piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 36.

- Odbiło Ci? - zapytałam - ja chcę jeszcze trochę pojeździć! 
- Już Ci wystarczy tej jazdy - powiedział. - Zejdź! 
Nie kłóciłam się dalej, zeszłam z roweru. 
- Odprowadzę Cię do domu - powiedział Marco, wziął rower i zaczął go prowadzić. 
Szłam obok blondyna lekko zła. Czy on teraz ma zamiar pilnować i kontrolować mnie przez całe dziewięć miesięcy? Doskonale rozumiałam, że on chce troszczyć się o mnie, ale też bez przesady! 
- Marco, Ty naprawdę przeginasz - rzuciłam.
- Jesteś w ciąży, nie wolno Ci podejmować takich wysiłków fizycznych - powiedział Marco - co innego, jeśli czasem wyjdziesz na krótki spacer, ale jazda rowerem nie wchodzi w grę! 
- Mam całymi dniami leżeć na kanapie i robić za świętą krowę, tak? - zapytałam sarkastycznie. 
- Tego nie powiedziałem - odparł Marco. 
- Nie możesz mi zabronić jazdy na rowerze - powiedziałam. - W ogóle mnie to nie męczy, tak jak Ty myślisz!
- To jest też moje dziecko - powiedział Marco.  
- Nie bądź taki uparty - powiedziałam. - Marco, nie poznaję Cię.
- W kwestii alkoholu będę nieugięty - powiedział - nie powinnaś pić żadnych napojów wyskokowych, nawet tych owocowych lekkich piw, nawet jeśli mało tam alkoholu, to na pewno mnóstwo chemii. A Ty powinnaś się teraz zdrowo odżywiać, a tak w ogóle, to... 
- Na litość boską, Marco, nie praw mi kazań - zdenerwowałam się. - To już robi się wkurzające! A wiesz, że nie wolno denerwować ciężarnych kobiet? 
- Przepraszam - Marco spojrzał na mnie ze skruchą. - Po prostu chcę dbać o Ciebie... a raczej o Was - powiedział. 
- Ja to rozumiem - powiedziałam - ale ty przesadzasz z tym dbaniem. Naprawdę, przystopuj. 
- Postaram się - westchnął Marco. - Ale liczę, że będziesz miała głowę na karku. 
Dalej szliśmy w milczeniu, nie miałam ochoty na gadki. Dopiero gdy dotarliśmy na miejsce, Marco się odezwał.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz - powiedział cicho. - Ja pragnę tylko Twojego dobra. 
Spojrzałam mu tylko w oczy, westchnęłam głęboko. Marco odebrał moje łagodne już spojrzenie jako zielone światło i przyciągnął mnie do siebie. Przytulił mnie mocno, pogłaskał po plecach. 
Ujął moją twarz w dłonie, zaczął zbliżać swoje usta do moich. Dzieliły je już tylko milimetry, gdy nagle usłyszeliśmy, jak frontowe drzwi się otwierają...
- Jak słodko - usłyszeliśmy radosny głos Kuby.
- Jaka piękna z Was para - powiedziała uśmiechnięta Agata. 
- A z nas to nie? - odparł Kuba. 
- Też... - uśmiechnęła się Agata.
- Co Wy, już wracacie? - zapytałam.
- Musimy - skrzywiła się mała Oliwia, którą Kuba trzymał na rękach. 
- Tak, już wracamy - powiedział Kuba. - Nie przejmuj się Oliwka, na pewno jeszcze kiedyś tu wpadniemy. 
- Mam nadzieję - powiedziała mała blondynka. 
Przed drzwi wyszedł również Łukasz z Ewą.
