sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 71.

Z nieco mocniej bijącym sercem zmierzałam ku dziewczynom w celu przywitania się z nimi.
Była Lilianna, Kamila, Weronika oraz Oliwia. Obecność tej ostatniej mnie bardzo zdziwiła. Ani ja, ani Lilianna nigdy się z nią nie lubiłyśmy, w ogóle nie nasz klimat. Ale postanowiłam się nie cofać... 

- Cześć, dziewczyny - powiedziałam, uśmiechnęłam się.
- No proszę, kogo my tu mamy - powiedziała Kamila. Wymownym, złośliwym tonem, który mnie zdziwił. 
- Przyszła w łachę - rzuciła Weronika. 
- Triumfalny powrót na stare śmieci - dodała Lilianna.
- O co Wam chodzi?! Przyszłam się po prostu przywitać, bo przyjechałam na weekend, a Wy... 
- Niepotrzebnie tu w ogóle podeszłaś - powiedziała Oliwia, a jej oczy zmierzyły mnie zimnym, niemiłym wzrokiem. 
- Już nie jesteśmy z tej samej bajki, jakbyś nie ogarnęła - powiedziała Lilianna. - Mam Kamilę, Oliwię i Weronikę, a Ty idź stąd, do tego swojego kochasia... 
- Chłopaka piłkarza sobie znalazła i już się za lepszą pewnie uważa! - powiedziała Kamila. 
- Okej! Niech Wam będzie! Ale tyle Wam powiem, że pewnie po prostu zazdrosne jesteście - powiedziałam. Starałam się trzymać nerwy na wodzy. 
Weź tu bądź miłym, jak ludzie się od Ciebie odwracają z niewiadomych przyczyn. Zazwyczaj miałam dobre, nawet bardzo dobre kontakty z Lilianną, a ta szajka ją zapewne nastawiła przeciwko mnie podczas mojej nieobecności. Fakt, może powinnam była pisać do Lili częściej, ale tyle się działo w moim życiu, że po prostu, niestety, zapominałam... 
- Ciekawe, o co - prychnęła Lilianna. 
- O wszystko - odparłam, odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Nieopodal czekał na mnie Marco, siedział na ławce, popijając gorącą czekoladę. 
- Tak szybko? Już się nagadałaś? - zdziwił się, podając mi mój kubek z napojem. 
- Daj spokój - warknęłam - szkoda gadać, brak słów mi na te osoby. 
- Co się stało? 
Opowiedziałam mu, co się stało. Marco tylko kręcił głową. 
- Jacy ludzie są teraz obrzydliwi - wykrzywił się. 
- Widzisz? Nikomu nie można ufać... - powiedziałam, wzięłam łyk czekolady. 
- Powiedziałbym, że prawie. Przecież masz mnie - dodał cicho i mnie przytulił mocno. Chętnie się w niego wtuliłam, mróz bowiem nie odpuszczał. 
- Ojej! Jak słodko! - usłyszałam nagle znajomy głos. Głos należał do Oliwii. 
- Tylko jej nie przeleć! - dorzuciła Weronika. 
Tego było już za wiele. Poderwałam się i stanęłam oko w oko z tymi czterema idiotkami. 
- Jak macie jakieś kompleksy, to idźcie do psychologa - powiedziałam - najwyraźniej macie, no i patrząc na was, nie dziwię się ani trochę. Zazdrość was zżera, pasztety?
- Sama Ty jesteś pasztet! Trafiło Ci się jak ślepej kurze ziarno - powiedziała Oliwia. 
- No to się kochana mylisz! - powiedziałam. 
Starałam się mówić spokojnie, nie chciałam krzyczeć i robić awantury na całą Starówkę. 
- Dobra, idziemy - powiedziała Kamila - bo się zaraz dziecko poryczy. 
- Zaraz sama się poryczysz, jak Cię szarpnę za te pożal się Boże tlenione włoski - powiedziałam. Bardziej zdecydowanym, ostrzejszym tonem. Kamila tylko się odwróciła na pięcie i odeszła razem ze swoimi koleżaneczkami. 
Włosy Kamili... totalna rozpacz. I nie tylko włosy. Kilo tapety na twarzy, botoks w ustach... 
- Jakie plastiki - powiedział Marco. - A ta jedna z nich to wyraźnie miała botoks w ustach. Jak można sobie w usta coś takiego wstrzykiwać?! 
- Tak samo tego nie rozumiem - powiedziałam. 
Marco kiedyś mi powiedział, że nigdy nie pozwoli mi wstrzyknąć sobie botoksu, gdyż jest to niebezpieczne dla zdrowia. Powiedział, że jestem piękna taka jaka jestem, nawet bez makijażu i z rozczochranymi włosami. Oczywiście o włosy dbam i makijaż robię, ale na pewno z nim nie przesadzam... 
- Okej, zapomnijmy o tym - powiedziałam, chcąc poprawić sobie humor i dla Marco. - Idziemy? 
- Jasne - powiedział. - A gdzie idziemy? 
- Gdzie byś teraz chciał?
- Z Tobą i na koniec świata mogę iść - uśmiechnął się. 

