- Więc gdy Marco przyjdzie, to my chyba już pójdziemy - powiedział Łukasz. - Będziecie mogli nacieszyć się sobą.
- Nikt Was nie wyrzuca - odparłam.
- Posiedzisz trochę z Marco, sam na sam - uśmiechnęła się Ewa.
- Lidzia, kiedy wrócisz do domku? - zapytała Sara. - Ja tak tęsknię!
- Już niedługo - uśmiechnęłam się do małej. - Może nawet jutro, ale póki co, nie mogę obiecać.
- To od lekarza zależy, kochanie - powiedziała Ewa do córki.
- Najważniejsze, że Lidia już czuje się dobrze - powiedział Łukasz i wziął Sarę na ręce.
Wkrótce przyszedł Marco. Znów, gdy wchodził na salę, poczułam szybsze bicie serca...
Piszczkowie zatem pożegnali się, i powiedzieli, że przyjdą jutro. Wyrazili nadzieję, że przyjdą po to, aby mnie stąd w końcu zabrać.
- Wreszcie mogę spędzić trochę czasu tylko z Tobą - powiedział Marco, usiadł przy moim łóżku. Zaczął gładzić moje dłonie...
- Tak bym chciała opuścić ten szpital - westchnęłam. - Zanudzić się tu można na śmierć. Dobrze, że przy mnie jesteś...
- Zawsze będę przy Tobie - powiedział cicho blondyn. - Jak się czujesz?
- Wszyscy mnie o to pytają - zachichotałam. - Nieźle, dzięki za troskę. Marco, mam takie pytanie...
- Jakie?
- Wolałbyś, żebym urodziła chłopca czy dziewczynkę? Sama wolałabym mieć córkę - powiedziałam.
- Super by było - powiedział Marco z uśmiechem - na pewno byłaby taka piękna jak Ty. Ale jakby urodził się chłopiec, też nie byłoby źle!
- Na pewno byłby takim samym wspaniałym piłkarzem, jak i Ty - powiedziałam.
- Możliwe - Marco cmoknął mnie w policzek.
- Ale jeszcze nic nie wiadomo - odparłam. - Pożyjemy, zobaczymy.
Marco tylko pokiwał głową i zaczął muskać swoimi subtelnymi dłońmi moje blade policzki. Przyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach.
- Słodki jesteś, wiesz o tym? - szepnęłam.
- Staram się jak mogę - zachichotał. - Podobno kobiety lubią słodkich facetów.
- Nie wszystkie - powiedziałam - ale jeśli chodzi o mnie, bardzo podoba mi się Twoja postawa.
- To super - odparł Marco. - A podczas tej śpiączki, śniło Ci się coś?
- Oj, tak - powiedziałam.
Faktycznie, miałam miły sen. Ze mną samą i Marco w roli głównej.
- Pamiętasz coś? Opowiedz - poprosił mnie ukochany.
- A chętnie - zaśmiałam się. - W tym śnie, zabrałeś mnie na bezludną wyspę.
Byliśmy tam tylko my dwoje. Nikt nam nie przeszkadzał się sobą nacieszyć. Z takiego snu aż nie chce się człowiekowi wybudzać!
- A może kiedyś Twój sen się spełni? - Marco puścił do mnie oczko. - Poczekaj, aż jesienna runda Bundesligi się skończy!
- Kiedy to będzie? - zapytałam.
- W grudniu chyba - odparł Marco. - I będę miał trochę wolnego. Od jutra, naturalnie, zaczynają się treningi, trzeba będzie trochę czoła zapocić.
- Takie życie piłkarza - odparłam. - Nie będzie już całodniowego obijania się.
- Hej, dla Ciebie zawsze troszkę czasu znajdę - uśmiechnął się. - Nie przejmuj się.
- Ty tam na trenowaniu masz się skupiać - odwzajemniłam uśmiech. - Żebyś był w formie, i pomógł Borussii odzyskać mistrzostwo!
- Zrobię, co w mojej mocy - powiedział Marco. - Będę się starał jak tylko się da. Obiecuję!
- Cieszę się - powiedziałam. - To już całkiem niedługo zaczyna się Bundesliga, już za dwa tygodnie!
