Dziś dwudziesty szósty października - dziś odbędzie się mecz, na który Marco i cała reszta żółto-czarnej armii czekali od dawna. Mianowicie derby Zagłębia Ruhry z Schalke 04 Gelsenkirchen.
Akurat leżałam sobie w łóżku, wpatrując się w nieco zachmurzone niebo za oknem. Zegarek wskazywał godzinę ósmą rano.
Na dziesiątą jestem umówiona z Alice, Emilie i Louise. To samo miejsce, co wtedy. Marco dziś nie może z nami pojechać, czeka go trening przedmeczowy.
Alice obiecała, że podjadą wszystkie trzy pod mój dom. Znają już mój adres, więc nie będą miały problemu.
A później jadę razem z Ewą i Sarą do Gelsenkirchen na mecz. To tylko trzydzieści kilometrów od Dortmundu.
- Pora wstawać... - pomyślałam, podnosząc się z łóżka. Wyciągnęłam z szafy brązowe dżinsy, dżinsową koszulę oraz szary podkoszulek, i poszłam do łazienki. Zrobiwszy ze sobą porządek, zeszłam na dół.
Jeszcze nikogo na dole nie było. Postanowiłam zrobić dobry uczynek i przygotować śniadanie.
Nastawiłam wodę na herbatę, zajęłam się przyrządzaniem kanapek. Nagle do kuchni przyszła Sara.
- O, Sara, Ty ranny ptaszku - uśmiechnęłam się do małej.
- O! Śniadanie! - ucieszyła się mała. - Jestem głodna jak wilk! A Nutella może jest?
- Ano, jest - powiedziałam i posmarowałam pajdę chleba czekoladowym kremem. Sara zaczęła z apetytem zajadać.
- To dzisiaj meczyk, co? - zagadnęłam.
- O tak! - ucieszyła się Sara. - Borussia wygra!
- Może tatuś strzeli gola - powiedziałam.
- Albo Twój ukochany, Marco - odparła na to Sara.
Roześmiałam się. Sara to jest artystka!
- Może i tatuś strzeli, kto wie? - do kuchni nagle wszedł Łukasz.
- Fajnie by było - powiedziała jego córka.
- Widzę, Lidia, zrobiłaś śniadanie - ucieszył się Łukasz. - No, trzeba się solidnie najeść przed treningiem.
Łukasz zaczął konsumpcję, niebawem do kuchni przyszła również Ewa, jeszcze w szlafroku.
- Hej Wam - powiedziała. - Smacznego.
- Dziękujemy - odparła Sara.
- Lidia, to dziś jedziesz z tymi dziewczynami? - zapytała Ewa.
- Tak, o dziesiątej mają tu podjechać - odparłam, jedząc kanapkę z szynką.
- Lidia, uważaj na nie - powiedział Łukasz.
- Spokojnie, Łukasz - odparłam zaskoczona.
- I wróć, proszę, około dwunastej - powiedziała Ewa.
- Do Gelsenkirchen jedzie się może z czterdzieści minut - powiedział Łukasz.
- Ale wiesz, trzeba się przygotować, zapakować manele, poza tym lepiej wcześniej wyjechać - powiedziała Ewa. - Nie chcę stracić ani minuty z tych derbów.
- Rozumiem - powiedziałam. - Wrócę na czas.
Po śniadaniu pomogłam Ewie sprzątnąć w kuchni, Łukasz zaczął szykować się na trening. Później cała drużyna Borussii miała pojechać do Gelsenkirchen.
Zapowiada się ekscytujące, pełne emocji popołudnie. Derby Westfalii. Poprzednie derby wygrało Schalke 2:1. Teraz jest okazja do rewanżu...
Później zaczęłam grać z Sarą w chińczyka. Pozwoliłam jej wygrać, bardzo się cieszyła. Nie zdążyłam się obejrzeć, a Ewa przyszła i obwieściła, że dziewczyny już tu są.
- Już idę! - powiedziałam. Założyłam moje sportowe obuwie Nike, narzuciłam ciepłą bluzę, włożyłam telefon do pokrowca, który zawiesiłam na szyi i wyszłam. Przed furtką stały już dziewczyny, Alice ciepło się do mnie uśmiechnęła.