- Więc do zobaczenia - powiedział Kuba, podał rękę Łukaszowi. 
- Do zobaczenia! - uśmiechnął się Łukasz. 
- Cześć Wam! - zawołała jeszcze Agata. 
Rodzina Błaszczykowskich poszła swoją drogą, Ewa wzięła rower i poprowadziła go do garażu.
- Lidia, nie spadłaś przypadkiem pijana z tego roweru? - zażartował Łukasz.
- Ty chyba nigdy nie widziałeś naprawdę pijanej osoby - zaśmiałam się.
- Uwierz, widziałem - odparł Łukasz. - I to nieraz. 
- To pewnie Ty jej zaserwowałeś te piwo, a wiesz, że jest w ciąży - zwrócił się Marco do Łukasza. - Gratulacje - dodał ironicznie. 
- Owocowe o zawartości 0,5 procenta - powiedział Łukasz. - Wódki jej nie polewałem. 
- W ciąży nie pije się żadnego alkoholu - powiedział Marco. - Ani nie podejmuje się takich wysiłków fizycznych jak jazda rowerem! 
- Ewie też się zdarzało wypić piwo w czasie ciąży albo jeździć rowerem, a z naszą Sarą jest wszystko w porządku - powiedział Łukasz. - Więc nie przesadzaj, stary. 
- Są odstępstwa od wszystkiego - powiedział Marco. - Zamiast dbać o Lidię, to...
- Na litość boską, Marco, skończ już! - krzyknęłam. - Miałeś już nie drążyć tego tematu, a znów zaczynasz! 
- Lidia, najlepiej to by było, jakbyś... - Marco nie dokończył swojej wypowiedzi, gdyż zadzwoniła jego komórka. Z przywitania wywnioskowałam, że to babcia do niego zadzwoniła. 
Marco rozmawiał z babcią odwrócony plecami do nas i oddalony o kilka kroków, Łukasz spoglądał na mnie zdziwiony i zdezorientowany. 
- Gdy Marco skończy rozmowę, to mu powiedz, że pogadam z nim, gdy ochłonie - szepnęłam do Łukasza. - Nie mam pojęcia, co go dziś napadło. A teraz zmywam się do pokoju.
- Dobrze - odszepnął Łukasz. - Powiem mu. Racja, ja również nigdy go nie widziałem w takim nastroju.
Pobiegłam do swojego pokoju, Marco tego nie zauważył, dalej stał odwrócony i rozmawiał z matką swojej matki lub ojca. 
Nie znałam jego rodziny, Marco w ogóle mi o niej nie opowiadał. 
Położyłam się na łóżku, schowałam twarz w poduszce. Nagle ktoś wszedł do pokoju. Uniosłam głowę i zobaczyłam Ewę. 
- Co się stało? - zapytała Ewa łagodnie. - Przed chwilą Łukasz coś mówił do Marco, że...
- Że porozmawiam z nim, gdy ochłonie - dokończyłam. - Tak, bo normalnie nie poznaję dziś mojego chłopaka.
- To znaczy? 
- Mówiąc wprost, przesadnie się troszczy o mnie i o nasze nienarodzone dziecko - westchnęłam. - Jechałam rowerem w parku i go przypadkowo spotkałam. Zrobił mi aferę o tę przejażdżkę, jakby tego było mało, wyczuł ode mnie piwo, za co również mi się oberwało. 
- Słucham?! - zawołała zdumiona Ewa. - Oberwało Ci się za krótką przejażdżkę rowerem i wypicie słabego, owocowego piwa? On chyba oszalał!
- Albo ma dziś zły dzień - powiedziałam. 
- Najwyraźniej - powiedziała Ewa. 
- On myśli, że wysiłek fizyczny może zaszkodzić dziecku - powiedziałam. 