- Zanim Bundesliga, to jeszcze zagramy trzeciego sierpnia z Wilhelmshaven - odparł Marco. - Czyli w tę sobotę. Będzie to pierwsza runda Pucharu Niemiec.
- Rozumiem - odparłam.
Marco był bardzo czuły i troskliwy, jak zawsze, ale miałam nieodparte wrażenie, że coś go trapi, że jest smutny z jakiegoś nieznanego mi powodu.
Nie wiem, skąd to się wzięło. A może to tylko moje złudzenie?
Nie rozmyślałam o tym więcej. Marco spędził ze mną jeszcze trochę czasu, aż musiał w końcu wracać do domu.
- Może wybiorę się jeszcze na przejażdżkę rowerową albo pobiegać - powiedział. - Cóż, o formę trzeba dbać.
- Prawda - pokiwałam głową. - Więc do zobaczenia jutro!
- Trzymaj się, kotku - powiedział i pocałował mnie na pożegnanie, po czym wyszedł, posyłając mi uśmiech przed samym wyjściem z sali.
Niebawem przywieziono mi na salę kolację, którą z apetytem zjadłam. Później miałam odrobinę rozrywki, gdyż przeniesiono mnie na salę, w której znajdował się telewizor.
Jednakże znajdowała się tam już jedna osoba.
- Cześć - powiedziała do mnie przyjaźnie młoda kobieta, wyciągnęła do mnie rękę. - Mam na imię Isabel.
- Hej - uśmiechnęłam się - ja nazywam się Lidia. Miło mi Cię poznać.
- Mnie Ciebie również - powiedziała Isabel. - Hej... ja Ciebie skądś kojarzę!
- Skąd? - zapytałam.
- Ty jesteś dziewczyną Reusa, prawda? - zapytała Isabel. - W gazecie widziałam wasze wspólne zdjęcie...
Isabel wyciągnęła ze swojej szafki gazetę, i pokazała mi fotografię. Pochodziła z któregoś mojego spaceru z Marco.
Zazwyczaj nie było wielkiego problemu z paparazzi, ale zdarzało się, że dopadli nas i pstrykali zdjęcia. Ale generalnie ani ja, ani Marco się tym specjalnie nie martwiliśmy, że czasem ktoś nam cyknie fotografię.
- Nawet całkiem mam przyzwoitą minę - stwierdziłam.
- Pewnie - powiedziała Isabel. - W ogóle, całkiem ładna z Was para. A tak w ogóle, mój kuzyn gra w rezerwach Borussii - pochwaliła się Isabel.
- Super - powiedziałam.
- Jestem wychowana miłością do Borussii od dziecka - powiedziała Isabel. - Kocham tę drużynę nad życie.
- Ja dopiero od jakiegoś czasu - odparłam. - Poza tym, pochodzę z Polski, niedawno dopiero wprowadziłam się do Dortmundu. Łukasz jest moim przyjacielem, i razem z żoną Ewą mi w tym pomogli.
- Piszczek? No proszę! - powiedziała Isabel. - Tak w ogóle, czemu wylądowałaś w szpitalu?
- Zostałam pobita, zapadłam w śpiączkę - westchnęłam. - A Tobie co dolega?
- Wczoraj tu mnie matka przywiozła, bo dopadł mnie straszliwy ból żołądka - powiedziała Isabel. - To wyrostek robaczkowy. Będę mieć jutro operację - westchnęła moja nowa znajoma.
- Współczuję Ci - powiedziałam.
Wzięłam gazetę Isabel, zaczęłam ją sobie przeglądać. Nagle trafiłam na artykuł, który mnie niewyobrażalnie zszokował...
Nagłówek krzyczał "Robert Lewandowski nie żyje!"
Nie mogłam w to uwierzyć! Pomyślałam, że to jakiś żart! Ani Łukasz, ani Ewa, ani Marco nie powiedzieli ani słowa.
W miarę jak czytałam, dowiedziałam się, że ktoś go zastrzelił. Pogrzeb odbył się w piątek. Gdy doszłam do końca felietonu, łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Robert był moim dobrym znajomym, bardzo go lubiłam. Był takim ciepłym i sympatycznym człowiekiem.
- Lidia! Co się dzieje? - zapytała mnie zaniepokojona Isabel.
- Patrz... - wydukałam i pokazałam jej artykuł.