- Hej, Lidia - powiedziała - mamy kask i dla Ciebie!
- Cześć Wam - powiedziałam.
- Cześć, Lidia - powiedziały jednocześnie Louise i Emilie.
- Jedziemy? - zapytała Louise. - Lidia, jedziesz ze mną.
Pokiwałam głową. Założyłam kask i zaraz ruszyłyśmy na polankę.
Nie było to daleko. Niebawem znalazłyśmy się w tym uroczym zakątku. Wreszcie nieco czystego powietrza, wiadomo, w mieście cały czas jest się skazanym na wdychanie spalin.
- Lou, to mogę pojeździć? - zapytała Alice.
- Możesz - odparła Louise i dała jej kluczyki.
- Lidia, Ty pojeździsz, jak Alice skończy. Mój skuter ma ostatnio problemy - powiedziała Emilie. - Cud, że tu dojechałam.
- Okej, okej - powiedziałam. - Nie ma problemu.
Nie wiem, czy mi się wydawało, czy Emile ma dziś gorszy humor. Ale okej, to się zdarza każdemu. Ileż to razy sama miałam chandrę...
- Chodź nad sadzawkę - powiedziała Louise. - Posiedzimy, pogadamy, a Alice niech sobie poszaleje.
Usiadłyśmy nad płytką sadzawką. Jeszcze na tej polance był stawek, jednak do niego nie poszłyśmy.
Usiadłyśmy nad wodą, w której rosło mnóstwo roślin, postanowiłam zacząć rozmowę.
- Idziecie dziś na mecz? - zapytałam.
- Nie musisz się chwalić, że Ty idziesz - powiedziała lodowato Emilie. - Pewnie tylko po to pytasz.
To, co powiedziała Emilie, zszokowało mnie, i ten ton, jakim się do mnie odezwała...
- Wcale nie! - powiedziałam - nie miałam takich intencji! Emilie, o co chodzi?
- Wkurzająca jesteś - powiedziała Emilie. - Ze wszystkich żon i dziewczyn piłkarzy Ty jesteś najgorsza. Cały czas ślinisz się do tego Marco, myślisz, że w gazetach nie ma zdjęć, jak ciągle się do niego tulisz?
- Podlizujesz mu się, bo lecisz na jego kasę - burknęła Louise. - Myślisz, że tego nie widać?
- O co Wam chodzi?! - zdenerwowałam się. - Nie poznaję Was! Myślałam, że dobrze się dogadujemy, a Wy nagle wyjeżdżacie z takimi tekstami? Nie spodziewałam się! Wcale nie lecę na kasę Marco, a on wie o tym najlepiej!
- Nie pasuje do Ciebie jazda skuterem - powiedziała Emilie. - Idź ty lepiej do salonu piękności wymalować pazury.
- I chyba nie myślałaś, że naprawdę Cię lubimy? Jesteś nudna jak flaki z olejem - powiedziała Louise.
- Wy żałosne jesteście! To po ch*j się ze mną zadawałyście tyle czasu?! - zdenerwowałam się i podniosłam głos.
- Ano po to - Louise i Emilie zerwały się... i wepchnęły mnie do sadzawki.
Wylądowałam w zimnej wodzie. One się podle roześmiały i przybiły sobie piątkę. Ja się szybko podniosłam, byłam cała w błocie. Cud, że telefon mi się nie zamoczył, miałam go w pokrowcu powieszonym na szyi.
- Wy jesteście nienormalne! - krzyknęłam - jakieś chore psychicznie!
Uciekłam, nie byłam w stanie dalej się z nimi kłócić. Zauważyłam, że akurat Alice beztrosko sobie jeździ skuterem i nie zauważyła tego, co się zadziało.
Nie spodziewałabym się, że Emilie i Louise chcą tylko zabawić się moim kosztem, że nie obdarzyły mnie wcale sympatią. Przekonałam się o jednym - że teraz prawie nikomu nie można ufać...
Po twarzy zaczęły lecieć mi łzy. Może Alice doskonale wiedziała, co planują Emilie i Louise, co naprawdę o mnie myślą? Teraz wiem jedno - nie chcę już ani jednej z nich widzieć na oczy...
