wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 49.

- Marco, ja się coraz gorzej czuję... - wydukałam. Zaczęłam zwijać się z bólu. Zrobiło mi się strasznie gorąco...
- Spokojnie, skarbie - próbował uspokoić mnie Marco - zaraz karetka przyjedzie. 
- A jeśli ja poronię? - wymamrotałam. - Marco, podaj mi wody! 
Marco posłusznie przyniósł mi szklankę wody, której się napiłam. 
- Wszystko będzie dobrze - próbował mnie pocieszyć. - Dziecko przeżyje! Kochanie, nie martw się na zapas... 
Niebawem pogotowie przyjechało. Niemalże nie byłam w stanie samodzielnie iść, ale jednak z pomocą Marco udało mi się dotrzeć do pojazdu. 
- Mogę z nią jechać? - zapytał Marco lekarzy. Ja już byłam jak zwiędła lilia, tylko położyłam się na noszach ustawionych w karetce. 
- Oczywiście - usłyszałam odpowiedź jednego z ratowników.
Ruszyliśmy do szpitala. Marco cały czas był przy mnie, ściskał moją rękę. Gdyby jego przy mnie nie było, zwariowałabym do szczętu. 
Gdy dojechaliśmy do szpitala, od razu powieźli mnie na ostry dyżur. 
- Nie wytrzymam - wymamrotałam - ja mdleję... 
Faktycznie, czarne płatki zaćmiły moje oczy... nie byłam w stanie już niczego zobaczyć ani usłyszeć... 







*** 




*oczami Marco* 




To najgorsza noc w moim życiu. Jestem wściekły na siebie, ale jeszcze bardziej na ojca, którego zamknąłem w piwnicy. 
Przysiadłem na korytarzu, ledwo oddychałem. Lidię powieziono na ostry dyżur, nie mam pojęcia, co się z nią aktualnie dzieje. 
Boję się, że to związane z dzieckiem. Ile to razy kobiety roniły przez ogromny stres. 
Już po drugiej. Co za koszmarna noc. Pozostaje jedynie czekać... 
Przysiadłem i siedziałem nieruchomo, ze spuszczoną głową. Chciałbym, żeby teraz był tu Mario, wsparł mnie, przytulił i nieco pocieszył. 
Nie wybaczę sobie, że wpuściłem do mojego domu tego bydlaka. Wprawdzie Lidia mówiła, że nie ma w tym mojej winy, ale jednak jest. 
Nie, nie pójdę na piątkowy trening, nie dam rady. Wprawdzie w sobotę gramy z Augsburgiem, ale to zeszło u mnie na drugi plan. 
- Boże, co się z nią dzieje? - pomyślałem gorączkowo - co z moją Lidią?! 
Jak dotąd, nikt z lekarzy czy pielęgniarek nie podszedł do mnie i nic nie powiedział. Zapewne jeszcze nic nie wiadomo. A to czekanie i stan niepewności, niewiedzy jest czymś straszliwym.
Schowałem twarz w dłoniach i z całej siły starałem się powstrzymać łzy. 
Czas mijał, a ja dalej niczego się nie dowiedziałem, jednak poprzysiągłem sobie, że nie ruszę się stąd, póki się nie dowiem, co z moją ukochaną. 
Nagle poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Podniosłem głowę, to podeszła do mnie pielęgniarka.
- Bardzo mi przykro - powiedziała ponuro. - Pani Lidia poroniła. 
Poczułem się, jakby ktoś wyssał mi całe powietrze z płuc. Jak dotąd, tliła się we mnie resztka nadziei, że zostaniemy szczęśliwymi rodzicami. Jednak teraz, ta informacja kompletnie mną wstrząsnęła i mnie załamała... 
- Jak to?! Nie dało się nic zrobić?!
- Niestety - powiedziała pielęgniarka. - Jednak to nie wszystko! U pani Lidii stwierdzono gwałt i pobicie. Stres wywołany tymi czynnikami spowodował, iż pani Lidia straciła dziecko. Jednakże nic nie chciała mówić na ten temat. 
Robimy jej jednak obdukcję lekarską, wszystko będzie udokumentowane. Tylko nie wiadomo, kto jest sprawcą... 
- Zaraz będzie wszystko jasne! Niech pani wezwie policję, a ja pojadę z nimi i wydam w ich ręce sprawcę! - powiedziałem.
Tak, wziąłem sprawę w swoje ręce. Uznałem, że muszę tak postąpić.
Pielęgniarka wezwała policję, niebawem przyjechali. Podałem im adres swojego mieszkania i poinformowałem, że sprawca znajduje się zamknięty w moim mieszkaniu. 
Jechałem radiowozem z policjantami, zrobiło się ogromne zamieszanie. Gdy dojechaliśmy do mojej posesji, zauważyliśmy... że Albert właśnie wywalił drzwi i zabiera nogi za pas. Jednak policjanci szybko zareagowali.
- Proszę stać! - krzyknął jeden z nich. - Jest pan zatrzymany!
- Jestem niewinny! - odkrzyknęło to bydlę. 
Policjant wziął pistolet i strzelił nim w górę. Zatrzymało to Alberta, który się zatrzymał i odwrócił. Stróże prawa wykorzystali ten moment i nie odkładając pistoletów, podeszli do ojca. 
- Proszę do radiowozu - powiedział policjant. - W tej chwili.
- Jestem niewinny! - powtórzył się okrutnik. 
- Wyjaśnimy sprawę na komisariacie - powiedział policjant. Zwrócił się też do mnie. - Pan również z nami pojedzie, złożyć zeznania w sprawie. 
Pokiwałem tylko głową. Albert całą drogę się awanturował. Gdy już byliśmy na komendzie, musieli założyć mu kajdanki. 
Z bólem serca opowiedziałem o całej sprawie, powtórzyłem też to, co powiedziała mi Lidia. Zaznaczyłem również, że ona nie będzie w stanie w najbliższym czasie opowiadać o tym. Policjant powiedział, że będzie potrzebna jej terapia. 
W szpitalu policjantom powiedziano, że zostanie przesłana na policję obdukcja lekarska, stwierdzenie gwałtu i pobicia. 
Policjant powiedział, że dobrze się stało, iż nastała taka szybka reakcja, gdyż to ułatwia sprawę. Prawda... ślady Alberta na ciele Lidii były jeszcze świeże, łatwiej będzie udowodnić mu winę! 
- Jest pan wolny - powiedział policjant, który mnie przesłuchiwał. - Teraz zajmiemy się panem Albertem. 
- Słusznie - odparłem. 
Policjant zawołał swojego kolegę, który wprowadził do biura Alberta.
- Zgnijesz w więzieniu - powiedziałem wściekły do ojca. 
- Jeszcze nie udowodniono mu winy - zwrócił mi uwagę stróż prawa. 
- To kwestia czasu - powiedziałem. - Do widzenia. 
Już wpół do czwartej nad ranem. Umieram z wycieńczenia, ale muszę wracać do Lidii. 
Na szczęście, w Niemczech jest sprawna policja, która nigdy nie zwleka z sprawami takimi jak ta. Nie wiem, jak w innych krajach. 
Pośpieszyłem do szpitala. Na szczęście, udało mi się ubłagać recepcjonistkę, aby pozwoliła mi pójść na oddział, mówiąc, że to szczególnie wyjątkowa sytuacja. Godziny odwiedzin są dopiero od siódmej rano. 
Na oddziale zagadnąłem pielęgniarkę, chciałem wiedzieć, w jakiej sali jest Lidia. 
- Tak naprawdę, pan powinien przyjść dopiero o siódmej rano - powiedziała - ale w tej wyjątkowej sytuacji nie będę już oponować. Pani Lidia faktycznie potrzebuje wsparcia. Jest w sali numer dwanaście. Jednak proszę jej niczym nie denerwować, jej stan psychiczny jest fatalny... 