- Przecież tylko jeździłaś rowerem, nie podnosiłaś sztang - powiedziała Ewa. - Nie można przecież cały czas leżeć na kanapie, nawet będąc w ciąży. Ruch to zdrowie, kochana.
- Wiem - powiedziałam. - A co do alkoholu, wódki bym nie wypiła.
- Racja - powiedziała Ewa. - To już zbyt mocny trunek. Ale też doceń to, że tak się o Ciebie martwi. Widać, że Cię naprawdę kocha. Niejedna chciałaby być na Twoim miejscu. 
- Ale też bez przesady z tą troską! - odparłam. 
- Może on dziś faktycznie ma zły dzień? - westchnęła Ewa. - Mam pomysł, kochana. Jutro chłopaki mają trening, możemy tam wpaść do nich. Porozmawiasz sobie z Marco. Jutro na pewno będzie lepiej! 
- Niegłupi pomysł - przyznałam. 
Do pokoju wpadła Sara.
- Mamuś! Włącz mi komputer - poprosiła.
- Ach, te dzisiejsze dzieci - zaśmiała się Ewa. - No dobrze, włączę - powiedziała i wyszła z pokoju. 
Podeszłam do okna, zaczęłam wpatrywać się w dal. Postanowiłam już dziś nie dzwonić ani nie pisać do Marco, tylko porozmawiać z nim jutro, na treningu. 
Słońce się schowało, niebo zaczęło się robić pochmurne. Zapewne wkrótce będzie padać...
Zeszłam na dół, podreptałam do kuchni. Ewa właśnie pakowała brudne naczynia do zmywarki. 
- Gdzie Łukasz? - zapytałam.
- Ćwiczy na bieżni, w piwnicy - powiedziała Ewa.        
- Chyba będzie padać - rzuciłam, wyglądając przez kuchenne okno.
- Pewnie tak - powiedziała Ewa. - A taka bajeczna pogoda była. 
- Była i się zmyła - powiedziałam. 
Zaparzyłam sobie owocową herbatę. Popijałam powolnymi łykami. Ewa usiadła naprzeciwko mnie, zaczęła czytać gazetę. Nagle do kuchni przyszedł Łukasz.
- Już poćwiczyłeś? - zapytała Ewa.
- Trochę - powiedział Łukasz. - Lidia, chyba dziś Marco wstał z łóżka lewą nogą, co? 
- Nie mam pojęcia - powiedziałam. - Jutro z nim porozmawiam. 
- Za tę jazdę na rowerze to powinien Cię pochwalić - powiedział Łukasz. - Ruch to samo zdrowie!
- Doczepił się, że jechałam bez kasku, że mogłam spaść i stałaby się krzywda dziecku, mówił też, że to wielki wysiłek fizyczny - powiedziałam. - A ja w ogóle się nie zmęczyłam tą przejażdżką, wręcz przeciwnie, dobrze mi to zrobiło.
- No widzisz! - uśmiechnął się Łukasz - sport ma same zalety! A kask mogę Ci kupić, to żaden problem. I nie ma opcji, że wywrócisz się z rowerem, jeśli tylko będziesz ostrożna i będziesz jeździła po równej drodze. 
- Ona to wszystko wie, Łukasz - powiedziała Ewa - tylko Marco jest ewidentnie przewrażliwiony na punkcie dziecka. Nie rób takiej smutnej miny, Lidia. Będzie dobrze, zobaczysz! 
- Jutro będzie nowy, lepszy dzień - dodał Łukasz.
Przy Ewie i Łukaszu nie da się smucić, to tacy pozytywni i radośni ludzie, przy nich każdy wpada w dobry humor. 
Poszłam do swojego pokoju. Włączyłam laptop i zaczęłam surfować po Internecie. 
Oglądałam jakieś filmiki na YouTube, gdy nagle otrzymałam SMS. Nadawcą był nikt inny jak Marco... 

