakacjach w Dubaju. 
W końcu spakowałam wszystko, co trzeba, upewniłam się dwa razy, czy aby o czymś nie zapomniałam. Zdążyłam nawet nieco ogarnąć w pokoju, oczywiście z pomocą Ewy. 
Zostało pół godziny do przyjazdu taksówki, Łukasz zniósł mój bagaż na dół, a Ewa zaprosiła mnie do kuchni. 
- Mam coś smacznego - powiedziała. - Co powiesz na pizzę? Mam mrożoną. Akurat będzie też na lunch dla tych dwóch pozostałych żarłoków - zaśmiała się. 
- Mmm, dobrze usłyszałem? Czyżby pizza? - Łukasz nagle wkroczył do kuchni. 
- Pizza! Uwielbiam pizzę! - zawołała Sara, która wparowała za swoim tatą do kuchni. 
- Oni pizzę wyczują z kilometra - zaśmiała się Ewa. - Łukasz, ciesz się, że teraz treningów nie masz, bo siły raczej niezbyt wiele byś z tego miał. 
- Oj wiem, wiem, Ewcia - powiedział Łukasz. 
Po jakichś dziesięciu minutach obiecana pizza się upiekła, zdążyłam zjeść dwa kawałki. Łukasz i Sara zajadali, aż im się uszy trzęsły, Ewa również się skusiła na ten przysmak. 
I niebawem, nie zdążyłam się obejrzeć, a pod dom podjechała taksówka. Wyszliśmy wszyscy przed dom, Łukasz wziął moją walizkę i zaniósł do bagażnika. Ewa w tym czasie przytuliła mnie na do widzenia, powiedziała, iż życzy mi udanych i miłych wakacji. Z Sarą także się pożegnałam. 
- Ej, a ze mną to się nie pożegnasz? - powiedział Łukasz, zamykając bagażnik. 
- Jak mogłabym tego nie zrobić? - odparłam. Przytuliłam się z prawym obrońcą Borussii, który również życzył mi udanego urlopu. 
Wskoczyłam do taksówki, usiadłam z tyłu, gdyż przednie siedzenie okupował już Marco. 
- Cześć, Lidia - powiedział - gotowa na wakacje? 
- A jak - powiedziałam zadowolona. - Nie mogę się już doczekać! 
Łukasz, Ewa i Sara stali przed domem, odjeżdżając, machałam do nich, póki nie zniknęli mi z oczu. 
- A dokąd państwo wyjeżdżacie? - zainteresował się młody kierowca pojazdu. 
- Do Dubaju - odparł Marco. 
- No proszę! - powiedział przewoźnik. - Wspaniale! 
Udało nam się przebić na czas przez miasto, dotrzeć na lotnisko. 