- Obawiam się, że moje kończyny nie przejdą takiego dystansu - zaśmiałam się. Przy Marco każdy byłby szczęśliwy i uśmiechnięty. Po prostu taki chłopak to skarb. 
Postanowiłam, że pójdziemy teraz na cmentarz. Wsiedliśmy w autobus miejski i pojechaliśmy. 
W sklepiku przed cmentarzem kupiłam znicze i kwiaty. Łzy mi napłynęły do oczu, gdy zmierzaliśmy ku grobom moich bliskich. 
Wpierw stanęłam przed mogiłą mojej siostry Martyny. Tak młodo zginęła. Miała całe życie przed sobą. I tyle planów na to życie. Pamiętam, jak mówiła, że chce zostać chirurgiem. Miałam siedem lat, ona wtedy jedenaście, a już mówiła, że chce studiować medycynę. No i mama wtedy żyła. Wtedy też moje problemy z ojcem były nieco mniejsze. Bo zawsze ktoś stał po mojej stronie, czułam czyjeś wsparcie. Chociaż wtedy, w zielonych latach mojego życia, nie było tyle nauki, wiadomo, jak to w szkole podstawowej, miało się same piątki i szóstki osiągnięte niewielkim kosztem. I nie było o co się czepiać. 
Inaczej miały się sprawy w gimnazjum i liceum. I do tego ten młodzieńczy bunt. Pierwsze próby palenia, picia alkoholu... Nie ominęło to i mnie. Parę razy, gdy ojciec wyczuł to ode mnie, miałam przechlapane. 
Wszystkie te myśli i wspomnienia naszły mnie w tej chwili, łzy zaczęły spływać po moich bladych policzkach. Marco mnie objął.
- Wszystko okej, kochanie? - zapytał szeptem.
Pokiwałam głową i podeszłam do mogiły Urszuli Miller, tak, mojej matki. Jej również zapaliłam świeczki oraz położyłam kwiaty. 
- Życie jest niesprawiedliwe - powiedziałam i rozszlochałam się na dobre. Wiele innych kobiet w moim wieku jeszcze ma przy sobie matki, zdrowe i szczęśliwe, a ja?! Straciłam moją mamę, siostrę, które obie jeszcze młode i zdrowe były. Przez jakiegoś wariata, któremu ciekawe czy odebrano prawo jazdy. Tylko tyle wiem, że ktoś walnął w auto mojej mamy, że był wypadek. Wtedy miałam osiem lat, nikt nie opowiadał mi szczegółów, a gdy byłam starsza i próbowałam się czegoś więcej dowiedzieć, kończyło się to fiaskiem. 
Marco, widząc że zalewam się łzami, przyciągnął mnie do siebie. Pogładził mnie po włosach, chcąc pocieszyć. 
- Już cicho, cicho kochanie - mówił - jestem przy Tobie...
- To jest niesprawiedliwe - szlochałam - ile bym dała, żeby moja mama i Martyna żyły! 
- Rozumiem Cię - szepnął mój ukochany, tuląc mnie z całej siły. 
Wylałam trochę łez na jego kurtkę, chcąc uwolnić emocje. W końcu jednak się ogarnęłam i skierowaliśmy się do domu. 








