niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 73.

- Lidia! - z zamyślenia wyrwała mnie Ewa. - Pomogłabyś mi nakryć stół? 
- Oczywiście! - powiedziałam, poderwałam się i poszłyśmy do salonu. 
- Wprawdzie jeszcze trochę czasu, ale nie chcę niczego zostawiać na ostatnią chwilę - odparła brunetka. - Chcę się jeszcze sama przygotować, umalować i ładnie ubrać. 
- Ja też - powiedziałam. - Już mam nawet uszykowaną sukienkę
- To świetnie - powiedziała Ewa - rozłóż wszystkim talerze, są tutaj w szafce. A ja poszukam serwetek. 
- Okej! 
Rozłożyłam wszystkim talerze, po chwili także sztućce, na stole znalazły się również serwetki. Nie zabrakło oczywiście dających nastrój świeczek. Na środku najważniejsza rzecz - opłatek na sianku. 
- Sara, mogłabyś te swoje rzeczy stąd pozabierać? - odezwała się Ewa do swojej córki, siedzącej na kanapie i malującej jakiś obrazek.
- O Jezu... - jęknęła Sara, niechętnie wstając z kanapy i zbierając swoje manatki. 
- A gdzie Łukasz? - zapytałam, rozstawiając wszystkim kieliszki do wina. 
- Tutaj! - usłyszałam. - Mmm, widzę, że będzie winko! 
- Łukasz, pijaku, Tobie to tylko jedno w głowie - Ewa złapała się za głowę. 
- Ewa i tak tylko jedną butelkę kupiła, więc raczej nici ze zgonu - zażartowałam.
- Nieważne! Jeszcze z pewnością nie raz będzie okazja - uśmiechnął się Łukasz. 
Łukasz uwielbia po prostu drażnić Ewę takimi gadkami. Ale cóż, tacy już są faceci. Marco też lubi czasami mnie denerwować dla zabawy. 
- Zgon na Wigilii, macie fantazje - westchnęła Ewa. - Zostaw sobie zgon na jakieś mniej uroczyste spotkania, okej? 
- Na Twoje urodziny - wyszczerzył się Łukasz. 
- Wariat - skomentowała Ewa i poszła do kuchni. 
- Ale za to jaki miły i pomocny, nie? - powiedział Łukasz do mnie. - Wysprzątałem całe mieszkanie, prawie sam. 
- Marco na okrągło sam musi u siebie sprzątać - roześmiałam się. 
- No bo sam mieszka - powiedział Łukasz. - Ale poczekaj, jak Ty się do niego kiedyś tam wprowadzisz, to Ty...
- Wyganiasz mnie? - celowo przybrałam minę zbitego pieska. 
- Nie! Tato, jak możesz wyganiać naszą Lidzię? - Sara usłyszała, co powiedział jej tatuś. 
- Nie wyganiam, kochanie - Łukasz wziął Sarę na ręce. - Jedynie się obawiam, że wujek Marco może nam ją porwać do siebie. 
- O nie! Ja się nie zgadzam - powiedziała Sara. - Lidzia mieszka tutaj i koniec! 
- Marco jeszcze mi nie proponował wspólnego mieszkania - uśmiechnęłam się. - Jest w sumie dobrze tak, jak teraz jest - powiedział Łukasz. - Byłoby jakoś tak dziwnie bez Ciebie. Przyzwyczailiśmy się do Ciebie. 
- Dokładnie - powiedziała Sara. 
Potem pomogłam jeszcze Ewie skończyć niektóre potrawy, potem je także postawić na stole. Trzeba przyznać, że wszystko zostało zrobione na bogato. Łukasz nie żałował kasy na różne napoje (nie te wyskokowe!) i słodkie przekąski, do których miał ogromną słabość, nie tylko on zresztą. No i na stole musiało znaleźć się tradycyjne dwanaście potraw. 
- Chyba wszystko już gotowe - powiedziała Ewa, patrząc na stół. - Łukasz, masz uszykowany jakiś ładny strój? 
- Oczywiście, kochanie - powiedział Łukasz - a jakże inaczej! 
- To dobrze - powiedziała Ewa. - Akurat zostało nieco czasu na przygotowanie samych siebie - zaśmiała się. 
Przebrałam się w przyszykowaną wcześniej sukienkę, włosy zostawiłam rozpuszczone, zrobiłam też delikatny makijaż. 
Ewa wyglądała zabójczo. Założyła brązową sukienkę, włosy natomiast upięła w koka. 
Łukasz ubrał się w białą koszulę oraz czarne spodnie od garnituru, zaś Sara była ubrana w różową sukienkę
Wszystkie zatem byłyśmy w sukienkach. Jeśli chodzi o moją, kupił mi ją nikt inny jak Marco, z którym wybrałam się na zakupy. I to on namówił mnie na taki a nie inny kolor sukienki. Gdy ją założyłam w sklepowej przymierzalni, patrzył na mnie takim wzrokiem... nie, aż tego nie da się opisać. 
- No no, jakie ja kobiety mam w domu - skomentował Łukasz, gdy nas wszystkie ujrzał przebrane. 
- Zaraz jeszcze jedna będzie - uśmiechnęła się Ewa. 
- Dwie! - powiedziała Sara - a Oliwia to co? 
- Racja, skarbie - powiedziała Ewa - dwie! Wiesz co kochanie, chodźmy na górę, ułożę Ci jakoś włosy, dobrze? 
Sara pokiwała głową i poszły na górę. Łukasz w tym czasie otworzył szafę stojącą w salonie i położył pod choinką prezenty. 
- Święty Mikołaj zaszalał w tym roku - powiedział zadowolony. 
- Mmm, ciekawe - powiedziałam. 
Sara niedługo zeszła na dół z matką, miała urocze loczki na głowie. 
- Ojej! Skąd te prezenty? - zapytała. 
- Ja nic nie wiem - powiedział Łukasz - pewnie to Święty Mikołaj tu był. 
- Ale czad! - krzyknęła mała. - No nie, Lidia? 
- Pewnie! - powiedziałam, i przybiłyśmy piątkę. Sara to coraz bardziej była dla mnie jak młodsza siostra. 






