sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 74.

Ani się obejrzałam, a nadeszła sobota - czyli dzień wylotu do Dubaju! Tak! 
Samolot do tego ponoć cudownego miasta ma być o godzinie trzynastej. 
W sobotni poranek wstałam o ósmej. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, uczesałam się i ubrałam w dżinsy oraz bluzkę z dzianiny. 
Nie zbiegłam od razu na dół, aby zjeść śniadanie, postanowiłam najpierw wszystko spakować. Pakowanie zaczęłam już wczoraj wieczorem, ale byłam już zmęczona i postanowiłam zostawić to na dzisiaj. 
Przeglądałam właśnie letnie ubrania, gdyż w Dubaju jest ciepło, gdy do pokoju weszła Ewa. 
- Hej, kochana - powiedziała - jak tam? Pakowanie? 
- Do dwunastej się muszę wyrobić - powiedziałam - taksówka ma wtedy przyjechać. 
- Rozumiem - powiedziała Ewa - może Ci w czymś pomóc? 
- Pewnie - powiedziałam. - A Łukasz i Sara co robią? 
- Jedzą śniadanie - powiedziała Ewa. - Mam nadzieję, że też coś przekąsisz przed odjazdem. 
- Jak zdążę, to oczywiście - powiedziałam. 
Wyciągałam zatem rozmaite rzeczy niezbędne do zabrania, Ewa pomagała mi je układać w walizce. 
- Tylko pamiętaj, żeby do podręcznej torby nie zabierać żadnych ostrych narzędzi - powiedziała. - Niestety, nawet pilnika nie można wziąć.
- Pamiętam - powiedziałam. - To nożyczki do paznokci w takim razie muszę schować w walizce. 
- Racja - odparła Ewa. 
Na szczęście mam kilka torebek, więc wybrałam największą, by móc zabrać ze sobą jedzenie i picie na drogę. 
- Tylko nie jedz za dużo w samolocie, bo Cię zemdli - powiedziała Ewa. 
- Oj wiem, Ewcia, wiem - roześmiałam się. - Czasem jesteś dla mnie jak rodzona matka, wiesz? 
- Owszem - odparła Ewa. - Bo wzbudzasz czasem we mnie takie uczucia. 
Do pokoju zajrzeli nagle Łukasz z Sarą. 
- Sara, chyba tosty z Nutellą jadłaś... - westchnęła Ewa, spoglądając na umorusaną twarz córki. Wzięła chusteczki z mojego biurka i wytarła jej buzię. 
- Przynajmniej jej smakowało - uśmiechnął się Łukasz. 
- Łukasz, Ciebie to zawsze uśmiech się trzyma - skomentowałam, dorzucając do torebki paczkę solonych orzeszków. Uwielbiam je, podobnie jak mój ukochany. 
- No a jak! To przecież podstawa - wyszczerzył się Łukasz. 
- Lidia, nie mów że się wyprowadzasz... - Sara posmutniała. 
- Nie, kochanie - powiedziałam i podeszłam do małej. - Ja tylko jadę na wakacje. 
- Z wujkiem Marco? - zapytała dziewczynka. 
- Tak! 
- Obiecaj, że wrócisz - powiedziała Sara. 