*** 







Dotarliśmy do domu, ale Łukasza, Ewy i Sary jeszcze nie było. Mieliśmy z Marco cały dom tylko dla siebie. 
Nie było zbytnio co robić. Zaczął do tego padać śnieg, termometr pokazywał, że mróz się zaostrzył. Nic, tylko siedzieć na piecu. 
Usiadłam na kanapie w salonie, popijałam gorącą herbatę i patrzyłam, jak setki tysięcy płatków śniegu wiruje w powietrzu. Z zapatrzenia wyrwał mnie nikt inny jak Marco, który pociągnął mnie na swoje kolana. 
- Jak tam? - zagadnął. 
- Nic... - powiedziałam. - Ciekawe, kiedy wrócą. 
- Dla mnie mogą nawet wieczorem - powiedział z błyskiem w oku. Chwilowo się wystraszyłam, że znów zechce zaciągnąć mnie do łóżka, ale po chwili moje obawy zostały rozwiane. Zwyczajnie mnie zaczął całować i gładzić po plecach. Blondyn to zawsze jest spragniony czułości, ale na to nie narzekam. 
Siedzieliśmy tak jakiś czas, skupiając się tylko na sobie, aż w końcu wrócili Piszczkowie. 
- Jesteśmy! - krzyknęła Sara od progu. 
- Fajnie! - odkrzyknęłam. 
- Ale zimno na zewnątrz - powiedziała Ewa, wchodząc do salonu - i jeszcze pada do tego. Masakra. 
- Byliście na cmentarzu? - zapytał Łukasz.
- Tak - odparł Marco. 
Łukasz włączył TV i rozsiadł się w fotelu, Sara pomknęła do siebie, a Ewa powiedziała, że przyrządzi na obiad spaghetti z krewetkami. Ucieszyłam się, uwielbiam tę potrawę.  
I za jakąś godzinę usiedliśmy wszyscy w jadalni, zajadając się obiadem. Ewa potrafi wyśmienicie gotować. 
- Przestało wreszcie padać - zauważyła Sara. 
- Lidia, może po obiedzie wyjdziemy odśnieżyć przed domem? - zapytała Ewa.
- No pewnie! Przy okazji spalimy kalorie - zaśmiałam się. - Nie no, lepiej odśnieżać na bieżąco. Mniej roboty wtedy jest. 
- Może Wam pomogę? - zapytał Marco.
- Niestety, łopaty są tylko dwie - powiedziała Ewa. 
- Marco, za dziesięć minut w TV będzie fajny film - powiedział Łukasz. 
- A Wy tylko przed TV byście leżeli! - skomentowałam.
- Następnym razem oni pójdą - wzruszyła ramionami Ewa - a my wtedy zrobimy sobie SPA domowe, co Ty na to? 
- No pewnie! - pokiwałam głową.
- Też chcę! - powiedziała Sara - też chcę maseczkę na twarz! 
- Sara, ale Ty masz idealną twarz - powiedziałam - żadnych krost ani zmarszczek. 
- Lidia, Ty też masz idealną twarz - powiedział Marco. - Też nie masz żadnych wyprysków ani zmarszczek. 
- Wcale nie - odparłam - jakieś tam są pojedyncze krosty, które pudrem zakrywam. 
- Niestety, ja to już się starzeję - westchnęła Ewa. 
- Oj, przestań - powiedział szybko Łukasz. - Ach, te kobiety. Wiecznie na siebie narzekają. Mówisz im że dobrze wyglądają, a i tak ciągle mają jakieś "ale". 
- Niestety - westchnął Marco. 
- Nie narzekaj, Łukasz! Kto Ci obiadki gotuje? - zapytała Ewa z zadziornym uśmieszkiem. - Dobra, Lidia, idziemy! 
- Tak jest! - powiedziałam. 
Ubrałyśmy się ciepło i poszłyśmy do roboty. Starałam się nie spoglądać w stronę mojego rodzinnego domu. I liczyłam, że już nic nie popsuje mi humoru tego dnia. Niestety, pomyliłam się... 