*** 






Leżałam obolała na szpitalnym łóżku i zalewałam się gorzkimi łzami. Nijak nie mogłam przestać. 
Zostałam podle zgwałcona, pobita, straciłam dziecko. Czułam, że staję się kłębkiem olbrzymich nerwów. 
Zrobili mi obdukcję lekarską, nie broniłam się przed tym, ale nie miałam ochoty rozmawiać na ten temat. Nikt mnie w sumie nie zmuszał, wykazali zrozumienie. 
Nagle ktoś przyszedł. I ten ktoś zaczął delikatnie potrząsać moim ramieniem...
- Lidia, skarbie, już jestem - usłyszałam czuły głos mojego chłopaka. 
- Marco? Gdzieś Ty się podziewał? - wydukałam. 
- Już Albert został zamknięty. Już nie zrobi Ci nigdy krzywdy - wyszeptał Marco.
- Lekarze mnie pytali o sprawę... ale ja nie dam rady o tym rozmawiać - powiedziałam cicho. - Ty zgłosiłeś to na policję? Dlaczego?! Ja nie... 
- Nikt Cię nie będzie zmuszał do zeznawania, aż nie będziesz gotowa - Marco próbował mnie uspokoić. - Ważne, że została zrobiona obdukcja lekarska i podejrzany został aresztowany! 
- Marco, ja straciłam dziecko - powiedziałam roztrzęsiona. - Nie masz pojęcia, jak się teraz tragicznie czuję. Tak bardzo Ci na nim zależało... - mówiłam, płacząc. 
- To nie Twoja wina - wyszeptał Marco. 
- Marco, ja... nie mogę tego znieść! Po prostu nie mogę! Czuję się z tym podle, że poroniłam! Na pewno jesteś zawiedziony... 
- To nie Twoja wina, kochanie - powtórzył Marco. - To wszystko wina Alberta, Ty nic złego nie zrobiłaś, jesteś absolutnie niewinna, rozumiesz? Mówiłem Ci to i dalej będę mówił... 
- Marco... wracaj do domu - wycedziłam - masz trening przecież, odpocznij chociaż trochę. A ja...
- Nie idę na trening - przerwał mi Marco - nie jestem w stanie. Ja cierpię razem z Tobą, rozumiesz? Zostanę i będę przy Tobie... nieważne, co inni będą mówić.
- Wszystko mnie boli... - jęknęłam. - A głowa to już w ogóle buzuje! Marco, ja chyba zaraz zwariuję...
Prawie wrzeszczałam, po prostu to nie do opisania... Marco szybko podał mi wody i przytulił mnie, starał się mnie jakoś uspokoić. 
Znów zaczęłam płakać, zachowywałam się jak jakaś uciekinierka z psychiatryka. Ból był taki świeży i straszliwy, przeszywał mnie na wskroś... oba bóle, fizyczny i psychiczny. 
Wtulałam się w Marco, on obejmował mnie swoimi silnymi ramionami i szeptał do ucha różne słowa pocieszenia. 
- Chcę stąd wyjść jak najszybciej - wydukałam. - Chcę do domu! 
Mam nadzieję, że Ewa wróci jak najszybciej. A tego poranka wróci Łukasz, zapewne będzie chciał wiedzieć, co u mnie... 
- Na pewno niedługo Cię wypuszczą - powiedział Marco. 
Na szczęście, nie bił mnie po głowie, nie mam wstrząsu mózgu czy czegoś podobnego... Mam tylko siniaki na rękach, klatce piersiowej... I parę razy uderzył mnie mocno w brzuch, co spowodowało poronienie... Do tego ten koszmarny lęk i stres! 
Mój stan psychiczny prezentuje się lata świetlne gorzej niż fizyczny. 
- Kochanie... muszę do łazienki pójść. Zaraz wrócę - powiedział Marco.
- Idź, idź - powiedziałam, moja głowa opadła na poduszkę. 
Czuję niesamowity chaos w moim wnętrzu. Chciałabym gdzieś stąd zwiać, gdzie nie będzie nikogo... 







*** 


*oczami Marco* 




Poszedłem do łazienki, bo chciałem zostać na chwilkę sam. Poczucie winy nie dawało mi spokoju. 
Stanąłem przy oknie, zacząłem wpatrywać się w puste ulice Dortmundu. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni, zacząłem się zastanawiać, czy nie zadzwonić do Mario... tylko jemu mogłem się wyżalić i wszystko opowiedzieć, wiedząc, że on tego nikomu nie powie ani nie będzie złośliwie komentował. 
Kiedyś Mario mi powiedział, że jeżeli tylko będę potrzebował wsparcia, zawsze mogę do niego zadzwonić, o każdej porze dnia i nocy. On również mógł na mnie liczyć. 
Postanowiłem jednak nie dzwonić, tylko wysłać mu SMS... 

Cześć, Mario. Wybacz, że piszę o takiej porze, ale to naprawdę wyjątkowa i poważna sytuacja. Stało się coś strasznego i to z mojej winy. Potrzebuję Twojego wsparcia. Kiedy się obudzisz, napisz, kiedy byś mógł ze mną porozmawiać... Mam nadzieję, że będziesz mógł jak najszybciej!  

SMS na pewno go teraz nie obudzi. Już samo wysłanie SMSa dało mi jakąś ulgę. 
Wyszedłem z łazienki... i doznałem szoku.
Z damskiej toalety, znajdującej się tuż obok męskiej, wychodziła... Sophie. Była w piżamie. Czy ona również leżała w szpitalu? Niby co jej mogło się stać? 
- No proszę! Kogo ja tu widzę - Sophie oczywiście musiała mnie zaczepić. 
- Nie denerwuj mnie - mruknąłem.
- Jakie to przykre, Twoja ukochana została zgwałcona? - jak to usłyszałem, poczułem, jak krew się we mnie gotuje... 
- Kto Ci tak powiedział?! - wkurzyłem się na maksa. 
- Słyszałam, jak pielęgniarka do Ciebie mówiła - powiedziała Sophie. - I co, jednak nie będziecie szczęśliwą rodzinką? Nie będzie dzidziusia? - zachichotała.
- Wiesz co? W ogóle nie masz uczuć! To w ogóle nie jest śmieszne! Jesteś skończoną idiotką - powiedziałem. Chciałem pójść, ale Sophie złapała mnie za ramię.
- A Ty skończonym mięczakiem - powiedziała. - Dziwię się teraz samej sobie, że mi na Tobie zależało. Jesteś taką ciotą, że aż mi Cię szkoda.
- Wiesz co? Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz, i... - i nagle moją wypowiedź przerwała dzwoniąca komórka. 
Mario?! To jednak go obudziłem?! 

________________________ 


Rozdział nie zachwyca. Ale pozostawiam Waszej ocenie. :) 
Wprawdzie sprawa gwałtu już jest na policji, szybko to się rozwiązało... Ale jeszcze będzie trochę mieszania, więc się nie przejmujcie ;> 

U Was też 30-stopniowy upał? U mnie niestety tak... mam nadzieję, że szybko się to skończy, bo zdycham -.- 

Liczę na motywujące komentarze. :) Dla Was zostawienie komentarza to chwilka, a dla mnie ogromna radość. 

Buziaki!
WildChild 





niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 48.

Z dedykacją dla Om ness, która tak wyczekiwała tego rozdziału. :) 


- Zaraz będziesz piszczeć z rozkoszy - sapał z satysfakcją Albert. - Zapamiętasz sobie tatusia do końca życia - zaśmiał się.
Nie miałam odwagi się odgryźć. Z oczu popłynął mi kolejny strumień łez. 
- Przestań ryczeć! - wrzasnął. Znów zaczął mnie bić... śmiał się przy tym, był wyraźnie zadowolony z tego, co czynił! 
- Pozwolisz, że jeszcze raz sobie ulżę! 
- Nie! Nie! Zostaw mnie! Puść mnie, słyszysz?! - moje nerwy również miały swoje granice.
Ten pokoik, zawsze taki przytulny i kochany, teraz zawsze będzie kojarzył mi się z tą okropną, koszmarną nocą. 
Albert mnie gwałcił, ja cały czas płakałam i wrzeszczałam z bólu.
- Zostaw mnie! - krzyczałam.
Albert chwycił scyzoryk, przystawił mi go do twarzy.
- Teraz pożałujesz...
- Hej, co się tam dzieje?! - i nagle Marco wparował do sypialni. Albert na maksa zaskoczony spojrzał na niego. 
- Tato?! Co Ty robisz?! Ty sukinsynu! - krzyknął i zepchnął go z łóżka, ja okryłam się kocykiem. Łzy nie przestawały płynąć z moich oczu. 
- Ja Ciebie do domu przyjąłem, Ty zboczeńcu, a Ty coś zrobił?! - Marco wyraźnie się zdenerwował, takiego wściekłego jeszcze go nie widziałam.
- Ta gówniara sama tego chciała - wymamrotał Albert. 
- Nie ujdzie Ci to płazem! Zgnijesz w więzieniu! - Marco dawał upust swoim emocjom.
- A tylko spróbujesz mnie wydać! - Albert podniósł się z podłogi, zdążył naciągnąć już na siebie spodnie, i zaczął szarpać się z Marco. Ten na szczęście, wiedział co zrobić i zasadził ojcu potężnego kopniaka w krocze. Ten przysiadł na ziemi, łapiąc się za swoje genitalia. 
Marco wykorzystał ten moment i wyciągnął z szafy... pistolet. Wycelował nim w Alberta... Patrzyłam na tę scenę z przerażeniem. Skąd Marco miał ten pistolet?! Nigdy mi nic o tym nie mówił... 
- Synu, nie możesz mnie zabić - wymamrotał przerażony Albert.
- Nie nazywaj mnie swoim synem! Ja już nie mam ojca! - krzyknął Marco. - Jesteś skończony! 
- Proszę, nie zabijaj mnie - Albert w kilka sekund stał się potulny jak baranek. A żeby Marco widział, jaki on był pięć minut temu...
- Teraz jesteś taki potulny i wystraszony, a coś Ty zrobił Lidii, jak mnie nie było?! Myślałem, że można Ci ufać! Nie powinienem był przyjmować Cię do domu nawet na jeden dzień - Marco nie przestawał krzyczeć na Alberta, cały czas celował w niego pistoletem. Albert nie miał odwagi się ruszyć. 
- Ona sama tego chciała! - krzyknął Albert. 
- Będziesz się tłumaczył policji, ja nie będę z Tobą rozmawiał - powiedział Marco ostrym głosem. - Wszystko zdążyłem zauważyć. Sukinsynu, Ty zgwałciłeś Lidię. Powinieneś dostać kulę w łeb teraz i od niej - Marco po prostu wychodził z siebie. 
- Jakiej policji?! Ty...
- Teraz pójdziesz do piwnicy i tam poczekasz na policjantów - powiedział Marco - a jeżeli będziesz się stawiał, to od razu pociągnę za spluwę. 
- Dobrze! A ja powiem policji, że broń trzymasz w domu! 
- Tak się składa, że mam pozwolenie. 
Marco pozwolił ojcu wstać, i trzymając pistolet blisko jego głowy, poprowadził go do piwnicy. 
Ja wykorzystałam ten moment, żeby się szybko ubrać. Narzuciłam na siebie koszulkę i spodenki do kolan, poczułam, że mam ochotę wrzeszczeć, ile sił w płucach... 
Jednak opanowałam się i pobiegłam na dół. Miałam ochotę stąd uciec jak najdalej. Nie chciałam absolutnie nikogo widzieć, nawet Marco. Wprawdzie to on mnie uratował, ale jednak trochę było jego winy, że stało się coś takiego... 
Nałożyłam prędko balerinki i skierowałam się do wyjścia. Chciałam pobiec hen daleko. 
Otworzyłam drzwi i wybiegłam. Nic mnie nie obchodziło. Chciałam być kompletnie sama. 
Zapłakana pobiegłam w kierunku swojego domu. Jakąś wymówkę dla Łukasza, który rano wróci z Polski, zdążę wymyślić...