- Dopiero teraz się o tym dowiedziałaś? No tak, byłaś w śpiączce, rozumiem. Sama nie wierzę, że Robert nie żyje - powiedziała smutno i cicho Isabel. - Taki utalentowany piłkarz, taka miła osoba. Byłam na jego pogrzebie, szlochałam jak bóbr. Nie ja jedna zresztą. Mój Boże, to jest po prostu tragedia...
- Był moim... dobrym kumplem - wydukałam. - Był bliskim przyjacielem Marco, więc dlatego. Nie wierzę... po prostu nie wierzę...
Doznałam szoku. Wtuliłam w twarz w poduszkę, zaczęłam cicho płakać. Po prostu koszmar.
Ciekawe, jak Marco się z tym czuł, na pewno mocno to przeżywał, Robert był jego bliskim przyjacielem.
- Lidia, wszystko w porządku? - zapytała Isabel. - Zawołać pielęgniarkę?
- Nie - wydukałam. - Nie trzeba.
- Na pewno?
- Tak - wymamrotałam.
Isabel próbowała mnie pocieszać, ale nie na wiele się to zdawało. Po prostu byłam zrozpaczona i tyle.
Później wpadła pielęgniarka, zobaczyć, jak się obie czujemy. Gdy zobaczyła, w jakim jestem stanie, zaaplikowała mi natychmiast lekki lek na uspokojenie.
Powiedziała, że również była zszokowana nagłą śmiercią napastnika Borussii.
Nie byłam w stanie później usnąć. Leżałam z twarzą wtuloną w poduszkę, połykając łzy.
Nikt mi zapewne wcześniej o tym nie powiedział, bo zapewne nikt nie chciał mnie denerwować...
Ale i tak się wszystkiego dowiedziałam. Nawet jeżeli teraz bym się nie dowiedziała, to po powrocie do domu na pewno wszystko doszłoby do mnie.
- Ciekawe, kto go mógł tak okrutnie potraktować - pomyślałam roztrzęsiona.
Zerknęłam na zegarek, już była dwudziesta trzecia. Isabel spała. Ja nie byłam w stanie, zwlokłam się z łóżka, podciągnęłam białą roletę i zaczęłam wyglądać przez okno, omiatać wzrokiem dortmundzkie ulice oświetlone latarniami.
***
*oczami Marco*
Wstałem z łóżka, ubrałem się w klubowy dres Borussii i zszedłem na dół, aby przygotować sobie śniadanie. Zjadłem miskę płatków kukurydzianych z mlekiem, dwie kanapki z szynką oraz batonika. Potrzebowałem energii, wiedziałem, że trener nie będzie nas oszczędzał. Jednakże byłem gotowy na wysiłek fizyczny, pot i zmęczenie, wiedziałem, że tylko w ten sposób czegoś się nauczę i coś osiągnę.
Wypiłem jeszcze zieloną herbatę i poszedłem spakować torbę treningową.
Gdy już to zrobiłem, pomyślałem, że zdążę jeszcze trochę się przejechać rowerem.
Poszedłem do garażu, wrzuciłem torbę do koszyka przyczepionego do kierownicy i ruszyłem w drogę.
Przejechałem jedną ulicę, gdy nagle zobaczyłem... Sophie. Może szła do pracy? Towarzyszyła jej jakaś koleżanka.
- Może teraz jej wygarnę - pomyślałem wściekły. - Co ona sobie wyobraża?!
Sophie i jej koleżanka przysiadły sobie na ławeczce, jadły sobie lody. Śmiały się, rozmawiały, ewidentnie miały dobre nastroje.
- Zaraz nie będziesz się tak śmiała - pomyślałem, podjeżdżając do nich.
- No proszę! Kogo my tu mamy! - zawołała koleżanka Sophie.
- Moje kochanie przyjechało - zapiszczała Sophie. - Patrz, Emma, ja to mam szczęście!
- Ty się lecz, dziewczyno! - krzyknąłem. - Myślałaś, że się nie dowiem? To przez Ciebie Lidia wylądowała w szpitalu, to ty ją pobiłaś! Czy Ty masz pojęcie, że ona leżała w śpiączce przez Twoją głupotę?!
- Czerwony się zrobiłeś, musisz się przypudrować - zaczęła się chichrać Emma.
