- Spokojnie, skarbie - próbował uspokoić mnie Marco - zaraz karetka przyjedzie.
- A jeśli ja poronię? - wymamrotałam. - Marco, podaj mi wody!
Marco posłusznie przyniósł mi szklankę wody, której się napiłam.
- Wszystko będzie dobrze - próbował mnie pocieszyć. - Dziecko przeżyje! Kochanie, nie martw się na zapas...
Niebawem pogotowie przyjechało. Niemalże nie byłam w stanie samodzielnie iść, ale jednak z pomocą Marco udało mi się dotrzeć do pojazdu.
- Mogę z nią jechać? - zapytał Marco lekarzy. Ja już byłam jak zwiędła lilia, tylko położyłam się na noszach ustawionych w karetce.
- Oczywiście - usłyszałam odpowiedź jednego z ratowników.
Ruszyliśmy do szpitala. Marco cały czas był przy mnie, ściskał moją rękę. Gdyby jego przy mnie nie było, zwariowałabym do szczętu.
Gdy dojechaliśmy do szpitala, od razu powieźli mnie na ostry dyżur.
- Nie wytrzymam - wymamrotałam - ja mdleję...
Faktycznie, czarne płatki zaćmiły moje oczy... nie byłam w stanie już niczego zobaczyć ani usłyszeć...
***
*oczami Marco*
To najgorsza noc w moim życiu. Jestem wściekły na siebie, ale jeszcze bardziej na ojca, którego zamknąłem w piwnicy.
Przysiadłem na korytarzu, ledwo oddychałem. Lidię powieziono na ostry dyżur, nie mam pojęcia, co się z nią aktualnie dzieje.
Boję się, że to związane z dzieckiem. Ile to razy kobiety roniły przez ogromny stres.
Już po drugiej. Co za koszmarna noc. Pozostaje jedynie czekać...
Przysiadłem i siedziałem nieruchomo, ze spuszczoną głową. Chciałbym, żeby teraz był tu Mario, wsparł mnie, przytulił i nieco pocieszył.
Nie wybaczę sobie, że wpuściłem do mojego domu tego bydlaka. Wprawdzie Lidia mówiła, że nie ma w tym mojej winy, ale jednak jest.
Nie, nie pójdę na piątkowy trening, nie dam rady. Wprawdzie w sobotę gramy z Augsburgiem, ale to zeszło u mnie na drugi plan.
- Boże, co się z nią dzieje? - pomyślałem gorączkowo - co z moją Lidią?!
Jak dotąd, nikt z lekarzy czy pielęgniarek nie podszedł do mnie i nic nie powiedział. Zapewne jeszcze nic nie wiadomo. A to czekanie i stan niepewności, niewiedzy jest czymś straszliwym.
Schowałem twarz w dłoniach i z całej siły starałem się powstrzymać łzy.
Czas mijał, a ja dalej niczego się nie dowiedziałem, jednak poprzysiągłem sobie, że nie ruszę się stąd, póki się nie dowiem, co z moją ukochaną.
Nagle poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Podniosłem głowę, to podeszła do mnie pielęgniarka.
- Bardzo mi przykro - powiedziała ponuro. - Pani Lidia poroniła.
Poczułem się, jakby ktoś wyssał mi całe powietrze z płuc. Jak dotąd, tliła się we mnie resztka nadziei, że zostaniemy szczęśliwymi rodzicami. Jednak teraz, ta informacja kompletnie mną wstrząsnęła i mnie załamała...
- Jak to?! Nie dało się nic zrobić?!
- Niestety - powiedziała pielęgniarka. - Jednak to nie wszystko! U pani Lidii stwierdzono gwałt i pobicie. Stres wywołany tymi czynnikami spowodował, iż pani Lidia straciła dziecko. Jednakże nic nie chciała mówić na ten temat.
Robimy jej jednak obdukcję lekarską, wszystko będzie udokumentowane. Tylko nie wiadomo, kto jest sprawcą...
- Zaraz będzie wszystko jasne! Niech pani wezwie policję, a ja pojadę z nimi i wydam w ich ręce sprawcę! - powiedziałem.
Tak, wziąłem sprawę w swoje ręce. Uznałem, że muszę tak postąpić.
Pielęgniarka wezwała policję, niebawem przyjechali. Podałem im adres swojego mieszkania i poinformowałem, że sprawca znajduje się zamknięty w moim mieszkaniu.