*** 


*oczami Marco* 





Zamknąłem ojca w piwnicy, trochę się natrudziłem, aby porządnie zaryglować te małe pomieszczenie, ale w końcu się udało. Nie miał szans, aby zwiać.
Nie mogłem sobie nijak darować, że pozwoliłem pomieszkać temu bydlakowi w moim domu. Zacząłem się obwiniać o wszystko.
Wróciłem do sypialni... ale Lidii już tam nie było.
- Lidia, skarbie, gdzie jesteś? - zawołałem.
Odpowiedziała mi cisza. Obiegłem cały dom, nigdzie jej nie było. Zauważyłem, że drzwi frontowe są otwarte...
- Gdzie ona mogła pójść?! Boże, a jak ona sobie coś zrobi?! - pomyślałem strwożony na maksa. - Muszę jej zacząć szukać i to natychmiast!
Na szczęście, u Svena wypiłem tylko szklankę piwa, więc mogłem poprowadzić skuter. Chwyciłem kluczyki od niego, zamknąłem dom i ruszyłem na poszukiwania mojej ukochanej. 
- Może pobiegła do siebie - pomyślałem. - Najpierw tam pojadę!








*** 







- Kurwa! Jaka ja głupia jestem! - jęknęłam sama do siebie.
W tym całym zamieszaniu... zapomniałam kluczy. Mogłam sobie co najwyżej przekimać na wycieraczce. 
Nie, nie zasnę tej nocy nigdzie, nie ma opcji! Usiadłam tylko przed drzwiami i zaczęłam znowu płakać. Zimny wiatr przebiegł po moich plecach. Do tego zaczął kropić lekki deszcz. Nie wzięłam żadnej bluzy, zrobiło mi się strasznie zimno w tej koszulce na krótki rękaw.
Łukaszowi powiem, że przyszłam z samego rana, aby nieco posprzątać, ale zapomniałam kluczy. 
Może tą swoją ucieczką dałam powód do zmartwienia Marco, ale niewiele mnie to obchodziło. Szok spowodowany gwałtem sprawił, że nikogo nie chciałam widzieć, z nikim rozmawiać, chciałam być sama. 
Nawet nie zauważyłam, jak szybciutko tu przybiegłam. Znałam już drogę z domu Marco do mojego i Piszczków domu. 
Biegłam zapłakana, nie patrząc przed siebie, nie obchodziło mnie, że ktoś coś pomyśli. 
Na szczęście, komórkę miałam ze sobą. Sprawdziłam godzinę - była już pierwsza w nocy. 
Zerwał się silny wiatr, zaczął padać mocniejszy deszcz, ja siedziałam na tej wycieraczce i płakałam. Okropnie mnie brzuch bolał. Do tego ten ból psychiczny, którego również nie mogłam znieść. 
Miałam wiele siniaków na ciele, ten bydlak mnie również pobił. Mimo, że już byłam wolna, dalej stres nie odpuszczał, myślałam, że zaraz zwariuję... 
Nagle ktoś zaparkował skuterem przed furtką. Okazało się, że to... Marco. 
- Po co on tu przyjechał? - pomyślałam. 
Schowałam twarz w dłoniach. Usłyszałam szybkie kroki blondyna.
- Lidia, skarbie, dlaczego uciekłaś?! I czemu tu siedzisz na tym deszczu? 
- Kluczy zapomniałam w tym całym zamieszaniu - wydukałam. - Poza tym, to, co się stało, to także Twoja wina! Po co przyjąłeś tego sukinsyna pod swój dach?! Jeszcze imprez Ci się nagle zachciało! Chociaż, ciekawe, czy to serio była impreza! Może Ty masz kogoś na boku, co?! - nie zdawałam sobie sprawy z tego, co wykrzykiwałam... Plotłam trzy po trzy. Ludzie różne rzeczy robią lub mówią, gdy są w szoku... 
- Wiem, skarbie, że to też moja wina - powiedział łamiącym się głosem blondyn. - Nie wiem, czy kiedykolwiek sobie to wybaczę, iż go przyjąłem do siebie. A ten potwór pożałuje. Niech nie nazywa już mnie swoim synem. I naprawdę byłem na kameralnym spotkaniu u Svena, chłopaki to mogą potwierdzić! 
- Nieważne - wycedziłam. - Marco, ja chciałam zostać sama, rozumiesz? 
- Kochanie... - powiedział Marco - Ty teraz potrzebujesz wsparcia i bliskości, rozumiesz? Może nie zdajesz sobie z tego sprawy. A nawet jeśli chcesz być sama, to na pewno nie na tym zimnie i deszczu. Chodź, zabiorę Cię...
Znów się rozszlochałam. Zrobiło mi się również przykro, że tak naskoczyłam na mojego ukochanego Marco, który przecież nic złego nie zrobił. Skąd mógł wiedzieć, że Albert okaże się takim nikczemnikiem? Kiedy Marco go przyjmował, Albert wydawał się być w porządku człowiekiem. 
- Marco... wybacz mi, ja nie powinnam była tak na Ciebie krzyczeć. Ty nie zrobiłeś nic złego - powiedziałam płaczliwym głosem. - To wina tylko i wyłącznie Alberta... Marco, on trzy razy mnie zgwałcił tego dnia! Wczoraj dobierał się do mnie i mnie obmacywał - nagle odważyłam się to powiedzieć. 
- Lidia, kochanie, dlaczego nic nie powiedziałaś?! 
- Wstydziłam się, nie masz pojęcia, jak bardzo - powiedziałam. - Poza tym, on groził, że jeśli coś komuś powiem, to pożałuję. To nieobliczalny człowiek. On jest zdolny do wszystkiego!
- Zabiję to bydlę - wściekł się Marco. - Niech go policja jak najszybciej zabierze, bo nie ręczę za siebie! Kochanie, siadaj na skuter, wracamy... 
- Marco! Błagam! Ja nie chcę teraz rozmawiać o tym z jakimiś obcymi osobami, zwłaszcza policją - rozszlochałam się. - Nie masz pojęcia, jak ciężko o tym mi mówić. Ja ledwo Tobie powiedziałam! Wstydzę się i boję! Proszę Cię... 
- Kruszynko, ja doskonale Ciebie rozumiem. Ale on musi ponieść karę za to, co zrobił. I świetnie wiem, że ciężko Ci o tym mówić - powiedział cicho Marco.
- Proszę Cię... daj mi czas - jęknęłam.
- Do rana - powiedział Marco. 
- Tylko?! 
- Kochanie, ja wiem, że to trudne dla Ciebie, ale ja pragnę tylko Twojego dobra. I sprawiedliwości dla tego brutala - syknął. - Nie masz pojęcia, jak bardzo wściekły na niego jestem, znienawidziłem go, jak tylko się da. 
Marco, mimo swojej czułości i troskliwości, potrafił być bardzo stanowczy. 
Przerażało mnie, że będę musiała opowiedzieć o gwałcie na policji, i w tak krótkim odstępie czasu. 
Nie wiem, jak to zrobię. 
Marco wyciągnął do mnie swoje silne, umięśnione ramiona i mnie mocno przytulił. Wczepiłam się w niego, dalej gorzko płacząc. 
Marco zdjął swoją bluzę i kazał mi ją założyć. A sam miał na sobie tylko lichą koszulkę bez rękawów. 
- Marco, zimno Ci będzie - wydukałam.
- Przede wszystkim Tobie ma być ciepło - szepnął. - Nie przejmuj się mną. 
Założyłam mięciutką bluzę Marco, pachnącą jego perfumami. Blondyn wyciągnął ze schowka skutera drugi kask, założyłam go. Sam również założył swój i ruszyliśmy. Siedziałam, wtulając się w jego plecy i obejmując go w pasie. 
Niebawem dojechaliśmy do domu Marco. Bałam się przestąpić próg tego domu. 
- A co, jeżeli on wywali te drzwi od piwnicy? - szepnęłam. 
- Dobrze je zaryglowałem - powiedział Marco, nie przestawał mnie obejmować. 
- Co teraz? - jęknęłam.
- Rano wezwiemy policję, a teraz niech trochę posiedzi w tej zimnej piwnicy - powiedział Marco. 
- Oni Cię oskarżą o pozbawienie wolności - jęknęłam. 
- Nie wiem sam, kochanie. Nie wiem, co byłoby lepsze... Mam też przecież na uwadze Ciebie. Chciałem, abyś chociaż troszeczkę ochłonęła.
Znów zaczęłam płakać. Nie mogłam się powstrzymać. Marco przytulił mnie mocno, starał się pocieszyć. 









