sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 60.

Nadeszła sobota. Ostatnie dni zleciały mi spokojnie. Nauczyłam się już prawie wszystkiego na test, który czeka mnie w poniedziałek. 
Dziś dwudziesty szósty października - dziś odbędzie się mecz, na który Marco i cała reszta żółto-czarnej armii czekali od dawna. Mianowicie derby Zagłębia Ruhry z Schalke 04 Gelsenkirchen. 
Akurat leżałam sobie w łóżku, wpatrując się w nieco zachmurzone niebo za oknem. Zegarek wskazywał godzinę ósmą rano. 
Na dziesiątą jestem umówiona z Alice, Emilie i Louise. To samo miejsce, co wtedy. Marco dziś nie może z nami pojechać, czeka go trening przedmeczowy. 
Alice obiecała, że podjadą wszystkie trzy pod mój dom. Znają już mój adres, więc nie będą miały problemu.
A później jadę razem z Ewą i Sarą do Gelsenkirchen na mecz. To tylko trzydzieści kilometrów od Dortmundu. 
- Pora wstawać... - pomyślałam, podnosząc się z łóżka. Wyciągnęłam z szafy brązowe dżinsy, dżinsową koszulę oraz szary podkoszulek, i poszłam do łazienki. Zrobiwszy ze sobą porządek, zeszłam na dół. 
Jeszcze nikogo na dole nie było. Postanowiłam zrobić dobry uczynek i przygotować śniadanie. 
Nastawiłam wodę na herbatę, zajęłam się przyrządzaniem kanapek. Nagle do kuchni przyszła Sara.
- O, Sara, Ty ranny ptaszku - uśmiechnęłam się do małej.
- O! Śniadanie! - ucieszyła się mała. - Jestem głodna jak wilk! A Nutella może jest? 
- Ano, jest - powiedziałam i posmarowałam pajdę chleba czekoladowym kremem. Sara zaczęła z apetytem zajadać.
- To dzisiaj meczyk, co? - zagadnęłam.
- O tak! - ucieszyła się Sara. - Borussia wygra! 
- Może tatuś strzeli gola - powiedziałam. 
- Albo Twój ukochany, Marco - odparła na to Sara.
Roześmiałam się. Sara to jest artystka!
- Może i tatuś strzeli, kto wie? - do kuchni nagle wszedł Łukasz.
- Fajnie by było - powiedziała jego córka. 
- Widzę, Lidia, zrobiłaś śniadanie - ucieszył się Łukasz. - No, trzeba się solidnie najeść przed treningiem. 
Łukasz zaczął konsumpcję, niebawem do kuchni przyszła również Ewa, jeszcze w szlafroku.
- Hej Wam - powiedziała. - Smacznego.
- Dziękujemy - odparła Sara.
- Lidia, to dziś jedziesz z tymi dziewczynami? - zapytała Ewa.
- Tak, o dziesiątej mają tu podjechać - odparłam, jedząc kanapkę z szynką. 
- Lidia, uważaj na nie - powiedział Łukasz. 
- Spokojnie, Łukasz - odparłam zaskoczona.
- I wróć, proszę, około dwunastej - powiedziała Ewa. 
- Do Gelsenkirchen jedzie się może z czterdzieści minut - powiedział Łukasz. 
- Ale wiesz, trzeba się przygotować, zapakować manele, poza tym lepiej wcześniej wyjechać - powiedziała Ewa. - Nie chcę stracić ani minuty z tych derbów. 
- Rozumiem - powiedziałam. - Wrócę na czas.
Po śniadaniu pomogłam Ewie sprzątnąć w kuchni, Łukasz zaczął szykować się na trening. Później cała drużyna Borussii miała pojechać do Gelsenkirchen. 
Zapowiada się ekscytujące, pełne emocji popołudnie. Derby Westfalii. Poprzednie derby wygrało Schalke 2:1. Teraz jest okazja do rewanżu... 
Później zaczęłam grać z Sarą w chińczyka. Pozwoliłam jej wygrać, bardzo się cieszyła. Nie zdążyłam się obejrzeć, a Ewa przyszła i obwieściła, że dziewczyny już tu są.
- Już idę! - powiedziałam. Założyłam moje sportowe obuwie Nike, narzuciłam ciepłą bluzę, włożyłam telefon do pokrowca, który zawiesiłam na szyi i wyszłam. Przed furtką stały już dziewczyny, Alice ciepło się do mnie uśmiechnęła.
- Hej, Lidia - powiedziała - mamy kask i dla Ciebie!
- Cześć Wam - powiedziałam.
- Cześć, Lidia - powiedziały jednocześnie Louise i Emilie. 
- Jedziemy? - zapytała Louise. - Lidia, jedziesz ze mną. 
Pokiwałam głową. Założyłam kask i zaraz ruszyłyśmy na polankę.
Nie było to daleko. Niebawem znalazłyśmy się w tym uroczym zakątku. Wreszcie nieco czystego powietrza, wiadomo, w mieście cały czas jest się skazanym na wdychanie spalin. 
- Lou, to mogę pojeździć? - zapytała Alice. 
- Możesz - odparła Louise i dała jej kluczyki.
- Lidia, Ty pojeździsz, jak Alice skończy. Mój skuter ma ostatnio problemy - powiedziała Emilie. - Cud, że tu dojechałam. 
- Okej, okej - powiedziałam. - Nie ma problemu. 
Nie wiem, czy mi się wydawało, czy Emile ma dziś gorszy humor. Ale okej, to się zdarza każdemu. Ileż to razy sama miałam chandrę... 
- Chodź nad sadzawkę - powiedziała Louise. - Posiedzimy, pogadamy, a Alice niech sobie poszaleje. 
Usiadłyśmy nad płytką sadzawką. Jeszcze na tej polance był stawek, jednak do niego nie poszłyśmy. 
Usiadłyśmy nad wodą, w której rosło mnóstwo roślin, postanowiłam zacząć rozmowę. 
- Idziecie dziś na mecz? - zapytałam.
- Nie musisz się chwalić, że Ty idziesz - powiedziała lodowato Emilie. - Pewnie tylko po to pytasz. 
To, co powiedziała Emilie, zszokowało mnie, i ten ton, jakim się do mnie odezwała... 
- Wcale nie! - powiedziałam - nie miałam takich intencji! Emilie, o co chodzi? 
- Wkurzająca jesteś - powiedziała Emilie. - Ze wszystkich żon i dziewczyn piłkarzy Ty jesteś najgorsza. Cały czas ślinisz się do tego Marco, myślisz, że w gazetach nie ma zdjęć, jak ciągle się do niego tulisz? 
- Podlizujesz mu się, bo lecisz na jego kasę - burknęła Louise. - Myślisz, że tego nie widać? 
- O co Wam chodzi?! - zdenerwowałam się. - Nie poznaję Was! Myślałam, że dobrze się dogadujemy, a Wy nagle wyjeżdżacie z takimi tekstami? Nie spodziewałam się! Wcale nie lecę na kasę Marco, a on wie o tym najlepiej! 
- Nie pasuje do Ciebie jazda skuterem - powiedziała Emilie. - Idź ty lepiej do salonu piękności wymalować pazury. 
- I chyba nie myślałaś, że naprawdę Cię lubimy? Jesteś nudna jak flaki z olejem - powiedziała Louise. 
- Wy żałosne jesteście! To po ch*j się ze mną zadawałyście tyle czasu?! - zdenerwowałam się i podniosłam głos. 
- Ano po to - Louise i Emilie zerwały się... i wepchnęły mnie do sadzawki. 
Wylądowałam w zimnej wodzie. One się podle roześmiały i przybiły sobie piątkę. Ja się szybko podniosłam, byłam cała w błocie. Cud, że telefon mi się nie zamoczył, miałam go w pokrowcu powieszonym na szyi. 
- Wy jesteście nienormalne! - krzyknęłam - jakieś chore psychicznie! 
Uciekłam, nie byłam w stanie dalej się z nimi kłócić. Zauważyłam, że akurat Alice beztrosko sobie jeździ skuterem i nie zauważyła tego, co się zadziało. 
Nie spodziewałabym się, że Emilie i Louise chcą tylko zabawić się moim kosztem, że nie obdarzyły mnie wcale sympatią. Przekonałam się o jednym - że teraz prawie nikomu nie można ufać... 
Po twarzy zaczęły lecieć mi łzy. Może Alice doskonale wiedziała, co planują Emilie i Louise, co naprawdę o mnie myślą? Teraz wiem jedno - nie chcę już ani jednej z nich widzieć na oczy...
- A ja głupia myślałam, że będę mieć koleżanki - pomyślałam, biegnąc. 
Zapłakana i zabłocona przystanęłam w końcu, żeby jako tako oczyścić się z błota. Byłam prawie cała mokra. Wpadłam do tej sadzawki na plecy. 
Jakoś strzepnęłam z siebie większość błota, otarłam łzy, chciałam jakoś przemknąć się przez miasto do domu. 
Miałam nadzieję, że ludzie nie będą się specjalnie gapić...
W końcu, po dość długiej pieszej wędrówce, dotarłam do domu. Gdy Ewa zobaczyła, w jakim jestem stanie, nieźle się przeraziła... 