***






I niebawem zawitali pierwsi goście - tak się złożyło, że do drzwi zadzwonili właśnie mój ukochany i jego najlepszy przyjaciel. 
- Witaj, kochanie - powiedział Marco, witając się ze mną - cudnie wyglądasz!
- A dziękuję - uśmiechnęłam się.
- Hej, Lidia - powiedział Mario, przytulił mnie na przywitanie. - A gdzie reszta? 
- Chodźcie do salonu, tam są wszyscy - powiedziałam. 
Marco i Mario przywitali się z resztą, a parę minut później rozległ się kolejny dzwonek do drzwi. 
- To na pewno Kuba ze spółką - powiedział Łukasz i popędził otworzyć. 
- Merry Christmas! - usłyszałam radosny głos Kuby. 
- Akurat dokładnie na czas dojechaliśmy - powiedziała wesoło Agata. 
Błaszczykowscy zaraz też przyszli do salonu, przywitali się z nami. 
- To jak, pierwsza gwiazdka już się pojawiła? - zapytał uśmiechnięty Kuba. 
Podeszłam do okna. Cała masa gwiazd już była na pogodnym niebie. 
- Już całe niebo jest w gwiazdach - powiedziałam. 
- W takim razie zapraszam wszystkich do stołu - powiedział elegancko Łukasz. 
Każdy zajął swoje miejsce. Siedziałam między Marco a Ewą. Łukasz, jako pan domu, rozdał wszystkim opłatek. No i nadszedł czas na składanie sobie życzeń i dzielenie się opłatkiem. 
- Lidia, kochana Ty moja - zwróciła się do mnie Ewa. - Z okazji Świąt życzę Ci, żebyś do końca życia była jak najbardziej szczęśliwa, zdrowa i uśmiechnięta, tak jak teraz! 
- Wzajemnie - odparłam - i żebyś nigdy nie miała powodu do płaczu, a jeśli już, to takiego ze szczęścia! 
Uściskałyśmy się, po czym Marco podszedł do mnie. 
- Słonko moje, wszystkiego najlepszego - powiedział - żebyś zawsze chodziła uśmiechnięta, tak, jak w tej chwili! 
- Wzajemnie - odparłam - żebyś zawsze tryskał humorem, no i jak najlepszą formą na boisku! Życzę Ci tylu goli, ile tylko dasz radę ustrzelić! 
Z nim również się przytuliłam, a jakże inaczej. 
Gdy podzieliliśmy się opłatkiem, podszedł do mnie Mario. 
- Wszystkiego najlepszego, Lidia - powiedział nieśmiało - pomyślności w życiu i zawsze dobrego humoru z całego serca Ci życzę! 
- Nawzajem, Mario - powiedziałam - ja Tobie życzę stałego uśmiechu na twarzy! No i żebyś wrócił do sportu, i żeby sprawiało Ci to dużo radości! 
Mario mnie serdecznie uściskał. Podeszłam chwilę później do Łukasza, który przed momentem serdecznie przytulił Agatę, składając jej życzenia. 
- Łukasz, wszystkiego dobrego - powiedziałam - tyle alkoholu, ile dasz radę wypić, tyle bramek, ile dasz radę strzelić, dużo zdrowia i dobrego nastroju! 
- Ojej, dziękuję - powiedział Łukasz. - Z tym alkoholem to bym nie przesadzał - zaśmiał się. 
- Ta, jasne - wtrącił Kuba, przechodząc obok. 
- A Ty cicho tam - zaśmiał się Łukasz. - Dzięki, Lidia. Tobie również życzę wszystkiego dobrego oraz zdrowia i szczęścia! 
Podzieliliśmy się opłatkiem, zostałam serdecznie uściskana przez prawego obrońcę Borussii. 
Naturalnie podzieliłam się opłatkiem także z Kubą, Agatą oraz dziewczynkami. Gdy już wszyscy poskładali sobie życzenia, zasiedliśmy ponownie do stołu i zajęliśmy się konsumpcją dań przygotowanych przez Ewę i mnie. Oczywiście zaczęliśmy od pysznego barszczu z uszkami. 
Wszyscy z apetytem jedli, Ewie nie brakuje talentu do gotowania i pieczenia. Poza tym, Agata i Kuba przynieśli ciasto marcepanowe oraz sałatkę. 
Ilość prezentów pod choinką nieco urosła wraz z przyjściem gości... 
Naturalnie Sara i Oliwia niecierpliwie czekały, aż nadejdzie pora otwierania prezentów. Póki co, jadły sobie obie sernik. 
W końcu wszyscy sobie nieco zjedli, wypili, nawet dziewczynki dostały po odrobince wina. 
- To może teraz czas na prezenty? - powiedział Łukasz wesoło. 
- Twoja decyzja, Ty jesteś gospodarzem - powiedział Mario. 
Wszyscy wszystkim coś kupili, chociażby drobiazg. Łukasz założył czapkę Świętego Mikołaja i zaczął rozdawać wszystkim podarki. Wszystkie były podpisane. 
Całkiem sporo paczek wpadło w moje ręce. Ja również sprezentowałam bliskim parę drobiazgów. 
Marco na początku zaczął otwierać czerwono-niebieskie pudełko. Uśmiechnęłam się. To było ode mnie. 
- Mam nadzieję, że Ci się spodoba - powiedziałam. 
Tym prezentem były perfumy, bluza, żel pod prysznic, słodycze a także koszulka z zabawnym nadrukiem. 
- No pewnie - Marco mnie czule objął. - Wiesz, że uwielbiam perfumy! 
Wszyscy inni też byli zajęci oglądaniem swoich podarków. Marco zaczął otwierać pozostałe swoje paczki. 
- A Ty zobacz to na początku - uśmiechnął się, pokazując na pudełko owinięte żółtym papierem w czarne gwiazdki. 
- Okej! 
Zajrzałam do środka. Znalazłam tam perfumy marki Nike, a także w ozdobnym pudełeczku wisiorek ze złotym sercem, na którym były wygrawerowane nasze imiona. W tym pudełeczku także znajdowały się kolczyki z połyskującymi kamyczkami. 
Marco naprawdę zaszalał. Znalazłam jeszcze dwa żarówiaste lakiery do paznokci, seledynowy i wiśniowy. Nie mogło się także obyć bez słodyczy. 
Dostałam od niego także  tunikę. Czerwoną. 
- Uwielbiam, gdy chodzisz w czerwonym - powiedział mój ukochany. 
- Marco, zaszalałeś po prostu - powiedziałam i go objęłam. 
- Ale chyba jeszcze nie wszystko zobaczyłaś - powiedział Marco. 
Przyjrzałam się uważniej. No tak, przeoczyłam kopertę. Otworzyłam ją i zobaczyłam... bilet na lot do Dubaju. Zarezerwowany na dwudziestego ósmego grudnia. 
- Marco, serio? - nie mogłam uwierzyć.
- Serio! Zabieram Cię do Dubaju - powiedział Marco zadowolony. 
- No proszę! - powiedziała Ewa. - Podobają się prezenty? 
- No a jak - powiedział Marco. - Porwę Wam Lidię na tydzień - zaśmiał się. 
- Śmiało - powiedziała Ewa. 
- Przynajmniej odetchniecie ode mnie - zaśmiałam się. 
- Sven, Mario, Mats i Kevin również się tam wybierają. Mats zabierze Cathy - powiedział Marco. - Będziemy mieli wesołego Sylwestra. 
- Tyle, że ja z nimi wylatuję dzień później - powiedział Mario. - Ale nie szkodzi. 
- Szkoda, że Was nie będzie - powiedziałam do Ewy. 
- Może w przyszłym roku pomyślimy nad takim wyjazdem, co, Łukasz? - powiedziała Ewa. 
- No pewnie! A w tym roku pewnie pójdziemy na jakiś bal - powiedział Łukasz. 
- Tam gdzie my? - uśmiechnął się Kuba. 
- Znów będzie to samo - Agata złapała się za głowę. Ewa mi opowiadała, że w zeszłym roku razem z Agatą musiały pod rękę prowadzić swoich pijanych mężów. Podobno Kuba mało co pawia nie puścił na Agatę. 
Ja swojego ostatniego Sylwestra nie wspominam dobrze. Ojciec nigdzie mnie nie puścił. Ale to już przeszłość... koniec z tym. Teraz będę robić to, co chcę. Było osiemnaście lat katorgi - teraz będzie osiemnaście lat rozpusty. Dokładnie tak wczoraj powiedział mi Łukasz. I ma rację... 
Wszyscy byli w szampańskich nastrojach, kolacja upływała w bajecznej atmosferze. Ustaliliśmy, że wybierzemy się o północy na Pasterkę. 









*** 







A póki co, czas zlatuje, jest godzina dwudziesta trzecia. Sara i Oliwia ani myślą spać, wspaniale się bawią, tryskają energią. Na pewno spora ilość wypitej przez nie coca-coli przyczyniła się do tego. 
Zrobiło się nieco mniej świątecznie, co nieco już sprzątnęłyśmy ze stołu, gdyż wszyscy już się najedli. 
Łukasz, fanatyk futbolu, zaczął grać w Fifę razem z Kubą. Ewa i Agata poszły do kuchni, natomiast ja, Mario i Marco poszliśmy sobie złapać świeżego powietrza. 
- I jak nastroje? - zapytałam.
- Zajebiste! - powiedział Mario. 
- Też tak myślę - powiedział Marco. 
- Dobra, zostawię Was samych, idę sobie zagrać z nimi w Fifę - powiedział Mario i wrócił do domu.
Zostałam sama w ogrodzie z blondynem, który mnie objął. 
- Lidia, nocuj dziś u mnie... - szepnął.
- Dziś nie mogę, muszę później pomóc Ewie w sprzątaniu - powiedziałam. - Ale jutro dlaczego nie. 
- Niech będzie i tak - powiedział Marco. 
- Słuchaj, Marco, czy Mario ma zamiar wrócić do piłki? - zapytałam. 
- Ciężko powiedzieć - powiedział Marco. - Wątpię, by chciał wrócić do Bayernu po tym, co go tam spotkało. 
- Może niech zajmie się jakimś innym sportem? - powiedziałam. - Lub po prostu wróci do Borussii. 
- Na szczęście zarząd Bayernu go nie popędza... ma zwolnienie - powiedział Marco. - Do końca sezonu. A potem zobaczymy. 
- I tak już z nim jest lepiej - stwierdziłam.
- O wiele - powiedział Marco. 
- Twoja duża jest w tym zasługa - powiedziałam.
- Oj, Twoja też - powiedział Marco i cmoknął mnie w policzek. - Także z nim rozmawiałaś. 
- Nie tyle aż Ty. 
Spędzaliśmy czas, obejmując się, i wpatrując w niebo pełne gwiazd. Marco nawet wypatrzył jeden gwiazdozbiór. 
- Ej, gołąbeczki - usłyszeliśmy nagle głos Mario - chodźcie! Już się powoli zbieramy do wyjścia! 
Zatem wróciliśmy do domu. Faktycznie, już był czas zbierać się na Pasterkę. 
- Szykujcie się - powiedział Kuba - zanim dojedziemy na miejsce, to trochę czasu minie. 
I niebawem pojechaliśmy do kościoła. Oprócz nas, całkiem sporo osób wybrało się na Pasterkę. 
Podczas mszy nieco się trzęsłam, było dość zimno. Ale na szczęście, nie trwało to zbyt długo i w końcu wyszliśmy z kościoła. 
Kuba i Agata powiedzieli, że mogą podrzucić Marco i Mario do domu. Zatem pożegnaliśmy się, i pojechaliśmy do domu. 
- Biedna teraz będzie ta zmywarka - powiedziała Ewa, gdy dotarliśmy do domu. 
- Oj, będzie - przyznał Łukasz, i poniósł na rękach śpiącą Sarę do jej pokoju. Mała usnęła w samochodzie. 
Starczyło nam jeszcze siły, aby co nieco ogarnąć. 
- Dzięki Ci wielkie, Lidia, widzisz, na Łukasza to nie mam co liczyć - westchnęła Ewa. - Pewnie już sobie smacznie śpi. 
- Nie ma za co, Ewka - powiedziałam - ja też się zaraz kładę, tylko prysznic wezmę. 
Poszłam na górę, wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę i nawet nie zauważyłam, jak odpłynęłam do krainy Morfeusza. 