*** 







Marco tulił mnie przez godzinę, ja płakałam w jego ramionach. Starał się okazywać mi dużo czułości, bliskości. 
- Marco, ja nie mogę tego znieść - szlochałam. - Brzuch mnie straszliwie boli. 
- Na pewno ze stresu... Lidia! Oby nic się nie stało naszemu dziecku - Marco wyraźnie się przestraszył.
- Właśnie! 
- Marco... niedobrze mi. - jęknęłam. - Zaraz zemdleję...
- Wezwę karetkę - powiedział Marco. - Bezsprzecznie. 
On wybrał numer na pogotowie, ja leżałam na kanapie i zwijałam się z bólu. Ten ból się znacznie powiększył.
- Boże... obym tylko nie straciła dziecka... - pomyślałam zrozpaczona. 

___________________________ 


Łee. Nie wyszło to jak chciałam, ale okej. 
Jeśli Wam przypadło do gustu, to spoko. 
Mam nadzieję, że Wam podoba się takie łączenie tragizmu z romantyzmem. :) 

Mam pytanie, czy przyśnili Wam się kiedyś jacyś piłkarze? :> 
Mnie dwa razy Mario się przyśnił.
Raz mi się przyśniło, że wyglądam przez kuchenne okno, a on stoi na moim podwórku. Ale gdy na nie wyszłam, już go nigdzie nie mogłam znaleźć... 

A za drugim razem, przyśnił mi się mecz o Superpuchar, Mario w nim strzelił bramkę swojej byłej drużynie. o.o 
Ale najlepszy sen to miała moja matka. Dziś mi powiedziała, że Marco jej się przyśnił! W tym śnie, był u nas i chciał wymienić oponę w swoim aucie (mój tata ma zakład auto naprawy i wulkanizacji) 
Ja tam kręciłam się w tym śnie przy nim, coś do niego mówiłam łamanym angielskim... Ach, marzenie! :3 

Wczoraj gdy oglądałam mecz, zdarzało mi się często pokrzykiwać z emocji, aż rodzice przychodzili i uciszali mnie, bo spać chcieli. Grr! Ale jak tu nie wrzasnąć, kiedy Bayern fauluje lub się kręci w polu karnym Borussii i prawie strzela gola? 

Okej, nie zanudzam Was dłużej. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba, że zapewniłam odpowiednią dawkę emocji. Jeżeli macie jakieś uwagi czy coś, to śmiało piszcie. Wiem, że nie piszę idealnie, że mogę robić rozmaite błędy, jakbyście coś zauważyły, to pisać :> 

WIĘC KOMENTOWAĆ, KOMENTOWAĆ I JESZCZE RAZ, KOMENTOWAĆ! 

Buziaki! 
WildChild

+ polecam wspaniałego bloga 
http://reusowa.blogspot.com/ 
Mam nadzieję, że tam zajrzycie, a naprawdę warto zajrzeć. Opowiadanie jest wspaniałe :) 



sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 47.

Struchlałam. Albert zachowywał się jak psychol. Nie przestawał mnie obmacywać, ja przerażona leżałam bez ruchu, strach mnie sparaliżował i nie byłam w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Bałam się, że zrobi mi coś jeszcze gorszego... 
Jednak nagle coś mnie tknęło, i chciałam się szybciutko poderwać i zwiać. 
Jednakże moja próba ucieczki zakończyła się fiaskiem - oberwałam z całej siły w twarz.
Pisnęłam z bólu, złapałam się za policzek. On spoglądał na mnie wściekły.
- Jeszcze jedna taka próba, a naprawdę stanie Ci się krzywda - wysyczał. 
- Dlaczego Ty mi to robisz? - odważyłam się zapytać. - Zostaw mnie w spokoju! Powiem wszystko Marco!
Znów mnie spoliczkował. Popchnął mnie na kanapę, przybliżył swoją twarz do mojej...
- Jak tylko słówko piśniesz, suczko, to serio nie ręczę za siebie - powiedział ostrym tonem. - Będziesz wtedy gorzko żałować, że się urodziłaś! I lepiej, żebyś teraz milczała, dla własnego dobra!
Słuchałam go z przerażeniem. On był zdolny do wszystkiego! 
- Leż teraz - rozkazał. - Zakomunikuję Ci, kiedy będziesz mogła iść.
Bałam się mu cokolwiek odpowiedzieć. Leżałam jak na szpilkach, on wodził swoimi obleśnymi rękami po całym moim ciele. Nie cofał się przed niczym, dotykał mnie, gdzie tylko zechciał. Zegarek wskazywał godzinę dwunastą...
- Na pewno teraz Marco nie przyjdzie - pomyślałam rozpaczliwie. - Boże, co za okropny człowiek! 
Albert po jakichś dwudziestu minutach pozwolił mi wstać. Całe szczęście, że do gwałtu nie doszło, a skończyło się tylko na obmacywaniu! Szczęście w nieszczęściu. Mimo wszystko, drżałam ze strachu przed tym człowiekiem. Postanowiłam, że jutro pójdę z Marco na trening albo do domu. Powiedziałabym dla Marco, że chciałabym tam posprzątać, albo podałabym jakąś inną dobrą wymówkę. 
Zaczął padać obfity deszcz. A taki uroczy dzień się zapowiadał...
Zamknęłam się w sypialni. Na szczęście, Marco wszystkie swoje kosztowności trzymał właśnie w sypialni. Karty kredytowe, pieniądze, biżuterię i inne cenne rzeczy. Mogłam więc ich pilnować. 
Chętnie sama bym tego psychopatę stąd wyrzuciła, ale wiedziałam, że to się nie uda. Taka próba mogłaby się dla mnie fatalnie skończyć. 
Po jakimś czasie postanowiłam się odważyć, zejść na dół i przygotować jakiś obiad. Marco zapewne wróci zmęczony i głodny. 
W lodówce odnalazłam mięso na kotlety schabowe. No proszę, nie sądziłam, że w Niemczech również się jada schabowe. 
Poszperałam w szafkach, odnalazłam ryż, jakiś sos w torebce. 
- Zrobię ryż i kotlety - pomyślałam - tylko jeszcze jakaś surówka by się przydała!
Znalazłam na szczęście marchew i kapustę. W lodówce stał opróżniony do połowy słoik z majonezem. Czyli uda mi się zrobić prostą surówkę. 
Przystąpiłam do roboty. Na szczęście, Albert był zajęty oglądaniem telewizji i nie próbował mi przeszkadzać. 
Jednak teraz, po całym zajściu, ręce mi się trzęsły na sam widok tej nikczemnej osoby. 
Akurat kończyłam robić posiłek, gdy usłyszałam, iż blondyn wrócił do domu.
- Wróciłem! - zawołał od progu. 
Zegar pokazywał godzinę piętnastą. Chyba trener miał dobry humor i skrócił im nieco ten trening. 
- Lidia, gdzie jesteś? - zawołał.
- W kuchni - odkrzyknęłam.
Marco przyszedł do kuchni, od razu objął mnie w pasie i zaczął całować. Przeraziłam się, że zaraz Albert może tu przyjść, ale uznałam, że jednak niewiele mnie obchodzi, co ten zboczeniec pomyśli. Wiedziałam, że przy Marco nie odważy się powiedzieć złego słowa o mnie czy wyrządzić mi krzywdy. 
- Moje Ty kochanie - powiedział, gdy już oderwał się od moich ust. - Widzę, że zrobiłaś obiad.
- Tak - odparłam cicho. - Pewnie głodny jesteś po treningu. 
- Oj, jestem, jestem - zaśmiał się. - Jak wilk. 
- To już Ci nakładam - powiedziałam.
Mój głos drżał. Wiedziałam, że zaraz i Albert przysiądzie się do nas. A ja nie miałam najmniejszej ochoty usiąść z nim przy jednym stole. 
- Nałóż i tacie - no tak, mogłam się spodziewać tych słów z ust Marco. 
- Okej - mruknęłam.
Postawiłam na stole trzy talerze z obiadem. Sobie jednak nałożyłam niewiele, nie miałam wielkiego apetytu. 
Nawet, gdyby Albert tak podle mnie nie zastraszył, i tak wstydziłabym się opowiedzieć komukolwiek o tym, co mi zrobił. Zresztą... czy Marco by mi uwierzył? 
- Tato, obiad - krzyknął Marco.
Albert przyszedł, usiadł obok Marco. Bez słowa zaczął konsumpcję. 
- Znalazłeś pracę? - zapytał Marco.
- Nie - odparł Albert. - Nie udało się, niestety.
- Kiepsko - skomentował Marco. - Ale wiesz, że musisz szukać dalej.
- Będę szukał, spokojnie - powiedział Albert. - Wspaniały obiad. Lidia, naprawdę mistrzowsko gotujesz.
- Zgadzam się z tym - powiedział szybko Marco. - Właśnie czegoś takiego było mi trzeba po treningu.
- Właśnie, jak tam trening? - Albert był nadzwyczajnie miły i uprzejmy w konwersacji z Marco. Zapewne był na tyle cwany i postępował tak, aby Marco niczego się nie domyślił, żeby żył w przekonaniu, że Albert jest naprawdę porządnym i dobrym człowiekiem. A mnie udało mu się tak zastraszyć, że nie byłam w stanie pisnąć ani jednego słowa o zdarzeniu. 
- Całkiem nieźle, został skrócony o godzinę - powiedział Marco. 
- Dostajecie duży wycisk? 
- Czasami tak - zaśmiał się Marco. - Takie życie piłkarza. Trzeba trochę czoło zapocić, aby do czegoś dojść i czegoś się nauczyć.
- Prawdę mówisz - powiedział Albert, krojąc swojego kotleta. 
- Wiesz co? Kupiłem gazetę, gdy wracałem, będziesz mógł tam poszukać pracy - powiedział Marco. - Całkiem sporo jest tam tych ofert. Gdyż właśnie tak pomyślałem, że mogło Ci się nie powieść. 
- Dziękuję - powiedział Albert. - Na pewno przejrzę te oferty. 
- I pamiętaj, żadna praca nie hańbi - powiedział Marco.
- Wiem o tym - powiedział Albert. - Święte słowa.
Marco chyba był w dobrym humorze. Może to była zasługa jego kolegów? 
Zjedliśmy wszyscy obiad, zapakowałam naczynia do zmywarki. Ogarnęłam nieco klamoty w kuchni i poszłam na górę. Albert wziął kupioną przez Marco gazetę i zaczął przeglądać propozycje różnych prac, Marco włączył TV i wbił wzrok w ekran. 
Gdyby nie było tego pieprzonego Alberta, chętnie pooglądałabym z Marco telewizję, wtuliłabym się w niego... Ale Albert akurat siedział w salonie razem z Marco. 
Wymienianie czułości z blondynem przy tym okropnym facecie wcale nie dałoby mi żadnej przyjemności ani radości. 
Siedziałam zatem w sypialni, bawiąc się tabletem Marco. 