*** 







- Mój Boże! Lidia! Jak Ty wyglądasz?! - zawołała. 
- Ewa! Właśnie się boleśnie przekonałam, że nie można ufać ludziom - krzyknęłam. - To wszystko sprawka Emilie i Louise! Łukasz miał rację! 
- Co one Ci zrobiły? - Ewa złapała się za serce.
- Wepchnęły mnie do sadzawki - powiedziałam roztrzęsiona. - W ogóle, zaczęły mnie obrażać... A ja, głupia, myślałam, że będą moimi koleżankami. Okazały się fałszywe. Chciały zabawić się moim kosztem. 
- A ta... trzecia? Alice, czy jak jej tam? 
- Jeździła sobie skuterem i niczego nie zauważyła. Ale mogła być w zmowie z nimi - powiedziałam. - Nie chcę już żadnej z nich na oczy widzieć! 
- Co za żmijki! Ktoś powinien je przystawić do pionu - powiedziała Ewa. - Lidia, przebierz się. Obyś tylko się nie zaziębiła. Zaraz Ci przygotuję gorącą herbatę, dobrze? 
- Dobrze - mruknęłam. Pobiegłam na górę, wzięłam ciepły prysznic, przebrałam się w dżinsy i biały t-shirt, po czym wróciłam na dół. 
Usiadłam przy stole, wzięłam łyk herbaty. Ewa patrzyła na mnie zaniepokojona. 
- Brak słów na takich ludzi - powiedziała. - Idiotki jedne... 
- Zaczęły mi wymyślać, że lecę tylko na pieniądze Marco, że ich denerwuję... - opowiedziałam Ewie, co te zołzy mi próbowały wmówić. 
Gdy skończyłam opowiadać, moja rozmówczyni tylko ciężko westchnęła. 
- Po prostu nie wiem, jak to skomentować - powiedziała. - Ludzie są teraz tacy zawistni... 
- A miałam razem z Alice zdawać na kartę - powiedziałam smutno. - Teraz będę zupełnie sama. 
- I tak możesz jeździć - próbowała pocieszyć mnie Ewa. - Poza tym, przecież masz Marco albo Łukasza, oni też jeżdżą skuterami... 
- Teraz to tylko im i Tobie ufam - powiedziałam szczerze. - A Marco, to nie jest tylko mój ukochany, to też mój przyjaciel. 
- To bardzo dobrze - powiedziała Ewa. - Takie połączenie przyjaźni i miłości. Nie myśl już o tych żmijkach, kochana, nie warto takimi zawracać sobie głowy. 
- Niby tak - odparłam. 
Poszłam do swojego pokoju. Zajęłam się powtarzaniem wiadomości na test. Później odpaliłam laptop i zaczęłam przeglądać sobie Internet. Szybko czas zleciał, niebawem Ewa powiedziała, iż czas już jechać.
Wzięłam swój szalik, nałożyłam bluzę z logiem Borussii, zapakowałyśmy się do auta i ruszyłyśmy do Gelsenkirchen. 
Szybko tam dotarłyśmy. Nieco się z Ewą obawiałyśmy, czy kibice Schalke nie będą się rzucali do kibiców Borussii, ale na szczęście obyło się bez przykrych incydentów. Policja czuwała nad wszystkim. 
Ewa zaparkowała samochód pod Veltins Arena, niebawem zasiadłyśmy na trybunie. 
I równo o piętnastej trzydzieści rozpoczęły się derby Zagłębia Ruhry. Oczywiście Marco wyszedł w podstawowym składzie, podobnie jak Łukasz. Całym sercem byłam za Borussią. 
Mecz zakończył się wynikiem 6:1 dla Dortmundczyków. Schalke zostało rozbite. Słodka zemsta za poprzednie derby. Gole strzelili Pierre, Kuba, trzy razy do siatki trafił Marco i Kevin. 
Kibice żółto-czarnych oszaleli z radości, ale również nie szczędzili obraźliwych słów dla drużyny z Gelsenkirchen. 
Siedziałyśmy w pierwszym rzędzie, nagle zauważyłam, że mój ukochany podbiega do nas. 
Jego twarz promieniała. Widać, że bardzo cieszyło go wysokie zwycięstwo oraz to, iż ustrzelił hat-tricka. 
- Lidia, ten hat-trick jest dla Ciebie - powiedział z uśmiechem. - Dedykuję te trzy bramki Tobie! 
- Dziękuję Ci - odparłam - Marco, byłeś świetny! Jestem z Ciebie taka dumna! 
- Słuchaj, skarbie, później do Ciebie zadzwonię, teraz lecę się przebrać - powiedział Marco. - Do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - odparłam. 
 Poszłyśmy z Ewą i Sarą do samochodu, ruszyłyśmy w drogę powrotną. Szybko dojechałyśmy do domu.
Gdy już dotarłyśmy, zaczął kropić deszcz.
- Ciekawe, kiedy chłopaki dotrą - powiedziała Ewa. - Oj, Lidia, jak jutro też będzie padać, to raczej nici ze skuterowej wyprawy. 
- Oby nie padało - westchnęłam. 
- Zobaczymy, co dziś w pogodzie powiedzą - powiedziała Ewa.
Weszłyśmy do domu, pogoda zrobiła się szara i ponura. Poszłam do swojego pokoju, położyłam się na łóżku. Nie wiadomo czemu, zrobiłam się senna. Postanowiłam uciąć sobie drzemkę. 
Ku mojemu zdziwieniu, gdy się przebudziłam, była już dwudziesta wieczorem. 
- Ale sobie pospałam - pomyślałam. 
Sięgnęłam po swoją komórkę. W tej samej chwili zaczęła dzwonić. Odebrałam, to Marco mnie namierzał. 
- Halo? Marco? 
- Hej, kochanie - powiedział Marco. - Już jestem w domu. Cholera, ale leje za oknem. 
- Masakra, jak jutro też będzie padać to nici z moich próbnych jazd - powiedziałam. - Bardzo jesteś zmęczony? 
- Trochę - powiedział Marco. - Właśnie pogodę oglądam, zanosi się na to, że niestety jednak będzie deszcz.
- Cholera! Szkoda - powiedziałam smutno. - Liczyłam, że mnie jeszcze trochę podszkolisz. 
- Nie przejmuj się, kochanie. Jeszcze nie raz sobie pojeździmy razem - powiedział Marco.
- Mam nadzieję - odparłam.
- Jak tam dziś rajd z dziewczynami? - zapytał.
Westchnęłam ciężko. Postanowiłam mu wszystko wyznać... 
- One zechciały tylko zabawić się moim kosztem - powiedziałam łamiącym się głosem. - Emilie i Louise zaczęły mnie obrażać, i... wepchnęły mnie do sadzawki. W ogóle się tego nie spodziewałam, liczyłam, że będziemy dobrymi znajomymi. A tu taki numer mi wycięły! Nie chcę ich więcej widzieć na oczy! 
- Co?! - zawołał Marco. - Jak one mogły?! Co za świnie! Łukasz miał rację, mówiąc, że one są jakieś dziwne!
- Właśnie - powiedziałam smutno. - A ja im głupia zaufałam. 
- Dobrze, że Ci nic gorszego nie zrobiły. Co za suczki - powiedział wyraźnie oburzony Marco. - Chciałbym powiedzieć im parę słów do słuchu.
- Jak kiedyś je spotkasz, to śmiało - powiedziałam. - Należy im się. Alice jeździła sobie beztrosko skuterem, niczego nie zauważyła. Ale mogła wiedzieć, co planują jej koleżaneczki. 
- Jacy Ci ludzie bywają podli - powiedział Marco. - Po prostu brak mi słów. Wiesz co, kochanie? Jutro przyjdę do Ciebie. Nawet jeżeli będzie padać, to chyba lepiej we dwójkę się nudzić, co? 
- No pewnie. Marco, zawsze potrafisz poprawić mi humor - powiedziałam. - O której przyjdziesz? 
- A tak przed południem - powiedział mój ukochany. - Pasuje? 
- Pasuje - odparłam. 
- To świetnie - powiedział Marco. - W takim razie do zobaczenia jutro, słoneczko. 
- Do zobaczenia. Kocham Cię - powiedziałam.
- Ja Ciebie też, Lidia. Pa - powiedział Marco.
- Pa - odparłam i rozłączyłam się. 
Super, że Marco jutro przyjdzie. Z nim zawsze jest wspaniale, nawet jak tylko leżymy obok siebie w milczeniu. 
Zanim znów położyłam się spać, poszperałam sobie w Internecie na swoim laptopie, aż w końcu znużona po północy odpłynęłam do krainy Morfeusza. 







*** 



*oczami Marco* 







Obudził mnie intensywnie padający deszcz. Zerknąłem na zegarek - dopiero dziewiąta rano, a już leje jak z cebra. 
Cóż, mówi się trudno. 
Poleżałem jeszcze w łóżku, nie śpieszyłem się z wstawaniem. Bawiłem się moim tabletem, aż w końcu wyszedłem z łóżka i ubrałem się. 
Niebawem wybiorę się do mojej ukochanej. Ten hat-trick, którego wczoraj ustrzeliłem, to w dużej mierze jej zasługa. Chociaż skupiałem się wczoraj podczas meczu tylko na piłce, czułem jej obecność, jej spojrzenie. Chciałem zagrać jak najlepsze spotkanie. Dla niej. I udało się. 
Zszedłem na dół, zjeść coś na śniadanie. Nagle zadzwoniła moja komórka, którą miałem w kieszeni moich dżinsów. Może to Mario? Nie, to nie Mario. Jakiś nieznany numer.
- Tak, słucham? - odebrałem. 
- Halo? Czy rozmawiam z Marco? - zapytał ktoś. - Mówi Toni Kroos. 
- Tak, to ja - odparłem - o, Toni, cześć! Skąd masz mój numer? 
- To nieistotne - powiedział Toni. Wyczułem, że głos mu drży... - Słuchaj, Marco, sprawa jest bardzo poważna! Chodzi o Mario... 