- A ja głupia myślałam, że będę mieć koleżanki - pomyślałam, biegnąc.
Zapłakana i zabłocona przystanęłam w końcu, żeby jako tako oczyścić się z błota. Byłam prawie cała mokra. Wpadłam do tej sadzawki na plecy.
Jakoś strzepnęłam z siebie większość błota, otarłam łzy, chciałam jakoś przemknąć się przez miasto do domu.
Miałam nadzieję, że ludzie nie będą się specjalnie gapić...
W końcu, po dość długiej pieszej wędrówce, dotarłam do domu. Gdy Ewa zobaczyła, w jakim jestem stanie, nieźle się przeraziła...
Mecz zakończył się wynikiem 6:1 dla Dortmundczyków. Schalke zostało rozbite. Słodka zemsta za poprzednie derby. Gole strzelili Pierre, Kuba, trzy razy do siatki trafił Marco i Kevin.
Kibice żółto-czarnych oszaleli z radości, ale również nie szczędzili obraźliwych słów dla drużyny z Gelsenkirchen.
Siedziałyśmy w pierwszym rzędzie, nagle zauważyłam, że mój ukochany podbiega do nas.
Jego twarz promieniała. Widać, że bardzo cieszyło go wysokie zwycięstwo oraz to, iż ustrzelił hat-tricka.
- Lidia, ten hat-trick jest dla Ciebie - powiedział z uśmiechem. - Dedykuję te trzy bramki Tobie!
- Dziękuję Ci - odparłam - Marco, byłeś świetny! Jestem z Ciebie taka dumna!
- Słuchaj, skarbie, później do Ciebie zadzwonię, teraz lecę się przebrać - powiedział Marco. - Do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - odparłam.
Poszłyśmy z Ewą i Sarą do samochodu, ruszyłyśmy w drogę powrotną. Szybko dojechałyśmy do domu.
Gdy już dotarłyśmy, zaczął kropić deszcz.
- Ciekawe, kiedy chłopaki dotrą - powiedziała Ewa. - Oj, Lidia, jak jutro też będzie padać, to raczej nici ze skuterowej wyprawy.
- Oby nie padało - westchnęłam.
- Zobaczymy, co dziś w pogodzie powiedzą - powiedziała Ewa.
Weszłyśmy do domu, pogoda zrobiła się szara i ponura. Poszłam do swojego pokoju, położyłam się na łóżku. Nie wiadomo czemu, zrobiłam się senna. Postanowiłam uciąć sobie drzemkę.
Ku mojemu zdziwieniu, gdy się przebudziłam, była już dwudziesta wieczorem.
- Ale sobie pospałam - pomyślałam.
Sięgnęłam po swoją komórkę. W tej samej chwili zaczęła dzwonić. Odebrałam, to Marco mnie namierzał.
- Halo? Marco?
- Hej, kochanie - powiedział Marco. - Już jestem w domu. Cholera, ale leje za oknem.
- Masakra, jak jutro też będzie padać to nici z moich próbnych jazd - powiedziałam. - Bardzo jesteś zmęczony?
- Trochę - powiedział Marco. - Właśnie pogodę oglądam, zanosi się na to, że niestety jednak będzie deszcz.
- Cholera! Szkoda - powiedziałam smutno. - Liczyłam, że mnie jeszcze trochę podszkolisz.
- Nie przejmuj się, kochanie. Jeszcze nie raz sobie pojeździmy razem - powiedział Marco.
- Mam nadzieję - odparłam.
- Jak tam dziś rajd z dziewczynami? - zapytał.
Westchnęłam ciężko. Postanowiłam mu wszystko wyznać...
- One zechciały tylko zabawić się moim kosztem - powiedziałam łamiącym się głosem. - Emilie i Louise zaczęły mnie obrażać, i... wepchnęły mnie do sadzawki. W ogóle się tego nie spodziewałam, liczyłam, że będziemy dobrymi znajomymi. A tu taki numer mi wycięły! Nie chcę ich więcej widzieć na oczy!