*** 









Akurat wyłączałam tablet, gdyż nieco się nagrzał, gdy do pokoju nagle przyszedł Marco. 
Bez słowa położył się obok mnie na łóżku. 
- Jak tam, kochanie? - zagadnął.
- Szału nie ma - odparłam cicho.
- To zaraz będzie... szał ciał! - Marco uśmiechnął się zawadiacko i zaczął gładzić moje ciało. Od razu przypomniał mi się obleśny dotyk Alberta. 
- Nie! Marco, nie mam ochoty - zerwałam się z łóżka. - Nie dzisiaj. Źle się czuję - w sumie to nie skłamałam. 
Marco spojrzał na mnie, jakby lekko zdziwiony. 
- Nie zmuszam Cię - odparł. - Ale chodź tu do mnie, chociaż daj się przytulić, wiesz, że...
- Na litość boską, Marco! - jęknęłam. 
Zbiegłam na dół, napiłam się wody. Znalazłam tabletki na uspokojenie, zażyłam jedną. 
Po paru minutach jednak wróciłam do sypialni, gdyż Albert przyszedł do kuchni, w której przysiadłam. Stanęłam przy oknie, po którym spływały krople padającego deszczu. Poczułam dłoń Marco na ramieniu.
- Lidia, czy Ty gniewasz się o coś? - zapytał cicho. - Lub stało się coś? Odkąd wróciłem z treningu, mam wrażenie, że... 
- Nic się nie stało - odparłam. - Kobiety w ciąży ponoć mają humorki. Jak widać, nie jestem wyjątkiem. 
- Ach, no chyba że tak - powiedział Marco.  
Udało się jakoś zamknąć usta Marco. Już nie drążył tematu. Całe szczęście. A ja postanowiłam być jak najbardziej opanowaną. Ale wtedy, gdy zaczął mnie głaskać, przypomniał mi się incydent sprzed południa... 
A jutro rano muszę zwiać, nie mogę tu absolutnie pozostać. 
- Czasami można mieć gorszy nastrój bez powodu - powiedziałam. - Może to przez tę brzydką pogodę, widzisz, jak pada.
- Na pewno? Lidia, wiesz, że jakby cokolwiek się działo, możesz mi śmiało powiedzieć - powiedział Marco. - Jeżeli ktoś by Cię skrzywdził, to już ja wiem, co bym zrobił z takim delikwentem... 
- Nic się nie stało - powiedziałam. - Huśtawki nastrojów są normą w okresie ciąży. 
Marco pokiwał głową. 
- Możesz mnie teraz przytulić - powiedziałam cichutko. 
Lewy pomocnik Borussii chętnie spełnił moją prośbę, wyciągnął ramiona i nasze ciała się zetknęły. Od Marco biło niesamowite ciepło. 
- Nie będę Cię zmuszał do współżycia, jeśli nie masz na to ochoty. Nie martw się - powiedział. - Rozumiem, że masz nieco gorszy dzień, to każdemu się zdarza. 
Objęłam w pasie mojego ukochanego. Mogłabym tak stać wtulona w niego godzinami. Jednak na żadne inne pieszczoty nie miałam chęci. 
- Kochanie, ale czy aby na pewno...
- Naprawdę, nic mi nie jest - powiedziałam krótko.
- Mam nadzieję, że to prawda - powiedział Marco, pogładził moje włosy. 
- Prawda, prawda - mruknęłam.
- Wiesz, że Cię kocham? - szepnął. 
- Ja Ciebie też, Marco. 
- Gwiazdeczko Ty moja... - tak, dziś chyba miał szczególną ochotę na czułości. 
Na pewno, gdyż nie wypuszczał mnie z ramion. 
- Chodźmy się wykąpać - powiedział Marco. 
- Dobrze - odparłam.
Akurat zbliżała już się noc. Wzięłam szlafrok, koszulkę nocną i poszłam z blondynem do łazienki. 
Siedząc w gorącej wodzie, pachnącej lawendowym płynem, oparta o blondyna odrobinę się zrelaksowałam, ale na pewno nie całkowicie. Incydent sprzed południa nie zostanie ot tak zapomniany. 
Po kąpieli od razu mieliśmy zamiar iść spać. Zauważyliśmy, że Albert już zamknął się w swoim pokoju. 
Marco był nieco zmęczony po dzisiejszym dniu, potrzebował snu. Poza tym, w sobotę Borussia jedzie przecież do Augsburga rozegrać pierwszy mecz ligowy. 
Muszą być nieźle przygotowani na ten przyszły sezon. 
Położyłam się, otuliłam mięciutką kołdrą. Marco naturalnie zaraz przysunął się do mnie i przytulił mnie. Zawsze, gdy spaliśmy razem, zasypialiśmy wtuleni w siebie. 
- Dobranoc, kruszynko - szepnął.
- Dobranoc, kochanie - odszepnęłam i zamknęłam oczy. W jego ramionach czułam się w stu procentach bezpiecznie. A na jutro już mam gotowy plan... 








*** 








Obudziłam się około wpół do dziewiątej rano... Ale obok mnie nie było Marco! 
- Spokojnie - pomyślałam - może poszedł do łazienki, czy gdzieś... 
Jednak karteczka leżąca na skraju łóżka rozwiała moje wątpliwości. 