_______________________________ 



Taki krótki i do dupy ten rozdział. Ale odechciewa mi się wszystkiego na samą myśl o poniedziałku. -.- 
To już pojutrze... na samą myśl mnie skręca ze stresu i nerwów... 

Niebawem nieco namieszam w tym opowiadaniu, myślę, że Was zaskoczy to, co wymyśliłam. 
Ach ta moja wyobraźnia. 

Następny nie wiem kiedy... 


Proszę, komentujcie... poprawcie mi trochę humor... 

Buziaki! :* 

+ polecam fantastycznego bloga http://kovma.blogspot.com/

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 59.

Szybko dotarliśmy do domu, przed którym byli już i czekali uśmiechnięci Piszczkowie. 
I tą niespodzianką... okazał się skuter
- Niespodzianka! - zawołał wesoło Łukasz.
- Mamy nadzieję, że będzie Ci się dobrze jeździć - dodała Ewa z uśmiechem.
- Wspaniały jest! - zawołałam - i te barwy Borussii, super! 
- Faktycznie, niezły - pochwalił Marco, przyglądając się pojazdowi. 
- Ale ja jeszcze nie zdobyłam tej karty - zaśmiałam się. 
- Zdobędziesz, zdobędziesz - powiedziała Ewa - wierzymy w Ciebie. Zdolna i mądra z Ciebie dziewczyna. 
- Ewa dobrze prawi - powiedział Marco. - Jeśli tylko będziesz uważać, to wszystko będzie dobrze...
- Dziękuję Wam - powiedziałam, przytuliłam się do Ewy i Łukasza. 
- Lidia, przewieziesz mnie? - zapytała Sara, która siedziała sobie na schodku.
- Jak już dobrze nauczę się jeździć, to chętnie - powiedziałam. - Póki co, tata może Cię zabrać na przejażdżkę - uśmiechnęłam się. - No nie? - spojrzałam na Łukasza.
- Już mnie zabierał kilka razy - powiedziała Sara - ale mama zawsze była niezadowolona, zawsze mówiła, że jeszcze spadnę. 
- Jakoś nie spadłaś - powiedział Łukasz - matka przesadza - zaśmiał się.
- Tak, tak, matka zawsze przesadza - powiedziała ironicznie Ewa. - Matka się troszczy o swoje jedyne dziecko. 
- Ojciec też - powiedział Łukasz. - Jaka szkoda, że tu nie ma gdzie poćwiczyć jazdy.
- Jak zdam test teoretyczny, to będę miała praktyki w ośrodku - powiedziałam. 
- To będziesz miała trochę nauki - powiedziała Ewa. 
- Marco, wpadniesz na piwo? - Łukasz zwrócił się do mojego chłopaka.
- Okej - odparł Marco - jak tak mocno nalegasz - zaśmiał się.
- Łukasz, ludzi rozpijasz - powiedziała Ewa.
- Odezwała się abstynentka - powiedział ironicznie Łukasz.
- Mnie nie ciągnie do używek - powiedziała Ewa ze śmiechem.
Poszliśmy wszyscy do domu. Łukasz i Marco zaczęli sobie popijać piwo, natomiast ja i Ewa siedziałyśmy obok nich, popijając herbatę.
- Lidia, a co Ty na to, żeby w niedzielę gdzieś pojechać, gdzieś gdzie mogłabyś poćwiczyć jazdę skuterem? - zasugerował Łukasz. 
- Bardzo chętnie - powiedziałam. - Ale wiesz, muszę się też uczyć na test teoretyczny.
- Nauczysz się, zdolna jesteś - powiedział Łukasz.
- Taaak... - mruknęłam. 
Mam uraz do nauki, przez mojego ojca... ale ten test akurat nie jest przymusowy, ja z nieprzymuszonej, własnej woli chcę zdobyć tę kartę motorowerową. 
- Mogę się przyłączyć? - zapytał Marco - wezmę swój skuter! 
- Dwóch facetów ma mnie uczyć? - jęknęłam - Ewka, proszę, Ty też pojedź!
- A z kim Sarę miałabym zostawić, co? - uśmiechnęła się Ewa.
- Będzie dobrze - Marco objął mnie ramieniem. - A tak w ogóle, na którą się umówiłaś z tymi dziewczynami? 
- Umówiłaś się z kimś, Lidia? - zdziwiła się Ewa.
- Mamy się zdzwonić jeszcze - odparłam. 
- To umów się na popołudnie, akurat trening skończę i będę mógł Ci towarzyszyć - powiedział Marco.
- Alice zaproponowała mi wypad na polankę za Dortmundem, razem z Louise i Emilie - powiedziałam. - A Marco nie chce mnie samej puścić, i też chce jechać - powiedziałam ze śmiechem.
- Oj, zakochany - roześmiała się Ewa. Jednak Łukasz tego nie podzielił.
- Bardzo dobrze robi - powiedział. - Bez urazy, Lidia, ale te dziewczyny jakieś dziwne mi się wydały. Zwłaszcza ta najstarsza, Emilie, czy jak jej tam.
- Wcale nie - zaprotestowałam - miłe z nich dziewczyny, zwłaszcza Alice. 
- Ja bym radził Ci uważać - powiedział Łukasz. - Możesz mi zaufać, mam czuja do ludzi. 
- Ja ich nie znam, nic nie mogę powiedzieć - powiedziała Ewa. 
- A ja akurat jutro poznam - powiedział Marco. 
- Tylko tam ich nie podrywaj - zażartowała Ewa. 
- Nie mam zamiaru - roześmiał się Marco. 
Na szczęście, Ewa i Łukasz chętnie na to przystali, by Marco spał dziś u mnie. Uwielbiam, gdy on leży obok mnie. Zawsze zasypiamy przytuleni do siebie. 
Poszliśmy z Marco do mojego pokoju. On od razu walnął się na moje, nie chwaląc się, naprawdę wygodne łóżko. 
- Jak ja lubię spać z Tobą... - powiedział, w jego oczach zauważyłam błyski. 
- W jakim sensie? - zapytałam żartobliwie. 
- Po prostu spać obok Ciebie - roześmiał się. - Bez skojarzeń! 
Przeczesałam jego blond czuprynkę. Wprawdzie kiedyś mówił, że nie lubi, jak ktoś dotyka jego włosów, jednak dla mnie zawsze robił wyjątek. A ja uwielbiam bawić się jego uroczą fryzurką. 
Nagle mój telefon zadzwonił. To Alice! 
- Halo? Lidia? 
- Hej, Alice - powiedziałam. 
- I co, namyśliłaś się? Jedziemy jutro? Louise i Emilie już wiedzą - powiedziała Alice.
- Tak, zgadzam się, ale... Marco mógłby również z nami pojechać? - zapytałam Alice. 
- On? A po co? - zdziwiła się Alice.
- Po prostu chce - powiedziałam.
- Niech będzie - powiedziała Alice. - Zgoda. Ale o której? 
- Może być o siedemnastej? - zapytałam. - W ogóle, gdzie się wszyscy spotkamy? 
- Będziemy na Was czekać w Westfalenparku - powiedziała Alice. - Muszę kończyć, kochana! Muszę odrobić lekcje. Do zobaczenia jutro!
- Pa, Alice - powiedziałam i rozłączyłam się.
Odłożyłam komórkę, położyłam się obok Marco, który mnie mocno przytulił.
- Jak tam, już umówiłaś się? - zapytał.
- Tak, o siedemnastej jutro mamy się z nimi spotkać w Westfalenparku - powiedziałam. 
- No i dobrze - powiedział Marco. - No to załatwione.
- Mam nadzieję, że będzie fajnie - powiedziałam.
- Postaram się o to - uśmiechnął się Marco. - Wreszcie wszystko zaczyna się układać, prawda?
- Oj, tak - powiedziałam. - Nowa pasja, nowe koleżanki, świetnie się zapowiada. 
- To w takim razie… chodź no tu – Marco przyciągnął mnie do siebie i zaczął namiętnie całować. Aż zakręciło mi się w głowie.
- Jesteś cudowna – wyszeptał.
- Nie przesadzajmy – odszepnęłam.
- Kocham Cię, wiesz?
- Ja Ciebie też.
Byliśmy pochłonięci sobą cały czas, aż w końcu usłyszeliśmy, jak Ewa woła nas na kolację. Zjedliśmy naleśniki oraz wypiliśmy po filiżance zielonej herbaty, po czym wróciliśmy na górę, do mojego pokoiku.
Zegarek wskazywał już dwudziestą.
- Idę się umyć – rzuciłam, szukając mojej piżamy.
- Okej – odparł Marco. - W międzyczasie zadzwonię do Mario. 
- Na miłość nic nie poradzę - zażartowałam.
- Chyba, że przyjacielską miłość - stwierdził Marco, wyciągając swoją komórkę. 
- No tak, tak - mruknęłam i poszłam do łazienki. 
Napuściłam sobie do wanny gorącej wody, nalałam płynu lawendowego i niebawem zanurzyłam się w pianie, upajając się uroczym zapachem lawendy. 