- Co?! - zawołał Marco. - Jak one mogły?! Co za świnie! Łukasz miał rację, mówiąc, że one są jakieś dziwne!
- Właśnie - powiedziałam smutno. - A ja im głupia zaufałam.
- Dobrze, że Ci nic gorszego nie zrobiły. Co za suczki - powiedział wyraźnie oburzony Marco. - Chciałbym powiedzieć im parę słów do słuchu.
- Jak kiedyś je spotkasz, to śmiało - powiedziałam. - Należy im się. Alice jeździła sobie beztrosko skuterem, niczego nie zauważyła. Ale mogła wiedzieć, co planują jej koleżaneczki.
- Jacy Ci ludzie bywają podli - powiedział Marco. - Po prostu brak mi słów. Wiesz co, kochanie? Jutro przyjdę do Ciebie. Nawet jeżeli będzie padać, to chyba lepiej we dwójkę się nudzić, co?
- No pewnie. Marco, zawsze potrafisz poprawić mi humor - powiedziałam. - O której przyjdziesz?
- A tak przed południem - powiedział mój ukochany. - Pasuje?
- Pasuje - odparłam.
- To świetnie - powiedział Marco. - W takim razie do zobaczenia jutro, słoneczko.
- Do zobaczenia. Kocham Cię - powiedziałam.
- Ja Ciebie też, Lidia. Pa - powiedział Marco.
- Pa - odparłam i rozłączyłam się.
Super, że Marco jutro przyjdzie. Z nim zawsze jest wspaniale, nawet jak tylko leżymy obok siebie w milczeniu.
Zanim znów położyłam się spać, poszperałam sobie w Internecie na swoim laptopie, aż w końcu znużona po północy odpłynęłam do krainy Morfeusza.
Nastawiłam wodę na herbatę, zajęłam się przyrządzaniem kanapek. Nagle do kuchni przyszła Sara.
- O, Sara, Ty ranny ptaszku - uśmiechnęłam się do małej.
- O! Śniadanie! - ucieszyła się mała. - Jestem głodna jak wilk! A Nutella może jest?
- Ano, jest - powiedziałam i posmarowałam pajdę chleba czekoladowym kremem. Sara zaczęła z apetytem zajadać.
- To dzisiaj meczyk, co? - zagadnęłam.
- O tak! - ucieszyła się Sara. - Borussia wygra!
- Może tatuś strzeli gola - powiedziałam.
- Albo Twój ukochany, Marco - odparła na to Sara.
Roześmiałam się. Sara to jest artystka!
- Może i tatuś strzeli, kto wie? - do kuchni nagle wszedł Łukasz.
- Fajnie by było - powiedziała jego córka.
- Widzę, Lidia, zrobiłaś śniadanie - ucieszył się Łukasz. - No, trzeba się solidnie najeść przed treningiem.
Łukasz zaczął konsumpcję, niebawem do kuchni przyszła również Ewa, jeszcze w szlafroku.
- Hej Wam - powiedziała. - Smacznego.
- Dziękujemy - odparła Sara.
- Lidia, to dziś jedziesz z tymi dziewczynami? - zapytała Ewa.
- Tak, o dziesiątej mają tu podjechać - odparłam, jedząc kanapkę z szynką.
- Lidia, uważaj na nie - powiedział Łukasz.
- Spokojnie, Łukasz - odparłam zaskoczona.
- I wróć, proszę, około dwunastej - powiedziała Ewa.
- Do Gelsenkirchen jedzie się może z czterdzieści minut - powiedział Łukasz.
- Ale wiesz, trzeba się przygotować, zapakować manele, poza tym lepiej wcześniej wyjechać - powiedziała Ewa. - Nie chcę stracić ani minuty z tych derbów.
- Rozumiem - powiedziałam. - Wrócę na czas.
Po śniadaniu pomogłam Ewie sprzątnąć w kuchni, Łukasz zaczął szykować się na trening. Później cała drużyna Borussii miała pojechać do Gelsenkirchen.
Zapowiada się ekscytujące, pełne emocji popołudnie. Derby Westfalii. Poprzednie derby wygrało Schalke 2:1. Teraz jest okazja do rewanżu...