Jechałem radiowozem z policjantami, zrobiło się ogromne zamieszanie. Gdy dojechaliśmy do mojej posesji, zauważyliśmy... że Albert właśnie wywalił drzwi i zabiera nogi za pas. Jednak policjanci szybko zareagowali.
- Proszę stać! - krzyknął jeden z nich. - Jest pan zatrzymany!
- Jestem niewinny! - odkrzyknęło to bydlę.
Policjant wziął pistolet i strzelił nim w górę. Zatrzymało to Alberta, który się zatrzymał i odwrócił. Stróże prawa wykorzystali ten moment i nie odkładając pistoletów, podeszli do ojca.
- Proszę do radiowozu - powiedział policjant. - W tej chwili.
- Jestem niewinny! - powtórzył się okrutnik.
- Wyjaśnimy sprawę na komisariacie - powiedział policjant. Zwrócił się też do mnie. - Pan również z nami pojedzie, złożyć zeznania w sprawie.
Pokiwałem tylko głową. Albert całą drogę się awanturował. Gdy już byliśmy na komendzie, musieli założyć mu kajdanki.
Z bólem serca opowiedziałem o całej sprawie, powtórzyłem też to, co powiedziała mi Lidia. Zaznaczyłem również, że ona nie będzie w stanie w najbliższym czasie opowiadać o tym. Policjant powiedział, że będzie potrzebna jej terapia.
W szpitalu policjantom powiedziano, że zostanie przesłana na policję obdukcja lekarska, stwierdzenie gwałtu i pobicia.
Policjant powiedział, że dobrze się stało, iż nastała taka szybka reakcja, gdyż to ułatwia sprawę. Prawda... ślady Alberta na ciele Lidii były jeszcze świeże, łatwiej będzie udowodnić mu winę!
- Jest pan wolny - powiedział policjant, który mnie przesłuchiwał. - Teraz zajmiemy się panem Albertem.
- Słusznie - odparłem.
Policjant zawołał swojego kolegę, który wprowadził do biura Alberta.
- Zgnijesz w więzieniu - powiedziałem wściekły do ojca.
- Jeszcze nie udowodniono mu winy - zwrócił mi uwagę stróż prawa.
- To kwestia czasu - powiedziałem. - Do widzenia.
Już wpół do czwartej nad ranem. Umieram z wycieńczenia, ale muszę wracać do Lidii.
Na szczęście, w Niemczech jest sprawna policja, która nigdy nie zwleka z sprawami takimi jak ta. Nie wiem, jak w innych krajach.
Pośpieszyłem do szpitala. Na szczęście, udało mi się ubłagać recepcjonistkę, aby pozwoliła mi pójść na oddział, mówiąc, że to szczególnie wyjątkowa sytuacja. Godziny odwiedzin są dopiero od siódmej rano.
Na oddziale zagadnąłem pielęgniarkę, chciałem wiedzieć, w jakiej sali jest Lidia.
- Tak naprawdę, pan powinien przyjść dopiero o siódmej rano - powiedziała - ale w tej wyjątkowej sytuacji nie będę już oponować. Pani Lidia faktycznie potrzebuje wsparcia. Jest w sali numer dwanaście. Jednak proszę jej niczym nie denerwować, jej stan psychiczny jest fatalny...
Mam nadzieję, że Ewa wróci jak najszybciej. A tego poranka wróci Łukasz, zapewne będzie chciał wiedzieć, co u mnie...
- Na pewno niedługo Cię wypuszczą - powiedział Marco.
Na szczęście, nie bił mnie po głowie, nie mam wstrząsu mózgu czy czegoś podobnego... Mam tylko siniaki na rękach, klatce piersiowej... I parę razy uderzył mnie mocno w brzuch, co spowodowało poronienie... Do tego ten koszmarny lęk i stres!
Mój stan psychiczny prezentuje się lata świetlne gorzej niż fizyczny.
- Kochanie... muszę do łazienki pójść. Zaraz wrócę - powiedział Marco.
- Idź, idź - powiedziałam, moja głowa opadła na poduszkę.
Czuję niesamowity chaos w moim wnętrzu. Chciałabym gdzieś stąd zwiać, gdzie nie będzie nikogo...
*oczami Marco*
- Boże, co się z nią dzieje? - pomyślałem gorączkowo - co z moją Lidią?!
Jak dotąd, nikt z lekarzy czy pielęgniarek nie podszedł do mnie i nic nie powiedział. Zapewne jeszcze nic nie wiadomo. A to czekanie i stan niepewności, niewiedzy jest czymś straszliwym.
Schowałem twarz w dłoniach i z całej siły starałem się powstrzymać łzy.