*** 



*oczami Marco* 




Zadzwoniłem do mojego przyjaciela, chciałem się dowiedzieć, jak się czuje. Podczas naszej ostatniej rozmowy twierdził, że nie jest zbyt szczęśliwy... 
Odebrał po kilku sygnałach.
- Halo? Mario? 
- O, cześć Marco - powiedział. - Co tam? 
- U mnie póki co wszystko w porządku, u Lidii jestem - odparłem. - A co tam u Ciebie? Już lepiej?
- Nie - jęknął Mario. - Nic nie jest lepiej!
- Dlaczego? 
- Mam dość tego miasta i treningów - powiedział Mario smutnym głosem. - Wszystko powoli okazało się takie, jakie być nie powinno. Z nikim drużyny nie mogę złapać dobrego kontaktu, tylko z Tonim trochę się dogaduję. Ale Arjena to po prostu nie cierpię. Często wbija mi szpile. Nie, nie są to niewinne żarty, to są naprawdę kąśliwe uwagi. Ale cała reszta to mu po prostu buty liże. Ostatnio zrobił u siebie ognisko, wszystkich zaprosił poza mną. Nie żebym koniecznie chciał balować, ale to jednak jest takie wyrzucenie poza nawias. Jestem po prostu olewany. Nie było tak od samego początku, to zaczynało się stopniowo. Myślę, że Arjen wszystkich buntuje przeciwko mnie. Zawsze uwielbiałem trenować piłkę, ale teraz stało to się nieprzyjemnym obowiązkiem... Marco, ja myślałem, że wszystko będzie zupełnie inaczej! Jaki ja byłem głupi...
- Mario, tak bym chciał się z Tobą spotkać, ale treningi nie pozwalają - westchnąłem. - Trzeba poczekać, aż będzie nieco luzu. Poza tym, Arjen ma teraz czas urządzać balangi?! 
- Właśnie też się temu dziwię - powiedział Mario - przecież codziennie trenujemy, mogłoby się wydawać, że każdy codziennie wraca zmęczony do domu i tylko pragnie odpoczywać. 
- Właśnie - powiedziałem. - Nie obwiniaj się, Mario. Miałeś prawo myśleć, że zmiana wyjdzie Ci na dobre. Skąd mogłeś wiedzieć, że wyjdzie tak a nie inaczej? Życie ciągle nas zaskakuje, na każdym kroku. Często negatywnie. 
- No niby tak - powiedział Mario - jestem tu sam, w tym całym Monachium. Żebym tak jeszcze miał tu jakąś rodzinę, ale nie mam... 
- Z ojcem nie utrzymujesz kontaktów? - zapytałem.
- Nie - powiedział Mario - widocznie ma mnie gdzieś. 
Tata Mario przed trzema laty wyjechał do Stanów, zabrał ze sobą Felixa i Fabiana, braci Mario, którym również zachciało się Ameryki. 
Rodzice Mario rozwiedli się, gdy ten miał dziesięć lat. I od tego czasu Mario wychowywał się bez matki, która wyjechała do Turcji, gdyż stamtąd pochodzi. 
Ojciec Mario chciał go również zabrać do Ameryki, jednak ten stanowczo powiedział, że chce zostać w Niemczech. 
- Tak sobie myślę... - zaczął niepewnie Mario - że chciałbym wrócić do Dortmundu. Jednak to niemożliwe. Podpisałem czteroletni kontrakt, zapewne będę musiał cały wypełnić. Zarząd mnie nie puści.
- Cztery lata to nie całe życie - próbowałem pocieszyć Mario. - Mario, spotkamy się, gdy tylko obaj będziemy mieli trochę luzu z treningami! A póki co, cały czas jestem pod telefonem! Pamiętaj, że mnie masz! 
- Tak, mam Ciebie... i Andre - powiedział Mario. - Tylko Wy jesteście moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Jeszcze Robert był, ale on... - tu mojemu rozmówcy głos się złamał.
- Poza tym, tu w Dortmundzie, masz wielu dobrych znajomych - próbowałem podnieść Mario na duchu. - Nawet jeżeli takowych nie masz w Monachium, to myśl, że tutaj są osoby, które Cię darzą sympatią i którym na Tobie zależy. Pamiętaj o tym, trzymaj się. Ja w Ciebie wierzę, że wszystko będzie dobrze. Wspomniałeś, że z Tonim dobrze się dogadujesz - rozwijaj to! 
- To nie jest takie proste, jak Ty myślisz - powiedział Mario. - Rozmowa z Tobą poprawiła mi nieco nastrój. Dzięki temu pójdę na jutrzejszy trening w nieco bardziej bojowym nastroju. 
- Nie możesz dać się zdołować Arjenowi - powiedziałem. - Pamiętaj, zawsze możesz do mnie zadzwonić i się wygadać. 
- Nie wspominałem Ci o tym wcześniej, ale... - zaczął Mario - on raz się ze mną poszarpał, jak mu wygarnąłem, co myślę o jego postępowaniu. Ale nie masz pojęcia, jak wtedy mi ulżyło, gdy mu nagadałem. Zasłużył.
- Dobrze zrobiłeś, broń się przed nim - powiedziałem. - Ale on nie ma prawa Ciebie szarpać czy wszczynać bójek!
- Prawda - mruknął Mario. - Okej, już nie drążmy tego tematu. Nie chcę psuć Ci humoru. 
- Mario, wiesz, że ja chcę Ci pomóc, chociażby telefoniczną rozmową - powiedziałem.
- Wdzięczny Ci za to jestem - powiedział Mario. - Okej, muszę kończyć. Dzięki Tobie czuję się nieco lepiej. Do usłyszenia. 
- Do usłyszenia. Trzymaj się tam - powiedziałem i rozłączyłem się. 
Odłożyłem komórkę, opadłem na poduszkę. Zacząłem się obawiać, że Mario może coś jeszcze przede mną okropnego ukrywa... 
- Oby to nie był początek jakichś gorszych problemów - pomyślałem strwożony. 






***






Ubrana w koszulkę nocną, którą dostałam od Marco, wróciłam do pokoju. Marco leżał na łóżku z nieciekawą miną. 
- Chcesz, to idź się teraz kąpać, wolna jest łazienka - powiedziałam. - Coś tak posmutniał?
- Mario ma problemy - powiedział Marco. - On źle się czuje w Bayernie. 
- Biedny - powiedziałam. - Współczuję mu. 
- On jest taki samotny w tym Monachium - westchnął Marco. 
- Żeby tak mógł wrócić do Dortmundu! - westchnęłam. 
- To niemożliwe, skarbie. Zarząd go nie puści z powrotem - powiedział Marco. 
Pokręciłam tylko głową. Decyzja Mario o opuszczeniu Dortmundu okazała się zła. Myślał, że zmiana klubu wyjdzie mu na dobre. Jednak wyszło zupełnie inaczej... ale życie potrafi zaskoczyć. I to porządnie. 
Marco poszedł się wykąpać, wrócił po dziesięciu minutach. Miał na sobie tylko spodenki, które wzięłam od Łukasza. 
Położył się obok mnie, i przytulił mocno. 
- Nie martw się - powiedziałam - Mario na pewno da sobie radę. 
- Wierzę w niego - powiedział Marco. - Oby nie było jakichś poważniejszych problemów... 
- Nie będzie - próbowałam uspokoić Marco. Zauważyłam, że przejął się losem przyjaciela. W sumie, to było zrozumiałe... stracił Roberta, który również był jego bliskim przyjacielem, podobnie jak Mario. 
Marco poczuł się senny, zaczął ziewać. Nie dziwiłam się. Codzienne treningi z pewnością go męczyły. Ale tylko w ten sposób mógł stawać się coraz lepszym piłkarzem. 
Zgasiłam światło, i wtuliłam się w nagi tors blondyna. On mnie objął swoimi silnymi, umięśnionymi ramionami. 
- Słodkich snów, kochanie - szepnął.
- Dobranoc, Marco - odszepnęłam. 
Jednak ja nie od razu zasnęłam, po prostu nieco poleżałam z zamkniętymi oczami, jednak po jakimś czasie odpłynęłam do krainy Morfeusza... 