*** 






Dzisiaj jest pierwszy dzień Świąt. Spędzam go razem z moim ukochanym. Mario wyszedł się spotkać z jakąś jego kuzynką, której nie znam. Dobrze, że ma chociaż taką dalszą rodzinę. Lepsze to, niż nic. 
- Lidia, mam pomysł - powiedział Marco. Obejmowaliśmy się na kanapie. Już było popołudnie. 
- Jaki? 
- Pójdźmy postawić znicz Robertowi. Są święta, wypadałoby pamiętać też i o nim... - powiedział Marco. 
Widać było po moim ukochanym, że bardzo mu brakuje Roberta. Wiadomość o jego śmierci spadła na nas wszystkich jak grom z jasnego nieba. Nikt nie mógł w to uwierzyć... 
- Dlaczego nie - powiedziałam - a masz jakieś znicze? 
- Mam - powiedział Marco. - Kupiłem jeszcze przed Świętami. 
- No to chodźmy. 
Zostawiliśmy Mario karteczkę na stole w kuchni z informacją, dokąd się udaliśmy. 
Pojechaliśmy terenówką mojego ukochanego. Gdy stanęliśmy nad grobem Roberta, aż mnie coś w serce zakuło. Dalej nie mogę uwierzyć w jego śmierć... był taki młody, miał tyle planów na przyszłość. 
- Ciekawe, jak mu teraz jest po drugiej stronie - powiedział Marco smutno. 
- Mam nadzieję, że dobrze - powiedziałam drżącym głosem. 
Marco kucnął nad mogiłą, zapalił duży, żółty znicz. 
- Robert... nie masz pojęcia, jak mi Ciebie brakuje. Nie tylko mi zresztą - powiedział łamiącym się głosem. 
Położyłam rękę na ramieniu blondyna. Ach, żeby tak można było cofnąć czas... 
I co ten Robert musiał czuć w ostatnich sekundach jego życia? 
- Marco, wszystko okej? - zapytałam.
- Tak... - wymamrotał i się podniósł. - Po prostu wszystkie wspomnienia do mnie wróciły. 
- Rozumiem - powiedziałam. - To całkiem normalne. 
Postaliśmy jeszcze chwilę nad grobem, po czym pojechaliśmy z powrotem do domu. Gdy weszliśmy, zauważyliśmy, że stoją buty Mario, co oznaczało, że wrócił.
- Jesteśmy! - krzyknął Marco. 
- Fajnie! - usłyszeliśmy głos Mario dochodzący z łazienki. - Kąpię się. 
- Tylko się tam nie utop! - Marco zdobył się na docinkę. 
Zaśmiałam się i poszłam do salonu. Niebawem zaczęło się ściemniać, na niebie ukazało się mnóstwo gwiazd. 
Postanowiłam, że sobie chętnie jeszcze raz, tak jak wczoraj, na nie popatrzę. Poszłam po kurtkę, buty, i wyszłam sobie do ogrodu. 
Spacerowałam sobie po nim, spoglądałam w niebo. Ciekawe, o ile lat świetlnych znajdują się gwiazdy od Ziemi. I w ogóle, ile ich wszystkich jest? 
Tego to chyba nawet astronomowie nie wiedzą. 
- Buuu! - usłyszałam znajomy okrzyk za sobą. To blondyn za mną przyszedł. I jak mnie nie schwytał i nie wrzucił w zaspę śnieżną! 
- Marco, kretynie! - jęknęłam - cała mokra będę! 
- No i co z tego? - zaśmiał się. - Z cukru nie jesteś. 
Nie dał mi się podnieść, gdyż sam się rzucił na tę zaspę. I tak leżeliśmy w hałdzie śniegu. 
- Wredny czasami jesteś - stwierdziłam. 
- Żebyś wiedziała - powiedział Marco. - Mario Ci to potwierdzi. 
- Możesz mnie jednak puścić? Zimno tu tak leżeć - powiedziałam. 
- Mam na to sposób... - uśmiechnął się Marco i po chwili poczułam, jak nasze usta się stykają. Faktycznie... podczas tego gorącego pocałunku kompletnie zapomniałam o zimnie. 

______________________________________



Teraz taki dłuższy, mam nadzieję, że jakoś doczytaliście do końca i że nie zanudziliście się na Amen :) 
Mi się nawet podoba, mam nadzieję, że Wam też. Nieco się napracowałam przy nim. 

Zapraszam wszystkich do czytania, obserwowania i komentowania mojego drugiego bloga http://life-is-sometimes-cruel.blogspot.com/

Gdy tego bloga zakończę, zostanie tylko tamten :) Nie będę zakładała jeszcze kolejnego, żeby móc skupić się wtedy na tamtym, i pisać tam jak najlepiej. 

Wszystkim czytelniczkom życzę Szczęśliwego Nowego Roku 2014! Niech moc będzie z Wami :) 


To co? Do następnego! Buziaki :* 


Jesteś tu już? Zostaw pamiątkę! Z góry dziękuję! 





piątek, 27 grudnia 2013

Informacja.

Hej, chcę Was powiadomić, że po długiej przerwie dodałam rozdział na mojego drugiego bloga. 
Mam nadzieję, że ktoś o nim pamięta. :) 



Jak ktoś tam zajrzy i przeczyta, to niech zostawi komentarz ze swoją szczerą opinią! Potrzebuję motywacji ;) 

Buziaki! 

P.S. Proszę nie wysyłać mi nominacji do LA, cieszy mnie że lubicie moje opowiadanie ale nie mam czasu na takie zabawy :) 

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 72.