- Obiecuję - powiedziałam i przytuliłam małą. 
Sara naprawdę się przywiązała do mnie, ja też ją pokochałam jak rodzoną młodszą siostrę. Ale pewnie nadejdzie kiedyś ten dzień, że się w końcu wyprowadzę od Piszczków. Sara to mądra dziewczynka i na pewno to zrozumie i zaakceptuje, zwłaszcza, jak obiecam częste odwiedziny. 
Ale to jeszcze, jak to mówią, "na wodzie jest pisane" . Teraz trzeba się skupić na tym dniu i wakacjach w Dubaju. 
W końcu spakowałam wszystko, co trzeba, upewniłam się dwa razy, czy aby o czymś nie zapomniałam. Zdążyłam nawet nieco ogarnąć w pokoju, oczywiście z pomocą Ewy. 
Zostało pół godziny do przyjazdu taksówki, Łukasz zniósł mój bagaż na dół, a Ewa zaprosiła mnie do kuchni. 
- Mam coś smacznego - powiedziała. - Co powiesz na pizzę? Mam mrożoną. Akurat będzie też na lunch dla tych dwóch pozostałych żarłoków - zaśmiała się. 
- Mmm, dobrze usłyszałem? Czyżby pizza? - Łukasz nagle wkroczył do kuchni. 
- Pizza! Uwielbiam pizzę! - zawołała Sara, która wparowała za swoim tatą do kuchni. 
- Oni pizzę wyczują z kilometra - zaśmiała się Ewa. - Łukasz, ciesz się, że teraz treningów nie masz, bo siły raczej niezbyt wiele byś z tego miał. 
- Oj wiem, wiem, Ewcia - powiedział Łukasz. 
Po jakichś dziesięciu minutach obiecana pizza się upiekła, zdążyłam zjeść dwa kawałki. Łukasz i Sara zajadali, aż im się uszy trzęsły, Ewa również się skusiła na ten przysmak. 
I niebawem, nie zdążyłam się obejrzeć, a pod dom podjechała taksówka. Wyszliśmy wszyscy przed dom, Łukasz wziął moją walizkę i zaniósł do bagażnika. Ewa w tym czasie przytuliła mnie na do widzenia, powiedziała, iż życzy mi udanych i miłych wakacji. Z Sarą także się pożegnałam. 
- Ej, a ze mną to się nie pożegnasz? - powiedział Łukasz, zamykając bagażnik. 
- Jak mogłabym tego nie zrobić? - odparłam. Przytuliłam się z prawym obrońcą Borussii, który również życzył mi udanego urlopu. 
Wskoczyłam do taksówki, usiadłam z tyłu, gdyż przednie siedzenie okupował już Marco. 
- Cześć, Lidia - powiedział - gotowa na wakacje? 
- A jak - powiedziałam zadowolona. - Nie mogę się już doczekać! 
Łukasz, Ewa i Sara stali przed domem, odjeżdżając, machałam do nich, póki nie zniknęli mi z oczu. 
- A dokąd państwo wyjeżdżacie? - zainteresował się młody kierowca pojazdu. 
- Do Dubaju - odparł Marco. 
- No proszę! - powiedział przewoźnik. - Wspaniale! 
Udało nam się przebić na czas przez miasto, dotrzeć na lotnisko. 