*** 








Obudziłam się w ramionach mojego ukochanego. Jeszcze słodko spał. Zegarek wskazywał godzinę ósmą rano.
- Ach, ten mój kochany śpioch - pomyślałam i ucałowałam nagi tors Marco. W tej samej chwili się obudził.
- Poprosiłbym jeszcze w usta takiego buziaczka - uśmiechnął się. 
- Jak tak nalegasz... - i po chwili nasze usta się złączyły. Przez chwilę nasze języki się namiętnie obejmowały. 
- Jaki miły początek dnia - stwierdził Marco. - Trening jest o dziesiątej, ale ja jeszcze muszę skoczyć do siebie do domu. 
- Nie ma problemu - powiedziałam.
Wstałam, wyciągnęłam z szafy dżinsy, biały top i koszulę w fioletową kratę, Marco również się ubrał. Uczesałam włosy w koka.
- Fajny kokon - powiedział Marco, chwytając mojego koczka. 
- Marco! - jęknęłam. - Zostaw moją misterną fryzurkę - zaśmiałam się.
- Nie denerwuj się, Lidio - zaśmiał się Marco. 
Zeszliśmy na dół, Ewa właśnie ubierała Sarę, którą miała zawieźć do przedszkola.
- Hej Wam - przywitała się. - Wyspani?
- No pewnie - powiedziałam. 
- Ja już muszę lecieć, muszę do domu jeszcze wstąpić - powiedział Marco. 
- Ach, rozumiem - powiedziała Ewa. 
Poszliśmy do hallu, Marco nałożył buty i bluzę. 
- To do zobaczenia po południu - powiedział, pocałował mnie w policzek. 
- Do zobaczenia. Miłego treningu - powiedziałam.
Marco posłał mi uśmiech i wyszedł. Ewa i Sara niebawem również wyszły. Poszłam do kuchni, postanowiłam zrobić wszystkim śniadanie. Był to dobry pomysł, ponieważ niebawem przyszedł Łukasz. 
- O, Lidia, zrobiłaś kanapki - ucieszył się i od razu zaczął konsumpcję.
- Smacznego - uśmiechnęłam się.
- Dziękuję. 
Wkrótce wróciła i Ewa. Siedzieliśmy we trójkę, jedząc poranny posiłek. Niedługo później Łukasz zapakował manatki i pojechał na trening. Ja postanowiłam nieco się podszkolić na test, który miałam napisać w poniedziałek, razem z Alice. 
Już nie mogę doczekać się spotkania z nią, Emilie i Louise. Liczę, że będzie fajnie. 
Łukasz mówił, że one wydały mu się dziwne... Niby czemu? Ja mam nadzieję, że nie okażą się zołzami i będę miała trzy dobre koleżanki. 
Zajęłam się nauką, robiąc od czasu do czasu przerwy, a czas mi jak z bicza strzelił. W końcu zauważyłam, że jest już godzina szesnasta i tylko sześćdziesiąt minut zostało do spotkania z dziewczynami. 
Nagle ktoś zapukał do mojego pokoju. I to był... Marco.
- Niespodzianka, kochanie - uśmiechnął się. - Mamy trochę czasu dla siebie...
- Uczę się, nie widzisz? - szelmowsko się uśmiechnęłam. 
- Zostaw tę książkę, chodź lepiej do mnie - Marco odciągnął mnie od biurka i pociągnął na łóżko, wpijając się w moje usta. 
- Mógłbym tak cały dzień, wiesz? - wyszeptał między pocałunkami.
- Co Cię tak naszło? - zapytałam cicho. 
- Po prostu uwielbiam te nasze czułości. 
Około wpół do siedemnastej zaczęliśmy się zbierać. Wszyscy akurat przebywali w ogrodzie. 
- Wychodzimy - krzyknęłam do nich.
- Miłej zabawy - odkrzyknęła Ewa.
- Połamania nóg! - zawtórował Łukasz.
- Dzięki - odparłam rozbawiona. nałożyłam buty, bluzę i wyszliśmy. 
Założyliśmy kaski, usiadłam na skuterze za Marco, objęłam go w pasie i ruszyliśmy do parku, w którym mieliśmy spotkać dziewczyny. 








*** 







Marco zatrzymał swój skuter przy wjeździe do parku, zaczął go prowadzić, natomiast ja zaczęłam wypatrywać dziewczyn. 
- O, tam są - zauważyłam, że stoją jakieś dwadzieścia metrów od nas. 
- Chodźmy - powiedział Marco. 
Podeszliśmy do Alice, Louise i Emilie, powitały nas uśmiechami.
- Ależ nas zaszczyt kopnął - powiedziała Emilie - jedziemy na polankę z samym Marco Reusem i jego ukochaną.
- Uczymy się z Lidią jeździć - powiedziała Alice - dziś kolejna lekcja. 
Przedstawiłam Marco dziewczyny, na szczęście nie zapomniałam ich nazwisk. 
- Daleko jest ta polanka? - zapytał Marco.
- Co Ty - machnęła ręką Louise. - Przekonasz się. 
Dziewczyny zapakowały się na swoje pojazdy, i ruszyliśmy w drogę. Marco jechał za nimi. 
I faktycznie, niebawem dotarliśmy do uroczego miejsca. Była to polanka zdatna do nauki jazdy skuterem. Z jednej strony widać było nieco oddalone domy, po drugiej lasy. 
- Faktycznie, ładnie tu - powiedział Marco, gdy już schodziliśmy wszyscy ze skuterów. 
- No pewnie - powiedziała Louise. - Podobno ten stawek jest głęboki, Alice, Lidia, uważajcie, by tam przypadkiem nie wjechać - zaśmiała się.
- No właśnie - Marco spojrzał na mnie. 
- Mogę poćwiczyć na Twoim skuterze? - poprosiłam. 
- Nie umiem ja Tobie odmawiać, złotko - powiedział. - Tylko trzymaj się z dala od drzew. 
- Louise, mogę poćwiczyć? - zapytała Alice.
- Czekaj, zrobię rundkę i już Ci daję sprzęt - powiedziała Louise. - Dziś ćwiczę jazdę na jednym kole - roześmiała się. 
- Powodzenia - zaśmiała się Emilie. - Alice, w takim razie siadaj na mój skuter. 
Louise ruszyła przed siebie, natomiast Emilie zaczęła szkolić Alice. Ja usiadłam na skuter blondyna, trochę mnie stresowała nie wiem czemu jego obecność. 
- Tylko się nie rozpędzaj za bardzo - powiedział Marco. 
- Spokojnie, nie rozwalę Ci sprzętu - zaśmiałam się.
- Nie o sprzęt mi chodzi - powiedział Marco. - Skuter mógłbym sobie drugi kupić, ale jakby Tobie się coś stało...
- A cóż to za wisielczy humor? Nie przejmuj się. Będę uważać - uspokoiłam Marco, odpaliłam pojazd i powoli ruszyłam przed siebie. 
Polanka była wspaniała. Żadnych kamieni nie było, mogłam sobie spokojnie jeździć. Uczyłam się skręcać, cofać, Marco cały czas na mnie patrzył. Alice również sobie jeździła, pod czujnym okiem Emilie. Louise próbowała jeździć na jednym kole, ale póki co, nie wychodziło jej to zbyt dobrze... 
Niebawem ja i Alice zrobiłyśmy sobie przerwę. Staliśmy sobie w kółeczku, dyskutując.
- Oj, Louise, ja to Ci pokażę, jak się na jednym kole jeździ - powiedziała ze śmiechem Emilie. - Marco, a Ty potrafisz jeździć na jednym kole? 
- Nawet - powiedział dumnie Marco. - Ale zazwyczaj tak nie jeżdżę. 
- Dobra, teraz to ja się przejadę - powiedziała Emilie i usiadła na skuter. Założyła kask i ruszyła. I to z jakim impetem! Faktycznie, jazda na kole jej nieźle wychodziła. 
- Widzisz, Lou, tak się jeździ - krzyknęła do niej.
- Jeszcze spal gumę - odkrzyknęła Louise. 
Emilie usłuchała koleżanki i po paru minutach moje nozdrza wypełnił zapach palonej gumy. 
- Ładnie pachnie - powiedziała Alice. - Też tak chcę! 
- Haha! To dawaj - zaśmiała się Louise.
Alice dosiadła skutera Louise i zaczęła palić gumę. To akurat wydawało się rzeczą całkiem prostą. 
- Marco, ja też chcę! - zawołałam. - Użycz mi sprzętu i do tego! 
- Ależ macie radochę, dziewczyny - zaśmiał się Marco - nie ma to jak palenie gumy! Pamiętam, jak parę lat temu z Mario też paliliśmy gumę. 
- Macie tyle wspólnych wspomnień - powiedziałam.
- No... całkiem sporo - przyznał Marco. 
Usiadłam na skuter Marco, i zaczęłam dymić wokół siebie. Jednak niezbyt długo, aby czegoś nie uszkodzić. 
Spędziliśmy miłe popołudnie. Może nie było zbyt ciepło, ale to nieważne. W końcu postanowiliśmy już wracać. 
- Miło było - powiedziała Alice. 
- No pewnie - powiedziałam. - Kiedy kolejny raz? 
- Może w piątek? - zapytała Alice - co Wy na to, dziewczyny? 
- Zobaczymy - powiedziała Emilie.
Dziewczyny pojechały swoimi skuterami, ja i Marco za nimi. Jednak ten, zamiast odwieźć mnie do domu, przywiózł mnie do siebie.
- Ej no, Marco! - powiedziałam, gdy wprowadzał swój skuter do garażu. - Czemu nie zawiozłeś mnie do domu? 
- No jak to nie? - zaśmiał się. - W takim razie co to jest? Szałas? 
- Mojego domu - podkreśliłam.
- Mój dom, Twój dom - powiedział Marco. - Nocujesz dziś u mnie, Lidia.
- A pytałeś, czy chcę? - zapytałam z zadziornym uśmiechem.
- Na pewno chcesz - powiedział Marco, biorąc mnie za rękę i prowadząc do swojego domu. - Nie musisz się krępować! 
Poszliśmy od razu do sypialni, już wybiła dwudziesta. Nieco zabawiliśmy na tych skuterach. Mam nadzieję, że dziewczyny zgodzą się na piątek. Widać było, że Alice jest bardzo chętna, ale czy Emilie i Louise myślą tak samo? 
- Chcesz się wykąpać? - zapytał Marco. 
- No raczej - odparłam. - Higiena ważna sprawa. Tylko że nie mam żadnej piżamy przy sobie.
- Zaraz coś zaradzimy - powiedział Marco, i zajrzał do swojej szafy. Dał mi krótkie spodenki oraz koszulkę. 
- To ja w międzyczasie namierzę Mario - powiedział. 
- Oj, Marco, jaki Ty troskliwy - powiedziałam. - Ale to bardzo dobrze.
- Martwię się nieco o niego - powiedział Marco. - Mam nadzieję, że niczego przede mną nie ukrywa. 
- Ja również. Mam nadzieję, że wszystko u niego okej - powiedziałam.
Marco pokiwał głową, a ja skierowałam swoje kroki do łazienki. 