Później zaczęłam grać z Sarą w chińczyka. Pozwoliłam jej wygrać, bardzo się cieszyła. Nie zdążyłam się obejrzeć, a Ewa przyszła i obwieściła, że dziewczyny już tu są.
- Już idę! - powiedziałam. Założyłam moje sportowe obuwie Nike, narzuciłam ciepłą bluzę, włożyłam telefon do pokrowca, który zawiesiłam na szyi i wyszłam. Przed furtką stały już dziewczyny, Alice ciepło się do mnie uśmiechnęła.
- Hej, Lidia - powiedziała - mamy kask i dla Ciebie!
- Cześć Wam - powiedziałam.
- Cześć, Lidia - powiedziały jednocześnie Louise i Emilie.
- Jedziemy? - zapytała Louise. - Lidia, jedziesz ze mną.
Pokiwałam głową. Założyłam kask i zaraz ruszyłyśmy na polankę.
Nie było to daleko. Niebawem znalazłyśmy się w tym uroczym zakątku. Wreszcie nieco czystego powietrza, wiadomo, w mieście cały czas jest się skazanym na wdychanie spalin.
- Lou, to mogę pojeździć? - zapytała Alice.
- Możesz - odparła Louise i dała jej kluczyki.
- Lidia, Ty pojeździsz, jak Alice skończy. Mój skuter ma ostatnio problemy - powiedziała Emilie. - Cud, że tu dojechałam.
- Okej, okej - powiedziałam. - Nie ma problemu.
Nie wiem, czy mi się wydawało, czy Emile ma dziś gorszy humor. Ale okej, to się zdarza każdemu. Ileż to razy sama miałam chandrę...
- Chodź nad sadzawkę - powiedziała Louise. - Posiedzimy, pogadamy, a Alice niech sobie poszaleje.
Usiadłyśmy nad płytką sadzawką. Jeszcze na tej polance był stawek, jednak do niego nie poszłyśmy.
Usiadłyśmy nad wodą, w której rosło mnóstwo roślin, postanowiłam zacząć rozmowę.
- Idziecie dziś na mecz? - zapytałam.
- Nie musisz się chwalić, że Ty idziesz - powiedziała lodowato Emilie. - Pewnie tylko po to pytasz.
To, co powiedziała Emilie, zszokowało mnie, i ten ton, jakim się do mnie odezwała...
- Wcale nie! - powiedziałam - nie miałam takich intencji! Emilie, o co chodzi?
- Wkurzająca jesteś - powiedziała Emilie. - Ze wszystkich żon i dziewczyn piłkarzy Ty jesteś najgorsza. Cały czas ślinisz się do tego Marco, myślisz, że w gazetach nie ma zdjęć, jak ciągle się do niego tulisz?
- Podlizujesz mu się, bo lecisz na jego kasę - burknęła Louise. - Myślisz, że tego nie widać?
- O co Wam chodzi?! - zdenerwowałam się. - Nie poznaję Was! Myślałam, że dobrze się dogadujemy, a Wy nagle wyjeżdżacie z takimi tekstami? Nie spodziewałam się! Wcale nie lecę na kasę Marco, a on wie o tym najlepiej!
- Nie pasuje do Ciebie jazda skuterem - powiedziała Emilie. - Idź ty lepiej do salonu piękności wymalować pazury.
- I chyba nie myślałaś, że naprawdę Cię lubimy? Jesteś nudna jak flaki z olejem - powiedziała Louise.
- Wy żałosne jesteście! To po ch*j się ze mną zadawałyście tyle czasu?! - zdenerwowałam się i podniosłam głos.
- Ano po to - Louise i Emilie zerwały się... i wepchnęły mnie do sadzawki.
Wylądowałam w zimnej wodzie. One się podle roześmiały i przybiły sobie piątkę. Ja się szybko podniosłam, byłam cała w błocie. Cud, że telefon mi się nie zamoczył, miałam go w pokrowcu powieszonym na szyi.
- Wy jesteście nienormalne! - krzyknęłam - jakieś chore psychicznie!