*** 







No i już jesteśmy w samolocie. Trzeba przyznać - luksusowy samolot, bardzo wygodne siedzenia, duża przestrzeń, miła obsługa. 
- Marco, przyznaj się, ile zapłaciłeś za bilety - uśmiechnęłam się. - Pewnie niemałą sumkę. 
- Masz rację, ale jaką, to nieważne - zaśmiał się. - Bezpieczeństwo jest najważniejsze, jak latać, to dobrym sprzętem. 
- Każdy samolot się może rozbić... - powiedziałam cicho. 
- Chodziło mi o to, że tu prawdopodobieństwo jest malutkie - powiedział. - Poza tym, nie kracz, tylko pokaż, co tam masz dobrego do jedzenia w tej swojej torbie. 
- To sobie zobacz - powiedziałam, podając mu torbę. Sama wzięłam za to do ręki jego podręczny plecak z herbem Borussii. 
Marco wrzucił tam jedną butelkę napoju izotonicznego, jedną butelkę wody, kilka batoników muesli oraz bagietkę z serem. 
- O, orzeszki solone! Mniam! - ucieszył się. 
- Poczęstuj się, ale nie zjedz mi wszystkich, błagam - powiedziałam. 
Miałam głębiej schowane także orzeszki w czekoladzie... o, jakby do tych się dorwał, to ja już pewnie ani jednego bym nie zjadła! 
Marco ma ogromną słabość do słodyczy i niezdrowego jedzenia, mimo to stara się, zwłaszcza podczas sezonu, w miarę zdrowo jeść, by mieć siłę i trzymać formę. Mówił, że nie cierpi warzyw, ale zmusza się, aby je jeść. Ja w sumie też nie jestem ich wielką fanką, ale nie mam odruchu wymiotnego na ich widok. 
- Dobra, masz je z powrotem - powiedział, podając mi paczkę. 
- Ale mi zostawiłeś, tyle że ho ho - powiedziałam z ironią, zjadając resztkę orzeszków, które Marco zostawił. 
- Jak już dolecimy, to obiecuję zasypać Cię tymi orzeszkami - powiedział Marco, wyciągając wodę ze swojego plecaka. 
- Okej! 
Lot przebiegał spokojnie, siedziałam sobie wyluzowana, z głową opartą na ramieniu blondyna. Aż nagle komunikat od stewardessy musiał wszystko popsuć... 
- Proszę państwa, proszę zapiąć pasy - usłyszeliśmy. - Wchodzimy w poważne turbulencje. 
- O nie! - jęknęłam, pośpiesznie zapinając pas. - Co teraz?! 
- Spokojnie, Lidia, będzie dobrze - powiedział Marco, chcąc mnie uspokoić, ale sam wyglądał na zdenerwowanego. Zapiął pasy i chwycił mnie za rękę. 
Samolotem zaczęło faktycznie trząść, było jak w sokowirówce. Usłyszeliśmy oboje głosy innych przerażonych współpasażerów. 
Wydawało mi się, że turbulencje trwają całą wieczność, aż w końcu się okazało, że potrwały z dziesięć, góra piętnaście minut... W końcu wszystko się uspokoiło i spokojnie lecieliśmy dalej. 
Stewardessa obwieściła, że już możemy odpiąć pasy. Z ogromną ulgą czule przytuliłam się do blondyna, ciesząc się, że nic groźnego się nie wydarzyło. 
- Mówiłem, że wszystko będzie ok - powiedział Marco, głaszcząc mnie po włosach. 
- Całe szczęście - powiedziałam. - Nie mogę sobie wyobrazić, iż mogłoby być inaczej! 