Skarbie, proszę Cię, spotkajmy się. Już nie będę się tak zachowywał, obiecuję. Łukasz mówił, że porozmawiasz ze mną, gdy ochłonę. A już ochłonąłem. 

Zerknęłam na zegarek, było już po dwudziestej. 

Spotkamy się jutro, pójdę z Ewą i Sarą na wasz trening. Wtedy porozmawiamy, okej? 
Mam nadzieję, że już się takie Twoje zachowanie nie powtórzy! 

Marco szybko mi odpisał. 


Nie ma sprawy, kochanie. Czekam zatem z utęsknieniem na jutrzejszy dzień i nasze spotkanie. Ściskam mocno! :* 

- Mam nadzieję, że Marco dotrzyma słowa - pomyślałam. 
Posiedziałam sobie jeszcze przed laptopem, gdy już moje powieki zaczęły się kleić, wyłączyłam go. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, wskoczyłam w piżamę i poszłam spać. 










*** 











Gdy rano otworzyłam oczy, mój pokój oświetlały już promienie słońca. Wstałam i zerknęłam na termometr wiszący za oknem. Wskazywał już 20 stopni Celsjusza. 
Uroczy, lipcowy poranek. Wyciągnęłam z szafy rybaczki i koszulkę. 
Podreptałam do łazienki, wzięłam prysznic, ubrałam się, włosy upięłam w kucyka. 
Zeszłam na dół. Łukasz pakował swoją torbę treningową, Ewę zastałam w kuchni. Przyrządzała śniadanie.
Sara już siedziała przy stole i jadła kanapki. Popijała je coca-colą. 
- Lidia, oni trening mają o jedenastej, ale my pójdziemy do nich po południu, dobrze? - powiedziała Ewa. - Mam sprawy do załatwienia na mieście. 
- Nie ma problemu - powiedziałam. 
- Popilnowałabyś Sary? - zapytała Ewa. - Bo to wszystko może mi zająć z kilka godzin. 
- Oczywiście - powiedziałam. 
- To się cieszę - powiedziała Ewa. 
Posmarowałam sobie dwie kromki chleba masłem orzechowym i zaczęłam konsumpcję. 
Po spożyciu porannego posiłku, Ewa i Łukasz wyszli z domu. Ewa pojechała załatwiać sprawy, a Łukasz na trening. Zostałam sama w domu z Sarą. 
- Lidzia! - zawołała Sara. - Włączysz mi komputer? 
- Jak będziesz tyle siedziała przed komputerem, to zepsują Ci się oczy i będziesz okulary nosić - powiedziałam ze śmiechem.
- Okulary są fajne - powiedziała Sara. - Proszę Cię! Chcę sobie pograć!
- No dobrze - zaśmiałam się. Spełniłam prośbę małej, po czym sama zeszłam na dół. 
Komputer stacjonarny stał w saloniku na górze. A ja włączyłam sobie TV w salonie na dole, zaczęłam oglądać program przyrodniczy o rafach koralowych. 
Nawet mnie wciągnął. Gdy się skończył, poszłam zobaczyć, co porabia Sara. 
Mało co nie padłam z przerażenia, gdy weszłam do saloniku. Sara siedziała  sina w fotelu i kasłała, jakby się zakrztusiła. 
- Boże, Sara, co się stało? - krzyknęłam. 
- Nie mogę... oddychać - wykrztusiła dziewczynka.
Na biurku stała szklanka napełniona do połowy sokiem. Na pewno właśnie tym sokiem się zakrztusiła. 
Ta jej siność na twarzy mnie przeraziła. Położyłam Sarę na swoich kolanach, twarzą do podłogi, i zaczęłam ją poklepywać. 
Na szczęście odniosło to skutek. Sara zaczęła normalnie oddychać.
- Już wszystko dobrze? - zapytałam.
- Tak - powiedziała Sara. - Dobrze, że w porę przyszłaś!
To prawda. Gdybym nie przyszła, Sara mogłaby się udusić! 
- Jak to się stało? Ty się zakrztusiłaś tym sokiem? - zapytałam.
- Tak - pokiwała główką Sara. - Nieszczęśliwy przypadek. 
Usiadłam przy komputerze obok Sary, razem grałyśmy w różne gry. Miło nam zlatywał czas.
- Dziewczyny, wróciłam! - usłyszałyśmy Ewę. 
- Hurra! - ucieszyła się Sara i pobiegła na dół. 
Wyłączyłam komputer, niedługo zapewne wybierzemy się na trening żółto-czarnych. Również zeszłam na dół. 
- Już godzina czternasta - powiedziała Ewa, spoglądając na zegarek. - Wychodzimy? 
- Gdzie? - zapytała Sara.