- Ja nic o tym nie wiem - prychnęła Sophie. - Marco, mógłbyś być dla mnie milszy - wyszczerzyła się.
- Chyba śnisz! - odparłem ostro. - Radzę Ci trzymać się z daleka od Lidii! Jak jeszcze raz jej chociaż dotkniesz, to zobaczysz, będziesz miała przewalone!
- Ta Twoja Lidia jest psychiczna - powiedziała Emma - Sophie nic nie zrobiła złego! Masz jakieś dowody?!
- Wierzę Lidii - odparłem. - Same jesteście psychiczne, powinnyście się leczyć!
Miałem ochotę wykrzyczeć wszystko Sophie, jednak starałem się być opanowany i mówić w miarę spokojnie ze względu na to, że ludzie przechodzili obok. To było jednak bardzo trudne...
- Więc lepiej uważaj na przyszłość - zwróciłem się do Sophie, patrzyłem jej prosto w oczy. - Nie masz prawa zbliżać się do Lidii!
- Nie jestem lesbijką - zaczęła się głupio śmiać Sophie. - Za to chętnie zbliżę się do Ciebie... - wstała, i próbowała skoczyć mi na szyję, ale prędko się od niej odsunąłem.
- Ty serio jesteś nienormalna! - krzyknąłem.
- Kotku, i tak będziesz mój - wyszczerzyła się Sophie - ta nudziara Lidia prędko przestanie Cię tak absorbować! Niby w czym ona lepsza ode mnie?
- Zamknij się - syknąłem. - Jest od Ciebie lepsza absolutnie we wszystkim, i przede wszystkim, w przeciwieństwie do Ciebie ma olej w głowie!
Wsiadłem na rower i odjechałem, nie było sensu rozmawiać z tymi idiotkami.
Już dochodziła dziesiąta. Na szczęście, zdążyłem dotrzeć na czas.
Wszedłem do szatni, już większość kolegów była i się przebierała.
- Marco, wreszcie jesteś - powiedział Kevin, podał mi rękę. - Jak tam? - zapytał, zakładając treningową koszulkę.
- Szału nie ma - mruknąłem, siadając obok przyjaciela i wyciągając trykot do ćwiczeń.
- Rozumiem - westchnął Kevin.
Niebawem wszyscy już byli przebrani, do szatni wszedł trener.
- Gotowi? - zapytał. - No to ruszamy! Trochę pracy nas dzisiaj czeka.
***
Faktycznie, dziś po porannym obchodzie otrzymałam wypis. Cieszyło mnie to, że wrócę do domu, ale było mi wciąż niesamowicie smutno z powodu śmierci Roberta.
Zadzwoniłam do Ewy, żeby po mnie przyjechała. Łukasz już zapewne trenuje z drużyną.
Przyjechała niebawem, ale sama. Nie było z nią Sary...
- Sara będzie teraz chodzić do przedszkola - powiedziała Ewa - narzekała, że nudzi jej się w domu. A od września zacznie się zerówka.
- Ach, rozumiem - odparłam.
- To zbieraj się i idziemy - powiedziała Ewa.
Poszłyśmy niebawem do samochodu, pojechałyśmy do domu.
- Chcesz coś zjeść? Zrobić Ci coś do picia? - zaczęła mnie pytać Ewa, gdy dotarłyśmy do domu.
- Nie, dzięki - westchnęłam. - Nie mam ochoty.
- Lidia, coś się stało? - zapytała Ewa, bacznie na mnie spojrzała. - Znów odnoszę wrażenie, że...
- Wczoraj się dowiedziałam - wybuchłam. - Robert nie żyje! - powiedziałam smutno.
- Mój Boże... - westchnęła Ewa, spojrzała na mnie ponurym wzrokiem. - Niestety, kochanie, to prawda. Nikt Ci nie powiedział, bo nikt nie chciał Cię denerwować...
- Nie wierzę, że już go nie ma - rozpłakałam się żałośnie.
- Usiądź - Ewa kazała mi usiąść na sofie. Przyniosła mi zaraz melisę.
- Nie możesz się denerwować, bo to zaszkodzi maleństwu - powiedziała. - Wypij to.
Pokiwałam tylko głową i wypiłam tę melisę. Jednak zbytnio mi to nie pomogło.