*** 







I w końcu, około godziny dziewiętnastej czasu arabskiego, wylądowaliśmy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, w mieście Dubaj. 
Wychodząc z samolotu, od razu zauważyłam urodę tego miasta. Było cieplutko, słońce świeciło, znalazłam się w zupełnie innym świecie. Zawsze marzyłam aby wyjechać gdzieś na wakacje poza Europę, ale póki żyłam z ojcem pod jednym dachem, mogłam sobie jedynie pomarzyć. 
A teraz to moje marzenie zostało spełnione. Odebraliśmy nasze bagaże, i taksówką pojechaliśmy do hotelu, który załatwił nam blondyn. Na szczęście, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich da się porozumieć po angielsku. A Marco, na szczęście miał już wszystko obcykane, gdyż nie pierwszy raz tu przyleciał. 
Jadąc taksówką, z zapartym tchem patrzyłam na miasto, na ulice. Wszystko było takie inne niż w Warszawie czy Dortmundzie. 
Gdy zobaczyłam hotel, w którym mieliśmy się zatrzymać, i jego otoczenie, aż mnie coś zatkało. 
- No i jak? Podoba się? - uśmiechnął się Marco, który najwyraźniej zobaczył moje bezbrzeżne zdumienie i radość. 
- No jasne! - powiedziałam. - Mogłoby być inaczej? 
- No to chodźmy - powiedział Marco. 
Po zameldowaniu, ruszyliśmy do naszego pokoju. Również bardzo mi się spodobał, przecudna sypialnia. 
- Fuj, się spociłem - powiedział Marco. - Idę się teraz umyć. 
- Tylko żwawo, bo ja też chcę - powiedziałam. 
- To chodź ze mną... - oczy Marco aż zabłysły. 
Oj, doskonale wiedziałam, o co mojemu ukochanemu chodzi. Ostatnio sporo nad tą kwestią myślałam... 
Wcześniej absolutnie nie byłam w stanie mu się oddać, on to rozumiał i akceptował. Może teraz już bym mogła, po tym dłuższym czasie, w tym magicznym miejscu... Blondyn jest zawsze taki czuły, że zabiłoby to każdy ból i każde złe wspomnienie. Jednak teraz, zmęczona po locie, nie mam ochoty na igraszki. 
Wygrzebałam z walizki letnią sukienkę na przebranie, Marco natomiast wziął zwykłą białą koszulkę oraz niebieskie spodenki. 
Poszliśmy do łazienki. No i zgodnie z zamiarem wzięliśmy wspólny prysznic, dobrze było się odświeżyć po tym nieco stresującym locie. Te turbulencje można nazwać "piętnastoma minutami grozy" . 
Marco patrzył na mnie takim wzrokiem... nie, aż tego opisać się nie da. 
- Ślicznie wyglądasz w tej sukience - powiedział, gdy założyłam ubranie. - A nogi to masz po prostu piękne. 
- Nie przesadzajmy - powiedziałam. - Jest wiele dziewczyn, które... 
- Nieważne, jakie są jeszcze - mruknął. - Dla mnie Ty jesteś najpiękniejsza i tyle w temacie. 
Wróciliśmy do sypialni, rozpakowaliśmy nasze rzeczy. 
- Wiesz, że aż czasem bywam o Ciebie zazdrosny? - powiedział Marco po skończonej robocie. 
Zaskoczyło mnie to. Marco nigdy tego nie okazywał. 
- Nigdy tego nie okazujesz - powiedziałam zaskoczona. 
- Owszem. Scen nie mam zamiaru robić - powiedział Marco. - Ani zabraniać Ci nosić krótkich sukienek... ja lubię, jak tak się ubierasz. 
Położył swoją dłoń na moim kolanie. A mnie zalała kolejna fala ciepła. 
- Mario i reszta będą w tym samym hotelu jutro? - zagadnęłam.
- Oczywiście - powiedział Marco. - Nie mogę się doczekać, jak pośmigam z chłopakami na wodnych skuterach. 
- Nie potopcie się tylko tam - zaśmiałam się. 
- Ale spokojnie, Tobie też poświęcę sporo czasu - odparł mój luby. - Aż mnie pogonisz na cztery wiatry... - zaśmiał się. 
Później zeszliśmy do hotelowej restauracji zjeść kolację. A gdy wróciliśmy do pokoju, za oknem już był wieczór. Słońce powoli zachodziło.
- Chodźmy na balkon - powiedziałam do Marco. 
Ten zgodził się w milczeniu, wyszliśmy na balkon podziwiać okolicę. Z balkonu było widać plażę, słońce chowające się za horyzontem... Po prostu obrazek jak z pocztówki. 
Zawsze będę wdzięczna mojemu ukochanemu za to, że mnie zabrał w to bajeczne miejsce. Spojrzałam mu z wdzięcznością w oczy. Nie potrzebowaliśmy już słów, aby się porozumieć. Marco popatrzył na mnie z czułością, aby po chwili zatopić swoje usta w moich i mnie mocno objąć. W takiej scenerii pocałunek smakował jeszcze lepiej... 

__________________________


Oj, teraz to dałam czadu z tą słodyczą i czułością, mam nadzieję, że nie rzygniecie tęczą ;> 
Ale oni przeżyli tyle ciężkich chwil, tyle się napłakali, niech teraz mają trochę radości :) 
Im też się przecież należy! 