Ku mojemu przerażeniu, zobaczyłam czarnego Mercedesa podjeżdżającego pod mój rodzinny dom. A taki właśnie samochód miał mój ojciec... 
Tak, to był on! I nie był sam, towarzyszyła mu Matylda. Zaparkował auto przed bramą i oboje wysiedli. 
Doskonale wiedziałam, że gdy tylko mnie zobaczy, zaraz coś niedobrego z tego wyniknie... 
- Ewka! Patrz - powiedziałam cicho do brunetki. - To mój ojciec! 
- Spokojnie - próbowała uspokoić mnie Ewa - pewnie wrócili z zakupów. Zaraz sobie pójdą i będzie spokój. 
- Jasne - pomyślałam. 
No i Ewcia się pomyliła. Ojciec, gdy wysiadł z auta, od razu spojrzał w naszą stronę. Dłuższą chwilę się wpatrywał, po czym usłyszałam jego głos... 
- No proszę! Kogo my tu mamy - doszedł mnie jego donośny, zimny głos. 
- Czyżby Lidzia przyjechała spać na wycieraczce? - zawtórowała mu Matylda. 
- Niedoczekanie Wasze! - odkrzyknęłam. - Niczego od Was nie chcę! Dajcie mi spokój! 
Nie, nie dali mi spokoju. Co gorsza, jeszcze podeszli do mnie i do Ewy. 
- Ślicznie! Tym nierobom to pomagasz, ale jak własnemu ojcu, to nigdy - zaczął grzmieć mój rodzic. - Aż miło popatrzeć, jak tutaj uwijasz się z łopatą. 
- Jak widzisz, nie jestem w tym sama - odparowałam. 
- Nie pozwalaj sobie, Mariusz - powiedziała Ewa - niby jakim prawem nazywasz nas nierobami, co?! 
- Znalazłaś sobie męża piłkarza i co, taka zadowolona z tego jesteś? To nie jest żaden zawód! Ciekawe, co zrobisz, jak złapie jakąś kontuzję i się skończy kariera. I Ty tak samo - ojciec spojrzał na mnie. - Ale nie licz, że Ci pomogę wtedy! Pójdziecie razem żebrać, nie obchodzi mnie to. Zero wykształcenia, kto Was gdzie zatrudni?! 
- Jakbyś nie wiedział, Łukasz ukończył technikum, ja też zresztą - odparła Ewa - więc przestań pieprzyć głupoty, jak nie wiesz! I zostaw wreszcie Lidię w spokoju! Ona Ciebie nie chce znać, rozumiesz to czy nie?! 
- Uwierz, że damy sobie wszyscy radę, i nie potrzebuję wcale Twojej pieprzonej pomocy! Zadław się swoimi pieniędzmi! - odparłam - nic Ci innego w głowie! Nie masz w sobie żadnych ludzkich uczuć! Jak myślisz, dlaczego uciekłam?! Właśnie przez to! 
Przy Ewie nie bałam się wygarnąć ojcu tego, co czułam. W pełni zasłużył sobie na te słowa. 
- A Ty, moja kochana macoszko, tak samo - zwróciłam się teraz do Matyldy - tak Ci dobrze było pomagać w znęcaniu się nade mną?! Taką miałaś radość z tego?! 
- Bezczelna smarkulo, dostawałaś to, na co zasługiwałaś - odparła Matylda zdenerwowanym już tonem - i jak Ci nie wstyd wydzierać się teraz na osoby, które otaczały Cię opieką?! Na ojca, który ręce sobie urabiał, by Ci niczego nie brakowało?! 
- Dosyć już tego! - krzyknął ojciec - Lidia, jeszcze tylko słówko piśniesz, to ja zrobię z Tobą porządek! 
- Co niby mi zrobisz?! Już się Ciebie nie boję, rozumiesz to?! I wściekaj się ile chcesz - odparłam - poza tym, kto wie, czy to nie przez Twoją ukochaną Matyldę mama i Martyna nie żyją?! 
- Co Ty bredzisz, chora dziewczyno - odparowała Matylda - jesteś po prostu nienormalna! Lecz się! 
- Wynoście się stąd - krzyknęła Ewa - ale już! A jak nie, to inaczej zadziałam! 
- Chodź, Matylda, idziemy od tych idiotów - powiedział ojciec. - A Ty, jeszcze pożałujesz tej ucieczki! - powiedział mi na odchodnym. 
Już nic nie odpowiedziałam. Ojciec i Matylda opuścili podwórko, po czym przed drzwiami frontowymi pojawił się Łukasz.
- Co to za wrzaski? - zapytał. - Ewa, o co chodzi? 
Rzadko widywałam Ewę krzyczącą, ona zawsze jest opanowana, spokojna i uśmiechnięta. Ale tym razem się nie dziwiłam... Ojciec doprowadziłby najspokojniejszą i najcichszą osobę do szału i wściekłości. 
- Nie widzisz? - Ewa pokazała ręką na odchodzących do domu ojca i macochę. - Mieliśmy "przemiłą" wizytę. 
- Czego chcieli? - dopytywał się Łukasz. 
- A jak myślisz? Uczepili się Lidii - powiedziała Ewa. - Kochana, co jest? Płaczesz? 
Pokiwałam bezwiednie głową. Faktycznie, łzy zaczęły mi kapać z oczu, wszystkie wspomnienia z dzieciństwa stanęły mi w oczach. 
- Już dobrze - Ewa objęła mnie ramieniem. - Idź do domu, ochłoń, ja tu szybko dokończę odśnieżanie i zaraz przyjdę. 
Zgodziłam się w milczeniu. Ewa znów chwyciła za łopatę, ja poszłam do domu i od razu skierowałam swoje kroki do pokoju. Ledwie do niego weszłam, a zaraz za mną wszedł mój ukochany. 
- Lidia, nie płacz - powiedział i od razu mnie mocno przytulił. - Oni nie są warci, abyś płakała przez nich! 
- A miałam nadzieję nie spotkać ich już nigdy więcej - wymamrotałam.
- Rozumiem - powiedział cicho. - Już dobrze, Lidia, jestem przy Tobie... 







*** 







Szybko zrobiło się ciemno za oknem, wiadomo, jak to jest podczas zimy. Nastał sobotni wieczór. Zaczęło niestety padać, za oknem aż świstało. Ale mi było ciepło - nie tylko z powodu porządnie grzejących kaloryferów, ale też z powodu obejmującego mnie blondyna. Siedzieliśmy sobie wszyscy w salonie, Sara grała w gry komputerowe na laptopie Łukasza, Łukasz oglądał w TV serial komediowy, natomiast ja rozmawiałam z Ewą i Marco. 
- Lidia, nie rozpamiętuj tego co się stało - mówiła Ewa - pomyśl, już jutro wyjeżdżamy z powrotem do Niemiec i nie zobaczysz już ich!
- I nie masz pojęcia, jak mnie to cieszy - powiedziałam z mocą. 
- Mario ma jakieś plany na Wigilię? - Łukasz zagadnął Marco. 
- Oj, chyba nie - powiedział Marco. - Lidia, spędzamy ten wieczór we trójkę? 
- Nie ma mowy! Skoro tak, wszyscy wy trzej będziecie u nas - powiedziała Ewa. - W taki wieczór nikt nie powinien być sam. 
- Dokładnie! - powiedział Łukasz. - Miejsca starczy dla wszystkich. 
- Wy jesteście mi bliżsi niż jacykolwiek inni moi krewni - roześmiał się Marco. 
- Łączy nas BVB! - odezwała się nagle Sara. 
Wszyscy się uśmiechnęliśmy, podsumowanie Sary było strzałem w dziesiątkę. Ale to nie tylko Borussia nas wszystkich tak łączyła. 
- Okej, Sara, idę przygotować Ci kąpiel - powiedziała.
- Dobrze! Nie zapomnij nalać mojego czekoladowego płynu - powiedziała z zapałem Sara. 
- Gdzieżbym mogła - roześmiała się Ewa i poszła. 
Wyluzowana spojrzałam w oczy Marco. Ten uśmiechnął się do mnie i poczochrał moje włosy. 
- Więc Wigilię spędzamy razem, kotku - powiedział - super! 
- No i z Mario oczywiście - dodałam - ale on chyba jeszcze nie wie, że jest zaproszony? 
- Chyba nie - odparł Marco - ale się dowie. Nie będzie sam w taki wieczór siedział zamknięty w czterech ścianach, prawda? 
- Tylko co, jak powie, że nie chce się narzucać czy coś w tym stylu? - zaniepokoiłam się.
- To wtedy ja tam pójdę i z nim pogadam - powiedział Łukasz, odrywając się na chwilę od telewizora. 
- Mario na pewno chętnie spędziłby święta z rodziną, tylko gdzie ta rodzina? Zresztą, ja też już nie mam rodziny - odparł Marco. 
- Ale będziesz ją miał - powiedziałam. - Masz mnie. 
- Kochanie moje... - Marco ucałował mnie czule w skroń. 








*** 




24 grudnia, Wigilia. 