Czas mijał, a ja dalej niczego się nie dowiedziałem, jednak poprzysiągłem sobie, że nie ruszę się stąd, póki się nie dowiem, co z moją ukochaną.
Nagle poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Podniosłem głowę, to podeszła do mnie pielęgniarka.
- Bardzo mi przykro - powiedziała ponuro. - Pani Lidia poroniła.
Poczułem się, jakby ktoś wyssał mi całe powietrze z płuc. Jak dotąd, tliła się we mnie resztka nadziei, że zostaniemy szczęśliwymi rodzicami. Jednak teraz, ta informacja kompletnie mną wstrząsnęła i mnie załamała...
- Jak to?! Nie dało się nic zrobić?!
- Niestety - powiedziała pielęgniarka. - Jednak to nie wszystko! U pani Lidii stwierdzono gwałt i pobicie. Stres wywołany tymi czynnikami spowodował, iż pani Lidia straciła dziecko. Jednakże nic nie chciała mówić na ten temat.
Robimy jej jednak obdukcję lekarską, wszystko będzie udokumentowane. Tylko nie wiadomo, kto jest sprawcą...
- Zaraz będzie wszystko jasne! Niech pani wezwie policję, a ja pojadę z nimi i wydam w ich ręce sprawcę! - powiedziałem.
Tak, wziąłem sprawę w swoje ręce. Uznałem, że muszę tak postąpić.
Pielęgniarka wezwała policję, niebawem przyjechali. Podałem im adres swojego mieszkania i poinformowałem, że sprawca znajduje się zamknięty w moim mieszkaniu.
Jechałem radiowozem z policjantami, zrobiło się ogromne zamieszanie. Gdy dojechaliśmy do mojej posesji, zauważyliśmy... że Albert właśnie wywalił drzwi i zabiera nogi za pas. Jednak policjanci szybko zareagowali.
- Proszę stać! - krzyknął jeden z nich. - Jest pan zatrzymany!
- Jestem niewinny! - odkrzyknęło to bydlę.
Policjant wziął pistolet i strzelił nim w górę. Zatrzymało to Alberta, który się zatrzymał i odwrócił. Stróże prawa wykorzystali ten moment i nie odkładając pistoletów, podeszli do ojca.
- Proszę do radiowozu - powiedział policjant. - W tej chwili.
- Jestem niewinny! - powtórzył się okrutnik.
- Wyjaśnimy sprawę na komisariacie - powiedział policjant. Zwrócił się też do mnie. - Pan również z nami pojedzie, złożyć zeznania w sprawie.
Pokiwałem tylko głową. Albert całą drogę się awanturował. Gdy już byliśmy na komendzie, musieli założyć mu kajdanki.
Z bólem serca opowiedziałem o całej sprawie, powtórzyłem też to, co powiedziała mi Lidia. Zaznaczyłem również, że ona nie będzie w stanie w najbliższym czasie opowiadać o tym. Policjant powiedział, że będzie potrzebna jej terapia.
W szpitalu policjantom powiedziano, że zostanie przesłana na policję obdukcja lekarska, stwierdzenie gwałtu i pobicia.
Policjant powiedział, że dobrze się stało, iż nastała taka szybka reakcja, gdyż to ułatwia sprawę. Prawda... ślady Alberta na ciele Lidii były jeszcze świeże, łatwiej będzie udowodnić mu winę!
- Jest pan wolny - powiedział policjant, który mnie przesłuchiwał. - Teraz zajmiemy się panem Albertem.
- Słusznie - odparłem.
Policjant zawołał swojego kolegę, który wprowadził do biura Alberta.
- Zgnijesz w więzieniu - powiedziałem wściekły do ojca.
- Jeszcze nie udowodniono mu winy - zwrócił mi uwagę stróż prawa.
- To kwestia czasu - powiedziałem. - Do widzenia.
Już wpół do czwartej nad ranem. Umieram z wycieńczenia, ale muszę wracać do Lidii.
Na szczęście, w Niemczech jest sprawna policja, która nigdy nie zwleka z sprawami takimi jak ta. Nie wiem, jak w innych krajach.
Pośpieszyłem do szpitala. Na szczęście, udało mi się ubłagać recepcjonistkę, aby pozwoliła mi pójść na oddział, mówiąc, że to szczególnie wyjątkowa sytuacja. Godziny odwiedzin są dopiero od siódmej rano.
Na oddziale zagadnąłem pielęgniarkę, chciałem wiedzieć, w jakiej sali jest Lidia.