Już 74 rozdział, jak ten czas leci... za jakiś czas trzeba będzie już kończyć tego bloga, nic w końcu nie trwa wiecznie. 
To dzięki Wam, kochane, tyle tego napisałam, gdyby nie Wasze wsparcie, dawno już dałabym sobie z tym blogiem spokój. 
A tymczasem, tyle wyświetleń i obserwatorów, gdy zakładałam tego bloga, naprawdę się nie spodziewałam czegoś takiego. Jestem bardzo, ale to bardzo pozytywnie zaskoczona. I bardzo Wam wdzięczna! 

Zapraszam do czytania, obserwowania i komentowania mojego drugiego bloga http://life-is-sometimes-cruel.blogspot.com/  
Mam nadzieję, że zajrzycie i że się Wam spodoba tamtejsza historia :) 

Co by tu jeszcze powiedzieć? Ech... szkoda, że Lewy jednak podpisał ten kontrakt z Bayernem. A do końca po cichu liczyłam, że jednak skusi się na Real. Oj... oby kiedyś nie pożałował tej decyzji. W Borussii jest (jeszcze!) gwiazdą, a tam będzie jednym z wielu. 

Dobra, nie zanudzam już Was więcej! To co? Do następnego! 
Buziaki! :*** 



Jesteś tu już? Zostaw komentarz! Bardzo mnie tym zmotywujesz! Z góry dziękuję :* 







15 komentarzy:

  1. Świetny rozdziała ! :D sama bym chciała polecieć do Dubaju kiedyś :*** pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha nie żygne gwarancja :DD lb takie scenki :P świetny ten twój blog:)

    zapraszam do mnieee

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział jak zwykle :) Marco nie dość że zazdrosny, to do tego zboczony :D Nie martw się, nie żygnę tęczą ;) Czekam z niecierpliwością na nexta <3

    OdpowiedzUsuń
  4. taak! Świetnie! jejciu, tak bardzo czekałam na chwilę szczęścia w ich życiu! Wszyscy bohaterowie przeżyli już tyle złego, że można spokojnie powiedzieć, że należy im się chwila szczęścia, radości i błogości. Zasłużyli na to i to zdecydowanie!
    Ogólnie Marco miał dobry pomysł z tymi wakacjami, może trochę Lidka się rozluźni i w ogóle. Zapomni o wszystkim i jakoś sobie wszystko poukłada. Trzymam za to kciuki!
    Tak rzecz biorąc, to ich związek jest niesamowicie ciekawy. To nie tylko zwykła sielanka i zero problemów. Są tacy naturalni i rzeczywiści.. Idealnie to wykreowałaś!
    Dobra, nie przynudzam już! Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Swietny rozdział . Mam nadzieje że teraz będzie w porzadku. MArco zazdrosny.
    Czekam na kolejny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Żygać tęcza, a w zyciu cieszę sie, że nareszcie im się układa;)) Marco zazdrosny to zadziwiające, ale coz się dziwic;))
    Pozdrawiam i czekam na nastepny
    Dagrasia :***

    OdpowiedzUsuń
  7. Aż się uśmiecham do ekranu :P Non stop :*
    Co do Lewusa to wiedziałam, że tak będzie... Bayern go skusił i tyle. Nie wiem, co nim kierowało. Chyba tylko większa kasa, a nie prestiż, bo BVB też jest wspaniałą drużyną. Mam tylko nadzieję, że będzie grał jak najczęściej. Choć to wydaje się mało prawdopodobne przy kimś takim jak Mario Mandžukić :(
    W tym momencie to zazdroszczę Lidii tych wakacji! Mnie też by się przydały no! :*
    Czekam na kolejny :P
    Buziaki :*****

    OdpowiedzUsuń
  8. Lidia to ma dobrze :) Całkiem ciekawe wakacje się zapowiadają xd Ciesze się, ze taki miły i słodki rozdział :) W ich życiu ostatnio nie działo się za dobrze, wiec moim zdaniem takie wakacje i miła atmosfera dobrze im zrobią :)

    Mi w sumie jest obojętne to, z kim Lewy podpisał kontrakt. W sumie to nawet ciesze się, ze ma to już za sobą, gdyż już męczyło mnie to ciągłe słuchanie o tym gdzie i za ile będzie grał. Życzę mu jednak jak najlepiej i oby dużo grał.