A zatem nadszedł ten wyjątkowy, wspaniały dzień, Wigilia Bożego Narodzenia. Oprócz Marco i Mario mają przyjść również Kuba, Agata i Oliwka. Gdy Kuba powiedział Łukaszowi, że nie mają zamiaru jechać do Polski na święta, ten mu zaproponował, aby przyszli do nich. Z chęcią na to wszyscy przystali. 
Mój ukochany i jego najlepszy przyjaciel mogą czuć się trochę niezręcznie, gdyż będą jedynymi Niemcami, reszta to będą sami Polacy. 
Od rana w domu panuje niezły rozgardiasz. Łukasz rano pojechał wraz z córką po choinkę, którą następnie obie ustroiłyśmy na żółty kolor. Zawiesiłyśmy mnóstwo bombek z logiem Borussii. 
A oprócz tego, pomagam naturalnie Ewie w przyrządzaniu potraw. Łukasz również próbował coś wczoraj pomóc w kuchni, ale gdy niefortunnie rozsypał na siebie mąkę i skaleczył się w rękę, krojąc ciasto, Ewa wyprosiła go z kuchni i zagoniła do sprzątania domu. 
Łukasz to świetny człowiek, ale mistrzem gotowania to on nie jest, niestety. 
Wigilia ma zacząć się o dziewiętnastej. Im bliżej tej godziny, tym bardziej Ewka biega poddenerwowana. 
- Lidia! Sprawdź, czy ciasto się dopiekło - poprosiła mnie, sama natomiast zajmowała się karpiem po grecku. 
- Oczywiście - odparłam. Wyciągnęłam sernik z piekarnika, sprawdziłam, czy jest dopieczony. Tak, był dopieczony. 
- Jest dopieczony - obwieściłam. 
- No to dobrze. Postaw go na stole, niech ostyga - powiedziała Ewa. - Cholera, już siedemnasta!
- Ewunia, nie panikuj - nagle w kuchni zawitał roześmiany Łukasz. - Mmm, czuję sernik! Mogę kawałek?
- Nie! - odparła Ewa - dopiero co wyjęte z piekarnika! Będziesz jadł, jak goście będą! 
- Proszę... - Łukasz zrobił maślane oczka. - Głodny jestem! 
- Odrobina postu jeszcze nikomu nie zaszkodziła - odparła Ewa. 
Spojrzałam na zegarek. Jeszcze dwie godziny. 
- Szybko zleci - pomyślałam. 
Podeszłam do okna, jeszcze pierwsza gwiazdka się nie pojawiła. Ale zapewne niebawem się pojawi. Niebo dzisiaj przejrzyste, na pewno będzie widać gwiazdy. 

_________________________________ 



WCIĄŻ ŻYJĘ !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 

Jakoś przebrnęłam przez ostatni tydzień i doczekałam upragnionego wolnego. Nie macie pojęcia, jak się z tego wolnego cieszę. Już myślałam, że padnę przez te technikum. 
I dałam radę napisać ten rozdział, nie powala wprawdzie jakością, ale jest :) 
Może spróbuję coś później ruszyć na drugim blogu, o ile ktoś jeszcze o nim pamięta xD 

Nie wierzę, co się dzieje z Borussią? -.- 
Mam nadzieję, że przerwa dobrze im zrobi, i polepszy się ich gra. I oby kontuzje się wyleczyły jak najszybciej! 
I niech zarząd się za porządne transfery weźmie! 


Z okazji zbliżających się Świąt, pragnę życzyć wszystkim Czytelniczkom wesołych, rodzinnych i udanych Świąt, duuużo prezentów pod choinką, zdrowia, szczęścia i pomyślności w życiu, a także Szczęśliwego Nowego Roku ;) 


Buziaki! :*** Sylwia 



Jesteś tu już? Zostaw komentarz, zmotywuj mnie! 


sobota, 7 grudnia 2013

Informacja.

Moje kochane czytelniczki, wiem, dawno nie dodałam żadnego rozdziału, i chcę Was powiadomić, że nie wiem, kiedy dodam. Raczej nie w najbliższym czasie, niestety, mało mam czasu, głównie przez szkołę oczywiście (i zły stan psychiczny) . Nie ma to jak technikum... 
No i niedługo wystawianie ocen semestralnych, więc tym bardziej trzeba się sprężyć i przyłożyć do nauki. 
Mam nadzieję, że podczas przerwy świątecznej dam radę coś skrobnąć. Mam nadzieję że do tego czasu mnie nie zostawicie. 

Wasze blogi staram się jednak czytać i w miarę czasu komentować :) 

Ściskam mocno! :*** Sylwia 


P.S Co się z BVB dzieje? Jakieś fatum krąży? Tyle kontuzji że masakra... Nie mogę uwierzyć że już tracą 10 pkt. do Bayernu. 
Cóż, trzeba się skupić na LM i DFB Pokalu. A zarząd zimą niech się weźmie za transfery! Bez tego ani rusz... 
Cóż, jednak dalej wierzymy w żółto-czarnych i kibicujemy, prawda? Oby z Marsylią się udało :)
HEJA BVB! 

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 71.

Z nieco mocniej bijącym sercem zmierzałam ku dziewczynom w celu przywitania się z nimi.
Była Lilianna, Kamila, Weronika oraz Oliwia. Obecność tej ostatniej mnie bardzo zdziwiła. Ani ja, ani Lilianna nigdy się z nią nie lubiłyśmy, w ogóle nie nasz klimat. Ale postanowiłam się nie cofać... 

- Cześć, dziewczyny - powiedziałam, uśmiechnęłam się.
- No proszę, kogo my tu mamy - powiedziała Kamila. Wymownym, złośliwym tonem, który mnie zdziwił. 
- Przyszła w łachę - rzuciła Weronika. 
- Triumfalny powrót na stare śmieci - dodała Lilianna.
- O co Wam chodzi?! Przyszłam się po prostu przywitać, bo przyjechałam na weekend, a Wy... 
- Niepotrzebnie tu w ogóle podeszłaś - powiedziała Oliwia, a jej oczy zmierzyły mnie zimnym, niemiłym wzrokiem. 
- Już nie jesteśmy z tej samej bajki, jakbyś nie ogarnęła - powiedziała Lilianna. - Mam Kamilę, Oliwię i Weronikę, a Ty idź stąd, do tego swojego kochasia... 
- Chłopaka piłkarza sobie znalazła i już się za lepszą pewnie uważa! - powiedziała Kamila. 
- Okej! Niech Wam będzie! Ale tyle Wam powiem, że pewnie po prostu zazdrosne jesteście - powiedziałam. Starałam się trzymać nerwy na wodzy. 
Weź tu bądź miłym, jak ludzie się od Ciebie odwracają z niewiadomych przyczyn. Zazwyczaj miałam dobre, nawet bardzo dobre kontakty z Lilianną, a ta szajka ją zapewne nastawiła przeciwko mnie podczas mojej nieobecności. Fakt, może powinnam była pisać do Lili częściej, ale tyle się działo w moim życiu, że po prostu, niestety, zapominałam... 
- Ciekawe, o co - prychnęła Lilianna. 
- O wszystko - odparłam, odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Nieopodal czekał na mnie Marco, siedział na ławce, popijając gorącą czekoladę. 
- Tak szybko? Już się nagadałaś? - zdziwił się, podając mi mój kubek z napojem. 
- Daj spokój - warknęłam - szkoda gadać, brak słów mi na te osoby. 
- Co się stało? 
Opowiedziałam mu, co się stało. Marco tylko kręcił głową. 
- Jacy ludzie są teraz obrzydliwi - wykrzywił się. 
- Widzisz? Nikomu nie można ufać... - powiedziałam, wzięłam łyk czekolady. 
- Powiedziałbym, że prawie. Przecież masz mnie - dodał cicho i mnie przytulił mocno. Chętnie się w niego wtuliłam, mróz bowiem nie odpuszczał. 
- Ojej! Jak słodko! - usłyszałam nagle znajomy głos. Głos należał do Oliwii. 
- Tylko jej nie przeleć! - dorzuciła Weronika. 
Tego było już za wiele. Poderwałam się i stanęłam oko w oko z tymi czterema idiotkami. 
- Jak macie jakieś kompleksy, to idźcie do psychologa - powiedziałam - najwyraźniej macie, no i patrząc na was, nie dziwię się ani trochę. Zazdrość was zżera, pasztety?
- Sama Ty jesteś pasztet! Trafiło Ci się jak ślepej kurze ziarno - powiedziała Oliwia. 
- No to się kochana mylisz! - powiedziałam. 
Starałam się mówić spokojnie, nie chciałam krzyczeć i robić awantury na całą Starówkę. 
- Dobra, idziemy - powiedziała Kamila - bo się zaraz dziecko poryczy. 
- Zaraz sama się poryczysz, jak Cię szarpnę za te pożal się Boże tlenione włoski - powiedziałam. Bardziej zdecydowanym, ostrzejszym tonem. Kamila tylko się odwróciła na pięcie i odeszła razem ze swoimi koleżaneczkami. 
Włosy Kamili... totalna rozpacz. I nie tylko włosy. Kilo tapety na twarzy, botoks w ustach... 
- Jakie plastiki - powiedział Marco. - A ta jedna z nich to wyraźnie miała botoks w ustach. Jak można sobie w usta coś takiego wstrzykiwać?! 
- Tak samo tego nie rozumiem - powiedziałam. 
Marco kiedyś mi powiedział, że nigdy nie pozwoli mi wstrzyknąć sobie botoksu, gdyż jest to niebezpieczne dla zdrowia. Powiedział, że jestem piękna taka jaka jestem, nawet bez makijażu i z rozczochranymi włosami. Oczywiście o włosy dbam i makijaż robię, ale na pewno z nim nie przesadzam... 
- Okej, zapomnijmy o tym - powiedziałam, chcąc poprawić sobie humor i dla Marco. - Idziemy? 
- Jasne - powiedział. - A gdzie idziemy? 
- Gdzie byś teraz chciał?
- Z Tobą i na koniec świata mogę iść - uśmiechnął się. 