Hej, kochanie! Wczoraj zapomniałem Ci powiedzieć, że dziś muszę stawić się w klubie wpół do ósmej. 
Miłego dnia. Kocham Cię! Marco 

Przeraziłam się. Co teraz?! Myślałam, że Marco ma trening o dziewiątej lub dziesiątej, jak zawsze, i pójdę razem z nim. Mogłam mu wczoraj powiedzieć, że chcę iść z nim! Jakże byłam głupia! 
A teraz trzeba się jak najszybciej ogarnąć i zwiewać stąd! Może ten zboczeniec jeszcze śpi... 
Ubrałam się w tunikęlegginsy 3/4, uczesałam prędko włosy i zeszłam na dół. 
Nie słyszałam ani nie widziałam Alberta. 
- Uff! Jest dobrze - pomyślałam z ulgą.
Jednakże okazało się, że jest źle... Właśnie zakładałam balerinki, kiedy ten potwór wszedł do domu! 
- A Ty gdzie się wybierasz?! - krzyknął. - Zostajesz tu!
- Zostaw mnie! Muszę wyjść - krzyknęłam. 
- Nigdzie nie pójdziesz - syknął i mnie błyskawicznie złapał. Nie miałam jak się wyrwać, on był naprawdę silny. 
Zaciągnął mnie do pokoju gościnnego, w którym spał... 
Powalił mnie na łóżko. Już wiedziałam, że teraz będzie powtórka z wczorajszego dnia, i że nic mnie nie uchroni...
Musiałby się jakiś cud wydarzyć! 
- Nie dotykaj mnie! Puść mnie! - próbowałam się bronić, wyswobodzić, ale ten uderzył mnie z całej siły w twarz, otwartą dłonią. 
- Zamknij się, suko! - syknął. - Jeszcze jedno słowo, a dopiero pożałujesz! 
- To Ty pożałujesz! Złożę doniesienie na policji - pogroziłam.
Znów oberwałam. W drugi policzek... 
- To wtedy zginiesz marnie, dziwko - syknął. - Nie radzę Ci! Chcesz pozostać cała i zdrowa, to rób, co Ci każę. Jak będziesz dalej pyskować, to Ci porysuję tę śliczną buźkę - z kieszeni wyciągnął... scyzoryk. Strach mnie sparaliżował. Przestraszyłam się, że zaraz mnie nim zadźga. 
- Widzisz? Lepiej siedź cicho, kurewko - powiedział ostrym, zimnym głosem. 
Zdarł ze mnie ubrania, zaczął mnie całą obmacywać. Modliłam się tylko, żeby do gwałtu nie doszło... 
Nagle zaczął zdejmować swoje spodnie, potem bokserki. I po chwili... doszło do tego, czego najbardziej się obawiałam. 
Ten okropny, walnięty Albert... zaczął mnie gwałcić. Zaczęłam popłakiwać i popiskiwać z niewyobrażalnego bólu... 
- Zamknij się! - krzyknął. 
Moje oczy przesiąkły łzami, tylko modliłam się, aby to już się skończyło. Niedługo faktycznie Albert dał mi spokój, pozwolił się ubrać... Jednak nim mogłam wyjść z pokoju, złapał mnie za ucho.
- Teraz pójdziesz do swojej sypialni i masz tam siedzieć - wysyczał. - Jak zobaczę, że będziesz próbowała gdzieś pójść, to oberwiesz i to mocno. Albo jak usłyszę, że gdzieś dzwonisz i kablujesz na mnie, to po Tobie! 
Pokiwałam tylko przerażona i zlękniona głową. 
Poszłam do sypialni, a Albert poszedł na dół. Położyłam się na łóżku i wybuchłam płaczem. Zostałam podle zgwałcona. To było niesamowicie bolesne, nie tylko fizycznie... 
Albert zagroził, że jak cokolwiek komuś o tym powiem, to po mnie. Zresztą, nawet gdyby nie ta groźba, bałabym się i wstydziłabym się o tym komukolwiek opowiedzieć, nawet Ewie. Poza tym, czy ktoś by mi uwierzył?! 
Leżałam dwie godziny, płacząc w poduszkę. Nagle usłyszałam, że moja komórka dzwoni. To Ewa! 
Postarałam się jakoś zdławić szloch i odebrałam. 
- Halo?
- Hej, Lidzia - powiedziała przyjaźnie Ewa. - Co tam słychać? 
- Nic ciekawego - odparłam. - A co tam w Polsce?
- Dzisiaj pogrzeb taty - westchnęła. - Łukasz jutro rano wraca. Ja z Sarą dopiero w sobotę lub niedzielę. A mamę zawiozę do Bemowa, tam mieszka jej stara przyjaciółka, która zaoferowała wsparcie. 
- Ach, rozumiem - powiedziałam. - Współczuję Tobie i jej. 
- Dzięki - westchnęła. - Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku.
- Tak - powiedziałam. - O której pogrzeb? 
- O szesnastej - powiedziała Ewa. - O cholera! Muszę kończyć, Sara się poparzyła! Może później zadzwonię! 
- Ojej! - jęknęłam. - Okej! To do usłyszenia!
- Cześć - i rozłączyła się.
Miło z jej strony, że się odezwała. Jednak ja nie miałam w tamtej chwili ochoty na żadne rozmowy. 
Nie byłam w stanie niczego robić, miałam tylko ochotę leżeć i płakać. Jednak musiałam się w końcu ogarnąć, gdyż Marco w końcu wróci z treningu. 
Starałam się nie wchodzić w drogę Albertowi, bałam się go i to bardzo.
W końcu nadszedł czas, w którym Marco lada chwila mógł wrócić do domu. Jednakże godziny mijały... a on nie przychodził. 
- Cholera - pomyślałam - oby mu nic się nie stało! 
Chodziłam w kółko po pokoju lekko podenerwowana. Nie wracał, ale też ani nie zadzwonił lub nie wysłał SMSa. 
- Co się z nim dzieje? - myślałam gorączkowo.
Może lekko przesadzałam z tą paniką, ale miłość to miłość. Do tego dochodził ten strach przed Albertem, chciałam, aby Marco jak najszybciej wrócił... 
Zaczęło się niebawem ściemniać, zbliżała się dwudziesta pierwsza, a Marco nie przychodził. Jednak nagle otrzymałam SMSa, od niego! 

Kochanie, Sven urządził spontaniczną małą imprezkę. Chłopaki mnie namówili, abym również poszedł. Wrócę pewnie późno w nocy. Trzymaj się! Buziaki! :* 

- Mój Boże! Przecież on może mnie martwą zastać, gdy wróci - pomyślałam przerażona.
Zastanawiałam się, czy nie zadzwonić i nie wymyślić jakiegoś zgrabnego pretekstu, aby wrócił, gdy nagle do pokoju wparował Albert.
- Zrób mi coś na kolację! - krzyknął.
- Już - powiedziałam. 
Nie miałam odwagi protestować. Przygotowałam temu bydlakowi jajecznicę z szynką oraz dwie kromki chleba z masłem. 
Bez słowa podziękowania usiadł przy stole i zaczął jeść. 
- Zrób jeszcze kawę - rozkazał.
Zrobiłam. On zajął się konsumpcją, a ja poszłam na górę. Zamknęłam się w sypialni. 
Zachciało się Marco imprezowania akurat tego wieczoru! Żeby on wiedział, co wyprawia Albert, kiedy nie ma go w domu! 
Postanowiłam jednak się odważyć i zadzwonić. Miałam zamiar powiedzieć, że źle się czuję i że potrzebuję jego opieki.
Jednak... włączyła się poczta głosowa.
- Załamka - pomyślałam zrozpaczona. - Teraz pozostaje mi tylko czekać w zamknięciu, aż wróci. 
Mijały godziny nocne. Marco dalej nie wracał. Zapewne nieźle się bawił w towarzystwie kolegów. Miał ich sporo, ja nie mam tyle koleżanek. Mam tylko Ewę, jedyną ukochaną przyjaciółkę. No i jeszcze Łukasz, z nim również łączy mnie silna przyjaźń. W Polsce... przyjaźniłam się z Lilianną w czasach szkolnych, ale teraz nie utrzymujemy jakoś kontaktów. 
Brzuch mnie zaczął boleć. Postanowiłam zażyć tabletkę. Kiedy ją połykałam... nagle do pokoju wparował Albert. Jakim cudem?! Ach, no tak! Zapomniałam przekręcić klucz w zamku, a byłam święcie przekonana, że zamknęłam drzwi i jestem bezpieczna! 
Straszliwy błąd. Zerknęłam na zegarek, już było grubo po północy. 
- Chyba Twój ukochany do kochanki poszedł - zaczął się głupkowato śmiać Albert. - Chętnie to wykorzystam! 
- Nie rób mi krzywdy! Błagam! - zaczęłam płakać. - Brzuch mnie boli...
- Oj, zaraz to Cię zaboli - powiedział ostro Albert. - Przestań się mazać, bo pożałujesz! 
Rzucił się na mnie, zaczął zdzierać ze mnie ubranie. Pozbył się swoich spodni i bielizny - on znów... chciał mnie zgwałcić! Myślałam, że zwariuję z przerażenia i bólu! On, żeby zapewne jeszcze bardziej mnie upokorzyć i zastraszyć, wyciągnął scyzoryk... 
- Jeśli będziesz robiła rumor, to poczujesz ostrze tego narzędzia - pogroził wściekłym, lodowatym tonem. 
On to taki silny, postawny facet, a ja... drobna, chuda i młodziutka kobieta. Nie miałam z nim szans...
Zaczął swój podły gwałt na mnie. Nie mogłam powstrzymać się od płaczu, co go tylko śmieszyło. Ból był niesamowity. 
- Marco, błagam, wróć - modliłam się w myślach.
Nagle z moich ust wyrwał się cichy, bolesny krzyk. Nie uszło to uwadze Alberta. 
- Miałaś być cicho, dziwko! - krzyknął. Zaczął mnie bić... pięściami. Nie miał żadnych skrupułów. Bił, gdzie popadnie, i z całej siły. Szlochałam coraz głośniej, nie mogłam wytrzymać. Myślałam, że zaraz padnę trupem. 
Ból stawał się coraz większy, zaczęłam głośno krzyczeć. 
- Pożałujesz, szmato - syknął i chwycił scyzoryk. Zrobił rysę na moim udzie. 
- Proszę! Nie rób mi tego! - jęknęłam.
- Będziesz cicho?! - krzyknął.
Odważyłam się tylko pokiwać głową. On odłożył narzędzie i kontynuował swój okropny czyn, jakim był gwałt... Sapał przy tym, ślinił się, widać, była to dla niego ogromna przyjemność. 
- Marco! Wróć! Ja nie wytrzymam - myślałam rozpaczliwie. 