    Buziole :**

    OdpowiedzUsuń
  9. Coś mi się wydaje, że Lidia szybko nie zapomni tych wakacji. Ale kto by zapomniał wakacji z MARCO REUSEM <3
    Co do Lewego? Mam to gdzieś gdzie przechodzi. Od pół roku wiedzieliśmy że przejdzie do Bayernu, więc nie rozumiem nagłej rozpaczy niektórych lub niedowiarków. Prawdą jest to, że Lewandowski rozwinie swoje kontakty.towarzyskie na ławce ;-;
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  10. Jej! Super, że w ich życiu dzieje się coś pozytywnego!
    Na pewno wakacje w Dubaju będą świetne! :)
    A Marco jest taki słodki...
    Rozdział genialny! Masz talent!
    Czekam na kolejny!
    Pozdrawiam, Izaa ;**

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak słodko ;3 Marco jest niesamowity, na pewno te wakacje będą cudowne. Cieszę się, że w końcu ich życie się trochę uspokoiło, zasługują na to, a wakacje w Dubaju będą świetną odskocznią ;)
    Rozdział napisany cudownie, jak zwykle zresztą :) Czekam niecierpliwie na kolejny.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Teraz to ja jestem zazdrosna o te ich wakacje :) świetnie, że dobrze im się układa. Tak jak napisałaś tyle się już napłakali, że teraz należą im się chwile radości, które mam nadzieję nigdy nie miną. Zakończyłaś w takim momencie, że chyba umrę z ciekawości, czy coś więcej się pomiędzy nimi wydarzy.
    Podziwiam Cię za tak ogromną wytrwałość. 74 rozdziały-nigdy nie umiałabym aż tyle napisać. Jesteś genialna! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Przepraszam za tak długo nieobecność i brak komentarzy z mojej strony, ale możesz być pewna, że wszystko już nadrobiłam. Cieszę się, że Lidii i Marco nareszcie naprawdę zaczyna się układać. Ona tyle w życiu wycierpiała, jeszcze to ostatnie spotkanie z ojcem, gdzie powróciły wszystkie niechciane wspomnienia. Oby już nigdy więcej nie doszło do ich konfrontacji. Zasłużyła sobie na odpoczynek, wycieczkę, którą zafundował jej Marco. A co do Mario, widać że jest z nim już o wiele lepiej. Fajnie gdyby wrócił do Dortmumdu, do najlepszych pod słońcem przyjaciół. W końcu zawdzięcza im życie, gdyby nie oni, już dawno by się poddał. Ma dla kogo żyć, myślę że i on doświadczy wkrótce szczęścia. Więc czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i nie wiem jak ja wytrzymam bez tego bloga, skoro niedługo koniec. Wielka z szkoda :( ale doskonale cię rozumiem. Pozdrawiam cieplutko ;*

    OdpowiedzUsuń
  14. Chciałam Cię przeprosić za swoją nieobecność w komentowaniu, ale jak sama zauważyłaś nawet u siebie nic nie dodawałam. Teraz już chyba będę dodawać systematycznie. Genialne poprostu oddaj chociaż troszeczkę tego świetnego stylu pisania. Pozazdrościć !!! Chciałabym żeby Mario wrócił do BVB. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział. Zapraszam do mnie na 11 http://dortmundzkahistoria.blogspot.com/2014/01/rozdzia-11.html#comment-form krótki ale niedługo dokończenie 11 rozdziału :) MILE WIDZIANY KOMENTARZ :*** Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Misiu, a czy to nie jest przypadkiem tak, ze kobietom nie mozna przyjeżdżać do zea? Tak gdzieś przynajmniej czytałam. Co do rozdzialu to jak zwykle świetny :)

    OdpowiedzUsuń