- Tak naprawdę, pan powinien przyjść dopiero o siódmej rano - powiedziała - ale w tej wyjątkowej sytuacji nie będę już oponować. Pani Lidia faktycznie potrzebuje wsparcia. Jest w sali numer dwanaście. Jednak proszę jej niczym nie denerwować, jej stan psychiczny jest fatalny...
***
Leżałam obolała na szpitalnym łóżku i zalewałam się gorzkimi łzami. Nijak nie mogłam przestać.
Zostałam podle zgwałcona, pobita, straciłam dziecko. Czułam, że staję się kłębkiem olbrzymich nerwów.
Zrobili mi obdukcję lekarską, nie broniłam się przed tym, ale nie miałam ochoty rozmawiać na ten temat. Nikt mnie w sumie nie zmuszał, wykazali zrozumienie.
Nagle ktoś przyszedł. I ten ktoś zaczął delikatnie potrząsać moim ramieniem...
- Lidia, skarbie, już jestem - usłyszałam czuły głos mojego chłopaka.
- Marco? Gdzieś Ty się podziewał? - wydukałam.
- Już Albert został zamknięty. Już nie zrobi Ci nigdy krzywdy - wyszeptał Marco.
- Lekarze mnie pytali o sprawę... ale ja nie dam rady o tym rozmawiać - powiedziałam cicho. - Ty zgłosiłeś to na policję? Dlaczego?! Ja nie...
- Nikt Cię nie będzie zmuszał do zeznawania, aż nie będziesz gotowa - Marco próbował mnie uspokoić. - Ważne, że została zrobiona obdukcja lekarska i podejrzany został aresztowany!
- Marco, ja straciłam dziecko - powiedziałam roztrzęsiona. - Nie masz pojęcia, jak się teraz tragicznie czuję. Tak bardzo Ci na nim zależało... - mówiłam, płacząc.
- To nie Twoja wina - wyszeptał Marco.
- Marco, ja... nie mogę tego znieść! Po prostu nie mogę! Czuję się z tym podle, że poroniłam! Na pewno jesteś zawiedziony...
- To nie Twoja wina, kochanie - powtórzył Marco. - To wszystko wina Alberta, Ty nic złego nie zrobiłaś, jesteś absolutnie niewinna, rozumiesz? Mówiłem Ci to i dalej będę mówił...
- Marco... wracaj do domu - wycedziłam - masz trening przecież, odpocznij chociaż trochę. A ja...
- Nie idę na trening - przerwał mi Marco - nie jestem w stanie. Ja cierpię razem z Tobą, rozumiesz? Zostanę i będę przy Tobie... nieważne, co inni będą mówić.
- Wszystko mnie boli... - jęknęłam. - A głowa to już w ogóle buzuje! Marco, ja chyba zaraz zwariuję...
Prawie wrzeszczałam, po prostu to nie do opisania... Marco szybko podał mi wody i przytulił mnie, starał się mnie jakoś uspokoić.
Znów zaczęłam płakać, zachowywałam się jak jakaś uciekinierka z psychiatryka. Ból był taki świeży i straszliwy, przeszywał mnie na wskroś... oba bóle, fizyczny i psychiczny.
Wtulałam się w Marco, on obejmował mnie swoimi silnymi ramionami i szeptał do ucha różne słowa pocieszenia.
- Chcę stąd wyjść jak najszybciej - wydukałam. - Chcę do domu! - To nie Twoja wina - wyszeptał Marco.
- Marco, ja... nie mogę tego znieść! Po prostu nie mogę! Czuję się z tym podle, że poroniłam! Na pewno jesteś zawiedziony...
- To nie Twoja wina, kochanie - powtórzył Marco. - To wszystko wina Alberta, Ty nic złego nie zrobiłaś, jesteś absolutnie niewinna, rozumiesz? Mówiłem Ci to i dalej będę mówił...
- Marco... wracaj do domu - wycedziłam - masz trening przecież, odpocznij chociaż trochę. A ja...
- Nie idę na trening - przerwał mi Marco - nie jestem w stanie. Ja cierpię razem z Tobą, rozumiesz? Zostanę i będę przy Tobie... nieważne, co inni będą mówić.
- Wszystko mnie boli... - jęknęłam. - A głowa to już w ogóle buzuje! Marco, ja chyba zaraz zwariuję...
Prawie wrzeszczałam, po prostu to nie do opisania... Marco szybko podał mi wody i przytulił mnie, starał się mnie jakoś uspokoić.