______________________________



I znów takie krótkie nudziarstwo wyszło. Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze czyta te moje wypociny.
Wybaczcie że tak długo nic nie było, ale same wiecie - zmęczenie, szkoła, nauka, późne powroty do domu + kiepski stan psychiczny. -.- 

Wasze opowiadania staram się czytać, jednak nie zawsze daję radę skomentować. 

+ informacja odnośnie GG - zepsuło mi się, póki co raczej nie zakładam nowego, bo i tak nie miałabym na nie czasu. 

No i oczywiście dziś wszyscy trzymamy kciuki za Borussię! Na pewno będzie ciężko ale wierzę że uda się pszczółkom wywalczyć 3 pkt. :) 


Buziaki! Sylwia :* 


+ liczę że pojawią się jakieś motywujące komentarze :) z góry dzięki! 

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 70.

MIESIĄC PÓŹNIEJ 





Niesamowite, jak ten czas szybko płynie. Już dwudziesty grudnia. 
Wydaje się, że wszystko zmierza ku dobrej drodze. Mario cały czas przebywa w Dortmundzie, uczęszcza na terapię, która - jak sam teraz twierdzi - pomaga mu. Oczywiście zadry na psychice prawdopodobnie nigdy się nie pozbędzie, zawsze to będzie w nim tkwić, podobnie jak i we mnie. Jednak można to nieco ułagodzić... 
Mario może liczyć nie tylko na wsparcie Marco i moje, ale także na wszystkich swoich kolegów z Borussii, którzy często się z nim spotykają. 
Nie wiadomo, jak będzie z jego kontraktem, który zawarł z Bawarczykami. Nie jest pewne, czy dalej będzie grał w Bayernie. Mario ostatnio powiedział, że nie wie, czy wróci do gry w piłkę... 
Jest szósta rano, ja leżę i spać nie mogę. A z jakiego powodu? Dziś jadę razem z Ewą, Łukaszem, Sarą, oraz oczywiście moim ukochanym do... Polski. Tak! Ten weekend spędzimy w kraju nad Wisłą. 
Ewa chce odwiedzić swoją matkę, oraz zapalić znicz na grobie swojego zmarłego taty. Ja również chcę uczcić pamięć mojej matki oraz siostry. Niestety, pierwszego listopada nie mogliśmy wybrać się do Warszawy, zatem ten wyjazd został przełożony na grudzień. Zresztą, czy to ważne? Liczy się pamięć! 
Marco wróci do treningów dopiero grubo po Nowym Roku, więc ma mnóstwo teraz czasu. Borussia zdobyła mistrzostwo jesieni, w Lidze Mistrzów również są w dobrej sytuacji. 
I duża w tym zasługa mojego ukochanego, który ciężko pracuje na treningach, podczas meczów daje z siebie wszystko. W pełni zasłużył na wakacje. 
A ponieważ Mario może liczyć na wsparcie również innych kumpli, Marco postanowił pojechać do Polski ze mną. Ewa i Łukasz bez problemów się zgodzili. 