*** 


*oczami Marco* 






Dość nerwowo wybrałem numer do mojego przyjaciela. Myśl o tym, że jest szykanowany w drużynie, nie dawała mi spokoju. Rajd skuterem z Lidią i jej nowymi koleżankami nieco poprawił mi nastrój, ale przecież nie da się tak cały czas uciekać od rzeczywistości i problemów. 
- Halo? Marco? - usłyszałem głos Mario.
- Cześć, Mario - przywitałem się - co tam? Opowiadaj, stary, jak Ci dzień zleciał.
- Dziś nawet nieco lepiej - powiedział Mario. - Arjen dziś nie pojawił się na treningu. Nie wiem, dlaczego. Co nie znaczy, że nie usłyszałem kilku docinek na mój temat. Doczepili się dzisiaj do mojej koszulki, powiedzieli, że jest pedalska. Wiesz, że zazwyczaj staram się olewać wszystko, co gadają, ale nie zawsze mi się to udaje. Nie jest to zawsze proste, gdy cała chmara na Tobie wisi. Dziś nawet z Tonim byłem na kawie po treningu. 
- Wiem, że nie zawsze jest łatwo olać - westchnąłem. - Ale to dobrze, że się starasz, Mario. Byłeś z Tonim na kawie? To super! Może akurat znajdziesz w nim przyjaciela?
- Wątpię - powiedział Mario. - Podobno grunt to pozytywne myślenie. Codziennie staram się myśleć, że będzie lepiej. Słuchaj, ja nigdy nie wchodziłem nikomu w drogę, staram się być miły i pomocny dla wszystkich. Nie wiem, dlaczego Arjen się uwziął na mnie. 
- Ludzie często chcą zabawić się czyimś kosztem. Najczęściej wybierają sobie na ofiary ludzi wrażliwszych, ze słabszą psychiką - powiedziałem. - Ty jesteś wrażliwy. On to wyczuł i teraz tak Cię traktuje. Ale on nie ma prawa! Musisz się bronić, bo inaczej może źle to się skończyć... 
- Długi czas nie chciałem się sam przed sobą przyznać, jaki mam naprawdę charakter - powiedział Mario. - Wczoraj Ci mówiłem, raz pogadałem sobie z Arjenem jak facet z facetem. Wtedy się pobiliśmy. Nic ta rozmowa nie przyniosła korzystnego. 
- Czemu Toni nie stanie po Twojej stronie? - zapytałem - wtedy mogliby zupełnie zmienić swoje postępowanie, i Robben, i cała reszta bandy! 
- Nie mam pojęcia - powiedział Mario. - Ale Marco, Ty nie martw się tam o mnie. Poradzę sobie z tym wszystkim. Jestem facetem, muszę być twardy... 
- Wiesz, że ja w Ciebie wierzę - powiedziałem. 
- Powiedz, co tam w Dortmundzie, i u Ciebie słychać - powiedział Mario.
- Dziś uczyłem Lidię jeździć skuterem - pochwaliłem się.
- Super - powiedział Mario. - Oby tylko nie zrobiła sobie krzywdy.
- Mówię jej, żeby jeździła ostrożnie - powiedziałem. 
- Słusznie - odparł Mario. 
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym pożegnaliśmy się i nieco uspokojony rozłączyłem się. 
Poszedłem do drugiej łazienki, wziąłem szybki prysznic i wróciłem do sypialni. 
Walnąłem się na łóżko, czekając na Lidię. 







*** 







Niebawem wykąpana, pachnąca, wystrojona w łaszki mojego ukochanego wróciłam do sypialni. 
Marco już wykąpany leżał, bawiąc się swoim tabletem. Położyłam się obok niego, on wyłączył tablet i przyciągnął mnie do siebie.
- Jak tam Mario? - zagadnęłam.
- Ponoć lepiej - odparł Marco. - Pojęcia nie mam, czemu Arjen się go tak doczepił. 
- Widocznie to jakiś idiota, który chce się dowartościować czyimś kosztem - powiedziałam. - Dorosły facet, a takie akcje odstawia. 
- Powiedziałaś właśnie tak, jak pomyślałem - powiedział Marco. 
- Czyżby telepatia? - uśmiechnęłam się. - Mam nadzieję, że Mario sobie jakoś z nim poradzi.
Wzięłam swoją komórkę leżącą na szafce nocnej, zauważyłam SMS od Ewy. 
I nieodebrane połączenie... no tak, wyciszony miałam telefon.


Lidia, masz zamiar dziś do domu wrócić? ;) 


Odpisałam jej. 


Marco mnie podstępnie uprowadził, więc nie. Jutro przyjdę, o ile uda mi się uwolnić od niego ;> Słodkich snów! 


Ewa niebawem mi odpisała. 


Ach, ci młodzi zakochani! :> No dobrze, Lidia, w takim razie dobrej nocy. :* 


Odłożyłam telefon, a Marco w tym czasie zgasił światło. Gdy się z powrotem położył, przytulił mnie mocno do siebie. Teraz poczułam się zadowolona, że mnie "uprowadził" . 
Jego ramiona mocno mnie obejmowały. Ucałowałam jego nagi tors. 
- Dobranoc, Marco - szepnęłam.
- Dobranoc, kochanie - odszepnął - miłych snów. 
Niebawem wtulona w blondyna odpłynęłam do krainy Morfeusza. 

______________________________ 


Trochę dłuższy, ale jakość tego rozdziału beznadziejna. Taki nudny i głupi ten rozdział. 
Wena mnie opuszcza na samą myśl o powrocie do szkoły i nauki. 

Niebawem mam zamiar namieszać, nie będzie cały czas tak sielankowo, jak w powyższym rozdziale. :] 

Buziaki! 
WildChild 








Pozwolę się pochwalić moją ścianą poświęconą Borussii :3 




CZYTASZ = KOMENTUJESZ 


sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 58.

Jeszcze nie zrobiło się kompletnie ciemno, więc przyszedł mi do głowy pomysł odwiedzenia Marco, zaskoczenia go swoją wizytą. 
- Na pewno się nie obrazi - pomyślałam. 
Może i jestem uzależniona od niego, kto wie. Ale ileż to on razy składał mi spontaniczne wizyty... tego to już nikt nie zliczy... 
- Ewka, Łukasz, wychodzę - powiedziałam, podrywając się z kanapy.
- Gdzie? - zapytała Ewa.
- Do Marco - odpowiedział szybciej niż ja Łukasz.
- Tam, gdzie Łukasz powiedział - odparłam.
- Zakochana ta nasza Lidia, oj zakochana - zaśmiała się Ewa.
- Zazdroszczę Marco - westchnął teatralnie Łukasz.
- Łukasz, coś sugerujesz? - Ewka z zabawnym uśmieszkiem spojrzała na męża.
- Nic, nic, kochanie - Łukasz objął Ewę ramieniem.
- Okej, to ja idę - zaśmiałam się.
- Idź, z Bogiem - powiedział pogodnie Łukasz. 
Założyłam bluzę, buty i wyszłam z domu. Droga do Marco nie zajęła mi zbyt wiele czasu. 
Dotarłam do jego uroczej posesji, zadzwoniłam do drzwi. Otworzył mi, ku mojemu zdziwieniu, Andre. 
- Lidia? Co Ty tu robisz? - zapytał zdziwiony. 
- Do Marco przyszłam, a co? Zajęci jesteście? Jeśli tak, to... 
- To Marco nic Ci nie powiedział? - zapytał podejrzliwie. 
- O co Ci chodzi, Andre? Co te gadki mają znaczyć? - zapytałam zniecierpliwiona i nie bacząc na mojego rozmówcę, wkroczyłam do domu. Od razu poszłam do salonu, a tam... 
Marco siedział, obejmując czule jakąś blondynkę. Od razu ją skojarzyłam... to była, zdaje się, Caroline! 
Na początku mojej znajomości z Marco, na spacerze, minęliśmy ją na ulicy, wtedy to niemile zaczepiła Marco, dobrze ją wtedy zapamiętałam. 
- Marco, co Ty z nią robisz?! - zdołałam jedynie wykrzyczeć.
- Jak to co? Obejmuje mnie, ty kłębku nerwów - zachichotała złośliwie dziewczyna. 
- Marco, czy Wy jesteście razem?! Ty mnie zdradziłeś?! Dlaczego Ty...
- Tak, wróciliśmy do siebie. Miałem Ci to niebawem powiedzieć - powiedział Marco. 
- Jak to?! - zalałam się strumieniem łez. Andre stał z boku i cicho obserwował całą sytuację. - Jak to się stało?! Ty mnie może wcześniej zdradzałeś?! 
- Nieważne - powiedział Marco.
- On chce mieć normalną, wesołą dziewczynę, a nie taką znerwicowaną - powiedziała Caroline. - On nie ma ochoty bawić się w psychologa, rozumiesz? 
- Właśnie. Trzeba się cieszyć życiem, a nie tylko siedzieć w czterech ścianach i ryczeć - Marco otworzył sobie piwo stojące na stoliku. 
- Jesteś zwykłą świnią, Marco! Myślałam, że mnie kochasz! - krzyknęłam. - I myślałam, że mnie rozumiesz! 
- Śmieszna jesteś - powiedziała Caroline. - To ja jestem miłością jego życia, a nie jakaś chora na psychikę szara myszka.
- Ma rację - powiedział Marco i spojrzał na mnie chłodno. 
- Nienawidzę Cię - wykrzyczałam na odchodne i wybiegłam, rzewnie płacząc. Nie patrzyłam na drogę. Moje oczy przesiąkły gorzkimi łzami. 
- Nieee! - w pewnym momencie straciłam kontrolę nad sobą i głośno zaczęłam wrzeszczeć... 
- Lidia! Lidia! Co się dzieje, Lidia? - nagle jakiś głos zaczął dochodzić do mnie jakby z zaświatów.
Zatrzepotałam intensywnie powiekami, i zauważyłam, że leżę spocona w łóżku, a obok mnie siedzi przerażona Ewa. 