- Obawiam się, że moje kończyny nie przejdą takiego dystansu - zaśmiałam się. Przy Marco każdy byłby szczęśliwy i uśmiechnięty. Po prostu taki chłopak to skarb. 
Postanowiłam, że pójdziemy teraz na cmentarz. Wsiedliśmy w autobus miejski i pojechaliśmy. 
W sklepiku przed cmentarzem kupiłam znicze i kwiaty. Łzy mi napłynęły do oczu, gdy zmierzaliśmy ku grobom moich bliskich. 
Wpierw stanęłam przed mogiłą mojej siostry Martyny. Tak młodo zginęła. Miała całe życie przed sobą. I tyle planów na to życie. Pamiętam, jak mówiła, że chce zostać chirurgiem. Miałam siedem lat, ona wtedy jedenaście, a już mówiła, że chce studiować medycynę. No i mama wtedy żyła. Wtedy też moje problemy z ojcem były nieco mniejsze. Bo zawsze ktoś stał po mojej stronie, czułam czyjeś wsparcie. Chociaż wtedy, w zielonych latach mojego życia, nie było tyle nauki, wiadomo, jak to w szkole podstawowej, miało się same piątki i szóstki osiągnięte niewielkim kosztem. I nie było o co się czepiać. 
Inaczej miały się sprawy w gimnazjum i liceum. I do tego ten młodzieńczy bunt. Pierwsze próby palenia, picia alkoholu... Nie ominęło to i mnie. Parę razy, gdy ojciec wyczuł to ode mnie, miałam przechlapane. 
Wszystkie te myśli i wspomnienia naszły mnie w tej chwili, łzy zaczęły spływać po moich bladych policzkach. Marco mnie objął.
- Wszystko okej, kochanie? - zapytał szeptem.
Pokiwałam głową i podeszłam do mogiły Urszuli Miller, tak, mojej matki. Jej również zapaliłam świeczki oraz położyłam kwiaty. 
- Życie jest niesprawiedliwe - powiedziałam i rozszlochałam się na dobre. Wiele innych kobiet w moim wieku jeszcze ma przy sobie matki, zdrowe i szczęśliwe, a ja?! Straciłam moją mamę, siostrę, które obie jeszcze młode i zdrowe były. Przez jakiegoś wariata, któremu ciekawe czy odebrano prawo jazdy. Tylko tyle wiem, że ktoś walnął w auto mojej mamy, że był wypadek. Wtedy miałam osiem lat, nikt nie opowiadał mi szczegółów, a gdy byłam starsza i próbowałam się czegoś więcej dowiedzieć, kończyło się to fiaskiem. 
Marco, widząc że zalewam się łzami, przyciągnął mnie do siebie. Pogładził mnie po włosach, chcąc pocieszyć. 
- Już cicho, cicho kochanie - mówił - jestem przy Tobie...
- To jest niesprawiedliwe - szlochałam - ile bym dała, żeby moja mama i Martyna żyły! 
- Rozumiem Cię - szepnął mój ukochany, tuląc mnie z całej siły. 
Wylałam trochę łez na jego kurtkę, chcąc uwolnić emocje. W końcu jednak się ogarnęłam i skierowaliśmy się do domu. 








*** 







Dotarliśmy do domu, ale Łukasza, Ewy i Sary jeszcze nie było. Mieliśmy z Marco cały dom tylko dla siebie. 
Nie było zbytnio co robić. Zaczął do tego padać śnieg, termometr pokazywał, że mróz się zaostrzył. Nic, tylko siedzieć na piecu. 
Usiadłam na kanapie w salonie, popijałam gorącą herbatę i patrzyłam, jak setki tysięcy płatków śniegu wiruje w powietrzu. Z zapatrzenia wyrwał mnie nikt inny jak Marco, który pociągnął mnie na swoje kolana. 
- Jak tam? - zagadnął. 
- Nic... - powiedziałam. - Ciekawe, kiedy wrócą. 
- Dla mnie mogą nawet wieczorem - powiedział z błyskiem w oku. Chwilowo się wystraszyłam, że znów zechce zaciągnąć mnie do łóżka, ale po chwili moje obawy zostały rozwiane. Zwyczajnie mnie zaczął całować i gładzić po plecach. Blondyn to zawsze jest spragniony czułości, ale na to nie narzekam. 
Siedzieliśmy tak jakiś czas, skupiając się tylko na sobie, aż w końcu wrócili Piszczkowie. 
- Jesteśmy! - krzyknęła Sara od progu. 
- Fajnie! - odkrzyknęłam. 
- Ale zimno na zewnątrz - powiedziała Ewa, wchodząc do salonu - i jeszcze pada do tego. Masakra. 
- Byliście na cmentarzu? - zapytał Łukasz.
- Tak - odparł Marco. 
Łukasz włączył TV i rozsiadł się w fotelu, Sara pomknęła do siebie, a Ewa powiedziała, że przyrządzi na obiad spaghetti z krewetkami. Ucieszyłam się, uwielbiam tę potrawę.  
I za jakąś godzinę usiedliśmy wszyscy w jadalni, zajadając się obiadem. Ewa potrafi wyśmienicie gotować. 
- Przestało wreszcie padać - zauważyła Sara. 
- Lidia, może po obiedzie wyjdziemy odśnieżyć przed domem? - zapytała Ewa.
- No pewnie! Przy okazji spalimy kalorie - zaśmiałam się. - Nie no, lepiej odśnieżać na bieżąco. Mniej roboty wtedy jest. 
- Może Wam pomogę? - zapytał Marco.
- Niestety, łopaty są tylko dwie - powiedziała Ewa. 
- Marco, za dziesięć minut w TV będzie fajny film - powiedział Łukasz. 
- A Wy tylko przed TV byście leżeli! - skomentowałam.
- Następnym razem oni pójdą - wzruszyła ramionami Ewa - a my wtedy zrobimy sobie SPA domowe, co Ty na to? 
- No pewnie! - pokiwałam głową.
- Też chcę! - powiedziała Sara - też chcę maseczkę na twarz! 
- Sara, ale Ty masz idealną twarz - powiedziałam - żadnych krost ani zmarszczek. 
- Lidia, Ty też masz idealną twarz - powiedział Marco. - Też nie masz żadnych wyprysków ani zmarszczek. 
- Wcale nie - odparłam - jakieś tam są pojedyncze krosty, które pudrem zakrywam. 
- Niestety, ja to już się starzeję - westchnęła Ewa. 
- Oj, przestań - powiedział szybko Łukasz. - Ach, te kobiety. Wiecznie na siebie narzekają. Mówisz im że dobrze wyglądają, a i tak ciągle mają jakieś "ale". 
- Niestety - westchnął Marco. 
- Nie narzekaj, Łukasz! Kto Ci obiadki gotuje? - zapytała Ewa z zadziornym uśmieszkiem. - Dobra, Lidia, idziemy! 
- Tak jest! - powiedziałam. 
Ubrałyśmy się ciepło i poszłyśmy do roboty. Starałam się nie spoglądać w stronę mojego rodzinnego domu. I liczyłam, że już nic nie popsuje mi humoru tego dnia. Niestety, pomyliłam się... 

______________________________



I znów takie krótkie nudziarstwo wyszło. Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze czyta te moje wypociny.
Wybaczcie że tak długo nic nie było, ale same wiecie - zmęczenie, szkoła, nauka, późne powroty do domu + kiepski stan psychiczny. -.- 

Wasze opowiadania staram się czytać, jednak nie zawsze daję radę skomentować. 

+ informacja odnośnie GG - zepsuło mi się, póki co raczej nie zakładam nowego, bo i tak nie miałabym na nie czasu. 

No i oczywiście dziś wszyscy trzymamy kciuki za Borussię! Na pewno będzie ciężko ale wierzę że uda się pszczółkom wywalczyć 3 pkt. :) 


Buziaki! Sylwia :* 


+ liczę że pojawią się jakieś motywujące komentarze :) z góry dzięki! 

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 70.