Nie, nie mogę usnąć. Czas jednak wstawać. Wstałam, wyciągnęłam z szafy dżinsy, czarny top oraz niebieską, polarową bluzę i podreptałam do łazienki zrobić ze sobą porządek. 
Gdy już to zrobiłam, zaczęłam wyglądać przez okno. Przez noc napadało mnóstwo śniegu. Postanowiłam zrobić dobry uczynek i nieco odśnieżyć przed domem. 
Gdy się ubierałam, do hallu przyszła Ewa. 
- Lidia, gdzie idziesz? - zapytała. 
- Napadało sporo śniegu, więc chciałabym odśnieżyć, skoro mamy jechać - powiedziałam. - Żeby Łukasz dał jakoś radę wyjechać z garażu - zaśmiałam się. 
- Wiesz, wpadłam na taki sam pomysł - powiedziała Ewa, ubierając się. - Pomogę ci. We dwie sprawniej to pójdzie i szybciej wyjedziemy. 
- Okej! - odparłam. 
Wzięłyśmy łopaty i zaczęłyśmy odśnieżanie. 
- To dzisiaj wrócą do mnie wszystkie wspomnienia - westchnęłam. - Jak zobaczę mój dom rodzinny... 
Tak, dom, który w Polsce mają Ewa i Łukasz, stoi naprzeciwko mojego domu rodzinnego. Ile to razy przybiegałam tam z płaczem, kiedy mi się oberwało od wściekłego ojca. Nawet jeżeli akurat ich nie było, zawsze miałam dostęp do ogrodu. Stoi w nim altanka, w której się chroniłam. 
Więc mam mnóstwo, w większości niemiłych wspomnień związanych z tamtą ulicą. 
Teraz tak bardzo mi żal straconego dzieciństwa. Nigdy nie wybaczę ojcu tego, że tak mnie traktował. Odebrał mi dzieciństwo w całości. Jeszcze jednak gdy mama i Martyna żyły, jeszcze wszystko jako tako się toczyło. Gdy zginęły, mój świat zawalił się na Amen. Ojciec mnie nie wspierał. Wręcz przeciwnie. Nie minęło tak dużo czasu od śmierci mamy, gdy znalazł nową partnerkę - Matyldę, która nigdy mnie nie lubiła. 
- Pewnie tak - odparła Ewa. - Kochana, jednak staraj się nie myśleć o ojcu. Nie nakręcaj się. Pamiętaj, że z nami jesteś absolutnie bezpieczna. 
- Wiem - odparłam. - To co, o ósmej wyjazd? 
- Tak - odparła Ewa. - Marco wie, prawda? Podjedziemy po niego. 
Pokiwałam głową. Niebawem skończyłyśmy odśnieżać i poszłyśmy do domu. Zapakowałam szybko niezbędne rzeczy, zjedliśmy wszyscy śniadanie i pojechaliśmy pod dom Marco. 
- Cześć Wam! - powiedział, wsiadając do pojazdu. Podał rękę Łukaszowi, mnie powitał całusem w policzek. 
- Cześć! - powiedziała Ewa - Mario będzie pilnował Ci domu? 
- Chciałoby się - zaśmiał się Marco. - Powiedział, że na czas mojej nieobecności pójdzie do Nuriego. Wiesz pewnie, że z nim też jest zaprzyjaźniony. 
- Ach, rozumiem - powiedziała Ewa. 
- No to jedziemy! - powiedział Łukasz. 
I wyjechaliśmy z Dortmundu. Zaczęło padać, ale to nie zrażało Łukasza. I teraz poczułam senność. Oparłam głowę o ramię Marco i nawet nie zauważyłam, jak zasnęłam... 