Uciekłam, nie byłam w stanie dalej się z nimi kłócić. Zauważyłam, że akurat Alice beztrosko sobie jeździ skuterem i nie zauważyła tego, co się zadziało.
Nie spodziewałabym się, że Emilie i Louise chcą tylko zabawić się moim kosztem, że nie obdarzyły mnie wcale sympatią. Przekonałam się o jednym - że teraz prawie nikomu nie można ufać...
Po twarzy zaczęły lecieć mi łzy. Może Alice doskonale wiedziała, co planują Emilie i Louise, co naprawdę o mnie myślą? Teraz wiem jedno - nie chcę już ani jednej z nich widzieć na oczy...
- A ja głupia myślałam, że będę mieć koleżanki - pomyślałam, biegnąc.
Zapłakana i zabłocona przystanęłam w końcu, żeby jako tako oczyścić się z błota. Byłam prawie cała mokra. Wpadłam do tej sadzawki na plecy.
Jakoś strzepnęłam z siebie większość błota, otarłam łzy, chciałam jakoś przemknąć się przez miasto do domu.
Miałam nadzieję, że ludzie nie będą się specjalnie gapić...
W końcu, po dość długiej pieszej wędrówce, dotarłam do domu. Gdy Ewa zobaczyła, w jakim jestem stanie, nieźle się przeraziła...
***
- Mój Boże! Lidia! Jak Ty wyglądasz?! - zawołała.
- Ewa! Właśnie się boleśnie przekonałam, że nie można ufać ludziom - krzyknęłam. - To wszystko sprawka Emilie i Louise! Łukasz miał rację!
- Co one Ci zrobiły? - Ewa złapała się za serce.
- Wepchnęły mnie do sadzawki - powiedziałam roztrzęsiona. - W ogóle, zaczęły mnie obrażać... A ja, głupia, myślałam, że będą moimi koleżankami. Okazały się fałszywe. Chciały zabawić się moim kosztem.
- A ta... trzecia? Alice, czy jak jej tam?
- Jeździła sobie skuterem i niczego nie zauważyła. Ale mogła być w zmowie z nimi - powiedziałam. - Nie chcę już żadnej z nich na oczy widzieć!
- Co za żmijki! Ktoś powinien je przystawić do pionu - powiedziała Ewa. - Lidia, przebierz się. Obyś tylko się nie zaziębiła. Zaraz Ci przygotuję gorącą herbatę, dobrze?
- Dobrze - mruknęłam. Pobiegłam na górę, wzięłam ciepły prysznic, przebrałam się w dżinsy i biały t-shirt, po czym wróciłam na dół.
Usiadłam przy stole, wzięłam łyk herbaty. Ewa patrzyła na mnie zaniepokojona.
- Brak słów na takich ludzi - powiedziała. - Idiotki jedne...
- Zaczęły mi wymyślać, że lecę tylko na pieniądze Marco, że ich denerwuję... - opowiedziałam Ewie, co te zołzy mi próbowały wmówić.
Gdy skończyłam opowiadać, moja rozmówczyni tylko ciężko westchnęła.
- Po prostu nie wiem, jak to skomentować - powiedziała. - Ludzie są teraz tacy zawistni...
- A miałam razem z Alice zdawać na kartę - powiedziałam smutno. - Teraz będę zupełnie sama.
- I tak możesz jeździć - próbowała pocieszyć mnie Ewa. - Poza tym, przecież masz Marco albo Łukasza, oni też jeżdżą skuterami...
- Teraz to tylko im i Tobie ufam - powiedziałam szczerze. - A Marco, to nie jest tylko mój ukochany, to też mój przyjaciel.
- To bardzo dobrze - powiedziała Ewa. - Takie połączenie przyjaźni i miłości. Nie myśl już o tych żmijkach, kochana, nie warto takimi zawracać sobie głowy.
- Niby tak - odparłam.
Poszłam do swojego pokoju. Zajęłam się powtarzaniem wiadomości na test. Później odpaliłam laptop i zaczęłam przeglądać sobie Internet. Szybko czas zleciał, niebawem Ewa powiedziała, iż czas już jechać.
Wzięłam swój szalik, nałożyłam bluzę z logiem Borussii, zapakowałyśmy się do auta i ruszyłyśmy do Gelsenkirchen.