Znów zaczęłam płakać, zachowywałam się jak jakaś uciekinierka z psychiatryka. Ból był taki świeży i straszliwy, przeszywał mnie na wskroś... oba bóle, fizyczny i psychiczny.
Wtulałam się w Marco, on obejmował mnie swoimi silnymi ramionami i szeptał do ucha różne słowa pocieszenia.
Mam nadzieję, że Ewa wróci jak najszybciej. A tego poranka wróci Łukasz, zapewne będzie chciał wiedzieć, co u mnie...
- Na pewno niedługo Cię wypuszczą - powiedział Marco.
Na szczęście, nie bił mnie po głowie, nie mam wstrząsu mózgu czy czegoś podobnego... Mam tylko siniaki na rękach, klatce piersiowej... I parę razy uderzył mnie mocno w brzuch, co spowodowało poronienie... Do tego ten koszmarny lęk i stres!
Mój stan psychiczny prezentuje się lata świetlne gorzej niż fizyczny.
- Kochanie... muszę do łazienki pójść. Zaraz wrócę - powiedział Marco.
- Idź, idź - powiedziałam, moja głowa opadła na poduszkę.
Czuję niesamowity chaos w moim wnętrzu. Chciałabym gdzieś stąd zwiać, gdzie nie będzie nikogo...
***
*oczami Marco*
Poszedłem do łazienki, bo chciałem zostać na chwilkę sam. Poczucie winy nie dawało mi spokoju.
Stanąłem przy oknie, zacząłem wpatrywać się w puste ulice Dortmundu. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni, zacząłem się zastanawiać, czy nie zadzwonić do Mario... tylko jemu mogłem się wyżalić i wszystko opowiedzieć, wiedząc, że on tego nikomu nie powie ani nie będzie złośliwie komentował.
Kiedyś Mario mi powiedział, że jeżeli tylko będę potrzebował wsparcia, zawsze mogę do niego zadzwonić, o każdej porze dnia i nocy. On również mógł na mnie liczyć.
Postanowiłem jednak nie dzwonić, tylko wysłać mu SMS...
Cześć, Mario. Wybacz, że piszę o takiej porze, ale to naprawdę wyjątkowa i poważna sytuacja. Stało się coś strasznego i to z mojej winy. Potrzebuję Twojego wsparcia. Kiedy się obudzisz, napisz, kiedy byś mógł ze mną porozmawiać... Mam nadzieję, że będziesz mógł jak najszybciej!
SMS na pewno go teraz nie obudzi. Już samo wysłanie SMSa dało mi jakąś ulgę.
Wyszedłem z łazienki... i doznałem szoku.
Z damskiej toalety, znajdującej się tuż obok męskiej, wychodziła... Sophie. Była w piżamie. Czy ona również leżała w szpitalu? Niby co jej mogło się stać?
- No proszę! Kogo ja tu widzę - Sophie oczywiście musiała mnie zaczepić.
- Nie denerwuj mnie - mruknąłem.
- Jakie to przykre, Twoja ukochana została zgwałcona? - jak to usłyszałem, poczułem, jak krew się we mnie gotuje...
- Kto Ci tak powiedział?! - wkurzyłem się na maksa.
- Słyszałam, jak pielęgniarka do Ciebie mówiła - powiedziała Sophie. - I co, jednak nie będziecie szczęśliwą rodzinką? Nie będzie dzidziusia? - zachichotała.
- Wiesz co? W ogóle nie masz uczuć! To w ogóle nie jest śmieszne! Jesteś skończoną idiotką - powiedziałem. Chciałem pójść, ale Sophie złapała mnie za ramię.
- A Ty skończonym mięczakiem - powiedziała. - Dziwię się teraz samej sobie, że mi na Tobie zależało. Jesteś taką ciotą, że aż mi Cię szkoda.
- Wiesz co? Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz, i... - i nagle moją wypowiedź przerwała dzwoniąca komórka.
Mario?! To jednak go obudziłem?!
________________________
Rozdział nie zachwyca. Ale pozostawiam Waszej ocenie. :)
Wprawdzie sprawa gwałtu już jest na policji, szybko to się rozwiązało... Ale jeszcze będzie trochę mieszania, więc się nie przejmujcie ;>
U Was też 30-stopniowy upał? U mnie niestety tak... mam nadzieję, że szybko się to skończy, bo zdycham -.-
Liczę na motywujące komentarze. :) Dla Was zostawienie komentarza to chwilka, a dla mnie ogromna radość.
Buziaki!
WildChild