*** 








Gdy się obudziłam, zobaczyłam, że za oknem jest szaro. Marco sobie słuchał muzyki przez słuchawki, z zamkniętymi oczami, Sara spała, Ewa czytała gazetę, Łukasz naturalnie prowadził auto. 
Podniosłam głowę z ramienia mojego ukochanego i sprawdziłam godzinę. Szesnasta trzydzieści. A już taka szarówka. No, ale w końcu jest zima. 
- O, już nie śpisz - zauważyła Ewa, odrywając się od czytania. - Może chcesz coś przegryźć? 
- Czemu nie - odparłam. - Co masz dobrego? 
- Mam tosty z szynką - powiedziała Ewa. - Chyba, że wolisz batoniki. 
- Niech będzie to drugie - uśmiechnęłam się. 
- Lidia, nie jedz tyle słodyczy, bo próchnicy dostaniesz - wtrącił się Marco ze śmiechem. 
- Ja tam myję zęby, nie wiem jak Ty - wzruszyłam ramionami. 
- Marco bardzo dokładnie myje zęby! - powiedział ze śmiechem Łukasz. - Ewka, podaj Lidii mój telefon, mam bardzo ciekawe zdjęcie. 
- Piszczu, zabiję - wysyczał Marco. 
- Ciekawe... - mruknęła Ewka i zaczęła grzebać w telefonie męża. To, co znalazła, wprawiło ją w ogromne rozbawienie. Mnie też... Zdjęcie przedstawiało mojego ukochanego, który udawał, że czyści swoje zęby szczotką do klozetu. 
- Oj, Marco, nie spodziewałabym się - parsknęłam śmiechem. 
- Dlatego właśnie tak lśnią - wyszczerzył się mój ukochany. - Polecam i Wam! 
- Wariat - skwitowałam. 
- Gdzie zrobiliście te zdjęcie? - zapytała Ewa. 
- A po ostatnim meczu - powiedział Łukasz. - Marco przedawkował energy drinki. 
- Widać. Aż oczka się świecą - powiedziałam. 
- Oj tam, oj tam. Odwalało mi tamtego dnia - powiedział blondyn. 
Uśmiechnięta wtuliłam się w mojego ukochanego. Już znajdowaliśmy się w Polsce. Jeszcze trochę i znajdziemy się w Warszawie... 








*** 






- Lidia! Pobudka! - jak z zaświatów dobiegł mnie głos Marco. - Już jesteśmy w Warszawie! 
- Już?! - poderwałam głowę. 
- Już! - powiedziała Ewa. 
Wyjrzałam przez okno. Faktycznie, już dojechaliśmy do stolicy Polski. Latarnie oświetlały warszawskie ulice. Minęliśmy także liceum, którego jestem absolwentką. Tym samym, wróciła do mnie masa wspomnień. Mało co łza nie zakręciła mi się w oku. 
Łukasz w końcu dotarł na miejsce... 
- Jak dawno nas tu nie było - powiedziała Ewa, gdy jej mąż zaparkował auto w garażu. 
- Pewnie już meble kurzem porosły - ziewnął Łukasz. 
- Jutro się nieco posprząta, dziś to już tylko chcę się położyć i zasnąć - powiedziała Ewa. 
- Marco, pomożesz mi z bagażami? - zapytał Łukasz.
- Jasne! - powiedział Marco. 
Chłopaki zajęli się bagażami, ja wyszłam z garażu i mój wzrok od razu padł na rodzinny dom stojący naprzeciwko. Światła były zgaszone, zapewne już ojciec i Matylda byli pogrążeni we śnie. 
Latarnie rzucały niewielkie światło na ten budynek. Wpatrywałam się przez chwilę, aż mi niemalże łzy napłynęły do oczu. Usłyszałam czyjeś kroki za sobą. To Ewa do mnie podeszła. Spojrzała na mnie ze współczuciem. 
- Spokojnie, kochanie - powiedziała - to wszystko już jest dawno za Tobą. 
Na pewno domyśliła się, jakie wspomnienia do mnie wróciły. 
- Chodźmy do domu, nie będziemy tu marznąć - powiedziała, objęła mnie ramieniem i poszłyśmy do domu. Marco niósł ostatnie bagaże, Łukasz natomiast poniósł śpiącą Sarę. 
Ewa zaprowadziła mnie i Marco do pokoju gościnnego będącego na poddaszu. 
Zerknęłam na zegarek. Dwudziesta trzecia. 
- Ale mi się spać chce - ziewnął Marco. 
- No to się kładziemy - powiedziałam. 
Rozebrałam się, wygrzebałam koszulkę nocną z torby i położyłam się. Po chwili poczułam, jak ramiona blondyna mnie obejmują. Wtulona w niego nawet nie zauważyłam, jak usnęłam. 