- Niby tak - odparłam.
Poszłam do swojego pokoju. Zajęłam się powtarzaniem wiadomości na test. Później odpaliłam laptop i zaczęłam przeglądać sobie Internet. Szybko czas zleciał, niebawem Ewa powiedziała, iż czas już jechać.
Wzięłam swój szalik, nałożyłam bluzę z logiem Borussii, zapakowałyśmy się do auta i ruszyłyśmy do Gelsenkirchen.
Szybko tam dotarłyśmy. Nieco się z Ewą obawiałyśmy, czy kibice Schalke nie będą się rzucali do kibiców Borussii, ale na szczęście obyło się bez przykrych incydentów. Policja czuwała nad wszystkim.
Ewa zaparkowała samochód pod Veltins Arena, niebawem zasiadłyśmy na trybunie.
I równo o piętnastej trzydzieści rozpoczęły się derby Zagłębia Ruhry. Oczywiście Marco wyszedł w podstawowym składzie, podobnie jak Łukasz. Całym sercem byłam za Borussią. Ewa zaparkowała samochód pod Veltins Arena, niebawem zasiadłyśmy na trybunie.
Mecz zakończył się wynikiem 6:1 dla Dortmundczyków. Schalke zostało rozbite. Słodka zemsta za poprzednie derby. Gole strzelili Pierre, Kuba, trzy razy do siatki trafił Marco i Kevin.
Kibice żółto-czarnych oszaleli z radości, ale również nie szczędzili obraźliwych słów dla drużyny z Gelsenkirchen.
Siedziałyśmy w pierwszym rzędzie, nagle zauważyłam, że mój ukochany podbiega do nas.
Jego twarz promieniała. Widać, że bardzo cieszyło go wysokie zwycięstwo oraz to, iż ustrzelił hat-tricka.
- Lidia, ten hat-trick jest dla Ciebie - powiedział z uśmiechem. - Dedykuję te trzy bramki Tobie!
- Dziękuję Ci - odparłam - Marco, byłeś świetny! Jestem z Ciebie taka dumna!
- Słuchaj, skarbie, później do Ciebie zadzwonię, teraz lecę się przebrać - powiedział Marco. - Do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - odparłam.
Poszłyśmy z Ewą i Sarą do samochodu, ruszyłyśmy w drogę powrotną. Szybko dojechałyśmy do domu.
Gdy już dotarłyśmy, zaczął kropić deszcz.
- Ciekawe, kiedy chłopaki dotrą - powiedziała Ewa. - Oj, Lidia, jak jutro też będzie padać, to raczej nici ze skuterowej wyprawy.
- Oby nie padało - westchnęłam.
- Zobaczymy, co dziś w pogodzie powiedzą - powiedziała Ewa.
Weszłyśmy do domu, pogoda zrobiła się szara i ponura. Poszłam do swojego pokoju, położyłam się na łóżku. Nie wiadomo czemu, zrobiłam się senna. Postanowiłam uciąć sobie drzemkę.
Ku mojemu zdziwieniu, gdy się przebudziłam, była już dwudziesta wieczorem.
- Ale sobie pospałam - pomyślałam.
Sięgnęłam po swoją komórkę. W tej samej chwili zaczęła dzwonić. Odebrałam, to Marco mnie namierzał.
- Halo? Marco?
- Hej, kochanie - powiedział Marco. - Już jestem w domu. Cholera, ale leje za oknem.
- Masakra, jak jutro też będzie padać to nici z moich próbnych jazd - powiedziałam. - Bardzo jesteś zmęczony?
- Trochę - powiedział Marco. - Właśnie pogodę oglądam, zanosi się na to, że niestety jednak będzie deszcz.
- Cholera! Szkoda - powiedziałam smutno. - Liczyłam, że mnie jeszcze trochę podszkolisz.
- Nie przejmuj się, kochanie. Jeszcze nie raz sobie pojeździmy razem - powiedział Marco.
- Mam nadzieję - odparłam.
- Jak tam dziś rajd z dziewczynami? - zapytał.
Westchnęłam ciężko. Postanowiłam mu wszystko wyznać...