MIESIĄC PÓŹNIEJ 





Niesamowite, jak ten czas szybko płynie. Już dwudziesty grudnia. 
Wydaje się, że wszystko zmierza ku dobrej drodze. Mario cały czas przebywa w Dortmundzie, uczęszcza na terapię, która - jak sam teraz twierdzi - pomaga mu. Oczywiście zadry na psychice prawdopodobnie nigdy się nie pozbędzie, zawsze to będzie w nim tkwić, podobnie jak i we mnie. Jednak można to nieco ułagodzić... 
Mario może liczyć nie tylko na wsparcie Marco i moje, ale także na wszystkich swoich kolegów z Borussii, którzy często się z nim spotykają. 
Nie wiadomo, jak będzie z jego kontraktem, który zawarł z Bawarczykami. Nie jest pewne, czy dalej będzie grał w Bayernie. Mario ostatnio powiedział, że nie wie, czy wróci do gry w piłkę... 
Jest szósta rano, ja leżę i spać nie mogę. A z jakiego powodu? Dziś jadę razem z Ewą, Łukaszem, Sarą, oraz oczywiście moim ukochanym do... Polski. Tak! Ten weekend spędzimy w kraju nad Wisłą. 
Ewa chce odwiedzić swoją matkę, oraz zapalić znicz na grobie swojego zmarłego taty. Ja również chcę uczcić pamięć mojej matki oraz siostry. Niestety, pierwszego listopada nie mogliśmy wybrać się do Warszawy, zatem ten wyjazd został przełożony na grudzień. Zresztą, czy to ważne? Liczy się pamięć! 
Marco wróci do treningów dopiero grubo po Nowym Roku, więc ma mnóstwo teraz czasu. Borussia zdobyła mistrzostwo jesieni, w Lidze Mistrzów również są w dobrej sytuacji. 
I duża w tym zasługa mojego ukochanego, który ciężko pracuje na treningach, podczas meczów daje z siebie wszystko. W pełni zasłużył na wakacje. 
A ponieważ Mario może liczyć na wsparcie również innych kumpli, Marco postanowił pojechać do Polski ze mną. Ewa i Łukasz bez problemów się zgodzili. 
Nie, nie mogę usnąć. Czas jednak wstawać. Wstałam, wyciągnęłam z szafy dżinsy, czarny top oraz niebieską, polarową bluzę i podreptałam do łazienki zrobić ze sobą porządek. 
Gdy już to zrobiłam, zaczęłam wyglądać przez okno. Przez noc napadało mnóstwo śniegu. Postanowiłam zrobić dobry uczynek i nieco odśnieżyć przed domem. 
Gdy się ubierałam, do hallu przyszła Ewa. 
- Lidia, gdzie idziesz? - zapytała. 
- Napadało sporo śniegu, więc chciałabym odśnieżyć, skoro mamy jechać - powiedziałam. - Żeby Łukasz dał jakoś radę wyjechać z garażu - zaśmiałam się. 
- Wiesz, wpadłam na taki sam pomysł - powiedziała Ewa, ubierając się. - Pomogę ci. We dwie sprawniej to pójdzie i szybciej wyjedziemy. 
- Okej! - odparłam. 
Wzięłyśmy łopaty i zaczęłyśmy odśnieżanie. 
- To dzisiaj wrócą do mnie wszystkie wspomnienia - westchnęłam. - Jak zobaczę mój dom rodzinny... 
Tak, dom, który w Polsce mają Ewa i Łukasz, stoi naprzeciwko mojego domu rodzinnego. Ile to razy przybiegałam tam z płaczem, kiedy mi się oberwało od wściekłego ojca. Nawet jeżeli akurat ich nie było, zawsze miałam dostęp do ogrodu. Stoi w nim altanka, w której się chroniłam. 
Więc mam mnóstwo, w większości niemiłych wspomnień związanych z tamtą ulicą. 
Teraz tak bardzo mi żal straconego dzieciństwa. Nigdy nie wybaczę ojcu tego, że tak mnie traktował. Odebrał mi dzieciństwo w całości. Jeszcze jednak gdy mama i Martyna żyły, jeszcze wszystko jako tako się toczyło. Gdy zginęły, mój świat zawalił się na Amen. Ojciec mnie nie wspierał. Wręcz przeciwnie. Nie minęło tak dużo czasu od śmierci mamy, gdy znalazł nową partnerkę - Matyldę, która nigdy mnie nie lubiła. 
- Pewnie tak - odparła Ewa. - Kochana, jednak staraj się nie myśleć o ojcu. Nie nakręcaj się. Pamiętaj, że z nami jesteś absolutnie bezpieczna. 
- Wiem - odparłam. - To co, o ósmej wyjazd? 
- Tak - odparła Ewa. - Marco wie, prawda? Podjedziemy po niego. 
Pokiwałam głową. Niebawem skończyłyśmy odśnieżać i poszłyśmy do domu. Zapakowałam szybko niezbędne rzeczy, zjedliśmy wszyscy śniadanie i pojechaliśmy pod dom Marco. 
- Cześć Wam! - powiedział, wsiadając do pojazdu. Podał rękę Łukaszowi, mnie powitał całusem w policzek. 
- Cześć! - powiedziała Ewa - Mario będzie pilnował Ci domu? 
- Chciałoby się - zaśmiał się Marco. - Powiedział, że na czas mojej nieobecności pójdzie do Nuriego. Wiesz pewnie, że z nim też jest zaprzyjaźniony. 
- Ach, rozumiem - powiedziała Ewa. 
- No to jedziemy! - powiedział Łukasz. 
I wyjechaliśmy z Dortmundu. Zaczęło padać, ale to nie zrażało Łukasza. I teraz poczułam senność. Oparłam głowę o ramię Marco i nawet nie zauważyłam, jak zasnęłam... 








*** 








Gdy się obudziłam, zobaczyłam, że za oknem jest szaro. Marco sobie słuchał muzyki przez słuchawki, z zamkniętymi oczami, Sara spała, Ewa czytała gazetę, Łukasz naturalnie prowadził auto. 
Podniosłam głowę z ramienia mojego ukochanego i sprawdziłam godzinę. Szesnasta trzydzieści. A już taka szarówka. No, ale w końcu jest zima. 
- O, już nie śpisz - zauważyła Ewa, odrywając się od czytania. - Może chcesz coś przegryźć? 
- Czemu nie - odparłam. - Co masz dobrego? 
- Mam tosty z szynką - powiedziała Ewa. - Chyba, że wolisz batoniki. 
- Niech będzie to drugie - uśmiechnęłam się. 
- Lidia, nie jedz tyle słodyczy, bo próchnicy dostaniesz - wtrącił się Marco ze śmiechem. 
- Ja tam myję zęby, nie wiem jak Ty - wzruszyłam ramionami. 
- Marco bardzo dokładnie myje zęby! - powiedział ze śmiechem Łukasz. - Ewka, podaj Lidii mój telefon, mam bardzo ciekawe zdjęcie. 
- Piszczu, zabiję - wysyczał Marco. 
- Ciekawe... - mruknęła Ewka i zaczęła grzebać w telefonie męża. To, co znalazła, wprawiło ją w ogromne rozbawienie. Mnie też... Zdjęcie przedstawiało mojego ukochanego, który udawał, że czyści swoje zęby szczotką do klozetu. 
- Oj, Marco, nie spodziewałabym się - parsknęłam śmiechem. 
- Dlatego właśnie tak lśnią - wyszczerzył się mój ukochany. - Polecam i Wam! 
- Wariat - skwitowałam. 
- Gdzie zrobiliście te zdjęcie? - zapytała Ewa. 
- A po ostatnim meczu - powiedział Łukasz. - Marco przedawkował energy drinki. 
- Widać. Aż oczka się świecą - powiedziałam. 
- Oj tam, oj tam. Odwalało mi tamtego dnia - powiedział blondyn. 
Uśmiechnięta wtuliłam się w mojego ukochanego. Już znajdowaliśmy się w Polsce. Jeszcze trochę i znajdziemy się w Warszawie... 