________________________________ 



Napisany! Potrzymam Was jeszcze trochę w niepewności :) 
Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu.
63 obserwatorów... nie wierzę. Kocham Was po prostu! <3 
Nigdy bym się nie spodziewała takiej liczby zainteresowanych! Dziękuję Wam, że ze mną jesteście! :) 

Jak tam nastroje po meczu o Superpuchar? 
Czułam, że Borussia wygra... ale aż takiego pogromu się nie spodziewałam! Oni są po prostu mega! 4:2, normalnie miazga... mina Guardioli bezcenna! mwhahahah :3 
Ciekawe, co czuł Mario, oglądając ten mecz. Ech... brakuje mi go w Dortmundzie. Możliwe, że jeszcze kiedyś zechce wrócić, a chyba nie ja jedna chciałabym jego powrotu.
Nie życzę mu źle, ale możliwe, że jeszcze może kiedyś będzie całował dortmundzką ziemię i murawę na SIP :> 
"No i co, ten Robert chce iść do słabszego klubu?" komentator mistrz! :)

" - 62% posiadania piłki ma Bayern. 
  - Ale kogo to obchodzi?! " 

Ci komentatorzy czasami naprawdę miażdżą system :) 


Okej, już więcej Was nie przynudzam. Mam nadzieję, że każdy kto przeczytał, zostawi komentarz. 
Bardzo to dla mnie motywujące, liczę na Was! :) 

Buziaki!
WildChild 









Ilkay i Marco z Superpucharem :) 
Te umięśnione ramiona Marco...
ZGON *.* 


czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 46.

Nieznany mi facet siedział przed bramą, miał ze sobą jakieś torby. I co ten Marco opowiadał?!
- To Twój tata?! Co Ty gadasz? - nie dowierzałam.
- Tak... to mój tata - wydukał Marco, jego oczy wyrażały bezbrzeżne zdumienie. 
Zaparkował samochód obok bramy, wysiedliśmy z niego i Marco od razu zasypał gradem pytań łysawego mężczyznę. 
Nie mogłam się nadziwić - przecież tata Marco mieszkał w Monachium! Nie utrzymywał z nim żadnego kontaktu. I teraz tak nagle się zjawił? 
- Tato, co Ty tutaj robisz?! Jak Ty się tu dostałeś? Jak Ty...
- Marco, synu! - przerwał mu facet - potrzebuję Twojej pomocy!
- Po tylu latach odzywasz się do syna, dopiero wtedy, kiedy potrzebujesz pomocy - Marco skrzyżował ręce na piersi. - Daj spokój! 
- Helen wyrzuciła mnie z domu, a ja przy sobie mam grosze - powiedział tata Marco. - Przyjechałem autostopem.
- I ciekawe, skąd wiedziałeś, że właśnie tutaj mieszkam! - ciągnął zdenerwowany blondyn. - Pewnie teraz chcesz ode mnie kasę wyciągnąć. Nie ma mowy! 
- Straciłem pracę w Monachium, zaczęło być cienko w finansach, wtedy między mną a Helen zaczęło się psuć i doszło do tego, że... 
- A taki byłeś nią zachwycony! To dla niej tam wyjechałeś, zostawiłeś mnie samego - Marco wyraźnie się wkurzył... i miał do tego prawo. 
- Ja nie o pieniądze Cię proszę - powiedział facet. - Chciałbym, żebyś pozwolił mi u siebie pomieszkać przez kilka dni. Znajdę jakąś pracę, i wynajmę sobie jakieś mieszkanie. Tylko o to proszę. 
- A niby dlaczego miałbym Ci teraz pomóc?! Po tym wszystkim?! - krzyknął Marco. - Gdy wyjechałeś do Monachium, nawet raz na tydzień nie zadzwoniłeś aby się zapytać, co u mnie słychać. W ogóle Cię nie obchodziłem, tylko ta Helen, która ewidentnie tylko na pieniądze poleciała. Nie rozumiesz i nigdy nie zrozumiesz, jak się wtedy fatalnie czułem. 
- Marco, posłuchaj mnie, błagam - powiedział facet. - Nie masz pojęcia, jak żałuję tego wszystkiego, co się wydarzyło. Gdybym mógł cofnąć czas, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie wiem, czy mi kiedyś to wybaczysz, ale zrobię wszystko, aby tak się stało. 
- Daruj sobie! Nie wierzę w ani jedno Twoje słowo - powiedział Marco. - Idź stąd, nie psuj mi nastroju. 
- Bardzo mi przykro, synu - powiedział facet. - Od własnego ojca się odwracasz.
- A Ty od własnego syna się przed laty odwróciłeś, dla tej głupiej baby - powiedział wściekły Marco. 
- Helen mnie totalnie zauroczyła - powiedział ojciec Marco. - Zakochałem się w niej bez pamięci.
- Dałeś się jej totalnie omotać, jej na pewno zależało tylko i wyłącznie na Twoich pieniądzach - powiedział Marco.
- Dobra, dobra! Nie wymądrzaj się tak! Zobaczymy, jak to u Ciebie będzie - powiedział facet, spoglądając na mnie. Od razu zrozumiałam, o co mu chodzi. Marco również wyczuł, co jego rodzic miał na myśli. 
- Mojej dziewczynie zależy na mnie, a nie na moich pieniądzach. Ona mnie kocha, ja ją również - powiedział Marco. - Poza tym, spodziewamy się dziecka. Łączy nas prawdziwa miłość, a to, że Ty nigdy nie zaznałeś takiego uczucia, to nie moja wina. 
- A więc to jest Twoja ukochana - powiedział facet, pokiwał głową. - Podejdź no, nie wstydź się! - skinął na mnie, uścisnął moją dłoń. - Albert jestem. 
- Nazywam się Lidia Miller - powiedziałam drżącym głosem. - Miło mi poznać.
- Marco, zeszliśmy z tematu - powiedział Albert. - Jeszcze raz proszę, pozwól mi u siebie pomieszkać. Postaram się jak najszybciej znaleźć pracę i dam Wam spokój. 
- Możesz zabrać swoje manele spod bramy? Muszę auto wstawić do garażu - powiedział Marco.
Mężczyzna posłusznie zabrał swoje torby spod bramy, Marco wjechał samochodem do garażu. 
Albert nie miał zamiaru odpuścić, podszedł do Marco zamykającego garaż i nie ustawał w swojej prośbie.
Ja przysiadłam na krześle ogrodowym stojącym przed domem, obserwowałam całe zajście.
- Na litość boską, ja nie chcę, by on tu został, nawet na kilka dni - pomyślałam. - Dziwny jakiś ten facet. 
Albert zjawił się w najmniej odpowiednim momencie. Fatalny zbieg okoliczności, nie ma co. 
- Marco, ja nikogo więcej tu nie mam - powiedział Albert.
- Na pewno masz tu jakichś swoich kolegów - odparł Marco. 
- Akurat - odparł Albert. - Chodźmy, porozmawiamy, bardzo bym chciał, abyś mi kiedyś wybaczył. Ja wiem, że to nie jest dla Ciebie łatwe, ale chociaż spróbuj. Bardzo mi zależy na naszych dobrych relacjach. 
Marco westchnął ponuro. Po tym wszystkim, co Albert nawyczyniał, powinien go przepędzić, ale to w końcu jego ojciec. 
- Dobrze - odparł. - Zgadzam się. Możesz tu zostać, ale do piątku ma Cię tu nie być. 
- Obiecuję - powiedział Albert. - Bardzo Ci dziękuję.
Od razu posmutniałam. Liczyłam, że będziemy z Marco sami, a tu nagle tatuś powrócił, po tylu latach bez utrzymywania kontaktu. 
Ale cóż mogłam zrobić? 