- One zechciały tylko zabawić się moim kosztem - powiedziałam łamiącym się głosem. - Emilie i Louise zaczęły mnie obrażać, i... wepchnęły mnie do sadzawki. W ogóle się tego nie spodziewałam, liczyłam, że będziemy dobrymi znajomymi. A tu taki numer mi wycięły! Nie chcę ich więcej widzieć na oczy!
- Co?! - zawołał Marco. - Jak one mogły?! Co za świnie! Łukasz miał rację, mówiąc, że one są jakieś dziwne!
- Właśnie - powiedziałam smutno. - A ja im głupia zaufałam.
- Dobrze, że Ci nic gorszego nie zrobiły. Co za suczki - powiedział wyraźnie oburzony Marco. - Chciałbym powiedzieć im parę słów do słuchu.
- Jak kiedyś je spotkasz, to śmiało - powiedziałam. - Należy im się. Alice jeździła sobie beztrosko skuterem, niczego nie zauważyła. Ale mogła wiedzieć, co planują jej koleżaneczki.
- Jacy Ci ludzie bywają podli - powiedział Marco. - Po prostu brak mi słów. Wiesz co, kochanie? Jutro przyjdę do Ciebie. Nawet jeżeli będzie padać, to chyba lepiej we dwójkę się nudzić, co?
- No pewnie. Marco, zawsze potrafisz poprawić mi humor - powiedziałam. - O której przyjdziesz?
- A tak przed południem - powiedział mój ukochany. - Pasuje?
- Pasuje - odparłam.
- To świetnie - powiedział Marco. - W takim razie do zobaczenia jutro, słoneczko.
- Do zobaczenia. Kocham Cię - powiedziałam.
- Ja Ciebie też, Lidia. Pa - powiedział Marco.
- Pa - odparłam i rozłączyłam się.
Super, że Marco jutro przyjdzie. Z nim zawsze jest wspaniale, nawet jak tylko leżymy obok siebie w milczeniu.
Zanim znów położyłam się spać, poszperałam sobie w Internecie na swoim laptopie, aż w końcu znużona po północy odpłynęłam do krainy Morfeusza.
***
*oczami Marco*
Obudził mnie intensywnie padający deszcz. Zerknąłem na zegarek - dopiero dziewiąta rano, a już leje jak z cebra.
Cóż, mówi się trudno.
Poleżałem jeszcze w łóżku, nie śpieszyłem się z wstawaniem. Bawiłem się moim tabletem, aż w końcu wyszedłem z łóżka i ubrałem się.
Niebawem wybiorę się do mojej ukochanej. Ten hat-trick, którego wczoraj ustrzeliłem, to w dużej mierze jej zasługa. Chociaż skupiałem się wczoraj podczas meczu tylko na piłce, czułem jej obecność, jej spojrzenie. Chciałem zagrać jak najlepsze spotkanie. Dla niej. I udało się.
Zszedłem na dół, zjeść coś na śniadanie. Nagle zadzwoniła moja komórka, którą miałem w kieszeni moich dżinsów. Może to Mario? Nie, to nie Mario. Jakiś nieznany numer.
- Tak, słucham? - odebrałem.
- Halo? Czy rozmawiam z Marco? - zapytał ktoś. - Mówi Toni Kroos.
- Tak, to ja - odparłem - o, Toni, cześć! Skąd masz mój numer?
- To nieistotne - powiedział Toni. Wyczułem, że głos mu drży... - Słuchaj, Marco, sprawa jest bardzo poważna! Chodzi o Mario...
_______________________________
Taki krótki i do dupy ten rozdział. Ale odechciewa mi się wszystkiego na samą myśl o poniedziałku. -.-
To już pojutrze... na samą myśl mnie skręca ze stresu i nerwów...
Niebawem nieco namieszam w tym opowiadaniu, myślę, że Was zaskoczy to, co wymyśliłam.
Ach ta moja wyobraźnia.
Następny nie wiem kiedy...
Proszę, komentujcie... poprawcie mi trochę humor...
Buziaki! :*
+ polecam fantastycznego bloga http://kovma.blogspot.com/