*** 






- Lidia! Pobudka! - jak z zaświatów dobiegł mnie głos Marco. - Już jesteśmy w Warszawie! 
- Już?! - poderwałam głowę. 
- Już! - powiedziała Ewa. 
Wyjrzałam przez okno. Faktycznie, już dojechaliśmy do stolicy Polski. Latarnie oświetlały warszawskie ulice. Minęliśmy także liceum, którego jestem absolwentką. Tym samym, wróciła do mnie masa wspomnień. Mało co łza nie zakręciła mi się w oku. 
Łukasz w końcu dotarł na miejsce... 
- Jak dawno nas tu nie było - powiedziała Ewa, gdy jej mąż zaparkował auto w garażu. 
- Pewnie już meble kurzem porosły - ziewnął Łukasz. 
- Jutro się nieco posprząta, dziś to już tylko chcę się położyć i zasnąć - powiedziała Ewa. 
- Marco, pomożesz mi z bagażami? - zapytał Łukasz.
- Jasne! - powiedział Marco. 
Chłopaki zajęli się bagażami, ja wyszłam z garażu i mój wzrok od razu padł na rodzinny dom stojący naprzeciwko. Światła były zgaszone, zapewne już ojciec i Matylda byli pogrążeni we śnie. 
Latarnie rzucały niewielkie światło na ten budynek. Wpatrywałam się przez chwilę, aż mi niemalże łzy napłynęły do oczu. Usłyszałam czyjeś kroki za sobą. To Ewa do mnie podeszła. Spojrzała na mnie ze współczuciem. 
- Spokojnie, kochanie - powiedziała - to wszystko już jest dawno za Tobą. 
Na pewno domyśliła się, jakie wspomnienia do mnie wróciły. 
- Chodźmy do domu, nie będziemy tu marznąć - powiedziała, objęła mnie ramieniem i poszłyśmy do domu. Marco niósł ostatnie bagaże, Łukasz natomiast poniósł śpiącą Sarę. 
Ewa zaprowadziła mnie i Marco do pokoju gościnnego będącego na poddaszu. 
Zerknęłam na zegarek. Dwudziesta trzecia. 
- Ale mi się spać chce - ziewnął Marco. 
- No to się kładziemy - powiedziałam. 
Rozebrałam się, wygrzebałam koszulkę nocną z torby i położyłam się. Po chwili poczułam, jak ramiona blondyna mnie obejmują. Wtulona w niego nawet nie zauważyłam, jak usnęłam. 








*** 








Obudziłam się około wpół do dziewiątej rano, przynajmniej taką godzinę wskazywał zegar wiszący na ścianie. 
Blondyn sobie jeszcze słodko spał. Wyślizgnęłam się z jego objęć i wyciągnęłam z walizki czerwoną koszulkę, dżinsy i poszłam do łazienki się ogarnąć. 
Zeszłam na dół, w kuchni już siedziała Ewa razem z Sarą. Ewa jadła banana, natomiast Sara z wyraźnym apetytem zajadała się tostami z Nutellą. 
- Łukasz jeszcze śpi? - zagadnęłam.
- Tak, ten to za szybko nie wstanie - zaśmiała się Ewa. - Co byś chciała na śniadanie? 
- A co proponujesz dobrego? 
- Tosty z Nutellą! - powiedziała Sara - są przepyszne! 
- Sara, nie jedz tyle tej Nutelli, bo Cię brzuch rozboli - powiedziała Ewa. 
- Mamo, wiesz, że to moje ulubione śniadanie - powiedziała jej córka. 
- Jej nie przegadasz - zaśmiała się Ewa. Posmarowała i dla mnie dwa tosty, po czym zaczęłam konsumpcję. 
W międzyczasie do kuchni przyszli Marco i Łukasz. 
- Wyspani? - zapytałam.
- Nie wiem jak Łukasz, ale ja jak nowo narodzony - uśmiechnął się Marco. 
- Lidia, Marco, po śniadaniu wybieramy się z Łukaszem i Sarą do mojej mamy - powiedziała Ewa. 
- Nie ma problemu! My też znajdziemy jakieś zajęcie - powiedziałam. 
Zaplanowałam sobie jeszcze przed wyjazdem pójście na cmentarz i zapalenie świeczki dla mojej kochanej mamy oraz siostry. Może dziś się tam wybiorę, razem z Marco? Przy okazji mógłby nieco zwiedzić Warszawę, poznać moje rodzinne miasto. 
Niebawem Łukasz, Ewa i Sara ruszyli na Bemowo, gdyż w tamtej dzielnicy właśnie mieszka mama Ewy, ja zostałam sama z Marco. 
Wylegiwałam się na łóżku, gdy do pokoju przyszedł mój ukochany. Położył się obok mnie. 
- Jaka Ty jesteś piękna - usłyszałam jego szept. 
- No gdzie tam - mruknęłam. 
- No tak, kochanie... - mruknął Marco i zaczął mnie obejmować. Aż zakręciło mi się w głowie. Nagle poczułam, jak próbuje pozbawić mnie spodni... 
- Ej no! Marco, co jest? 
- Mam ochotę na Ciebie - wyszczerzył się. 
- Marco, ale ja nie...
- Dawaj, będzie fajnie - nie przestawał się cwaniacko uśmiechać i jedną ręką zaczął masować moje piersi... 
- Zostaw mnie - jęknęłam. 
Marco na to nie zareagował, tylko położył się na mnie i wpił swoje usta w moje. 
- Tego już za wiele - pomyślałam. Wyrwałam się z jego objęć i uciekłam do łazienki, w której się zamknęłam. 
Normalnie doznałam szoku. On nigdy mnie w ten sposób nie próbował nakłaniać do seksu. Zwłaszcza po tym, co przeżyłam. Co go dziś napadło?! 
- Lidia, skarbie - nagle go usłyszałam. 
- Zostaw mnie! - odkrzyknęłam. 
- Kochanie, otwórz - błagał. - Przepraszam. Trochę się zapędziłem, a nie powinienem. Obiecuję, że to się nie powtórzy!
- A kto Cię tam wie! - burknęłam - idź! Nie mam ochoty na żadne igraszki, rozumiesz?! 
- Rozumiem! Kochanie, nie gniewaj się na mnie... 
Westchnęłam ciężko i otworzyłam drzwi. Spojrzałam chłodno na mojego ukochanego, który wpatrywał się we mnie ze skruchą. 
- Obiecuję, że już nigdy się tak nie zapędzę. Poniosło mnie - powiedział.
- Doskonale wiesz, co przeszłam - powiedziałam łamiącym się głosem. - Jak Ty w ogóle... 
- Jeszcze raz przepraszam - powiedział i przytulił mnie. A ja cała się trzęsłam. Teraz na pewno jestem przewrażliwiona na tym punkcie... 
- Skarbie, cała się trzęsiesz - zauważył blondyn. - Już dobrze... - szepnął i pogładził mnie po włosach. 
Zeszłam na dół napić się wody. Marco poszedł za mną.
- Może w ramach przeprosin dałabyś się zaprosić na zakupy? - zapytał. 
- Dobry pomysł, ale ja chciałabym najpierw pójść na cmentarz - powiedziałam. 
- Jak sobie życzysz, słonko - powiedział. 
Na szczęście Ewa zostawiła mi zapasowe klucze do domu. Na stole w kuchni zostawiłam informację, gdzie wyszliśmy. Ubraliśmy się ciepło, gdyż mróz nie ustępował, i wyszliśmy z domu. 
Postanowiłam pokazać mojemu ukochanemu warszawską Starówkę. Marco z zaciekawieniem przyglądał się wszystkiemu. Teraz to ja robiłam za przewodnika. W Dortmundzie to on mnie oprowadzał po wszystkich zakątkach. 
- Cholera, ale zimno - jęknęłam. 
- Mi też. Napiłbym się czegoś gorącego - powiedział. 
- O, tam sprzedają gorącą czekoladę - powiedziałam, spoglądając na budkę, w której sprzedawano gorące napoje.  
- Długa kolejka - westchnął Marco. - Masz polskie pieniądze? 
- No a jak - powiedziałam z uśmiechem. 
Poszliśmy do kolejki. Z nudów zaczęłam rozglądać się wokół. I nagle... zauważyłam Liliannę i kilku moich innych starych znajomych. 
- Marco, patrz, Lilianna - powiedziałam. 
- Ta Twoja koleżanka ze szkoły? To idź się przywitać - powiedział. - Tylko zostaw mi kasę, bo raczej euro to tu nie przyjmą - zaśmiał się.
- A jak poprosisz o tę czekoladę, mistrzu? - zaśmiałam się. 
- O to się nie martw - machnął ręką. 
Zostawiłam mu zatem kasę i poszłam w kierunku Lilianny i reszty. 
- Ciekawe, jak zareagują na mój widok... - pomyślałam. 

_________________________________ 



Jest 70 xd Trochę lepszy niż poprzedni. Mam nadzieję że się Wam podoba :) 
Kto przeczytał, niech zostawi komentarz. Będę wdzięczna :) 

W miarę wolnego czasu czytam Wasze blogi i komentuję, chociaż nie zawsze jest mi to dane. Przez cały kolejny tydzień codziennie będzie jakiś sprawdzian czy klasówka. Ech... zabierzcie mnie stąd!! xD 

Na moim drugim blogu (Nothing's gonna change my world) nie wiem kiedy coś dodam, ale mam nadzieję, że nie odwrócicie się od tamtego bloga :) 

To co? Do następnego! Buziaki :***