*** 







No i już jesteśmy w samolocie. Trzeba przyznać - luksusowy samolot, bardzo wygodne siedzenia, duża przestrzeń, miła obsługa. 
- Marco, przyznaj się, ile zapłaciłeś za bilety - uśmiechnęłam się. - Pewnie niemałą sumkę. 
- Masz rację, ale jaką, to nieważne - zaśmiał się. - Bezpieczeństwo jest najważniejsze, jak latać, to dobrym sprzętem. 
- Każdy samolot się może rozbić... - powiedziałam cicho. 
- Chodziło mi o to, że tu prawdopodobieństwo jest malutkie - powiedział. - Poza tym, nie kracz, tylko pokaż, co tam masz dobrego do jedzenia w tej swojej torbie. 
- To sobie zobacz - powiedziałam, podając mu torbę. Sama wzięłam za to do ręki jego podręczny plecak z herbem Borussii. 
Marco wrzucił tam jedną butelkę napoju izotonicznego, jedną butelkę wody, kilka batoników muesli oraz bagietkę z serem. 
- O, orzeszki solone! Mniam! - ucieszył się. 
- Poczęstuj się, ale nie zjedz mi wszystkich, błagam - powiedziałam. 
Miałam głębiej schowane także orzeszki w czekoladzie... o, jakby do tych się dorwał, to ja już pewnie ani jednego bym nie zjadła! 
Marco ma ogromną słabość do słodyczy i niezdrowego jedzenia, mimo to stara się, zwłaszcza podczas sezonu, w miarę zdrowo jeść, by mieć siłę i trzymać formę. Mówił, że nie cierpi warzyw, ale zmusza się, aby je jeść. Ja w sumie też nie jestem ich wielką fanką, ale nie mam odruchu wymiotnego na ich widok. 
- Dobra, masz je z powrotem - powiedział, podając mi paczkę. 
- Ale mi zostawiłeś, tyle że ho ho - powiedziałam z ironią, zjadając resztkę orzeszków, które Marco zostawił. 
- Jak już dolecimy, to obiecuję zasypać Cię tymi orzeszkami - powiedział Marco, wyciągając wodę ze swojego plecaka. 
- Okej! 
Lot przebiegał spokojnie, siedziałam sobie wyluzowana, z głową opartą na ramieniu blondyna. Aż nagle komunikat od stewardessy musiał wszystko popsuć... 
- Proszę państwa, proszę zapiąć pasy - usłyszeliśmy. - Wchodzimy w poważne turbulencje. 
- O nie! - jęknęłam, pośpiesznie zapinając pas. - Co teraz?! 
- Spokojnie, Lidia, będzie dobrze - powiedział Marco, chcąc mnie uspokoić, ale sam wyglądał na zdenerwowanego. Zapiął pasy i chwycił mnie za rękę. 
Samolotem zaczęło faktycznie trząść, było jak w sokowirówce. Usłyszeliśmy oboje głosy innych przerażonych współpasażerów. 
Wydawało mi się, że turbulencje trwają całą wieczność, aż w końcu się okazało, że potrwały z dziesięć, góra piętnaście minut... W końcu wszystko się uspokoiło i spokojnie lecieliśmy dalej. 
Stewardessa obwieściła, że już możemy odpiąć pasy. Z ogromną ulgą czule przytuliłam się do blondyna, ciesząc się, że nic groźnego się nie wydarzyło. 
- Mówiłem, że wszystko będzie ok - powiedział Marco, głaszcząc mnie po włosach. 
- Całe szczęście - powiedziałam. - Nie mogę sobie wyobrazić, iż mogłoby być inaczej! 