*** 








Usiedliśmy wszyscy w salonie, Marco poszedł zrobić nam herbatę. Albert siedział naprzeciwko mnie, uważnie mi się przyglądał, aż się głupio czułam.
- Skąd pochodzisz, Lidia? - zagadnął.
- Z Warszawy - odparłam.
- To przecież stolica Polski - powiedział Albert - jak Wy się z Marco poznaliście? 
- Długa historia - machnęłam ręką.
- Pracujesz gdzieś? - pytał dalej Albert. 
- Tato, ona jest w ciąży - Marco właśnie wszedł do salonu, niosąc trzy kubki z herbatą. - Jej nie wolno się przemęczać.
- Ale ciąża to nie choroba - powiedział Albert. - Nie rozumiem tej dzisiejszej młodzieży... 
- Chcę z Lidią stworzyć rodzinę - powiedział Marco. - Szczęśliwą i kochającą się rodzinę, rozumiesz?
- Rozumiem - powiedział Albert. - Popieram w całej rozciągłości.
- To się cieszę - odparł Marco, słodząc swoją herbatę. 
Dla Marco to na pewno była dziwaczna sytuacja. Albert zapewne był dla niego jak obcy człowiek, przez tę wieloletnią rozłąkę. 
Albert znów zaczął swoje próby przekonania Marco, że bardzo żałuje, iż ot tak zostawił go przed laty. Podczas gdy panowie dyskutowali, ja wtrąciłam, że jestem zmęczona i poszłam do sypialni Marco. 
Na łóżku leżał tablet. Pozwoliłam sobie go włączyć, zaczęłam sobie przeglądać Internet. Swój laptop zostawiłam w domu. 
Godziny mijały, a ja siedziałam ciągle sama. Nie tak sobie wyobrażałam to wszystko. 
Marco ewidentnie miał o czym rozmawiać z ojcem... 
Gdzieś tak wpół do dziewiątej wieczorem, Marco przyszedł do mnie. Ja leżałam znużona na łóżku. 
- Skarbie... - odezwał się Marco, zamknął za sobą drzwi. - Nie gniewaj się! Nie miałem pojęcia, że tak się dziś dzień potoczy...
- Nie gniewam się - westchnęłam - ale ja nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Poza tym, nie mów, że mu wybaczyłeś - szepnęłam.  
- Nie! - Marco gwałtownie zaprzeczył. - Zbytnio mnie to bolało, zresztą, dalej boli. Nieprędko dostanie ode mnie przebaczenie. 
- Myślałam, że będziemy sami - powiedziałam cicho.
- Ja też - powiedział Marco. - Posłałem mu w pokoju gościnnym, niech tam siedzi. 
Położył się obok mnie i przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w blondyna, on mnie delikatnie głaskał po głowie. 
- Chodź się umyć - powiedział cicho Marco.
- To chodźmy - odparłam. Wzięłam z torby ręcznik i piżamę, i poszliśmy do łazienki. 
Wzięliśmy razem prysznic, i poszliśmy z powrotem do sypialni. Leżeliśmy wtuleni w siebie, blondyn nie szczędził mi czułości. 
- O której jutro masz trening? - zapytałam. 
- Jutro... o dziewiątej - powiedział Marco.
- Będę musiała siedzieć sama z Twoim tatą - skrzywiłam się.
- Powiedział, że rano wychodzi na miasto - powiedział Marco. - Będziesz miała spokój - uśmiechnął się.
- To dobrze. 
- Wcale nie miałem ochoty go przyjmować - westchnął Marco. - Ale ostatecznie to mój ojciec. 
- Nie dziwię się - powiedziałam.
Ojciec Marco przynajmniej go nie bił ani nie maltretował. Co innego mój ojciec - nie, jeżeli on pewnego dnia stanie w drzwiach i będzie prosił mnie o pomoc, to od razu zatrzasnę mu te drzwi pod nosem. Nigdy nie wybaczę mu tych wszystkich lat, przez które mnie tak bestialsko i okropnie traktował. 
Nie, nie wolno mi myśleć o ojcu przed zaśnięciem. Przez niego tylko można mieć senne koszmary. 
Wtuliłam się w Marco, wsłuchałam się w bicie jego serca. Ukołysana tym dźwiękiem powoli usnęłam. 







***







Obudziły mnie promienie słońca, roleta była niezaciągnięta. Marco obudził się akurat wtedy, gdy ja. Co za zbieg okoliczności!
- Hej, skarbie - uśmiechnął się do mnie.
- Hej, hej - odwzajemniłam uśmiech - widzisz, już ósma rano, za godzinę trening, kochany!
- Pamiętam - odparł Marco. - Jeszcze pięć minutek...
- Chodźmy zjeść śniadanie - odparłam. 
- Poleżeć nie można nawet... - jęknął Marco, zwlókł się z łóżka. Wyciągnął z szafy klubowy dres i ubrał się. Szybko przeczesał swoje blond włosy i poszedł na dół. 
Ja również się ubrałam i zeszłam na dół. Gdy jedliśmy śniadanie, przyszedł Albert.
- Chcesz coś zjeść? - zapytał Marco.
- Chętnie - odparł Albert. Przysiadł się do nas, po śniadaniu Marco zaczął sprawdzać, czy ma wszystko w torbie treningowej, Albert również zamierzał gdzieś iść.
- A Ty, Marco, teraz na trening? - zapytał.
- Tak. 
- Ja na miasto wyjdę - powiedział Albert. - Muszę znaleźć sobie tę pracę.
- Słusznie - odparł Marco. - Życzę powodzenia.
- Dziękuję.
- Do zobaczenia po południu, kochanie - Marco przytulił mnie na pożegnanie i pocałował w policzek. Zauważyłam, jak Albert przewraca oczami na ten widok.
Wkrótce obaj wyszli z domu, ja zostałam sama.
Postanowiłam nieco posprzątać w kuchni. Gdy już skończyłam, skierowałam swoje kroki do salonu i włączyłam TV.
Akurat leciał na jednym z kanałów program związany z Borussią. Opowiadano w nim o historii, filozofii klubu, oraz o innych rzeczach związanych z dortmundzką drużyną. 
Z zaciekawieniem oglądałam, gdy nagle Albert wrócił do domu. 
- Udało się znaleźć pracę? - zapytałam.
- Nie - odparł Albert. - Niestety. 
- Przykro mi - powiedziałam.
- A cóż tam ciekawego oglądasz? - zapytał Albert.
- Program o BVB - powiedziałam krótko.
- No proszę - Albert pokiwał głową. 
Usiadł obok mnie na kanapie, zaczął również oglądać. 
Jednak w miarę upływu czasu, zaczęłam się czuć coraz bardziej dziwnie w jego towarzystwie. Miałam nieodparte wrażenie, że Albert cały czas na mnie spogląda... 
W końcu program się skończył, chwyciłam pilot, aby wyłączyć TV. I nagle... Albert złapał mnie za moje gołe udo. No tak, tego dnia założyłam krótkie, dżinsowe spodenki.
- Hej, co Ty wyprawiasz?! 
Poderwałam się z kanapy i chciałam odejść, ale on... chwycił mnie prędko za rękę, pociągnął z powrotem na kanapę i przycisnął mnie swoim ciałem. 
- Niezła z Ciebie dupa - wyszeptał mi do ucha.
- Hej, zostaw mnie! - krzyknęłam. 
Zaczął mnie obmacywać po całym ciele... próbowałam się wyswobodzić, ale on był o wiele silniejszy ode mnie. 
Dotykał mnie w intymne części ciała, sapał, ślinił się. To było obrzydliwe! Zaczęłam płakać, on uderzył mnie w twarz. 
- Zaraz naprawdę będziesz miała powód do płaczu - powiedział. - Spróbuj tylko pisnąć komuś słówko, to pożałujesz... 

__________________________ 


Tego się pewnie nie spodziewałyście.
Ale nie może być cały czas słodko! :>
Mam nadzieję, że jednak się Wam podoba. 
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Mam nadzieję, że pod tym również się pojawią. :) 

Polecam fantastycznego bloga http://dortmundzkahistoria.blogspot.com/ 
Naprawdę warto zajrzeć! 

Już w sobotę mecz o Superpuchar Niemiec :) Nie mogę się doczekać! 


Bardzo Was proszę o komentarze i SZCZERE OPINIE! 

Buziaki! WildChild 


+ bardzo Was proszę, zaglądajcie i na mojego drugiego bloga. :) 

http://life-is-sometimes-cruel.blogspot.com/ 

Komentarze i obserwacja również bardzo mile widziane i na tym drugim blogu. Dziś pojawił się tam nowy rozdział, serdecznie zapraszam :)