*** 








Obudziłam się około wpół do dziewiątej rano, przynajmniej taką godzinę wskazywał zegar wiszący na ścianie. 
Blondyn sobie jeszcze słodko spał. Wyślizgnęłam się z jego objęć i wyciągnęłam z walizki czerwoną koszulkę, dżinsy i poszłam do łazienki się ogarnąć. 
Zeszłam na dół, w kuchni już siedziała Ewa razem z Sarą. Ewa jadła banana, natomiast Sara z wyraźnym apetytem zajadała się tostami z Nutellą. 
- Łukasz jeszcze śpi? - zagadnęłam.
- Tak, ten to za szybko nie wstanie - zaśmiała się Ewa. - Co byś chciała na śniadanie? 
- A co proponujesz dobrego? 
- Tosty z Nutellą! - powiedziała Sara - są przepyszne! 
- Sara, nie jedz tyle tej Nutelli, bo Cię brzuch rozboli - powiedziała Ewa. 
- Mamo, wiesz, że to moje ulubione śniadanie - powiedziała jej córka. 
- Jej nie przegadasz - zaśmiała się Ewa. Posmarowała i dla mnie dwa tosty, po czym zaczęłam konsumpcję. 
W międzyczasie do kuchni przyszli Marco i Łukasz. 
- Wyspani? - zapytałam.
- Nie wiem jak Łukasz, ale ja jak nowo narodzony - uśmiechnął się Marco. 
- Lidia, Marco, po śniadaniu wybieramy się z Łukaszem i Sarą do mojej mamy - powiedziała Ewa. 
- Nie ma problemu! My też znajdziemy jakieś zajęcie - powiedziałam. 
Zaplanowałam sobie jeszcze przed wyjazdem pójście na cmentarz i zapalenie świeczki dla mojej kochanej mamy oraz siostry. Może dziś się tam wybiorę, razem z Marco? Przy okazji mógłby nieco zwiedzić Warszawę, poznać moje rodzinne miasto. 
Niebawem Łukasz, Ewa i Sara ruszyli na Bemowo, gdyż w tamtej dzielnicy właśnie mieszka mama Ewy, ja zostałam sama z Marco. 
Wylegiwałam się na łóżku, gdy do pokoju przyszedł mój ukochany. Położył się obok mnie. 
- Jaka Ty jesteś piękna - usłyszałam jego szept. 
- No gdzie tam - mruknęłam. 
- No tak, kochanie... - mruknął Marco i zaczął mnie obejmować. Aż zakręciło mi się w głowie. Nagle poczułam, jak próbuje pozbawić mnie spodni... 
- Ej no! Marco, co jest? 
- Mam ochotę na Ciebie - wyszczerzył się. 
- Marco, ale ja nie...
- Dawaj, będzie fajnie - nie przestawał się cwaniacko uśmiechać i jedną ręką zaczął masować moje piersi... 
- Zostaw mnie - jęknęłam. 
Marco na to nie zareagował, tylko położył się na mnie i wpił swoje usta w moje. 
- Tego już za wiele - pomyślałam. Wyrwałam się z jego objęć i uciekłam do łazienki, w której się zamknęłam. 
Normalnie doznałam szoku. On nigdy mnie w ten sposób nie próbował nakłaniać do seksu. Zwłaszcza po tym, co przeżyłam. Co go dziś napadło?! 
- Lidia, skarbie - nagle go usłyszałam. 
- Zostaw mnie! - odkrzyknęłam. 
- Kochanie, otwórz - błagał. - Przepraszam. Trochę się zapędziłem, a nie powinienem. Obiecuję, że to się nie powtórzy!