- Do taty - uśmiechnęła się do niej Ewa - na trening!
- Tak! - Sara aż podskoczyła. - Chodźmy jak najprędzej!
Roześmiałyśmy się z Ewą. Sara była po prostu urocza i taka zabawna. 
- No dobrze, to wychodzimy - powiedziała Ewa. - Zbierajcie się. 
Za parę minut byłyśmy w drodze na trening. Miałam dobry humor, tylko te kilka minut grozy, gdy zobaczyłam siną Sarę... Obiecałam sobie na przyszłość mieć cały czas Sarę na oku, jeśli jeszcze kiedyś będę jej pilnować. Naprawdę, nigdy nie wiadomo, co i kiedy może się złego przytrafić. 
Wybrałyśmy się kolejką miejską. Wkrótce wysiadłyśmy, i poszłyśmy dalej piechotą, już bliziutko było.
Nagle zobaczyłam Marco. Stał przed wejściem. Ale też nagle... zauważyłam stojącą obok niego... Sophie! Tak, wzrok mnie nie mylił!
- Czego ona od niego chce? - pomyślałam przerażona i przyśpieszyłam kroku.
Nagle... przytuliła się do blondyna, zaczęła go całować w usta! Myślałam, że serce mi wyskoczy z piersi! 
- Ewa! Czy Ty to widzisz?! - zawołałam. Łzy mi zaczęły lecieć z oczu. 
- Co za palant - wkurzyła się Ewa. - Co on wyrabia?! Niech mnie ktoś uszczypnie! 
Podbiegłam wściekła do Marco i Sophie. 
- Czego tu szukasz? - krzyknęła Sophie - on jest mój! 
- Chyba w Twoich snach - krzyknął Marco na Sophie. - Lidia, skarbie, to nie tak, jak myślisz! To Sophie się na mnie rzuciła! Naprawdę, wysłuchaj mnie...
- Nie! Nie chcę Cię znać, słyszysz!? Skoro pozwalasz się jej całować i tulić, to niemożliwe żebyś mnie kochał - rozpłakałam się. 
- Lidia, poczekaj! - zawołał Marco. - Kochanie, proszę, wysłuchaj mnie...
- Zostaw ją - krzyknęła Ewa - jak Ci nie wstyd?! 
Szybko pobiegłam przed siebie, nie mogłam patrzeć na Marco. Czułam się, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. 
Ewa z Sarą mnie wnet dogoniły. Ewa objęła mnie ramieniem. 
- Co za świnia - powiedziała Ewa. - Nie spodziewałabym się tego po nim! 
- A mówił, że mnie kocha - rozszlochałam się. - Nie chcę go już słuchać, żadnych jego wyjaśnień! To koniec! 
Ewa doholowała mnie do domu, gdy już wróciłyśmy, poiła mnie melisą i cały czas przy mnie siedziała, próbowała pocieszać, ale i tak nie czułam się przez to lepiej. 
Niebawem do domu wrócił Łukasz. Dowiedział się o wszystkim. Zdenerwował się, gdy wszystko mu opowiedziałam.
- Próbował Ci chociaż coś wyjaśnić? - zapytał Łukasz. 
- Nie chcę go słuchać - powiedziałam - ani już nigdy nie chcę go widzieć! 
- Przecież Wy... będziecie mieli dziecko - powiedział Łukasz - Mój Boże, co to się porobiło! Nie wierzę! Nie spodziewałbym się po Marco czegoś takiego!
- A myślisz, że ja się spodziewałam? - załkałam.
Do drzwi nagle ktoś zadzwonił.
- O nie! To pewnie Marco - jęknęłam - nie chcę z nim gadać! 
Ewa poszła otworzyć. 
- Czego tu szukasz? - usłyszałam ją - ona nie chce z Tobą rozmawiać! 
- Ale ja ją kocham - usłyszałam Marco - muszę jej wszystko wyjaśnić! Nie mogę jej stracić!
- Masz, a raczej miałeś, dziewczynę, która jest z Tobą w ciąży, a takie numery odstawiasz?! Wstydziłbyś się - powiedziała Ewa i usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. 
Łukasz zaparzył mi kolejną herbatę, usiadł przy mnie i próbował podnieść mnie na duchu. 
Tak bardzo kochałam, i dalej kocham Marco, a tu taki numer! Ta Sophie denerwowała mnie od samego momentu naszego poznania się. Od razu wiedziałam, że to przebiegła i wredna laska. 
- Ja dalej kocham Marco, ale nie będę potrafiła mu wybaczyć - powiedziałam łamiącym się głosem. 
Gdy zobaczyłam go całującego się z tą Sophie... tego nie da się opisać... Czułam się, jakby moje serce rozpadło się na milion kawałeczków... 