- O matko, Ewa, to był tylko sen?! - krzyknęłam.
- Miałaś zły sen? Ja się tak przestraszyłam, jak usłyszałam Twój krzyk - powiedziała Ewa. 
- Marco mnie nie zdradził, prawda? - zapytałam roztrzęsiona.
- Coś Ty - powiedziała Ewa. - Jest teraz na treningu i grzecznie trenuje, podobnie jak Łukasz. 
Zerknęłam na zegarek, wskazywał godzinę dziesiątą. Trening zapewne zaczął się godzinę temu. 
- No to nieźle sobie pospałam - stwierdziłam. - No tak, poszłam spać o północy, więc nie dziwota.
- Racja - powiedziała Ewa. 
- Ten sen to był koszmar - powiedziałam. - Marco w nim wrócił do Caroline.
- O czym Ty myślałaś przed snem?! - zapytała wyraźnie zaskoczona Ewa.
- O Marco myślałam, ale o Caro absolutnie nie - powiedziałam.
- Sny potrafią być różne - powiedziała Ewa. - Już lepiej? 
Pokiwałam głową. Ewa wyszła z pokoju, ja natomiast zaścieliłam łóżko i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej szare dresy, wyciągniętą niebieską koszulkę i poszłam do łazienki. 
Gdy się ogarnęłam, poszłam do swojego pokoju. Wzięłam swoją komórkę, jak się okazało, dziś wczesnym rankiem Marco wysłał mi SMS. 

Hej, kochanie! Dziś Andre o szesnastej odlatuje do Londynu. Więc dziś wieczorem Cię planuję napaść :) Nie uciekaj mi tam. Buziaki :* 

Uśmiechnęłam się do telefonu i wystukałam odpowiedź. Nawet jeżeli Marco teraz trenuje, to w przerwie na pewno sprawdzi telefon. 

Jak tak bardzo nalegasz, to ok! :) To do zobaczenia. Ściskam mocno :* 

Odłożyłam komórkę i walnęłam się na łóżko. Ciekawe, czy moje nowe koleżanki dzisiaj się odezwą. 







*** 






Nagle z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwoniącej komórki. To moja nowa znajoma dobijała się do mnie, czyli Alice Krause! 
- Halo? - odebrałam.
- Halo, rozmawiam z Lidią? - usłyszałam miły głos Alice.
- Tak - odparłam. - Cześć, Alice!
- No cześć, Lidia, słuchaj, nie poszłam dziś do szkoły, może zechciałabyś dziś wybrać się ze mną dowiedzieć się wszystkiego o zdawaniu na kartę motorowerową? - zapytała Alice.
- Dzisiaj? Chętnie - powiedziałam. - O której? 
- Może być nawet zaraz, jestem właśnie na mieście - powiedziała Alice. - Może spotkamy się w Westfalenparku? Wiesz, gdzie to? 
- Tak, tak, wiem - odparłam. - Zaraz się zbiorę i przyjdę tam. Do zobaczenia.
- Okej, czekam. Pa - powiedziała Alice i rozłączyła się.
Przebrałam się w wyjściowe ciuchy, chwyciłam torebkę i pobiegłam na dół obwieścić Ewie, że wychodzę. 
- Uważaj na siebie - powiedziała - poza tym, czekaj, dam Ci pieniądze, bo potrzebna tam jest opłata za zrobienie tej karty.
- Nie, nie - powiedziałam - ja mam coś przy sobie, a w razie czego, wezmę z konta. 
- Na pewno?
- Tak - powiedziałam. - Do zobaczenia.
- Pa - powiedziała Ewa.
Wyszłam z domu, i pośpieszyłam na parku. Już z dala zauważyłam kręcącą się tam Alice. 
- Cześć, Lidia - uśmiechnęła się do mnie panna Krause. - To jak, idziemy? 
- Hej - powiedziałam - oczywiście. Wiesz, gdzie to? 
- Tak, Lou wczoraj wieczorem mnie instruowała w tej kwestii - zaśmiała się. - Chodźmy. 
Ruszyłyśmy w drogę, zaufałam Alice. I słusznie, gdyż za dziesięć minut dotarłyśmy na miejsce. 
W ośrodku dowiedziałyśmy się, że będzie to dość błyskawiczny kurs. Otrzymałyśmy książeczki, w których zawarte były ważne informacje. Miałyśmy się ich nauczyć w tydzień i przyjść na egzamin, zapisano nas na kolejny poniedziałek o godzinie jedenastej. Wpłaciłyśmy również opłatę za kurs. Dowiedziałyśmy się także, że jeżeli zdamy egzamin, będzie kilka jazd próbnych, po których nastąpi egzamin. Jednak kobieta, która z nami rozmawiała, powiedziała, żebyśmy póki co o tym nie myślały, że przede wszystkim teraz musimy nauczyć się teorii. Powiedziała, iż życzy nam przyjemnej nauki, po czym zadowolone opuściłyśmy ośrodek. 
- Mój tata powiedział, że już w tym tygodniu będzie rozglądał się za skuterem dla mnie - powiedziała z uśmiechem Alice.
- Super - powiedziałam. - Dobrze, że będą próbne jazdy, może nas bardziej podszkolą. 
- Mnie Louise i Emilie podszkolą - zaśmiała się Alice. - Jeśli chciałabyś, mogą i Ciebie poduczyć, jeżeli obiecasz, że im skuterów nie rozwalisz. Ale wczoraj nieźle Ci szło, myślę, że by Ci zaufały. Mamy taką swoją miejscówkę, w której sobie jeździmy. Tam w sumie jest bezpiecznie, nie ma żadnych drzew czy innych zagrożeń. Nawet takiej doświadczonej Emilie może powinąć się nóżka czy ręka! 
- Dokładnie! - powiedziałam. - Każdy popełnia błędy. 
- Jutro już muszę iść do szkoły - westchnęła Alice. - Ale po południu będę wolna, Louise też. Emilie trochę później, bo ma robotę. 
- Rozumiem - powiedziałam. - A co to za miejscówka, w której sobie jeździcie? 
- Taka polanka za Dortmundem - powiedziała Alice. - Wiesz, ja dopiero od niedawna jeżdżę z nimi, jeszcze jakiś czas temu tylko Emilie i Louise tam jeździły. Nie kręciła mnie wtedy jazda jednośladami. 
- We mnie Łukasz te zainteresowanie zaszczepił - powiedziałam. - To on zaczął namawiać mnie, żebym poszła z nim na ten zlot, chciał mnie zarazić tą pasją. 
- Chłopczyce z nas - zaśmiała się Alice. - Interesujemy się piłką nożną i skuterami, jeszcze musimy ściąć włosy na krótko i zacząć nosić męskie ubrania!
- No pewnie - podjęłam żart. 
- A tak w ogóle, Marco wie o Twoich planach? - zapytała Alice.
- Nie - powiedziałam. - Dziś się może dowie. 
- Jak to jest być dziewczyną piłkarza? - zapytała Alice. 
- Normalnie - machnęłam ręką.
- Mnie się podobał ten jego przyjaciel, Mario Goetze - powiedziała Alice. - Ale teraz już nie ma go w Dortmundzie - dodała smutno.
- Niestety. Jednak co ma powiedzieć Marco? To jego najlepszy przyjaciel - powiedziałam.
- Utrzymują jakiś kontakt?
- No pewnie - powiedziałam. 
- Skoro już mamy częściowo załatwione sprawy związane z kartą, może pójdziemy na jakieś ciasto? Oczywiście ja stawiam - powiedziała Alice.
- Jak tak bardzo nalegasz - powiedziałam. 
Alice była wspaniała, okazała się naturalną, sympatyczną i nie wywyższającą się dziewczyną. 
Poszłyśmy do pobliskiej kafejki, Alice, tak jak zapowiedziała, kupiła nam po kawałku rolady z galaretką, a do tego po filiżance cappuccino. Chciałam się dorzucić, ale mi nie pozwoliła. 
Usiadłyśmy przy stoliku, zaczęłyśmy jeść roladę. Alice zaczęła rozmowę.
- A tak w ogóle, skąd pochodzisz? - zapytała przyjaźnie.
- Z Warszawy - powiedziałam.
- Czyli jesteś Polką? Warszawa to stolica Polski - powiedziała.
- Dokładnie - powiedziałam. - Łukasz i jego żona Ewa mnie tu ściągnęli.
- Dobrze zrobili - powiedziała Alice. 
- Racja - odparłam - Dortmund to piękne miasto. Jak się przekonałam, wszyscy są tu pasjonatami futbolu.
- Nie wszyscy, uwierz - westchnęła Alice. - U mnie na gastronomii, wszystkie dziewczyny z mojej klasy oprócz Louise to plastiki, myślą tylko o ciuchach i o tym, żeby paznokci nie zniszczyć. Śmieją się ze mnie i z Lou, że jesteśmy fankami piłki nożnej. 
- U mnie w liceum też było pełno plastików - powiedziałam. - Niestety, tacy też żyją na tym świecie. 
- Louise to moja kumpela jeszcze z gimnazjum, a Emilie znałam jeszcze wcześniej, gdyż to moja sąsiadka - powiedziała Alice. - Później przedstawiłam ją Louise i tak stworzyłyśmy trzyosobową paczkę. Wiesz, wczoraj wieczorem mi powiedziały, że jesteś naprawdę świetną osobą. Ja również mam takie zdanie... znamy się dopiero od wczoraj, ale już Cię polubiłam. 
- Z wzajemnością - odparłam. - Miło mi bardzo. 
- Mam pomysł, kochana - powiedziała Alice. 
- Jaki? 
- Może byśmy jutro Cię zabrały na polankę? Louise dziś odbiera skuter z naprawy - powiedziała Alice. - Po południu spędzimy miło czas we czwórkę. 
Teraz się zawahałam. Krótko się z nimi znam. 
Alice chyba odgadła moje myśli, bo roześmiała się pogodnie i poklepała mnie po dłoni.
- Spokojnie, Lidia - powiedziała - nie chcemy zrobić Ci tam krzywdy. Poza tym, w pobliżu jest kilka domów, więc nawet jakbyśmy chciały, nie odważyłybyśmy się! 
- Zastanowię się, jak coś, to się zdzwonimy - powiedziałam.
- Dobrze - odparła Alice. 
Cóż... może nie wszyscy ludzie są tacy źli, może nie wszyscy myślą o tym, żeby zrobić komuś krzywdę. Jednak po ostatnich wydarzeniach ciężko mi w to uwierzyć... 
Porozmawiałyśmy jeszcze trochę z Alice, w końcu się pożegnałyśmy. Powiedziała, iż ma nadzieję, że się zgodzę na ten rajd. 