- A kto Cię tam wie! - burknęłam - idź! Nie mam ochoty na żadne igraszki, rozumiesz?! 
- Rozumiem! Kochanie, nie gniewaj się na mnie... 
Westchnęłam ciężko i otworzyłam drzwi. Spojrzałam chłodno na mojego ukochanego, który wpatrywał się we mnie ze skruchą. 
- Obiecuję, że już nigdy się tak nie zapędzę. Poniosło mnie - powiedział.
- Doskonale wiesz, co przeszłam - powiedziałam łamiącym się głosem. - Jak Ty w ogóle... 
- Jeszcze raz przepraszam - powiedział i przytulił mnie. A ja cała się trzęsłam. Teraz na pewno jestem przewrażliwiona na tym punkcie... 
- Skarbie, cała się trzęsiesz - zauważył blondyn. - Już dobrze... - szepnął i pogładził mnie po włosach. 
Zeszłam na dół napić się wody. Marco poszedł za mną.
- Może w ramach przeprosin dałabyś się zaprosić na zakupy? - zapytał. 
- Dobry pomysł, ale ja chciałabym najpierw pójść na cmentarz - powiedziałam. 
- Jak sobie życzysz, słonko - powiedział. 
Na szczęście Ewa zostawiła mi zapasowe klucze do domu. Na stole w kuchni zostawiłam informację, gdzie wyszliśmy. Ubraliśmy się ciepło, gdyż mróz nie ustępował, i wyszliśmy z domu. 
Postanowiłam pokazać mojemu ukochanemu warszawską Starówkę. Marco z zaciekawieniem przyglądał się wszystkiemu. Teraz to ja robiłam za przewodnika. W Dortmundzie to on mnie oprowadzał po wszystkich zakątkach. 
- Cholera, ale zimno - jęknęłam. 
- Mi też. Napiłbym się czegoś gorącego - powiedział. 
- O, tam sprzedają gorącą czekoladę - powiedziałam, spoglądając na budkę, w której sprzedawano gorące napoje.  
- Długa kolejka - westchnął Marco. - Masz polskie pieniądze? 
- No a jak - powiedziałam z uśmiechem. 
Poszliśmy do kolejki. Z nudów zaczęłam rozglądać się wokół. I nagle... zauważyłam Liliannę i kilku moich innych starych znajomych. 
- Marco, patrz, Lilianna - powiedziałam. 
- Ta Twoja koleżanka ze szkoły? To idź się przywitać - powiedział. - Tylko zostaw mi kasę, bo raczej euro to tu nie przyjmą - zaśmiał się.
- A jak poprosisz o tę czekoladę, mistrzu? - zaśmiałam się. 
- O to się nie martw - machnął ręką. 
Zostawiłam mu zatem kasę i poszłam w kierunku Lilianny i reszty. 
- Ciekawe, jak zareagują na mój widok... - pomyślałam. 

_________________________________ 



Jest 70 xd Trochę lepszy niż poprzedni. Mam nadzieję że się Wam podoba :) 
Kto przeczytał, niech zostawi komentarz. Będę wdzięczna :) 

W miarę wolnego czasu czytam Wasze blogi i komentuję, chociaż nie zawsze jest mi to dane. Przez cały kolejny tydzień codziennie będzie jakiś sprawdzian czy klasówka. Ech... zabierzcie mnie stąd!! xD 

Na moim drugim blogu (Nothing's gonna change my world) nie wiem kiedy coś dodam, ale mam nadzieję, że nie odwrócicie się od tamtego bloga :) 

To co? Do następnego! Buziaki :***