  
   
*** 





*oczami Marco* 




Co ja najlepszego narobiłem, do czego ja dopuściłem?! Przecież Lidia może mi nigdy nie wybaczyć tego, że dałem się pocałować Sophie! Zamiast ją natychmiast odsunąć od siebie! 
Serce mi waliło jak oszalałe. Myśl, że mogę już nigdy nie przytulić, ani pocałować Lidii, przepełniała mnie ogromną rozpaczą i żalem. 
To wszystko wina Sophie, która twierdziła, że się we mnie zakochała, że jest pewna, iż my jesteśmy sobie pisani. To kompletna bzdura. W ogóle nic nie czuję do tej dziewczyny. 
Chciałem wyjaśnić wszystko Lidii, przeprosić ją, ale Ewa zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Na pewno również się wściekła na mnie. 
Szedłem ulicą, chciałem jak najszybciej dojść do domu. Niestety, czekała tam na mnie przykra niespodzianka... w osobie Sophie. Kręciła się przed furtką do mojej posesji. 
- Kochanie! - zawołała - jesteś! Czekałam na Ciebie!
- Wynoś się stąd - krzyknąłem - nie chcę Ciebie widzieć! Zdajesz sobie sprawę, do czego doprowadziłaś? Idź stąd! 
- Ona do Ciebie nie pasuje! - powiedziała Sophie. - Zrozum to wreszcie! 
- To Ty do mnie nie pasujesz - syknąłem - idź stąd! 
Przeszedłem przez furtkę, nie oglądając się na pannę Bieler. 
Potrzebowałem się komuś wyżalić. Postanowiłem zadzwonić do Roberta. 
- Halo? - usłyszałem jego głos. 
- Halo, Robert? Masz czas? Możemy pogadać? - zapytałem.
- Wybacz, ale w szpitalu na badaniach nogi jestem - odparł mój przyjaciel - więc w tej chwili nie mogę. 
- Ach, rozumiem - odparłem. - Więc do usłyszenia!
- Do zobaczenia - odparł Robert i się rozłączył. 
A myślałem, że będę mógł jemu się wyżalić, ale nic z tego. Postanowiłem zadzwonić do Mario.
Ale ten miał wyłączony telefon. 
Najchętniej spotkałbym się z nim. Bardzo mi go brakuje. Codziennie za nim tęsknię. 
- A gdyby tak... pojechać do Monachium? Jutro nie mam treningu, on też nie - pomyślałem. - Może by zrobić mu niespodziankę? 
Zerknąłem na zegarek, jeszcze nie wskazywał późnej godziny. 
Zdecydowałem się pojechać. Szybko zapakowałem manatki do auta i ruszyłem w drogę. 
Jednak miałem zamiar po powrocie dalej walczyć o Lidię. Za bardzo ją kocham, żeby tak łatwo zrezygnować z naszego związku. No i przecież będziemy mieli dziecko! 
Ale teraz potrzebowałem wsparcia. Wiedziałem, że u Mario zawsze je znajdę. 
Po kilku godzinach prędkiej jazdy, wieczorem znalazłem się w stolicy Bawarii. Na szczęście miałem adres Mario. Udało mi się znaleźć ulicę, na której mieszkał, a potem to już łatwo poszło. 
Zaparkowałem auto i zadzwoniłem do drzwi. 
Z domu było słychać głośne rozmowy, muzykę. 
- Czyżbym pomylił domy? - zastanawiałem się w myślach.
Jednak dobrze trafiłem, bo drzwi otworzył mi Mario. Wyglądał na wyraźnie zaskoczonego, gdy mnie zobaczył. 
- Marco?! Co Ty tutaj robisz? - zdziwił się, ale mnie przytulił na przywitanie. - Co za niespodzianka!
- Przyjechałem do Ciebie - powiedziałem.
Mario był chyba trochę podpity, widać było po oczach. 
- Potrzebuję wsparcia - powiedziałem smutno. - I rozmowy. 
- Mario! Wracaj! - usłyszałem czyjś głos. 
- Impreza u mnie jest - powiedział Mario. - Chodź, wypijemy coś, to poczujesz się lepiej. 
- Picie nic nie da - powiedziałem. 
- No jak to nie? - roześmiał się Mario. 
Spojrzałem na niego zaskoczony. 
- Marco, szkoda że nie uprzedziłeś mnie o swoim przyjeździe - powiedział Mario.
- Komórkę masz wyłączoną - powiedziałem. 
- Mario! Chodźże! - usłyszałem czyjś zniecierpliwiony głos. 
- Muszę iść - odparł Mario - skoro nie chcesz się dołączyć do balangi, to muszę Cię pożegnać! 
- Chciałem z Tobą pogadać, wyżalić się z pewnej sprawy, ale dla Ciebie impreza ważniejsza - powiedziałem rozżalony. - Wielkie dzięki, Mario! Taki z Ciebie przyjaciel!
Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do auta. Gorzej być nie mgło. Mario mnie olał, a ja tyle kilometrów przejechałem po to, by się z nim spotkać. Impreza jednak okazała się ważniejsza. Widać było, że już nieco wypił, oczy mu się aż świeciły. 
Oparłem głowę o kierownicę. Nie wytrzymałem, łzy zaczęły mi spływać po policzkach... 


_______________________________________________ 
  


Uff! Napisany! 
Mam pytanie, wolicie dłuższe czy krótsze rozdziały? :3 
Mam nadzieję, że powyższy się Wam podoba!
50 obserwatorów... czy ja śnię?! :o 


Wreszcie wakacje. <3 

Bardzo proszę o komentarze! Dla Was to chwilka czasu żeby dodać, a dla mnie ogromna motywacja! 
Można z anonima, nie ma też weryfikacji obrazkowej. :> 

Buziaki! Sylwia ;*