Przypomniała mi się chwila, w której się dowiedziałam o śmierci mojej mamy i siostry Martyny. Mój Boże... wszystko to stanęło mi w oczach. Temat śmierci był dla mnie od zawsze bardzo bolesnym i niewyobrażalnie smutnym tematem.
- Sama również płakałam, gdy się dowiedziałam - powiedziała cicho Ewa.
- Nie dziwię się - mruknęłam.
Czułam, że tego dnia już nic nie uratuje. Siedziałam cały dzień w swoim pokoju, chciałam być sama. Tylko od czasu do czasu Ewa do mnie zaglądała, chcąc sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku.
W tym tygodniu, w niedzielę, będę obchodziła dziewiętnaste urodziny. Będzie to czwartego sierpnia.
Jednak sierpień był dla mnie smutnym miesiącem, ponieważ właśnie w sierpniu przed laty zginęła moja mama i siostra. Dokładniej - piętnastego sierpnia.
Leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit. Na uszach miałam słuchawki, w których leciała smutna muzyka. Nagle znów przyszła do mnie Ewa.
- Łukasz wrócił z treningu, a wraz z nim przyszedł Marco - powiedziała.
- To niech tu przyjdzie - powiedziałam.
Za moment do mojego pokoiku wszedł blondyn. Bez słowa usiadł obok mnie, przytulił mocno.
- Lidia, skarbie, co się stało? - zapytał czułym głosem. - Płakałaś?
- Dowiedziałam się wczoraj - powiedziałam smutno - że Robert nie żyje, jakiś psychol go zastrzelił...
Dla Marco również posmutniała mina.
- Niestety, kochanie, to prawda - powiedział. - Wtedy Ty byłaś w śpiączce. A ja byłem bliski obłędu. Dobrze, że Mario przyjechał, inaczej bym niechybnie zwariował...
- Nie wierzę, że już go nie ma - powiedziałam. - Jeszcze nie tak całkiem dawno normalnie z nim rozmawiałam, a teraz...
- Rozumiem - powiedział Marco. - Będzie mi go bardzo brakować... był mi naprawdę bliski, sama wiesz. Ale Tobie nie wolno się denerwować... to może zaszkodzić dziecku...
Jedną ręką zaczął gładzić mnie po brzuchu, drugą ręką zaczął muskać moje policzki.
W końcu oboje położyliśmy się na moim łóżku, Marco zapewne był zmęczony po treningu.
Leżałam wtulona w niego, on bawił się moimi kosmykami włosów. Wzajemnie się pocieszaliśmy...
Byłam niezmiernie wdzięczna losowi, że mam kogoś tak wspaniałego jak Marco...
___________
Mam nadzieję, że nie rzygnęłyście tęczą z powodu słodkich rozmówek Marco i Lidii... i że rozdział choć trochę się podoba! :>
BARDZO WAS PROSZĘ O KOMENTARZE!
No i pragnę polecić wspaniałe blogi, naprawdę warto tam zajrzeć :)
Buziaki! :*
WildChild
+ jeszcze raz Was błagam, abyście linki do swoich blogów zostawiały w zakładce SPAM, a pod rozdziałami pisały wyłącznie opinie co do nich!
Super rozdział!
OdpowiedzUsuńKażdy rozdział Twojego autorstwa jest genialny!
Takie rozdziały lubię! Poprawiają mi humor ... :)
Naprawdę świetny!
Czekam na kolejny!
Pozdrawiam, Izaa.
ps. Te dwie idiotki...mnie wkurzają! -,-
Rozdział jak zwykle genialny!
OdpowiedzUsuńDobrze, że Marco jest przy Lidii. Oni są tacy słodcy :D
Pozdrawiam ;*
Przecudowny <3
OdpowiedzUsuńZakochałam się na zabój :d
Czekam na następny <3
Buziaki ;*
Piękny rozdział
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny<3
Cudowny! <3 Kocham to opowiadanie! :*
OdpowiedzUsuńBardzo pozytywny rozdział :)
Bałam się reakcji Lidii na wieść o śmierci Roberta, ale jakoś to przyjęła
Czekam na następny! :)
Pozdrawiam :**
Genialny <3 Ta cała Sophie jest naprawdę szurnięta, ale mam nadzieję, że już nie zrobi krzywdy Lidii. Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział <3 I serdecznie zapraszam na mojego bloga :D
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział! Nie mogę się już doczekać, kiedy Lidia urodzi.