*** 








Zadowolona z przebiegu dzisiejszego dnia siedziałam w swoim pokoju, przeglądając Internet na laptopie, gdy nagle do pokoju weszła Ewa.
- Kochana, my wychodzimy na miasto z Łukaszem i małą - powiedziała. 
- Dobrze - powiedziałam. - Do mnie Marco ma niebawem przyjść, wysłał mi dopiero co SMS.
Zerknęłam na zegar, już było kilka minut po siedemnastej. 
- Zakochani - uśmiechnęła się Ewa. - Miłego spotkania życzę.
- A dziękuję, dziękuję - powiedziałam. 
Niebawem rodzina Piszczków wyszła, a zaledwie pięć minut po tym, jak oni wyszli, rozległ się dzwonek do drzwi. 
- To na pewno Marco - pomyślałam i pobiegłam otworzyć. Nie myliłam się, w progu stał blondyn. 
- Hej, kochanie - uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek na przywitanie. - Jak Cię dawno nie widziałem!
- Jeden dzień? - zaśmiałam się. 
- Sama widzisz, jak długo - zażartował Marco. 
- Bardzo - zaśmiałam się - nie no, wejdź.
- A ja pomyślałem, że może byśmy gdzieś wyszli, co, skarbie? - zaproponował Marco.
- Dlaczego nie - odparłam - tylko gdzie? 
- Chodźmy na spacer - powiedział Marco.
- Mnie pasuje - odparłam, nałożyłam ciepłą bluzę, buty, zakluczyłam drzwi i poszliśmy, trzymając się za ręce.
Skierowaliśmy się w stronę Westfalenparku, oczywiście musieliśmy natrafić na fotografa, który nie omieszkał zrobić nam zdjęcia. Jednak nie przejęliśmy się tym i szliśmy dalej. 
- Co tam robiliście wczoraj z Andre? - zapytałam, gdy szliśmy jedną z alejek.
- Byliśmy na długiej przejażdżce rowerowej, a poza tym siedzieliśmy u mnie w domu i graliśmy w Fifę przy piwie - powiedział Marco. - Poza tym, rozmawialiśmy z Mario na Skype... 
- I co tam u niego? - zapytałam. 
- Nie był w najlepszym nastroju, niestety - westchnął Marco.
- Dlaczego? 
- Narzeka na samotność w Monachium - powiedział Marco. - Żebym tak mógł, ściągnąłbym go z powrotem tutaj... Powiedział, iż myślał, że jego życie i gra w Bayernie będą dobrą zmianą, a jednak okazało się kompletnie inaczej. Chętnie bym go odwiedził, ale przez treningi nie mogę, jestem uziemiony w Dortmundzie. Próbowaliśmy jednak jakoś go przez Skype pocieszyć z Andre. 
- Współczuję mu - westchnęłam. - Biedny. Jednak Skype to nie to samo, co rozmowa na żywo. To nie zastępuje realnej bliskości. 
- Wiadomo - powiedział Marco. - Ale nie martw się, kochana, jeszcze będę z nim rozmawiał, postaram się jakoś go podnieść na duchu, może i w Monachium nie ma przyjaciół, ale tutaj ma. I to jest najważniejsze.
Pokiwałam tylko głową. Usiedliśmy na pobliskiej ławce, Marco przytulił mnie do siebie.
- A jak Tobie niedziela zleciała? - zapytał Marco. 
- Fajnie - pomyślałam, że teraz powiem mu o moim zamiarze. - Byłam razem z Łukaszem na zlocie motocyklistów...
Opowiedziałam mu o tym, jak to Łukasz namawiał mnie do jazdy skuterem, o tym, że spodobało mi się to, że poznałam trzy miłe dziewczyny, i najważniejszą rzecz - że zamierzam wyrobić sobie kartę motorowerową i jeździć skuterem. 
Skończyłam opowieść, twarz Marco nie miała zbyt radosnego wyrazu... 
- Czy Ty wiesz, jakie to niebezpieczne? - zapytał. - Jeden fałszywy ruch i mogą być fatalne konsekwencje! Wolałbym, żebyś Ty nie...
- Marco! Proszę Cię, nie denerwuj mnie - powiedziałam. - Mam prawo mieć jakieś zajęcie, zabroniłeś mi iść do pracy, to co mam robić?!
- Kochanie, ja się po prostu boję i troszczę o Ciebie - powiedział Marco. - Po tych ostatnich wydarzeniach może stałem się trochę przewrażliwiony... ale wiesz, jak bardzo Cię kocham i jak zależy mi na Tobie... 
- Marco, obiecuję Ci, że będę ostrożna - powiedziałam. - Wczoraj nieco ćwiczyłam na skuterze Łukasza i nawet dobrze mi szło, nawet Łukasz to przyznał. Wiesz, że obiecał mi kupić skuter? 
- To bardzo miło z jego strony - powiedział Marco - kochanie, naprawdę mam nadzieję, że będziesz ostrożna. Ja nie ścierpię, jak znów Ci się coś stanie. Rozumiem, że chcesz mieć jakieś hobby. 
- Zobaczysz, będziesz dumny ze mnie - czule przytuliłam się do Marco. 
- Mam nadzieję - powiedział Marco. - Kochanie, co Ty na to, żeby jutro po południu pójść na basen? Zrelaksowalibyśmy się trochę...
- Wybacz - powiedziałam - ale Alice, jedna z tych trzech moich nowych koleżanek, zaproponowała mi, abym jutro pojechała z nimi za miasto pojeździć skuterem. Mają tam taką polankę, i... 
- Kruszynko, Ty je dopiero co poznałaś - powiedział Marco. - A co, jak Cię gdzieś wywiozą czy krzywdę zrobią?
- Nie przesadzajmy, Marco - powiedziałam. - Chciałabym rozwinąć te znajomości. 
- Ja Cię samej nie puszczę - powiedział stanowczo Marco. 
- Co Ty sugerujesz? 
- Mógłbym wziąć mój skuter i...
- Ach, rozumiem! Chcesz mnie pilnować?! 
- Akurat bym poznał te Twoje nowe kumpele - powiedział Marco. - Ty znasz moich kolegów. 
- Marco, czy Ty przypadkiem nie przesadzasz? - zapytałam.
- Nie - odparł Marco. 
Skrzyżowałam ręce na piersi, nic nie odpowiedziałam. Marco, widząc to, przyciągnął mnie do siebie i zaczął usprawiedliwiać swoje słowa. 
- Kochanie, po prostu nie chcę, żeby stała Ci się krzywda. Co innego, jakbyś miała jechać z Ewą, którą znasz już od lat. 
- Niech Ci będzie - powiedziałam. - Ale chcę Ci powiedzieć coś jeszcze. Miałam dziś taki koszmarny sen...
Opowiedziałam mu o tym śnie, o Caroline. Oczy Marco zrobiły się jak spodki.
- Nie mam z nią absolutnie żadnego kontaktu - powiedział. - To był tylko zły sen, skarbie. 
- Wiem - odparłam. 
- Mogę dziś spać u Ciebie? Może wtedy nic Ci się złego nie przyśni - uśmiechnął się.
- Jak Ewa i Łukasz nie będą się sprzeciwiać, to okej - powiedziałam.
Uwielbiam, gdy Marco u mnie nocuje lub ja u niego. Zawsze zasypiamy wtuleni w siebie... 
Posiedzieliśmy jeszcze trochę, gdy nagle otrzymałam SMS od Ewy. 

Kochana, możesz teraz wrócić do domu? Mamy niespodziankę dla Ciebie :) 

- Marco, Ewa napisała, że mają niespodziankę - powiedziałam. - Idziemy do mnie? 
- Pewnie - Marco poderwał się z ławki. 

_________________________________ 


Hmm... mam nadzieję, że Wam się podoba. :) 

Zostawiam Was z tym rozdziałem, a sama idę na przejażdżkę rowerową :3
Tydzień wakacji został... bosz -.- 

BVB na pierwszym miejscu w Bundeslidze, ładnie :3 oglądałyście wczoraj mecz? 


Czekam na motywujące komentarze!


Buziaki!
WildChild


+ jeszcze raz zapraszam Was na mój drugi blog 

Nothing's gonna change my world.

Oprócz komentarzy mile widziana obserwacja :)