*** 







I w końcu, około godziny dziewiętnastej czasu arabskiego, wylądowaliśmy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, w mieście Dubaj. 
Wychodząc z samolotu, od razu zauważyłam urodę tego miasta. Było cieplutko, słońce świeciło, znalazłam się w zupełnie innym świecie. Zawsze marzyłam aby wyjechać gdzieś na wakacje poza Europę, ale póki żyłam z ojcem pod jednym dachem, mogłam sobie jedynie pomarzyć. 
A teraz to moje marzenie zostało spełnione. Odebraliśmy nasze bagaże, i taksówką pojechaliśmy do hotelu, który załatwił nam blondyn. Na szczęście, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich da się porozumieć po angielsku. A Marco, na szczęście miał już wszystko obcykane, gdyż nie pierwszy raz tu przyleciał. 
Jadąc taksówką, z zapartym tchem patrzyłam na miasto, na ulice. Wszystko było takie inne niż w Warszawie czy Dortmundzie. 
Gdy zobaczyłam hotel, w którym mieliśmy się zatrzymać, i jego otoczenie, aż mnie coś zatkało. 
- No i jak? Podoba się? - uśmiechnął się Marco, który najwyraźniej zobaczył moje bezbrzeżne zdumienie i radość. 
- No jasne! - powiedziałam. - Mogłoby być inaczej? 
- No to chodźmy - powiedział Marco. 
Po zameldowaniu, ruszyliśmy do naszego pokoju. Również bardzo mi się spodobał, przecudna sypialnia. 
- Fuj, się spociłem - powiedział Marco. - Idę się teraz umyć. 
- Tylko żwawo, bo ja też chcę - powiedziałam. 
- To chodź ze mną... - oczy Marco aż zabłysły. 
Oj, doskonale wiedziałam, o co mojemu ukochanemu chodzi. Ostatnio sporo nad tą kwestią myślałam... 
Wcześniej absolutnie nie byłam w stanie mu się oddać, on to rozumiał i akceptował. Może teraz już bym mogła, po tym dłuższym czasie, w tym magicznym miejscu... Blondyn jest zawsze taki czuły, że zabiłoby to każdy ból i każde złe wspomnienie. Jednak teraz, zmęczona po locie, nie mam ochoty na igraszki. 
Wygrzebałam z walizki letnią sukienkę na przebranie, Marco natomiast wziął zwykłą białą koszulkę oraz niebieskie spodenki. 
Poszliśmy do łazienki. No i zgodnie z zamiarem wzięliśmy wspólny prysznic, dobrze było się odświeżyć po tym nieco stresującym locie. Te turbulencje można nazwać "piętnastoma minutami grozy" . 
Marco patrzył na mnie takim wzrokiem... nie, aż tego opisać się nie da. 
- Ślicznie wyglądasz w tej sukience - powiedział, gdy założyłam ubranie. - A nogi to masz po prostu piękne. 
- Nie przesadzajmy - powiedziałam. - Jest wiele dziewczyn, które... 
- Nieważne, jakie są jeszcze - mruknął. - Dla mnie Ty jesteś najpiękniejsza i tyle w temacie. 
Wróciliśmy do sypialni, rozpakowaliśmy nasze rzeczy. 
- Wiesz, że aż czasem bywam o Ciebie zazdrosny? - powiedział Marco po skończonej robocie. 
Zaskoczyło mnie to. Marco nigdy tego nie okazywał. 
- Nigdy tego nie okazujesz - powiedziałam zaskoczona. 
- Owszem. Scen nie mam zamiaru robić - powiedział Marco. - Ani zabraniać Ci nosić krótkich sukienek... ja lubię, jak tak się ubierasz. 
Położył swoją dłoń na moim kolanie. A mnie zalała kolejna fala ciepła. 
- Mario i reszta będą w tym samym hotelu jutro? - zagadnęłam.
- Oczywiście - powiedział Marco. - Nie mogę się doczekać, jak pośmigam z chłopakami na wodnych skuterach. 
- Nie potopcie się tylko tam - zaśmiałam się. 
- Ale spokojnie, Tobie też poświęcę sporo czasu - odparł mój luby. - Aż mnie pogonisz na cztery wiatry... - zaśmiał się. 
Później zeszliśmy do hotelowej restauracji zjeść kolację. A gdy wróciliśmy do pokoju, za oknem już był wieczór. Słońce powoli zachodziło.
- Chodźmy na balkon - powiedziałam do Marco. 
Ten zgodził się w milczeniu, wyszliśmy na balkon podziwiać okolicę. Z balkonu było widać plażę, słońce chowające się za horyzontem... Po prostu obrazek jak z pocztówki. 
Zawsze będę wdzięczna mojemu ukochanemu za to, że mnie zabrał w to bajeczne miejsce. Spojrzałam mu z wdzięcznością w oczy. Nie potrzebowaliśmy już słów, aby się porozumieć. Marco popatrzył na mnie z czułością, aby po chwili zatopić swoje usta w moich i mnie mocno objąć. W takiej scenerii pocałunek smakował jeszcze lepiej... 

__________________________


Oj, teraz to dałam czadu z tą słodyczą i czułością, mam nadzieję, że nie rzygniecie tęczą ;> 
Ale oni przeżyli tyle ciężkich chwil, tyle się napłakali, niech teraz mają trochę radości :) 
Im też się przecież należy! 

Już 74 rozdział, jak ten czas leci... za jakiś czas trzeba będzie już kończyć tego bloga, nic w końcu nie trwa wiecznie. 
To dzięki Wam, kochane, tyle tego napisałam, gdyby nie Wasze wsparcie, dawno już dałabym sobie z tym blogiem spokój. 
A tymczasem, tyle wyświetleń i obserwatorów, gdy zakładałam tego bloga, naprawdę się nie spodziewałam czegoś takiego. Jestem bardzo, ale to bardzo pozytywnie zaskoczona. I bardzo Wam wdzięczna! 

Zapraszam do czytania, obserwowania i komentowania mojego drugiego bloga http://life-is-sometimes-cruel.blogspot.com/  
Mam nadzieję, że zajrzycie i że się Wam spodoba tamtejsza historia :) 

Co by tu jeszcze powiedzieć? Ech... szkoda, że Lewy jednak podpisał ten kontrakt z Bayernem. A do końca po cichu liczyłam, że jednak skusi się na Real. Oj... oby kiedyś nie pożałował tej decyzji. W Borussii jest (jeszcze!) gwiazdą, a tam będzie jednym z wielu. 

Dobra, nie zanudzam już Was więcej! To co? Do następnego! 
Buziaki! :*** 



Jesteś tu już? Zostaw komentarz! Bardzo mnie tym zmotywujesz! Z góry dziękuję :*