OdpowiedzUsuńTą całą Sophie to najlepiej w psychiatryku zamknąć :)
Z niecierpliwością czekam na kolejny!
Pozdrawiam :)
Super! :D
OdpowiedzUsuńWeź wywal tą Sophie bo aż mi się niedobrze robi.. ;/
Czekam na kolejny i wcale nie rzygam tęczą! ;D Cudowny!
Rozdział jest świetny. :***
OdpowiedzUsuńSzkoda że Lidia w taki sposób się dowiedziała o śmierci Lewego .
Ale ta Sophie jest nienormalna.
czekam na kolejny :**
Fantastyczny <3
OdpowiedzUsuńO Sophie po prostu brak mi słów!!
Hmm.. ciekawe czy Lidia urodzi dziewczynkę czy chłopca? :D
Czekam na następne rozdziały :*
Pozdrawiam ;)
Po prostu mega rozdział.
OdpowiedzUsuńSzkoda że Lidi wcześniej nikt nie powiedział że Robert nie żyje.
Sophie zaczyna mnie już wnerwiać.
Czekam na kolejny
Cudny rozdział :3
OdpowiedzUsuńUwielbiamy to opowiadanie :))
Z niecierpliwością czekamy na kolejny rozdział :*
Pozdrawiamy i zapraszamy do czytania naszego bloga:
http://karolina-marco-and-patrycja-mario.blogspot.com/
nominowałam cię do Liebster Award, tu jest więcej informacji: http://co-los-ze-soba-przyniesie.blogspot.co.uk/2013/07/liebster-award_13.html ;)
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, genialny wręcz.
OdpowiedzUsuńczekam na więcej.
pozdrawiam
Wspaniały rozdział ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny ;d
Pozdrawiam ;*
Och jak ta Sophie mnie wkurza!ughhh
OdpowiedzUsuńWcale nie rzygłam tęczą:)
Super rozdział
Czekam na kolejny
Pozdrawiam
Kalina
Super:D
OdpowiedzUsuńSophie mnie wkurza:D
Kocham tego bloga.:P Miałam trochę zaległości ale nadrobiłam już.;d
Czekam na nexta:P
Pozdrawiam ;3
Nominowałam cię do Liebster Award ! :) http://reusowa.blogspot.com/2013/07/liebster-award.html#comment-form
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział! <3 Niech wreszcie Sophie odpuści, po prostu zazdrości Lidii że to ona jest z Marco. Szkoda troszkę Lidii że przez to wszystko przechodzi, mam nadzieję że w końcu będzie szczęśliwa z Marco i nikt im nie przeszkodzi. Czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
zatłukłabym tą debilną Sophie !!!
OdpowiedzUsuńdenerwuje mnie! mam nadzieję, ze niedługo odpuści sobie...
czekam na więcej :D
Szkoda, że Lidia dowiedziała się o tym z gazety :(
OdpowiedzUsuńNie, nie rzygnęłam tęczą :D Bardzo lubię rozmowy Marco i Lidii :)
Spohie mnie coraz bardziej denerwuje, a jej przyjaciółka jeszcze bardziej.. mam nadzieję, ze poniosą konsekwencje swoich czynów..
Super rozdział ;** czekam na kolejny :****
Jak ja nienawidze tej Sophiee....
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wkrótce sytuacja sie unormuje:)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie:)
Zabiłbym na miejscu Marco Sophie
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że niedługo wszystko sie ułozy
Pozdrawiam
Nominowałam Cię do liebster award :)
OdpowiedzUsuńhttp://piszczu26bvb.blogspot.com/2013/07/liebster-award.html
Hej!
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana prze zemnie do The Versatile Blogger ;) Zasady są u mnie: http://fajnymezczyznadobrzezepilkarz.blogspot.com/2013/07/the-versatile-blogger.html
cudowny! Z jednej strony mam miłe odczucia, bo z Lidią wszystko w najlepszym porządku, ale z drugiej śmierć Roberta...nie wiem jak zachowałabym się w takiej sytuacji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
supcio rozdział :) ona ma urodziny 4 a ja 5 sierpnia :D czekam na kolejny
OdpowiedzUsuń